|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Felietony i eseje …ale NIE MUSISZ WIERZYĆ facetowi przebranemu za księdza [2] Autor tekstu: Sebastian Guzy
Sens,
co do którego oczekuje się, że jest obligatoryjnie zdefiniowany jako atrybut
bytu, nie istnieje sam z siebie.
Ludzie często pytają o sens życia tak, jakby istniał on na jakiejś
rzeczywistej płaszczyźnie, łudzeni nieświadomą ekstrapolacją sposobu
rozumowania z codziennego poziomu abstrakcji. To właśnie ta cecha umysłu, który
funkcjonuje nie w oparciu o pojmowanie analityczne, ale o klasyfikację i rozpoznawanie złożonych wzorców oraz przetwarzanie ich we właściwy sobie
sposób, wydaje się być genezą sporów o sens. I tu też wydawać by się mogło
przebiega granica pomiędzy ludźmi 'świadomymi', a tej specyficznej świadomości
pozbawionymi. Ci pierwsi potrafią modelować pojmowanie rzeczywistości w sposób
sobie właściwy; nadają sens i znaczenie z pełną akceptacją jego umownego
charakteru. Finalnie, są oni zdolni do nie rozpatrywania sensu w ogóle. Ta
umiejętność to zdjęcie kajdan, uwierających we wszelkich zdogmatyzowanych
ruchach ideologicznych; ruchy te istnieją jedynie dzięki przeświadczeniu co
do konieczności i realnej możliwości sklasyfikowania wszystkiego, czego da się
doświadczyć. Próba uogólnienia i odwzorowania jednostkowo pojmowanego ogółu
rzeczy w zbiór kategorii nazwanych, jest chwilą utworzenia elementu boskiego.
Bóg odpowiada za sens ogółu, mimo, że zdaniem autora sens na tym poziomie
abstrakcji nie znajduje zastosowania. Zaczyna być zatem prawdopodobne, że
kategoria bóg w zbiorze sensów jest jedynie produktem umysłu, umownym i niekoniecznym, wynikającym raczej z przeświadczenia, że model przyczynowo-skutkowy ma zastosowanie zawsze i wszędzie. Istnieją pewne, naukowo ścisłe
alternatywy dla przyczynowo-skutkowości, całkowicie spójne, jakkolwiek o wymiarze dziś jeszcze hipotetycznym, pozwalające przypuszczać, że
oczekiwanie to jest złudne.
Sens
jest jedynie protezą wspomagającą realne działania; warto zgodzić się, że
bez niego wielu nie miałoby ochoty podjąć tychże. Motorem wszelkich działań
jest bowiem motywacja; rozumiana, jeśli właściwym jest ujęcie sprawy w ten
sposób, jako operator skalarny przyjmujący wektorowy argument sensu. Sens,
jakkolwiek nierealny, nadaje właściwy wymiar działaniom. Jeśli zatem
istnieje podział ludzi na świadomych tej prawidłowości, oraz tych, którzy
tej perspektywy filozoficznej nie doświadczyli, przez co potrzebują gotowych
odpowiedzi i rozwiązań, warto zadbać, aby ci pierwsi w szczerym poczuciu
obowiązku dostarczali drugim sensu jako produktu głębokiej i rzetelnej pracy
analitycznej. Ufam, drogi czytelniku, że dostrzegasz bliską zeru innowacyjność
tego pomysłu, jako że jest on jedynie lichym odbiciem zastanej rzeczywistości.
To prawda, niemniej rozchodzi się tu o obiektywną jakość świadczonego, jak
rzec by można, systemu wartości. Ów, dominujący w dzisiejszej Polsce, doznał
karykaturalnego przewartościowania idei dalszoplanowych kosztem deprecjacji
znaczenia idei głównych. Te zaś, w kontekście osób zdrowych psychicznie,
nie podlegają relatywizmowi moralnemu, co wskazywać by mogło na ich wysoką
wartość i znaczenie. Autor upatruje przyczyn tej mentalnej erozji w niekompetencji nadzorców systemu, jakkolwiek problem wydaje się być na tyle złożony,
że precyzyjne i solidne jego rozważenie nie pozwala wskazać podmiotowego
winowajcy. Takie rozważania nie mieszczą się również w koncepcji niniejszej
publikacji.
