|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Filozofia » Filozofia religii
Oślepiający blask prawdy [1] Autor tekstu: Lucjan Ferus
Czyli jak ślicznie i logicznie można uzasadnić, że nie zabijaj znaczy zabijaj
Motto: „Zachłystujemy się różnymi wolnościami, nie zdając sobie sprawy, że prawdziwa wolność istnieje tylko w połączeniu z prawdą /.../ Przychodzi czas na to, ażeby blask tej prawdy zaczął rozjaśniać na nowo mrok ludzkiej egzystencji”. papież Jan Paweł II „Kiedy widzisz, że zwycięża prawda, zawsze pytaj, jakie potężne kłamstwo za nią walczyło”. Fryderyk Nietzsche Chciałbym podzielić się z czytelnikami Racjonalisty pewnym problemem intelektualnym (bodajże natury epistemologicznej, ale pewności nie mam), którego sam – mimo szczerych chęci – nie potrafię rozgryźć. Czynię to z pewną nieśmiałością, gdyż nie jestem z wykształcenia ani filozofem zwyczajnym, a co dopiero katolickim (o studiach teologicznych nawet nie wspominając). Posługuję się jedynie po amatorsku własnym umysłem, słabo wykształconym (wiadomo: czasy PRL-u,… teraz to co innego!), rozpatrując problemy na tzw. „zdrowy rozum” i może czasami wykorzystując jakieś – bo ja wiem? – przebłyski intuicji. Więc przepraszam z góry za ewentualne potknięcia i braki w rozumowaniu tu zaprezentowanym; myślę jednak, że temat jest na tyle ciekawy, iż wart jest przedstawienia nawet w mocno niedoskonałej formie.
Zatem do rzeczy: zacznę od następującego pytania: „Czy logika jest (jak matka) tylko jedna, którą to stosuje się do wszelakiego rodzaju rozumowań, czy też są dwie różne; jedna do wszystkich rozumowań – za wyjątkiem dziedziny religijnej – i druga zarezerwowana wyłącznie dla religii?” Pytam, bo przez te wszystkie lata interesowania się religiami i religioznawstwem, wydawało mi się (byłem nawet o tym przekonany), że logika powinna być jedna i dlatego stosowałem ją w miarę swoich skromnych możliwości, bez wyjątku do wszelkich rodzajów myślenia – czy to dotyczyło sfery sacrum czy profanum. Jednakże bardzo często odnosiłem wrażenie, że religie chyba muszą posługiwać się inną logiką, gdyż wnioski do jakich dochodzili (i dochodzą) apologeci są tak różne od wniosków wyciąganych przy zastosowaniu zwykłej i ogólnie dostępnej logiki, iż niepodobna nie zauważyć, że muszą oni posługiwać się jakimś zupełnie innym (ale jakim?) sposobem rozumowania.
Kiedy jednak zacząłem wertować fachowe książki (może to nieco anachroniczny sposób zdobywania wiedzy, gdyż teraz wszystkiego szuka się w Internecie), chcąc upewnić się kto ma rację, przekonałem się ku swemu zdziwieniu, iż nie wymieniają one nigdzie logiki religijnej jako odrębnej formy logicznego rozumowania. Zatem miała by być ona rzeczywiście jedna? Aż się nie chce wierzyć! Czyli, że prawdy wiary religijnej można rozpatrywać za pomocą tej jednej, jedynej logiki, której definicja w „Słowniku wyrazów obcych” PWN brzmi: „Logika – l. Dyscyplina naukowa, zaliczana do nauk filozoficznych (podane jej odmiany – ale bez religijnej), 2. Poprawne myślenie, zdrowy rozsądek, sensowność, 3. Prawidłowość, konsekwencja”. Natomiast w „Filozofii” autorstwa Richard H. Popkin i Avrum Stroll o logice m.in. tak napisano:
„Wszystkie dziedziny filozofii angażują myślenie, a czy jest to myślenie poprawne czy nie, zależy od tego, czy jest ono zgodne z prawami logiki /.../ Logika jest więc nauką, która stara się odróżnić złe rozumowania od dobrych lub (co jest równoznaczne) dobre wnioskowania od złych /../ Dlatego nie będzie wielkim zniekształceniem treści słowa, gdy zdefiniujemy logikę jako naukę o „dobrych racjach”. Wynika więc z powyższego, że prawdy religijne – jak każda inna dziedzina wiedzy – również podlegają tej jednej, uniwersalnej logice. Pora wyjaśnić dlaczego przyczepiłem się do tej logiki „jak rzep do psiego ogona” i namolnie dopytuję się o jej istotę. Otóż mam przed sobą bardzo interesującą książkę, wydaną w połowie lat 90-tych ub. wieku (mniej więcej też wtedy pierwszy raz ją czytałem), napisaną przez prof. filozofii katolickiej p. Jerzego Kopanię, zatytułowaną „Ludzkie oblicza boskiej prawdy”. Autor tej skądinąd intrygującej publikacji, przybliża czytelnikom parę problemów natury filozoficzno-religijno-moralnej, w sposób przejrzysty i łatwy do zrozumienia, nawet dla takiego jak ja laika. W formie ciekawych esejów pisze w niej o Abrahamie, Platonie (prawdę mówiąc nie wiedziałem, iż był on „starym pederastą”), Epikurze, Tomaszu z Akwinu, La Mettrie’u i G.W. Leibnizu na zakończenie.
