|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Felietony i eseje Być katolikiem Autor tekstu: Róża
O pogrzebie. Rządek ławek. Wtłaczają
się przez wąskie wrota kościoła wierni niczym posępne stadko milczących,
ale szurających nogami skazańców. Mościmy się w ławkach. Kilka rządków ludzi na
czarno w nieukrywanej żałobie. Po środku, w centralnym miejscu, uwidoczniona
trumna w kolorze jasnej sosny. Ukwiecona po bokach wiązankami i wieńcami.
Dookoła kilka świec. Cały kościół czeka na odprawę umarłego. Wchodzi ksiądz,
dzyń, dzyń, wstajemy. Zaczynają się śpiewy, modły wiuchanie kadzidłem przy
pobrzękiwaniu łańcuszka. Siadamy, wstajemy, znów siadamy zależnie od etapu
mszy.
Rozglądam
się dookoła i widzę kilka osób wędrujących wzrokiem po suficie, inni
ocierają łzy w lniane chusteczki, panie w podeszłym wieku wtopione w trumnę nieruchomieją i z lekka mamroczą coś pod nosem.
W powietrzu unosi się zapach kadzidła,
palonego wosku i duszne opary perfum obecnych. Klimatycznie jakby powiedział mój
znajomy. Dusza powędrowała już do nieba, bo odśpiewano jakiś werset dotyczący
rydwanów anielskich. Czas na jakąś rzewną przemowę z ambony — nie ma, jest
natomiast obchód wokół ołtarza. Tasujemy się między sobą i kolejno klękamy
przed ukryta monstrancją, a po uklęknięciu brzdęk do tacki wiklinowej
umieszczonej równie centralnie na ołtarzu. Ofiara. Opadnięcie głowy uklękniecie,
brzdęknięcie, przejście dalej. I znów i tak do końca. Od ofiary do trumny.
Koło trumny wypadałoby upuścić łzę, ale ludzie skupieniu na wrzucaniu
monet nawet nie spoglądają na osobę, dla której się zebrali.
Czy
to nie profanacja? Wrzucać do tacki na ołtarzu brudne pieniądze?
Tam, gdzie biały kapłan na białym obrusie wymawia równie białe wersety
biblii? Ja tylko się zastanawiałam, czy nieboszczka miała głowę skierowaną w stronę tacy, czy nie. Niech ktoś mi łaskawie wytłumaczy, dlaczego tak wygląda
pogrzeb. Pieniądze na ołtarzu ofiarnym, dalej trumna z zawartością tego, co
zostało po człowieku. Kilka świec kwiatów, a i tak decydujący głos zabrały
brzęczące monety na ołtarzu.
Przyjrzyjmy się teraz polskiej
rodzinie takiej przeciętnej, która ciuła
grosz do grosza, czasem odkładając na konta inwestycyjne. Wszyscy żyją
jednym rytmem. Wschód słońca- praca, zachód-mierny odpoczynek.
W Polsce wchodzi się w rodzinę i ma się gotową formę i trzeba się piec tak jak włożą cię do piekarnika,
czyli po „staropolsku", a ja staropolskim piernikiem nie chcę
być.
Oto
jedno z największych świąt katolika — Wielkanoc. Wielki stół, wielkie żarcie,
wielkie radosne gęby. Przy suto zastawionym stole roześmiane lukrowane twarze z rozbawieniem w oczach biesiadują. Dyskusje o chorobach, pracy, emigracji
polskich studentów, słowem o tym, o czym w święta nie chce się nawet myśleć. Dodajmy do tego arystokratyczne
maniery przy jedzeniu, mamlanie sałatek, chrzanu w upojeniu ćwikłą, ciast i jaj barwionych cebulą. Wielkie obżarstwo. Vivat stół, święta, kurczęta,
baranki cukrowe, święconka, żurek i przysmaki. Ku chwale ojczyzny! Ku
pocieszeniu żołądków setka na rozweselenie. Barbarzyństwo. Tuż
po serwowanym mazurku, ogórek na zagryzkę, chwila zadumy nad cierpiącym szkłem i do pełna dla humoru. Rodzina zdaję się bardziej zżyta po wypiciu kilku głębszych.
