Racjonalista - Strona głównaDo treści


Fundusz Racjonalisty

Wesprzyj nas..
Zarejestrowaliśmy
205.015.033 wizyty
Ponad 1064 autorów napisało dla nas 7362 tekstów. Zajęłyby one 29015 stron A4

Wyszukaj na stronach:

Kryteria szczegółowe

Najnowsze strony..
Archiwum streszczeń..

 Czy Rosja użyje taktycznej broni nuklearnej?
Raczej tak
Chyba tak
Nie wiem
Chyba nie
Raczej nie
  

Oddano 15 głosów.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
Sklepik "Racjonalisty"

Złota myśl Racjonalisty:
"To, że jesteśmy krajem katolickim, nie znaczy, że nie możemy być państwem o standardzie demokratycznym z rozdziałem od Kościoła. Inaczej zostaniemy stłamszeni przez Kościół, który coraz więcej chce, chce i chce, i będzie bronił swoich przywilejów. (...) jak lewica rządzi, to Kościół najwięcej ciągnie."
« Felietony i eseje  
Siostra Grażyna, Dalaj Lama i mały, rodzinny sukces [2]
Autor tekstu:

Jak to? – można by zapytać ironicznie – To nie jakiś niezidentyfikowany Wszechmogący przyczynił się do szybkiego powrotu do zdrowia? To nie nadprzyrodzone zdolności Jego Świątobliwości? Tylko jakieś głupie nastawienie umysłu! Coś podobnego…

Przypominam sobie, jak Jan Paweł II po zamachu na jego życie twierdził, że to dzięki opiece Matki Bożej Fatimskiej nie zginął i potem wyzdrowiał. Że też nie mogła ona tak pokierować kulą, by w ogóle go ominęła…

Aga Luczakowska

Współcześni chrześcijanie wolą trwać w średniowiecznej pewności, że istnieje ponad siłami przyrody jakiś troskliwy Bóg-Ojciec, który od czasu do czasu zerka na naszą planetę i w gruncie rzeczy decyduje: O! Tego chorego na raka uratuję, a tamtego, e…, nie.

„Wszechświat, w którym człowiek żyje, nie zamyka się w obrębie tego tylko porządku, dostępnego zmysłom i samemu rozumowi uwarunkowanemu poznaniem zmysłowym. Cud jest „znakiem”, iż porządek ten zostaje przewyższony „mocą z wysokości”, a więc, że jest tej Mocy również poddany. Owa „Moc z wysokości” (por. Łk.24,29), to znaczy sam Bóg, jest ponad całym porządkiem natury. Kieruje nim, a równocześnie daje poznać, że poprzez ten porządek i ponad nim przeznaczeniem człowieka jest królestwo Boże.” [ 5 ]

Potem pojawiają się książki pełne przykładów owych cudownych uzdrowień, czyli objaśnień ludzi, nie rozumiejących jak działa umysł. [ 6 ] Zauważmy przy okazji, że pośrednik owych boskich sił (w tym wypadku J.P.II) tłumaczy bardzo asekuracyjnie działanie „mocy z wysokości”:

„Papież wziął Wiktorię na ręce i pocałował ją.

Ufaj Bogu – powiedział (do matki dziewczynki – przyp. J.K). Jeśli On zdecyduje, że chce mieć ją obok siebie, to zabierze ją. Jeśli będzie chciał, aby była z tobą, nie musisz się o nic martwić i nic robić. Traktuj ją jak pozostałe dzieci. Będzie tak, jak postanowi Bóg.” [ 7 ]

Przyznajmy od razu, nie jest to tak spektakularne działanie jak uzdrowienie przez Jezusa na przykład trędowatego:

„I przychodzi do Niego trędowaty i woła na klęczkach:

— Jeżeli chcesz możesz mnie oczyścić!

I ulitowawszy się, wyciągnął rękę, dotknął go i mówi mu:

— Chcę, bądź oczyszczony!