Hipoteza
segregacji intelektualnej, szpecąca ideę równości, niezależnie od tego jak
się ją próbuje rozumieć, jest, jak się wydaje, zupełnie właściwą
interpretacją sytuacji bieżącej. Trudno jednoznacznie ocenić, czy posługa
outsourcingu osobistej aktywności intelektualnej, ujmująca się w działaniu
wszelkich ruchów religijnych, czy też hermetycznych, zdogmatyzowanych grup
ideologicznych, jest zjawiskiem powstałym na gruncie ewolucji społecznej i jest jednym z 'mechanizmów stada', czy też ma inną genezę. W dobie
demokratycznego kapitalizmu jej 'posługowy' charakter ustąpił miejsca
skomercjalizowanej usłudze. Obciążenia finansowe wynikające z przynależności
do kościoła nie budzą już w nikim ani protestu, ani zdziwienia, ani nawet
nie powodują drżenia ręki u uduchowionych inkasentów. Oczywiście mają one, w pewnym, niewielkim zakresie, solidne uzasadnienie ekonomiczne, co jednak
rozmija się z ideologicznym przesłaniem rdzennej filozofii chrześcijańskiej,
nie wspominając tu już o, jak się przypuszcza, nadużyciach i celowej
atransparentności finansów bożego namiestnictwa. Duch czasu odcisnął piętno pieniądza na kościelnych
doktrynach, wymuszając formalizację instytucji adekwatną do kontekstu
gospodarczo-historycznego, a być może nawet ubiegającą go o setki lat; wszak
handel wartościami modyfikującymi stan ducha trwa odkąd pamięć cywilizacji
sięga.
Niemniej jednak, w ten czy inny sposób, dostarcza się zainteresowanym
produktu intelektualnego. Jakość tego towaru jest kwestią dyskusyjną i stanowi płaszczyznę największych tarć między
myślicielami konkurencyjnych obozów. Sprawa, zdaniem autora, nie jest
jednak warta złamanego grosza.. Po pierwsze producenci pomysłów na życie
znacznie przeceniają wpływ swoich produktów na właściwy system wartości
jednostki społecznej. Okazuje się, że na charakter postawy dominujący wpływ
ma szereg czynników pozamerytorycznych. Bezsprzecznie cenna spuścizna wiary
naszych dziadów, dotycząca chociażby zasad koegzystencji i odpowiedniego traktowania bliźnich, może być źródłem szczęśliwego
życia wewnętrznego, o ile system wartości ją rozważa i uwzględnia.
Niemniej pryncypialne zastosowanie się do zasad chrześcijańskich, jest, z punku widzenia człowieka pragnącego zachować w obliczu współczesnej moralności
poczucie przyzwoitości, rzeczą w istocie niemożliwą, wymagającą cyrkowych
umiejętności myślowych [ 1 ].
Ta, wykształtowana na gruncie racjonalnego i analitycznego myślenia, niemożność, wyrażana poprzez selektywny wybór norm
etycznych ze sztywno zdogmatyzowanego zbioru ideologicznego, jest zupełnie
powszechnym, aczkolwiek w istocie podświadomym procesem. Ten proces może mieć,
jak zasugerowano, charakter podświadomy, bądź też odbywać się świadomie,
ale przy całkowitym ignorowaniu faktu dokonywania wybiórczej akceptacji. Uzmysłowienie
wiernemu, że jego działanie w istotnych kwestiach odbiega od kapitalnej wagi
zasad jezusowych, doprowadza do powstania dysonansu poznawczego. Sposób, w jaki
uświadamiany podmiot zredukuje ten dysonans, zdefiniuje jego dalszą postawę.
Większość ludzi przesunie poczucie niekonsekwencji do podświadomości, albo
świadomie przewartościuje osobiste znaczenie kolidujących z przyjętą etyką
elementów systemu wartości. Za każdym razem, gdy dochodzi do uzmysłowienia
rozbieżności między definiowaną postawą a faktycznym działaniem,
postrzeganie jednostki będzie ulegać zmianie, przeważnie w kierunku
uzasadniającym rozbieżność z ideologią. Dzieje się zarówno w kontekście
nie nadstawienia drugiego policzka, jak i innych, bardziej istotnych dla
komfortu społecznego norm.
Przykładowo dotkliwe naubliżanie sąsiadowi
spowoduje w większości przypadków dyskomfort emocjonalny, związany z naruszeniem istotnej normy etycznej. Wewnętrzny niesmak opadnie dopiero, gdy
uda się znaleźć osobiste uzasadnienie, dla pozbawienia sąsiada prawa do
godności osobistej (zdecydowanie rzadziej natomiast zachodzić będzie
krytyczna autoanaliza i świadomość popełnienia błędu. Być może ze względu
na nieopłacalność takiej ścieżki, jako że nie eliminuje ona bezpośrednio
napięcia emocjonalnego i wymaga 'kosztownych' zabiegów pojednawczych ).
