|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Kościół i Katolicyzm » Organizacja i władza » Kler
Od kapłaństwa do ateizmu [2] Autor tekstu: Zygmunt Pinkowski
Kilkanaście minut bezmyślnie klęczałem. Potem zacząłem się modlić:
– Boże, pozwól mi pojąć, co się przed chwilą wydarzyło. Spraw, abym zachowanie rektora właściwie ocenił, bym swoimi pochopnymi sądami nie wyrządził mu krzywdy. Wiem, iż on jest Twoim sługą, że Ty postawiłeś go na tym miejscu, by kształtował nasze powołania.
*
Nowy ordynariusz diecezji początkowo w to nie wierzył. Uznał, że informacje te są na tyle poważne i obciążające, iż powinien je zweryfikować i szybko zająć stanowisko. Jako człowiek dociekliwy i ambitny, a także sprytny, natychmiast zaczął działać.
Ukrył się w toalecie obok wejścia do mieszkania rektora i je obserwował. Po pewnym czasie wyszedł kleryk. Infułat poczekał, aż zamkną się drzwi, podszedł szybko do niego, zaskoczonego jego widokiem, i zaczął go wypytywać:
– Co robiłeś u rektora? Dlaczego jesteś taki spocony i czerwony? Przyznaj się, bo inaczej wylecisz z seminarium. Jeśli szczerze opowiesz, co on z tobą robił, włos z głowy ci nie spadnie.
Następnie infułat S.Br. wprowadził go do pokoju profesorów, w którym prócz księdza doktora S.S., seminaryjnego prokuratora i wykładowcy, nikogo nie było. Kleryk dokładnie opowiedział, co robił z nim rektor. Wtedy infułat długo się nie zastanawiał.
Poszedł od razu do mieszkania rektora i oświadczył:
– Nie mogę dłużej tolerować twoich obrzydliwych uczynków. Postanowiłem cię zwolnić. Proszę do jutra godziny szóstej opuścić budynek seminarium i o godzinie dziesiątej zgłosić się u mnie w kurii. Otrzyma ksiądz skierowanie do klasztoru, gdzie na razie będzie przebywał.
O tym zdarzeniu dowiedziałem się z ust samego księdza doktora S.S., który opowiedział mi tę historię, gdy byłem już księdzem i pracowałem jako wikariusz w parafii świętego Wawrzyńca w Gnieźnie. Po uwolnieniu księdza kardynała Wyszyńskiego w 1956 roku, ksiądz J.P. wrócił na stanowisko rektora, jednak nie na długo. Informacje o jego wybrykach dotarły również do kardynała, który gorszyciela kleryków i robotników pracujących w seminarium usunął na zawsze. Zrobił to jednak niechętnie, bo musiał się przyznać do błędu, a tego nie lubił. W czasie nieobecności księdza J.P. w latach 1954 do 1956 obowiązki rektora pełnił prorektor ksiądz profesor F.Kł. Przybył on do Gniezna w 1953 roku z seminarium duchownego w Poznaniu, gdy w seminarium gnieźnieńskim utworzono wydział teologiczny. Jeszcze urzędujący wówczas kardynał Wyszyński powierzył mu stanowisko profesora egzegezy Starego i Nowego Testamentu oraz prorektora.
*
Często wspominam profesorów dogmatyki, teologii moralnej, historii Kościoła i prawa kanonicznego. Wykładali przecież podstawowe przedmioty, których uczono przez całe trzy lata. Dogmatyki – jak już wyżej wspomniałem – początkowo uczył ksiądz profesor L.D., a po jego śmierci ksiądz infułat S.Br. powierzył tę funkcję wiejskiemu proboszczowi, wprawdzie doktorowi, ale człowiekowi zupełnie do tej funkcji nieprzygotowanemu. Nie pamiętam jego nazwiska. Wiem tylko tyle, że niewiele umiał. Jego wykład polegał na dyktowaniu suchych faktów, przedstawianych zawsze w takim samym układzie.
Wyglądało to mniej więcej tak:
Teza: Jest jeden Bóg w trzech osobach.
Dowody:
1. Z Pisma świętego: cytaty o Bogu Ojcu, Synu Bożym i Duchu Świętym.
2. Z tradycji: cytaty na te same tematy z pism ojców Kościoła.
3. Z nauki Kościoła: uchwały soborów powszechnych i cytaty z pism znanych teologów.
Takim wykładem, rzecz jasna, ksiądz profesor nie mógł imponować.