I zaraz trąd zniknął z jego ciała, i został oczyszczony.” (Mk 1, 40-42)

Ewangelia Marka, z której zacytowaliśmy powyższy fragment powstała około trzydzieści dwa lata po śmierci Jezusa. Biorąc pod uwagę mentalność ówczesnych ludzi oraz ogólny stan wiedzy, takie właśnie wyobrażenia cudownych uzdrowień mogły być zachowywane w ich pamięci. Prawie dwa tysiące lat później sytuacja jest już zupełnie inna, dlatego współczesna relacja z takich wydarzeń zawiera w sobie styl: na dwoje babka wróżyła. Oczywiście, pocałowana przez papieża dziewczynka wyzdrowiała. Przypadek podobnego pocałunku ze skutkiem negatywnym nie został opisany…

A może by się ktoś pokusił o napisanie książki pełnej zapisów spotkań, chociażby z polskim papieżem, tych wszystkich, nieuleczalnie chorych, którzy nie doznali po takich audiencjach łaski uleczenia? Może by tak zapoznać czytelników z ich przemyśleniami i niespełnionymi nadziejami. Tytuł takiego zbioru mógłby brzmieć: „Których tragedia nie znalazła zrozumienia…”.

Dla chrześcijanina odpowiedź na taką ewentualną książkę jest prosta: „Bóg zdecydował, by chorzy jeszcze pocierpieli i potem weźmie ich do siebie” – zapewne nikt o zdrowych zmysłach nie przejdzie obojętnie wobec takiego rozwiązania, skoro będący samą miłością Ojciec Niebieski innym nie odmówił pomocy.

4

W styczniu, na rzadko używanej klatce schodowej bloku, w którym mieszkam, minąłem młodego księdza. Stał i przeglądał swój notes, gdzie miał (jak zauważyłem), wynotowane numery mieszkań, w których oczekiwano jego wizyty, w ramach tradycyjnego chodzenia po kolędzie. Nasze oczy spotkały się i zobaczyłem w nich niepewność. Chyba był zakłopotany całą sytuacją. Mijając go przypomniałem sobie, jak dość dawno temu o tej samej porze roku ktoś zapukał do mojego mieszkania. Akurat zmywałem naczynia, a Dorota z dziećmi była w kinie.

Trzymając ścierkę w ręce otwarłem drzwi i zobaczyłem starszego mężczyznę w sutannie. Chcąc nie chcąc zaprosiłem, jak się okazało księdza proboszcza, do środka. Usiedliśmy przy stole i rozpoczęliśmy pogawędkę. W jej trakcie wyjaśniłem nieobecność małżonki i potomstwa. Przyznałem, że rzeczywiście znalazłem kilka dni wcześniej kartkę w drzwiach informującą o dacie i godzinie przyjścia pasterza po kolędzie. Z rozbrajającą szczerością wyznałem jednak, że po prostu o tym zapomniałem. Proboszcz zapytał mnie czy wierzę w Boga, na co otrzymał odpowiedź przeczącą. Nie był specjalnie oburzony, stwierdził tylko, że trzeba mieć odwagę, by nie wierzyć, na co z uśmiechem odpowiedziałem, że gdy jestem zdrowy to mam ją większą, a gdy przytrafia mi się jakaś cięższa choroba, to ona maleje. Mimo że już wtedy nie byłem pierwszej młodości, zauważył, że młodzi ludzie w ogóle nie potrzebują Boga, że to przychodzi z wiekiem, a już szczególnie w późnej starości. Stwierdziłem, że w późnej starości pojawia się strach przed śmiercią i żal za życiem, które minęło. Czy to ma prowadzić do wiary w Boga? Nie chciałem rozstrzygać, bo w ogóle nie miałem ochoty wyłuszczać swoich racji, z góry wiedząc, że nie zyskam tu zrozumienia.

Kiedyś jednak było inaczej. Kilka lat wcześniej spędziłem pewien, jak na moje możliwości, spory przedział czasu nad Biblią i chrześcijaństwem w ogóle. Urodziło się z tego morze pytań, a te (jak mi się wydawało) najciekawsze zaniosłem do księdza: „który jest bardzo mądry i nawet wykłada na KUL-u” – jak poinformowała mnie osoba udzielająca się w „naszym”, osiedlowym kościele.