Alleluja.
Mijają
święta rodzina żegna się czule i błogosławi na drogę. Kolejne spotkanie w przyszłym roku. Klasyczna polska rodzina zobowiązana jest świętym węzłem
małżeńskim do pielęgnowania miłości w sobie, nawet jeśli uczucie dawno
minęło i najchętniej dwoje ludzi rzuciłoby się sobie do gardeł. Rozwody
nie są wskazane, można zostać wyklętym z przyjmowania sakramentu komunii świętej.
Ten strach przed alienacją ze strony kościoła wyklucza rozwód dla osoby
wychowanej w duchu praw bożych. Nie liczą się żadne tłumaczenia, darmo więc szukać wsparcia u duchownych.
Polska rodzina żyje prowadzona
za rączkę, a między obrączkami stoi sam Pan. Trzyma jak w imadle przysięgę
małżeńską i grozi paluszkiem na wszelkie sprzeciwy, bądź odchylenia. Gdzie
tu wolna wola, skoro tak łatwo zostać wykluczonym ze wspólnoty? Przyglądam
się ludziom wpatrzonym w świętych, w świętą
rodzinę. Czasem odnoszę wrażenie, że wiara szyta jest na miarę człowieka
tylko, że człowiek może z niej wyrosnąć, ona może uwierać jak przyciasny
bucik. Nie często jest się w stanie do tego przyznać, nawet przed samym sobą, w końcu
to zakazane.
Wielka prawda o polskiej rodzinie
zawiera się w takiej puencie: żyjemy według kalendarza katolickiego, w którym
nie ma pytań i możliwych odpowiedzi jakie nosimy w sobie.
Ktoś narzucił
takie, a nie inne interpretowanie Biblii z takimi, a nie innymi wytycznymi i sankcjami. Niby wszystko zostało napisane, a mimo to, gdyby pozwolić swobodniej
interpretować Pismo Święte powstałby chaos. Ile głów na ziemi tyle
rozmaitych pomysłów. Biblia stałaby się zamiast spoiwem wieżą babilońską.
Powstała instytucja Kościoła
trzymająca twardą ręką prawa, z którymi na pewno nie zawsze jest nam po drodze. A mimo to jak te owieczki czy
baranki idziemy w stronę zachodzącego słońca oczekując jednorożca, który
powiedzie nas w dzikim pędzie ku lepszemu — tam po drugiej stronie życia. Owce
kojarzą mi się ze ślepym posłuszeństwem z bekaniem, przeżuwaniem trawy,
ciepłym futerkiem i oscypkami. Dlaczego akurat te zwierzęta są symbolem
chrześcijaństwa? Bóg stworzył tak wiele zwierząt, a wybrał baranka. Troszkę
to obraźliwe. Może, gdyby to była małpa to
przynajmniej Darwin by się ucieszył i wszystko stałoby się takie oczywiste i pasujące do teorii ewolucji? I jakie sprawiedliwe.
Ileż przeciętny człowiek chciałby
zadać podobnych pytań swojemu proboszczowi, księdzu, zakonnikowi. Otwarcie
przyznaję, że nie miałam odwagi dopraszać się o podobne rozmowy. Z tchórzostwa,
że ksiądz puknie się w czoło i zwali winę na szatana, że mnie opętał i tym samym skróci rozmowę i sam pozbędzie się niewygodnych pytań.
Wszyscy przeżu(y)wamy to życie
bardziej lub mniej świadomie. Wychylamy się ze stada sobie podobnych, ale
tylko od czasu
do czasu. Wyczekujemy na cuda, a później pragniemy naukowych dowodów. Trudno
być katolikiem w obliczu tylu pytań. Serwowane wyuczone formułki nie zaspokoją
nawet wiedzy kilkulatka, a co dopiero dorosłego człowieka. W obliczu tylu
niewiadomych siłą rzeczy rodzą się „tropiciele sensu", a katolik
odpowie: wiara polega na tym, by po prostu uwierzyć. Ot tak, jak baranek pewny, że
nikt nie dybie na jego wełnę? Interesujące.
« Felietony i eseje (Publikacja: 21-05-2008 Ostatnia zmiana: 19-02-2011)
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 5893 |
|