Ta, zachodząca niejako w obronie konsekwencji i poczucia własnego autorytetu,
degradacja postawy, zdaje się być właściwą dla praktycznie każdego systemu
nakreślającego moralność, nie tylko o motywacji religijnej. Nie ma więc
powodu przypuszczać, że byłoby inaczej w przypadku dominacji alternatywnej
ideologii, opartej na podobnych wartościach. Czy wolno zatem zasugerować, że
powszechne i dostrzegalne karykaturalne przewartościowanie, o czym wspominano
już w tej publikacji, jest znakiem zachodzącego na przestrzeni wieków i na
masową skalę dysonansu? Czy transfer prestiżu wprost z zasad moralnych w kierunku pospolitej i wymagającej nieporównywalnie mniej wysiłku
obrzędowości, to działanie chroniące utopijną ideologię przed
samozniszczeniem? Zasugerować, oczywiście, wolno wszystko, ale ciężar przemyślenia i uwiarygodnienia hipotezy pozostawiam woli i percepcji czytelników.
Jeżeli
motywacją aktywności oponujących obozów intelektualnych jest progres
komfortu emocjonalnego społeczeństwa, należałoby zastanowić się nad
faktycznymi czynnikami warunkującymi satysfakcję, oraz czy istnieje sposób na
skłonienie tłumu do myślenia analitycznego, co pozwala unikać konfliktów
oraz uniezależnia od automatyzmu dysonansu. W społeczeństwie, a szczególnie w bieżącym kontekście historycznym, znaczącym miernikiem społecznego spełnienia
jest już nie tylko zaspokojenie potrzeb i stworzenie warunków do godnego życia,
ale relatywny stan posiadania. Wartością referencyjną jest majętność
jednostki, z którą odbywa się społeczna rywalizacja. Dopiero wiążąca się z tą rywalizacją dominacja jest wyznacznikiem pozycji i gwarantem spokoju wewnętrznego. W tym kontekście kwestia istnienia czy też nieistnienia boga
nie ma znaczącego wkładu w kształtowanie postawy. W środowiskach małomiasteczkowych
kapitalne znaczenie odgrywa natomiast godność społeczna, ściśle powiązana z demonstrowaniem przywiązania do powszechnie uznawanego systemu wartości, jak
wiemy głęboko osadzonego w kontekście religijnym. Z osobistych doświadczeń
autora wynika, że to zyskowny konformizm w stosunku do społecznej postawy względem
tego systemu, oraz motywy autoprezentacyjne i płynące z tego korzyści, a nie,
jak można by domniemywać, bezsprzeczna akceptacja wszelkich wymiarów rozważanej
filozofii życiowej, decydują o bezdyskusyjnej popularności katolicyzmu w Polsce.
Jeśli
przedstawione tu tezy są w jakiejś mierze prawdopodobne, winny stać się źródłem
refleksji dla osób pozbawionych zmysłu wiary, a co się z tym wiąże, opierających
swoją polemikę z wiernymi o stosunek do treści dogmatów, postawę kleru w sprawach intymnych i wymagających szczególnej ostrożności, bądź też o inne płaszczyzny rozpatrywane na gruncie dysputy mniej lub bardziej
filozoficznej. Te argumenty niewiary nie pozostają bez znaczenia, a ich udział w kształtowaniu postawy, cechuje wciąż znaczny poziom istotności, szczególnie w okresie debiutowania po drugiej stronie barykady. Byłoby jednak poważnym błędem
niedocenianie hipotezy, zgodnie z którą dominujący wkład w konsekwentną deklarację wiary wierzących mają czynniki społeczne.
Dopóki alternatywne systemy wartości nie będą w stanie czynić zadość
utracie prestiżu społecznego, związanego z zaniechaniem postawy
konformistycznej, dopóty oficjalny wymiar postępu laicyzacji będzie śladowy.
Niemniej nie zapominajmy, że to nie laicyzacja jest celem, a już na pewno nie
jest celem samym w sobie. Rzecz rozbija się o charakter prezentowanej postawy, w mniejszym stopniu zaś o formę.
1 2
Przypisy: [ 1 ] Bertrand Russell w „Dlaczego nie jestem chrześcijaninem" wskazuje na
istotne usterki moralne nauk Jezusa Chrystusa. « Felietony i eseje (Publikacja: 03-04-2008 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 5818 |
|