Nie przyczyniał się też do pogłębiania wiedzy o katolickich dogmatach i umacniania wiary. Raczej powodował powolne jej wygaszanie. Często w czasie jego wykładów słychać było krytyczne uwagi, drwiny, a czasem nawet śmiechy. Dziwne, że on tego nie widział i nie złożył rezygnacji. Zachowałem go w pamięci jako człowieka bez ambicji i honoru, który swymi prelekcjami robił w umysłach kleryków prawdziwe, duchowe spustoszenie.
*
Dużym błędem infułata S.Br. było powierzenie księdzu infułatowi Al. B. funkcji wykładowcy prawa kanonicznego. Choć ukończył Uniwersytet Gregoriański, gdzie uzyskał stopień naukowy doktora obojga praw, nie znał się ani na prawie kanonicznym, ani na świeckim. U nas w seminarium był na wykładach tylko trzy razy. Czas jakoś przepękał, opowiadając ciekawostki, związane z jego studiami w Rzymie.
Mówił między innymi, jak zdawał doktorski egzamin. Relacjonował:
– Otrzymałem wówczas pytanie „proszę wymienić wszystkich wikariuszy”.
Wyliczałem: są wikariusze parafialni, kapitulni, generalni i apostolscy. Więcej nie potrafiłem wymienić. Egzaminator nalegał, abym sobie przypomniał. W końcu się zniecierpliwił i sam powiedział, że jest jeszcze wikariusz Rzymu. Jeden z kolegów zadał pytanie:
– Czy ksiądz infułat zdał? Infułat szczerze odpowiedział:
– Mimo że tego nie wiedziałem, egzamin doktorski zdałem i od tej pory mogłem używać tytułu doktora obojga praw.
Zapytano jeszcze:
– Czy tytuł ten oznacza, że ksiądz kończył dwa rodzaje prawa?
Ze szczerością odpowiedział:
– Na Uniwersytecie Gregoriańskim studia prawa kanonicznego kończą się uzyskaniem stopnia naukowego doktora obojga praw, co nie oznacza, że absolwent zna zarówno prawo kanoniczne, jak i świeckie.
Ksiądz infułat Al. B. szybko zauważył, że się nie nadaje na naukowca, bo z jego naukowości się wszyscy śmieją. Po trzech tygodniach z funkcji wykładowcy w seminarium zrezygnował, a stanowisko po nim przejął ojciec franciszkanin, znający dobrze prawo kanoniczne i umiejący je wykładać. Ksiądz Al. B. był kapłanem mało znanym. Nie widziałem nigdy jego uroczystych mszy ani nie słyszałem jego kazań. Domyślałem się, że albo nie potrafi, albo nie lubi tego robić. Pamiętam, jak w czasie mszy pontyfikalnych siedział w lożach przeznaczonych dla członków kapituły. Zawsze był skupiony i uduchowiony. Nigdy nie rozglądał się po katedrze, wpatrując się ustawicznie w swój modlitewnik. Muszę jednak przyznać, że robił na mnie dobre wrażenie. Nawet mi się podobał. Miałem ciche pragnienie, by być takim przystojniakiem jak on. Byłem zdumiony, dlaczego nie angażuje się w spektakularną pracę duszpasterską. Zrozumiałem to dopiero, gdy na spotkaniach z nami, przy okazji jego tak zwanych wykładów, nie potrafi poprawnie mówić. Infułat Al. B. prawie niczym nie mógł imponować. Zwracał tylko uwagę swym wyglądem. Był przystojny, choć niewysoki i lekko utykał na nogę. Jako ciemny brunet, łysawy, o śniadej cerze, nieotyły mógł się kobietom podobać.
W czasie rekolekcji przed święceniami kapłańskimi ksiądz prokurator S.S. zaprosił mnie na chwilę do swojego mieszkania. Gdy wszedłem, zamknął drzwi i zaczął opowiadać.
– Ale infułat S.Br. drapie się po głowie. Jego kolega infułat Al. B. wywinął niesamowity kawał. Okazało się, że miał kochankę. Zmarł na zawał u niej w mieszkaniu. Dziś przywieźli go do Gniezna. Ona też przyjechała. Ma podobno testament notarialnie potwierdzony i chce zabrać wszystko, co po infułacie Al. B. zostało, w tym także oszczędności pieniężne. To mnie zdziwiło. Jednak komu jak komu, ale księdzu S.S. uwierzyłem w to opowiadanie, bo znałem jego możliwości. Byłem zorientowany, że wie więcej niż ordynariusz diecezji. Później dotarły do mnie wiadomości, że kuria gnieźnieńska z konkubiną infułata Al. B. się dogadała, wypełniając ostatnią wolę swojego kapłana.
