|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Tematy różnorodne Kto się boi oceanu [5] Autor tekstu: Zbysław Śmigielski
„Cinderella" z niechętnym zasapanym pośpiechem zjeżdżała w stłamszone doliny, wypełnione
strzępami brudnych kakaowych pian. Potem unosiła się w górę, ociekając
bryzgami. Te bryzgi ostro i gniewnie przemywały mi twarz. Żaden chemik od łez
by ich nie odróżnił. Tak samo smakowały.
Na
lewej burcie brakowało sporego fragmentu relingu. Powyrywane stójki, związane w pęk, leżały na dnie kokpitu. Za burtę zwisał skrawek parcianego pasa
bezpieczeństwa. To chyba Richowi musiał się urwać, tak pomyślałam. I przeraziłam
się: urwał się pas bezpieczeństwa? Przypomniały mi się jego poranione ręce. Już wiedziałam, w jaki sposób utrzymał się na pokładzie. To przecież żadna różnica,
znaleźć się w oceanie z rękami albo bez. Z głową albo bez głowy.
Czasem lepiej bez głowy.
Statków
nie było widać. Jakieś wielkie stworzenia, może delfiny, może orki,
pokazywały grzbiety na skraju przelewających się fal. Znikały i pojawiały
się. Nie wiem, co to było. Mimo wszelkich tłumaczeń, delfina od wieloryba
odróżniam tylko na obrazku, albo w dobrej pogodzie, kiedy delfiny skaczą tak
wysoko. Niektóre wieloryby też skaczą.
Należało
zająć się pracą. Barometr doszedł do 986, log pokazywał 4 węzły.
Szybkość trochę za mała, by żeglować spokojnie. Wyniosłam zrolowany
kliwer, spojrzałam na bak. Tam wciąż kotłowała się gnilna ciężka woda,
dziób niby czerpak wyszarpywał z uciekających zwałowisk połyskliwe czarne kęsy,
które wiatr unosił, skręcał porywami w kolorowe lejki. Lejki zwalniały,
rozsypywały się chłodnym prysznicem. Umęczony dzień nie wykazywał szczególnej
odwagi, ściśnięty w imadle niskiego nieba i wysokiego oceanu. Jedynie w tych lejkach, tryskających na dziobie, ożywała tęcza.
Posuwałam
się do przodu uważnie, łapiąc się relingów. Dopiero w koszu
dziobowym, zaklinowana plecami, poczułam się bezpiecznie. Przymocowałam róg
kliwra do podwięzi, następnie do fału, przyszeklowałam szoty. Kabestanem fałowym
podciągnęłam żagiel, wróciłam do kokpitu. Za chwilę kliwer pracował wraz z fokiem, „Cinderella" przyspieszyła. Żeby postawić grotżagiel, nie mogłam się zdecydować. Może sama nie dałabym
rady go postawić.
Szliśmy
na lewym halsie, cały czas w kierunku Hamilton. Nie znałam dokładnej pozycji,
lecz nieco skorygowałam kurs. Słaby wiatr wiał z południa, może trochę z zachodu, poprzecznie do fal. Często zamierał, potem pośpiesznie dmuchał.
Fale nadchodziły niezłomnymi rzędami, jak gdyby nigdy nie miały się uspokoić i zasnąć. Odchodziły tam, dokąd odszedł sztorm. Smok, który nas nie
połknął. Najpierw minęły nas jego zionące paszcze, potem okropne cielsko z pazurami, konwulsyjny ogon — pozostaliśmy starmoszeni w jego kilwaterze.
Wiadomo było, dało się wyczuć, że ten smok gdzieś tam daleko zdycha.
Ogarniała
mnie przytulna świadomość bezpieczeństwa.
Który
to raz na tym oceanie? Łatwo było policzyć: piąte przejście Atlantyku.
Tylko za pierwszym razem, dla zachęty, aby mnie nie przerazić, przejście było
spokojne, niemal sielankowe. Sielankowa była żegluga po morzu Karaibskim,
wyspy sielankowe, w ogóle najspokojniejszy był ten pierwszy rejs, chociaż
trwał najdłużej. Potem różnie bywało. Doszłam nawet do wniosku, że przeżyłam
wszystko groźne, czym dysponuje ocean. Ale teraz przekonałam się, jaki jest
prawdziwy jego gniew. Nie pocieszam się, doskonale wiem, że ten gniew może być
znacznie straszniejszy.
Przede
wszystkim wiem, że bez Richa, jego odwagi i umiejętności, smok by z pewnością nas pożarł. Nie przeżylibyśmy, gdyby nie był z nami.
Wciąż
mam przed oczami twarz Richa odciśniętą na szybie bulaju, dłonie
zmaltretowane, bezlitośnie storturowane ciało. To cena naszego życia. Życia
nas wszystkich. Rich zapłacił ją, jak człowiek bogaty płaci za bilet do
kina.
Podobno
każde ludzkie życie warte jest każdej ceny. Tak mówią ci, którzy nie wiedzą
co mówią. Albo mają na myśli wyłącznie życie własne. Henry powiedział,
że nie ceni swojego, bo już dokonał tego, czego miał dokonać. Czyżby więc
nie był wart wysiłków Richa? A ja? Czy moje nieudane, pełne goryczy życie
było warte ochrony?
Wychodzi
więc na to, że Rich wysilał się dla samego siebie, dla nas tak tylko, przy
okazji, bo nie miał innego wyboru. To uwalnia nas od wdzięczności, wystarczy
premia do płacy. Rich ma na sprzedaż odwagę i umiejętności.
Zmaltretowanie musi mieć wliczone w cenę, nieprawda?
Trzęsłam
się, wylizywałam łzy i słoną wodę. Nie wiem, czego było więcej. Zaczęłam
rozumieć coś, co jest nie do zrozumienia, czego nie sposób zrozumieć nawet
wtedy, kiedy się rozumie. Uświadomiłam sobie, że moje nieposkładane życie
znalazło się w punkcie, od którego mogłoby stać się inne, lepsze i szczęśliwsze,
gdyby — gdyby nie było takie właśnie, nieposkładane. Lecz gdyby nie było
takie, nie doszłoby do tego punktu.
Jak
sobie poradzić z tym niezrozumiałym zrozumieniem?
1 2 3 4 5
« Tematy różnorodne (Publikacja: 27-08-2007 )
Zbysław ŚmigielskiPowieściopisarz, nowelista, aforysta, najrzadziej poeta. Laureat konkursów i nagród literackich. Uznany za marynistę. Był kapitanem jachtowym, instruktorem żeglarstwa, nieco powłóczył się po morzach, co ma wpływ na twórczość. Zajmuje się propagowaniem spraw morza na spotkaniach autorskich, szczególnie z młodzieżą. Interesują go także inne sprawy: historia współczesna, problemy społeczne, konflikty moralne - to, czym żyjemy na codzień. Ostatnia książka: Sarmaty i scyty (2007). Zmarł w 2014. Strona www autora Numer GG: 3401579
Liczba tekstów na portalu: 22 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Nostalgia | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 5529 |
|