W godzinach przyjęć zaszedłem więc do parafialnej kancelarii, gdzie siedzący za biurkiem, ów mądry ksiądz spojrzał na mnie uważnie i wziął do ręki kartkę z pytaniami. Następnie bez patrzenia na nią, lewą ręką otwarł górną szufladę biurka, a prawą wrzucił moje wypociny do środka. Szuflada z trzaskiem zamknęła się i jego uśmiechnięta twarz zapytała o co mi chodzi. Po ogólnych wyjaśnieniach nawiązałem do myśli Jana Pawła II, bo dręczyły mnie pewne kwestie moralne, ale od razu dowiedziałem się, że Wojtyła filozofem był żadnym, a etykiem…, to trochę tak! Zaskoczony surowością oceny – bądź co bądź, mówił o bezpośrednim i najwyższym przedstawicielu wszechwiedzącego (i słyszącego!) Boga, w którego przecież sam wierzył [ 8 ] – przeszedłem do kolejnego pytania, ale kapłan oświadczył, że zapozna się z nimi później i żebym przyszedł za tydzień.

Po tygodniu niecierpliwie czekałem na ławce w kancelaryjnej poczekalni. Gdy tylko pojawił się ksiądz – mimo moich protestów, że jedna z czekających starszych pań była przede mną – jako pierwszego zaprosił mnie do siebie. Siadając naprzeciw biurka byłem pełen nadziei na rozmowę o dręczących mnie problemach. Zamiast tego usłyszałem pytania w stylu: Co robię? Skąd pochodzę? Itp. Ponieważ opowiadanie swojej życiowej drogi nie uważałem za na tyle ciekawe, by zawracać tym głowę w gruncie rzeczy nie znanemu mi człowiekowi, zapytałem o pozostawioną kartkę. Niestety, dowiedziałem się, że ksiądz nie miał czasu jeszcze zerknąć do niej. Przełamując wewnętrzny opór wstałem i to było moje ostatnie spotkanie z „bardzo mądrym wykładowcą KUL-u”.

5

Moja mama umarła, ale wcześniej dzieci zostały ochrzczone w czym sporą zasługę miała właśnie siostra Grażyna energicznie kierująca całą sprawą tak, że nim się razem z żoną zorientowaliśmy, już było po wszystkim. Ponieważ sam nie miałem ślubu kościelnego pamiętam jak dziś, że musiałem podpisać jakieś papiery zobowiązujące mnie do wychowywania potomstwa w duchu chrześcijańskim. Zrobiłem to wbrew własnym intencjom, celowo i z rozmysłem, gdyż była to jedyna droga przyjścia z ulgą mojej mamie. Po co Kościół każe podpisywać takie, pisane patykiem na wodzie zobowiązania do dzisiaj pozostaje dla mnie tajemnicą.

Czy powinienem się wstydzić, że zgodziłem się na coś, czego w żaden sposób nie miałem zamiaru zrealizować? W sumie nie do końca, bo zawsze wiedziałem, że jeżeli dzieci będą chciały, to do Kościoła będą mogły chodzić, ostatecznie to było ich życie i nie miałem zamiaru narzucać im swojego. Z drugiej strony wiedziałem też, że w rozmowach będę sprawy stawiał jasno i tłumaczył dlaczego sam jestem ateistą.

Dzieci, jak wiadomo mają wielką skłonność do naśladowania rodziców i stało się tak, że dzisiaj, kiedy już są dorosłe, Kościół według nich, to egzotyczne miejsce dla ludzi mających kłopot z racjonalnym podejściem do świata. Ot i wszystko. Wiara nie zajmuje więcej miejsca w ich życiu. Mają ważniejsze sprawy.

Wiem, wiem, można podać dużą liczbę nazwisk osób, które mają wielkie osiągnięcia w różnych dziedzinach i wierzą lub wierzyły w Boga. Cóż jednak mam na to poradzić? Moje dzieci takie mają na ten temat zdanie, a ja nie zamierzam o to kruszyć kopii.

Za to one często dziwią się mojej pasji z jaką reaguję na religię, której wszelkie misjonarskie zabiegi działają na mnie, jak przysłowiowa płachta na byka. Tak naprawdę, nie rozumieją o co mi chodzi i uważają, że mam z tym jakiś problem. „Skąd to twoje zacietrzewienie?” – pytają. Dla nich religia to jakaś paleontologiczna pozostałość i „niech sobie jest, skoro ktoś to lubi” – tłumaczą. Zupełnie im to nie przeszkadza. Chciałoby się powiedzieć, że prawie z taką samą siłą, z jaką wierzącym przeszkadza istnienie niewierzących.

