|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Czytelnia i książki » Powiastki fantastyczno-teolog.
Ścieżka [2] Autor tekstu: Bernard Korzeniewski
— Pierwszy raz słyszę, Holmsie, o Twoich tego rodzaju wątpliwościach.
Jakież to niedawno zaistniałe okoliczności skłoniły Cię do utwierdzenia się
we wcześniej podjętym przekonaniu? Rozumiem, że coś naprawdę istotnego
musiało Cię skłonić do poważnego wzięcia pod uwagę wszystkich tych opowieści o szklanych kwiatach i nietypowo ukształtowanych chmurach, choć nadal mi się w głowie nie mieści, w jaki sposób mogłoby to być czymś więcej, niż czczą
ludzką gadaniną.
— Spróbuję Ci to wyłuszczyć, mój drogi Watsonie. Nie gniewaj się
jednak, jeżeli mój wywód nie będzie zbyt jasny, sam bowiem nie wszystko do
końca rozumiem, chociaż z minuty na minutę pewna idea zdaje się nabierać w mojej głowie coraz to wyraźniejszych kształtów. Być może rozmowa z Tobą
pomoże mi ją w pełni skrystalizować. Często się tak zdarza, kiedy mgliste i niedookreślone jeszcze pojęcia przychodzi nam ubrać w sztywną szatę językową.
Podczas naszego spotkania z hrabią de Fineaux odniosłem nieodparte wrażenie,
iż w zasadzie wcale nie skrywał on faktu swego powiązania z tą sprawą.
Zachowanie hrabiego, chociaż w każdym calu poprawne, było jednocześnie niewątpliwie
nieco dziwne. Co to według ciebie oznacza, kiedy człowiek wiedzący, iż jest
podejrzany o udział w zniknięciu (w najlepszym wypadku) znanego uczonego, nic
sobie z tego nie robi, jednocześnie dając do zrozumienia, w sposób zarazem
tajemniczy i ironiczny, że potrafi naświetlić istotne okoliczności dotyczące
tego zniknięcia? Który pod pokrywką dżentelmeńskiej postawy odnosi się do
swoich potencjalnych prześladowców, reprezentujących wymiar sprawiedliwości,
nawet nie tyle wyzywająco, co z pewną dozą protekcjonalnej pobłażliwości?
Przy czym owa pobłażliwość nie czerpie swych źródeł w poczuciu wyższości, a jedynie z faktu posiadania jakiejś tajemnej wiedzy, znajomości jakiegoś fatum dotykającego w równej mierze przesłuchiwanego i przesłuchujących, w porównaniu z którym kryminalny aspekt zniknięcia profesora Moore’a staje się
banalny aż do groteskowości. W mojej karierze detektywa napotykałem na różne
reakcje przestępców, od jawnej wrogości poprzez strach aż do wynikającego z nadmiernych o sobie mniemań poczucia całkowitej pewności siebie.
Psychologiczny odcień hrabiego jako podejrzanego o przestępstwo jest jednakże
mojemu doświadczeniu całkowicie obcy. Ta właśnie materia zawładnęła na dłuższy
czas moim umysłem, zanim jakiś czas temu zorientowałem się, że rzeczywiście
już dawno powinniśmy przejść przez ten las.
— To co mówisz o hrabim jest niezmiernie ciekawe, Holmsie. Ale czy ta
obserwacja psychologiczna stanowi wystarczającą podstawę do wyciągania tak
daleko idących wniosków? A może dla zachowania hrabiego da się znaleźć
proste wytłumaczenie? Być może jednak należy on do grupy tych, którzy sądząc,
iż popełnili zbrodnię doskonałą, tak są pewni siebie, że odnoszą się z lekceważeniem do próbujących znaleźć dowody ich winy?