Oczywiście nie mam zamiaru jej całej komentować (choć cała warta jest przeczytania), a jedynie chciałbym się skupić na św. Tomaszu z Akwinu. Dokładniej na problemie, którego dotyczy ów esej, zatytułowany: „Pominięta kwestia Tomasza z Akwinu”, a w szczególności proszę zwrócić swą uwagę na rodzaj logiki tam zastosowanej, bo wydaje mi się (mogę się mylić, oczywiście), że coś z nią jest nie tak.… chociaż może to nie jest kwestia logiki jako takiej, ale wniosków do jakich ona prowadzi, no i być może przesłanek, bo to chyba ściśle jest ze sobą powiązane, jeśli się nie mylę.
Otóż szanowny Autor zaczyna swój esej od słów: „Tomasz z Akwinu służył Bogu z całą mocą swego rozumu i zwykł mawiać, że rozum jest najpiękniejszym tworem Boga /.../ a jeśli jest to rozum człowieka wierzącego, wówczas staje się dla niego oczywiste, że droga poznania biegnie w tym samym kierunku co droga wiary, dzięki czemu uzyskać możemy jeden i jednolity obraz rzeczywistości – prawdę o Bogu i stworzeniu”. Dla pełniejszego obrazu dodaje: „Pojęcie prawdy leży u podstaw europejskiej cywilizacji, jest jednym z pojęć, które współtworzą kształt filozoficznego myślenia”. Trudno się z tym nie zgodzić, prawda? Następnych parę stron poświęconych jest opisowi pewnych wydarzeń z życia tego wielkiego teologa i komplementowaniem jego dokonań na niwie filozoficzno-teologicznej. Aż dochodzimy do meritum tego eseju: „Wielkiego i bolesnego problemu – ludzkiego odstępstwa od Prawdy”. Autor tak pisze:
„Tak bardzo Bóg umiłował człowieka, że zechciał, by służył mu bez przymusu i dlatego obdarował go wolną wolą, dopuścił by mógł oddalić się od Prawdy i zbliżyć się do nicości. Jako się rzekło, problem to wielki i bolesny; na jeden tylko z mnogości aspektów zwróćmy uwagę – na kwestię, jak ma się zachowywać ten, kto poznał i przyjął całym sobą Prawdę, wobec tego, kto jej nie posiadł. Wszelako odróżniać powinniśmy tych, którzy odchodzą od Prawdy i tych, którzy Prawdy nie znają; pierwszych zwiemy heretykami /.../ drugich zaś po prostu niewiernymi /.../ Kwestię stosunku do niewierzących /.../ Tomasz zaczyna od rozważenia czy niewiara jest grzechem i z właściwą sobie ścisłością rozgranicza dwie jej odmiany: niewiarę jako prosty brak wiary i niewiarę jako przeciwieństwo wiary. Ta pierwsza występuje u tych, którzy nigdy nie słyszeli o Prawdzie wiary, a więc nie można uważać jej za znamię grzechu; to raczej rodzaj kary, albowiem jest konsekwencją grzechu pierworodnego, grzechu pierwszych rodziców. Oczywiście tacy niewierni są potępieni, a to z powodu innych grzechów, które bez wiary nie mogą być odpuszczone; wszelako z powodu niewiary jako takiej potępieni nie są.