Gdy słucham dziś wypowiedzi lub katechez księdza prymasa G., zawsze czytanych, myślę sobie, że tak jak infułat Al. B. kończył przecież prawo na Uniwersytecie Gregoriańskim. Prawdopodobnie dlatego jest słaby zarówno w śpiewie, jak i w mowie. Jako Prymas nie może jednak publicznie nie występować. Musi często mówić i śpiewać. Jak widać, męczą go te występy, które pokazują, ile jest wart tytuł doktora obojga praw, jakim szczycił się kiedyś ksiądz Al. B., a obecnie szczyci się nim także prymas J.G. Najwyższy hierarcha Kościoła katolickiego w Polsce nie może – jak przystojny infułat – imponować swoim wyglądem, co wszyscy widzą. To podobno nie przeszkadzało mu mieć przyjaciółki w Częstochowie, którą chętnie odwiedzał. Dowiedziałem się o tym przypadkowo. Kiedy byłem dyrektorem przedsiębiorstwa w Gliwicach, pochwaliła się przede mną moja księgowa, że ksiądz prymas J.G. jest przyjacielem jej cioci. Nie wiedziała, iż on jest moim kolegą i studiowaliśmy razem na tym samym roku.
*
Wiele materiału na cudowne działanie Matki Bożej hojnie dostarczali mi kaznodzieje, zwłaszcza rekolekcjoniści. Zawsze chętnie ich słuchałem. Począwszy od 1945 do 1950 roku nigdy nie opuszczałem rekolekcji. W czasie ich trwania były omawiane tematy o odkupieniu, śmierci Pana Jezusa, Jego zmartwychwstaniu oraz o spowiedzi i pojednaniu człowieka z Bogiem. Żaden z kaznodziejów nie pomijał również problemu maryjnego. Każdy z nich do tego tematu bardzo się przykładał i chciał udowodnić, że właśnie Matka Boska najwięcej ludziom pomaga. Nie przebierał zatem w dobieraniu słów i przytaczaniu różnych, nawet zmyślonych opowieści, które miały słuchaczy przekonać do dziecięcej wiary w Maryję. Przytoczę tylko jedną taką opowieść. Zapamiętałem ją bardzo dobrze, bo słuchałem jej w czasie rekolekcji wielkopostnych w 1945 roku. Miałem wtedy jeszcze żywo w pamięci drugą wojnę światową i wiedziałem, jak łatwo w czasie jej trwania można było stracić własne życie lub bliskich. Kaznodzieja wtedy mówił:
– Kolega mój, który jest również jak ja dominikaninem, w 1944 roku przebywał w Warszawie. Ukrywał się przed Niemcami. Mieszkał kątem u biednej kobiety, która wychowywała dwóch synów i jedną córkę. Najstarszy syn miał osiemnaście lat, córka – jedenaście, a młodszy – osiem. Ojca w domu nie było. W 1939 roku poszedł na wojnę i ślad po nim zaginął. Osiemnastolatek wybierał się na powstanie, które lada moment miało w Warszawie wybuchnąć.
Gdy odchodził, matka żegnając go, płakała i powiedziała:
– Synu, martwię się, że idziesz na powstanie. Mam jednak nadzieję, prawie pewność, że Matka Boża przyprowadzi cię z powrotem do domu. Weź ten ryngraf i zawsze go noś na piersiach!
1 2 3 4 5 6 Dalej..
« Kler (Publikacja: 17-02-2009 )
Zygmunt Pinkowski Autor ukończył studia w Wyższym Arcybiskupim Seminarium Duchownym w Gnieźnie. Przez dwa i pół roku był księdzem w kilku parafiach, m.in. w Bydgoszczy. W latach młodzieńczych, w szkole średniej, przez kilka lat działał w Sodalicji Mariańskiej. W grudniu 1958 r. zrezygnował z kapłaństwa. Założył rodzinę. Po długiej wędrówce zamieszkał na Śląsku. W roku 1971 ukończył studia ekonomiczne. W późniejszych latach pracował na stanowiskach dyrektora w przedsiębiorstwach związanych z budownictwem drogowym na Śląsku. Liczba tekstów na portalu: 2 Pokaż inne teksty autora Poprzedni tekst autora: Znałem Kardynała | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 6362 |
|