— Nasza rozmowa z hrabią była już kolejnym z wielu klocków pasujących
do pewnej przedziwnej układanki. Ale po kolei. Obraz zadufanego w sobie
prostaka w żaden sposób nie pasuje do hrabiego de Fineaux, Watsonie. Z tego,
co o nim słyszałem, i o czym sami mogliśmy się w pewnej mierze przekonać
podczas naszej rozmowy, jest on człowiekiem o wybitnej, acz dziwnie
ukierunkowanej inteligencji i szerokich zainteresowaniach, choć może nieco
zbyt ekscentrycznym. To racjonalista o żelaznej logice, dla którego myśl o przestępstwie z powodu chęci zysku, zemsty czy dla jakichkolwiek osobistych
korzyści jest tak daleka, jak mgławica Andromedy od Hyde Parku. I to
bynajmniej nie z powodu niezłomnej moralności naszego gospodarza, lecz faktu,
iż nie uznałby on za stosowne poświęcić ani chwili czasu rzeczy tak
przyziemnej, jak planowanie zbrodni. Myślę więc, że słowo
„zbrodnia" przyjdzie nam zarezerwować dla pospolitego rzezimieszka — w żadnym razie nie przystaje ono do hrabiego de Fineaux. Jego dziełem z pewnością
nie mogłoby być nic w rodzaju taniej jatki; już raczej coś tajemniczego,
niebywałego, błyskotliwie wykwintnego, czego genialność stawiałaby pod
znakiem zapytania samą tego kwalifikację jako czynu przestępczego. Coś, co
pozostawałoby w takiej samej relacji do domeny zainteresowań kryminalistyki,
jak piękny kwiat róży w stosunku do botaniki, traktującej go li tylko w kategoriach charakterystycznego dla danego gatunku rośliny narządu rozmnażania,
złożonego z odpowiedniej ilości słupków i pręcików. Odnoszę nieodparte
wrażenie, mój drogi Watsonie, iż sprawa zniknięcia profesora Moore’a, w której
hrabia de Fineaux niewątpliwie maczał palce, ma w sobie jakiś element nie
pasujący do jakiegokolwiek tradycyjnego schematu. Świadczy o tym cały zespół
pozornie niepowiązanych ze sobą faktów, które Ci uprzednio przytoczyłem, w ich liczbie zblaknięcie portretu profesora, dziwne ryby w stawie czy też
„cudowne" odnalezienie skrótu pomiędzy dwoma wsiami, o którym nikt
wcześniej nie miał pojęcia. Wszystkie te drobne paradoksy tak daleko odbiegają
od zdrowego rozsądku, że umysł wzbrania się przed poważnym ich
potraktowaniem. Z drugiej strony, nie da się ich zupełnie zignorować jako
bezsprzecznie dla sprawy marginalnych. Cały ten przypadek zdaje się przypominać
naszą obecną sytuację — malutki z pozoru zagajnik, po którym spacerujemy już
tą krętą ścieżką zdecydowanie ponad godzinę, nie mogąc się zeń wydostać.
Fakt zdawałoby się niemożliwy, któremu jednocześnie nie da się zaprzeczyć. W jakiś dziwny sposób nie daje mi on spokoju.
— Istotnie, Holmsie, słuchając Twoich wywodów dotyczących hrabiego de
Fineaux i zniknięcia profesora Moore’a, zupełnie zapomniałem o osobliwości
naszego obecnego położenia. Ta wędrówka przez lasek trwa już stanowczo zbyt
długo! Mnie także udzielił się w jakiś dziwny sposób Twój niepokój. W końcu,
nasłuchałem się w tak krótkim czasie tylu wprost niesamowitych rzeczy! Ale z drugiej strony, ścieżka, którą idziemy, kręci się i wije niesamowicie. Nie
sądzisz, Holmsie, że po prostu kluczymy w rozmaitych kierunkach albo krążymy w kółko? Nie widzę innego rozsądnego wytłumaczenia. Rzeczywiście, to nieco
dziwne i nawet zabawne zabłądzić w tak małym zagajniku. Zresztą, zapewne
celowo tak właśnie poprowadzono ścieżkę, aby goście mieli kłopoty ze
znalezieniem drogi. Niezbyt to może
wyszukany dowcip hrabiego, ale też w naszej sytuacji nie ma nic tajemniczego
czy niepokojącego!