Przyznam szczerze, że jestem dumny z ich reakcji na moją irytację chrześcijaństwem. One po prostu nie spędziły dzieciństwa na polskiej wsi, nie miały takich dziadków jak ja (dobrych, ale beznadziejnie zindoktrynowanych). Do ich domu nie przychodził ksiądz i nie wypytywał ich matki, dlaczego syn znowu nie pojawił się na lekcji religii (wtedy jeszcze odbywały się one na plebanii), a ona nie musiała zasłaniać się mężem i jego stanowczością. Z drugiej strony, całe szczęście, że moja mama tak robiła, bo przecież mogło się zdarzyć, że wychowywany byłbym w głęboko religijnej rodzinie, dla której wiejski ksiądz jest chodzącą wyrocznią. Wtedy mój ojciec nie byłby tak tolerancyjny, tylko dostałbym lanie jak się patrzy. Gdybym próbował trwać przy swoim, to o tym, co wtedy działoby się z moją psychiką i pupą wolę nawet nie myśleć.


1 2 3 Dalej..

 Po przeczytaniu tego tekstu, czytelnicy często wybierają też:
Człowiek zajęty niesłychanie, Odcinek czwarty
Katolicy za Wolnym Wyborem przeciwko przywilejom Watykanu w ONZ

 Zobacz komentarze (3)..   


 Przypisy:
[ 5 ] Jan Paweł II, Cuda jako znaki porządku nadprzyrodzonego , audiencja generalna, 13.1.1988.
[ 6 ] Zainteresowanych odsyłam do wielu artykułów znajdujących się na stronach Racjonalisty (chociażby S. Pinkera) a ostatnio: Ewolucja religii autorstwa R. Elisabeth Cornwell i J. Anderson Thomsona, tłum. Małgorzaty Koraszewskiej.
[ 7 ] Paweł Zuchniewicz, Cuda Jana Pawła II , Warszawa, Prószyński i S-ka, 2006, s.43.
[ 8 ] Mam nadzieję, że w tym momencie nie wykazałem się naiwnością! (vide: przypadek księdza Mesliera).

« Felietony i eseje   (Publikacja: 15-02-2009 )

 Wyślij mailem..   
Wersja do druku    PDF    MS Word

Jacek Kozik
Ur. 1955. Ukończył studia na Wydziale Filozofii i Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego. Na łamach prasy zadebiutował blokiem wierszy w 1982, w „Przeglądzie Tygodniowym”. Swoje wiersze drukował także w „Tygodniku Kulturalnym”, „Miesięczniku Literackim”, „Literaturze” i „Poezji”. Jednocześnie jego poezje pojawiły się w drugim obiegu, w warszawskim „Wyzwaniu” i wrocławskiej „Obecności”. Zbiory wierszy: „Tego nie kupisz” (1986), „Matka noc” (1990), „Ślad po marzeniu” (1995). Jego słuchowiska i wiersze były emitowane także na antenie Polskiego Radia. Uczył w szkołach podstawowych i gimnazjum, dla którego ułożył program „Korzenie kultury europejskiej”. Uczył także w liceum etyki i filozofii. Jego artykuły ukazywały się w specjalistycznych periodykach „Edukacji Filozoficznej”, „Filozofii i Sztuce” oraz w „Filozofii w Szkole”. Mieszka w Nowym Jorku   Więcej informacji o autorze

 Liczba tekstów na portalu: 15  Pokaż inne teksty autora
 Najnowszy tekst autora: Duszne niedouczenie
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl. Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie, bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
str. 6359 
   Chcesz mieć więcej? Załóż konto czytelnika
[ Regulamin publikacji ] [ Bannery ] [ Mapa portalu ] [ Reklama ] [ Sklep ] [ Zarejestruj się ] [ Kontakt ]
Racjonalista © Copyright 2000-2018 (e-mail: redakcja | administrator)
Fundacja Wolnej Myśli, konto bankowe 101140 2017 0000 4002 1048 6365