Inaczej jest w przypadku tych, którzy słyszą Prawdę, lecz nie chcą Jej przyjąć, odmawiając posłuchania, a nawet wyrażają pogardę. Przecież powiedział Pan: „Gdybym nie przyszedł i nie mówił do nich, nie mieliby grzechu. Teraz jednak nie mają usprawiedliwienia dla swego grzechu” /.../ Ten rodzaj niewiary stąd się wywodzi, iż człowiek sprzeciwia się wierze i dlatego ta niewiara jest grzechem /.../ Niewiara jako grzech jest rezultatem pychy ludzkiej – zaślepiony pychą człowiek nie chce ukorzyć swego rozumu poddając go zasadom wiary i zdrowemu osądowi Ojców Kościoła /.../ Trzeba też z całym naciskiem powiedzieć, że niewiara jako przeciwieństwo wiary jest grzechem największym z możliwych. Każdy grzech sprowadza się bowiem w swej istocie do tego, iż człowiek odwraca się od Boga; a więc im większe oddalenie człowieka od Boga, tym większy grzech. Otóż nic tak nie oddala człowieka od Boga jak niewiara, gdyż pozbawia go ona prawdziwego poznania; jest więc niewiara grzechem największym”.
Dalej Autor tak wyraża swój zachwyt i fascynację powyższym rozumowaniem:
„Ścisłość logicznych wywodów wzbudza podziw; nie sposób oprzeć się sile wnioskowania, która zmusza do uznania wniosku, skoro uznało się przesłanki /.../ Miarą wielkości człowieka jest to, jakie dobiera przesłanki dla swoich wniosków. Zauważmy bowiem: skoro nieznajomość Prawdy sprawia, że człowiek pozostaje niby w gęstych ciemnościach, to czyż nie należy wyprowadzić go na Światło, choćby używając przymusu, jeśli on sam nie potrafi ocenić właściwie swego stanu? /.../ Czyż nie zatrzymamy niewidomego kroczącego ku przepaści, nawet jeśli będzie się opierał, błędnie sądząc, że idzie drogą właściwą? A jednak Tomasz /.../ powiada stanowczo, iż tak czynić nie należy. Tych, którzy nigdy nie przyjęli wiary, jako to pogan i żydów, nie wolno siłą doprowadzać do wiary, nie wolno przymuszać by uwierzyli. Dlaczego? Odpowiada Tomasz: /.../ ponieważ wierzyć można jedynie aktem wolnej woli”.
W dalszej części swego eseju, Autor przytacza Deklarację o wolności religijnej, przyjętą na Soborze Wat. II, która to ma świadczyć, iż Kościół nie zszedł nigdy z drogi wytyczonej przez św. Tomasza: „Jednym z zasadniczych punktów nauki katolickiej, zawartym z słowie Bożym i nieustannie głoszonym przez Ojców, jest zdanie, że człowiek powinien dobrowolnie odpowiedzieć Bogu wiarą; nikogo więc wbrew jego woli nie wolno do przyjęcia wiary przymuszać”. Do takiego więc wniosku prowadzi przesłanka, że wiara jest sprawą wolnej woli”.
Można by odetchnąć z ulgą, gdyby nie dalszy ciąg tego eseju; następne kilkadziesiąt wierszy poświęcone jest opisowi relacji pomiędzy wierzącymi a niewierzącymi, w kontekście Prawdy objawionej chrześcijanom. I kiedy już mogłoby wydawać się, że wszystko dobrze się skończy, bo zgodnie z powyższym wywodem i tak wszystko zależy od wolnej i nieprzymuszonej woli człowieka, którego Bóg tak umiłował, że pozwolił mu z niej korzystać w tak ważkich sprawach,.. natykamy się na takie oto rozumowanie, poprzedzone wymowną analogią do złożenia ślubów zakonnych, do których to nie można nikogo zmusić (więc wynikają z wolnej woli człowieka), ale za to są przewidziane kary za ich złamanie (czyli jak nie kijem go to pałką – jak mówi ludowe przysłowie):
1 2 3 4 5 Dalej..
« Filozofia religii (Publikacja: 17-07-2008 )
Lucjan Ferus Autor opowiadań fantastyczno-teologicznych. Na stałe mieszka w małej podłódzkiej miejscowości. Zawód: artysta rękodzielnik w zakresie rzeźbiarstwa w drewnie (snycerstwo). Liczba tekstów na portalu: 130 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Słabość ateizmu | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 5963 |
|