— Kiedy już znajdziesz zbyt proste i łatwo nasuwające się rozwiązanie
jakiejś zagadki, mój drogi Watsonie, przyjrzyj mu się przez chwilę uważnie i z pewną dozą krytycyzmu, zanim je zaakceptujesz. Zaproponowane przez Ciebie
wyjaśnienie ma jeden niewątpliwy plus, usuwa mianowicie niepokój, zdejmuje
odium tajemniczości i uspokaja, a zatem szybko i doraźnie komfortuje
psychicznie. Posiada ono także jeden dość istotny minus — jest mianowicie
nieprawdziwe. Już dobrą godzinę temu przeanalizowałem absorbujący nas
problem szczegółowo. Twierdzisz, że nasza ścieżka ma przebieg tak kręty i poplątany, iż idąc nią błądzimy ciągle po bardzo małej powierzchni
naszego zagajnika. Zwróć jednak uwagę na fakt, iż jak dotychczas nie
napotkaliśmy żadnej innej ścieżki przecinającej naszą lub też z nią się
łączącej. A tego właśnie należałoby oczekiwać, jeżeli masz słuszność.
Nie jest również prawdą, że krążymy w kółko. I wtedy bowiem odcinek ścieżki
prowadzący od krawędzi lasu w jego głąb powinien w pewnym miejscu dochodzić
do owej zamkniętej pętli. Jestem jednakże pewien, że nic takiego nie
napotkaliśmy. Można by oczywiście wyznaczyć ścieżkę w kształcie
labiryntu, tak, aby była ona skomplikowaną linią możliwie szczelnie wypełniającą
małą powierzchnię zagajnika, nigdzie jednak samej siebie nie przecinającą,
coś w rodzaju krzywej Peano. I w tym jednak wypadku linia taka nie mogłaby być
zbyt gęsto „upakowana", gdyż wtedy widzielibyśmy inne jej fragmenty
przebiegające opodal miejsca, w którym teraz się znajdujemy, a także drogi,
którą już przebyliśmy. A jeżeli tak, to ścieżka nie może być zbyt długa i po pewnym czasie doszlibyśmy w końcu do krawędzi lasu. Tak się jednak nie
stało. Obawiam się zatem Watsonie, iż nasza sytuacja, choć z pozoru niemożliwa,
jest faktem. Faktem, który z każdą chwilą upływającego czasu naszej wędrówki
staje się coraz trudniejszym do wyjaśnienia.
— Zupełnie nie wiem, co Ci odpowiedzieć, Holmsie. Może to głupie, ale
staję się coraz bardziej zaniepokojony. Być może jednak mój niepokój
bierze się z faktu, iż z góry przypisaliśmy hrabiemu jakieś demoniczne
intencje? A jeżeli jest on po prostu niewinny i nie ma nic wspólnego ze zniknięciem
profesora Moore’a? A cała reszta ma jakieś bardzo proste wytłumaczenie, tak
że po wyjaśnieniu sprawy będziemy się jeszcze śmiać z naszych obaw?
— Podziwiam, mój drogi Watsonie, Twoją konsekwencję w obronie zdrowego
rozsądku, nawet jeżeli koliduje on ze wszystkimi poczynionymi przez nas
obserwacjami. Ponownie jednak starasz się widzieć to, co chcesz widzieć, a nie to, co realnie ma miejsce. Obawiam się, niestety, że żelazna konsekwencja
aury wypadków otaczającej hrabiego de Fineaux znacznie przewyższa tę Twoją.
