|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Społeczeństwo Co z tego, że ona powiedziała 'tak'? Autor tekstu: Dariusz Wisniewski
Postanowiłem
ożenić się. Większość moich krewnych mieszka w kraju, narzeczona również.
Ustaliliśmy więc, że ceremonię ślubną oraz przyjęcie weselne
zorganizujemy w Polsce. Mieszkam w USA już ponad 20 lat i z polskim urzędem
nie miałem do czynienia od czasów komunistycznych.
Chociaż
jestem przekonany, że Państwo celowo przesadnie administruje ślub, aby
uzasadnić swoją obecność w życiu prywatnym obywateli, bez szemrania poddałem
się uciążliwym procedurom dowodzącym mojego kawalerstwa i dokonałem
wymaganych opłat. Wypełniłem szereg formularzy i złożyłem podpisy po równie
licznymi wnioskami.
Myślę,
że sens wszystkich tych procedur ma niewiele wspólnego z rytuałem czy tradycją, a raczej ma w zamyśle legitymizować władzę, boską i państwową. Czy
rzeczywiście obywatel potrzebuje zgody Państwa czy Kościoła, aby się ożenić
czy wyjść za mąż? Czy musi za tę zgodę płacić i o nią zabiegać? Jeżeli
władza przyzwala na ślub, logiczne jest, że może również tej zgody nie
wyrazić. Dla przyszłości rodziny powstrzymałem się od rebelianckich posunięć.
Po co komplikować sobie życie, skoro szczęście jest tak blisko?
Pani
Konsul z Polskiego Konsulatu w Chicago poinformowała mnie telefonicznie, że
muszę przedłożyć przed Konsulem RP tak zwane zapewnienie, zwykły druczek
dowodzący mojego kawalerstwa. Gdy konsul upewni się co do mojej tożsamości -
przybije swą pieczęć. Usługa kosztuje 46 dolarów. Gdy wyraziłem zdziwienie
tą formalnością, pani Konsul zmieniła raptownie głos na strofujący — bo wy
oszukujecie! Kto? — zapytałem. Wy — powiedziała — wy Polacy.
W Konsulacie RP w Chicago zastałem wijącą się
kolejkę czekających i dwa okienka, przypominające kasy dawnych, małych
kolejowych dworców. Przy drugim okienku młoda panienka zabawiała
blond młodzieńca opowieścią o cudotwórczej diecie odchudzającej „South
Beach". Na małej salce, w atmosferze powagi i w zupełnej ciszy, kilka osób
wypełniało mozolnie formularze. Informacji nie było żadnej. Jedynie
pracownik ochrony, chyba z litości, od czasu do czasu coś tłumaczył. Stałem w kolejce długo. Około godziny po właściwy formularz, a potem drugie tyle,
aby go przedłożyć. Nie był to jednak czas stracony. Chcąc nie chcąc, przysłuchiwałem
się jakie życiowe dramaty sprowadziły tu czekających. Dowiedziałem się, że
na polski paszport czeka się do 6-ciu miesięcy. Ostrzeżono mnie, abym
przekraczając granicę z Polską nie chwalił się, że jestem posiadaczem dwóch
paszportów („to może pana drooogo kosztować") Nabrałem też orientacji w konsularnych procedurach, i sądzę, że mógłbym dzisiaj swobodnie wyjaśnić
na czym polega sekret i działanie nisko-węglowodanowych diet odchudzających.
Zapewnienie z konsularną pieczęcią wraz z obiema metrykami mojego urodzenia, wersjami pełną i skróconą, wysłałem do narzeczonej i tak trafiło do Urzędu Stanu
Cywilnego w Polsce. Kierownik placówki,
który skrupulatnością dorównywał dawnym poborcom podatkowym, dostrzegł, że
ktoś (konsul w Chicago) dopisał kreseczkę nad literką „s" w moim
nazwisku — i to w dodatku innym długopisem(!). Gdy później doszukał się -
co spotęgowało jego podejrzliwość — że drugie imię mojej mamy zostało
pominięte ("a przecież w metryce jest, o tu, widzi pani!?"), wniosek
odrzucił. Dokumenty wróciły do Chicago do poprawki. Konsul, narzekając na
biurokracje w Polsce, podbiła nowe zapewnienie. Wysłałem wszystko do Polski,
zostawiając sobie tylko skrócony odpis aktu urodzenia — tak na wszelki
wypadek, gdyby przesyłka zaginęła. Narzeczona zaniosła dokumenty przed
oblicze urzędnika.