— A może to po prostu szaleniec, Holmsie, który z sobie wiadomych powodów
zwabia do swojej posiadłości rozmaite, najlepiej szacowne osoby, aby zabawić
się ich kosztem? Urządza dla nich specjalne labirynty, jak ten lasek ze ścieżką
i ...
— … I potem osoby te znikają na zawsze? Z myślenia życzeniowego
popadłeś w jego przeciwność, czyli tani demonizm. Po pierwsze, ten tak zwany
„labirynt" stanowi zagadkę sam w sobie, bez względu na to, czy urządził
go hrabia, czy kto inny, jakeśmy to już przed chwilą ustalili. Po drugie,
biorąc pod uwagę psychologiczny portret hrabiego, to całkowicie nie w jego
stylu urządzać sobie tego rodzaju jarmarczną zabawę z gości — rzeczy tak
przyziemne znajdują się poza kręgiem jego zainteresowań. Otrzeźwiej, mój
drogi Watsonie i spróbuj myśleć zachowując zdrowy dystans do otaczającej
nas rzeczywistości, choć przyznaję, że sytuacja znacznie odbiega od normy.
— Przepraszam, Holmsie, masz całkowitą rację. Zastanawia mnie jednak
kolejny problem. Skoro mianowicie hrabia wyraźnie dał do zrozumienia, iż miał
swój udział w zniknięciu profesora, to dziwi mnie jego pewność, że nie
poniesie żadnych konsekwencji swego czynu. Rzecz wydaje się tym trudniejsza do
wytłumaczenia, że zna on klasę Twojego umysłu, Holmsie, czemu zresztą dał
niedwuznacznie wyraz. Wszak przytaczał nawet z pamięci niektóre z najbardziej
zawikłanych spraw kryminalnych, które rozwiązałeś. W ogóle zaś hrabia
zdawał się żywić do Twoich zdolności intelektualnych niekłamany szacunek.
Dostrzegłem w nim nawet jakby żal, że los zetknął was jako swego rodzaju
przeciwników, walczących przypadkowo w tej właśnie sprawie pod różnymi
sztandarami. Biorąc to wszystko pod uwagę, należałoby uznać za
niewiarygodne przypuszczenie, że właśnie ta zagadka Ci się oprze, i że
hrabia był w stanie w to uwierzyć. A jednak patrzył na nas — na Ciebie — z pewnym odcieniem żalu, jak na równego sobie przeciwnika, który, z takich lub
innych względów, niekoniecznie od niego zależnych, musi przegrać.
1 2 3 4 5 Dalej..
« Powiastki fantastyczno-teolog. (Publikacja: 28-04-2008 )
Bernard KorzeniewskiBiolog - biofizyk, profesor, pracownik naukowy Uniwersytetu Jagielońskiego (Wydział Biochemii, Biofizyki i Biotechnologii). Zajmuje się biologią teoretyczną - m.in. komputerowym modelowaniem oddychania w mitochondriach. Twórca cybernetycznej definicji życia, łączącej paradygmaty biologii, cybernetyki i teorii informacji. Interesuje się także genezą i istotą świadomości oraz samoświadomości. Jest laureatem Nagrody Prezesa Rady Ministrów za habilitację oraz stypendystą Fundacji na Rzecz Nauki Polskiej. Jako "visiting professor" gościł na uniwersytetach w Cambridge, Bordeaux, Kyoto, Halle. Autor książek: "Absolut - odniesienie urojone" (Kraków 1994); "Metabolizm" (Rzeszów 195); "Powstanie i ewolucja życia" (Rzeszów 1996); "Trzy ewolucje: Wszechświata, życia, świadomości" (Kraków 1998); "Od neuronu do (samo)świadomości" (Warszawa 2005), From neurons to self-consciousness: How the brain generates the mind (Prometheus Books, New York, 2011). Strona www autora
Liczba tekstów na portalu: 41 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Istota życia i (samo)świadomości – rysy wspólne | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 5851 |
|