Reprezentując
jednocześnie organa ścigania oraz władzę sądowniczą, gorliwy urzędnik w jednej sekundzie odkrył brak skróconego odpisu metryki. Miał wprawdzie w ręku
metrykę pełną, która zawierała wszystkie potrzebne informacje, ale brak
wersji skróconej wyraźnie go zaniepokoił. Dlaczego teraz nie ma tej metryki
skoro on, urzędnik USC, widział ją kilka tygodni wcześniej? Ale wreszcie
wniosek przyjął. Czy to on będzie udzielał nam ślubu, potrząsając urzędniczym
łańcuchem?
Ceremonia
ślubu udzielanego przez Kościół czy Państwo ma interesującą antropologię.
Ciekawe, przykładowo, skąd przyszedł do Polski i dlaczego przetrwał do
dzisiaj zwyczaj przysłaniania twarzy panny młodej welonem? Albo, jaką ma
genezę zwyczaj eskortowania poślubianej kobiety przed ołtarz przez ojca, a później
„powierzania" jej panu młodemu? W obrządku zaślubin można dostrzec zależności
pomiędzy płciami i rolę jaką pełni kobieta w społeczeństwie. Ślub
ilustruje nie tylko relację pomiędzy kobietą a mężczyzną, ale również
zależności pomiędzy władzą a obywatelem.
Trudności
prawno-administracyjne i procedury kościelne, które pozornie są uzasadnione i są kontynuowane jakby z dobrej woli społeczeństwa jako tradycja, stwarzają
wrażenie, że akt zaślubin może dokonać się tylko pod kuratelą władzy. Ślub
dwojga obywateli jest zatem ważnym rytuałem legitymizującym władzę. Nie
ma innych ślubów oprócz tych, sankcjonowanych przez władzę. Związek
legalny to ten, który został zaakceptowany przez Kościół albo Państwo.
Pozostałe związki są „zwiazkami nielegalnymi" albo „niemoralnymi". Państwo
stosuje różne ekonomiczne zachęty oraz korzysta z szeregu mechanizmów, jak
ubezpieczenia rodzinne, system rozliczania podatków czy prawo do dziedziczenia,
skłaniając w ten sposób nowożeńców do korzystania z asysty władzy podczas
ceremoniału ślubnego. Kościół z tych samych przyczyn stosuje szantaż
moralny.
Ceremonia
zaślubin, wprawdzie służy dzisiaj umacnianiu władzy, jest jednak kontynuacją
pewnej tradycji, mającej początek jeszcze przez setkami lat, kiedy władca łaskawie
godził się (albo nie) na ślub jednego ze swoich poddanych. Pozwolenie to
nieraz trzeba było podkupić darami, albo nawet, jak w przedśredniowiecznej
Europie, „prawem pierwszej nocy". Rytualizacja dzisiejszej ceremonii ślubnej
poprzez pobrzękiwanie łańcuchami, wszędzie widocznymi symbolami narodowymi,
podniosłą muzyką, nastrojem, przysięgą oraz symbolicznymi obrączkami, ma
rzekomo przypominać młodym parom o ważności ceremoniału (tak, jakby o tym
nie wiedzieli). Zgoda poprzedzona prośbą jest domeną władzy. Teatralizacja
całego obrządku ma więc silniejsze znaczenie jako akt łaski władzy, boskiej
albo państwowej.
« Społeczeństwo (Publikacja: 17-12-2007 )
Dariusz Wisniewski Od 22 lat mieszka w USA. Publikował w polskiej prasie w Chicago i Nowym Jorku (Dziennik Zwiazkowy i nowojorski Nowy Dziennik), oraz w Polsce (Polityka, Wprost, Sukces). W latach 1996-2002 prowadził stały felieton w polskiej rozgłośni radiowej w Chicago. Współpracuje okazjonalnie z organizacją Progress for Poland w Chicago, wspierajacą PO. Liczba tekstów na portalu: 2 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Dlaczego Polonia chicagowska nie lubi G. W. Busha? | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 5653 |
|