Racjonalista - Strona głównaDo treści


Fundusz Racjonalisty

Wesprzyj nas..
Zarejestrowaliśmy
204.444.711 wizyt
Ponad 1065 autorów napisało dla nas 7364 tekstów. Zajęłyby one 29017 stron A4

Wyszukaj na stronach:

Kryteria szczegółowe

Najnowsze strony..
Archiwum streszczeń..

 Czy konflikt w Gazie skończy się w 2024?
Raczej tak
Chyba tak
Nie wiem
Chyba nie
Raczej nie
  

Oddano 700 głosów.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
Sklepik "Racjonalisty"

Złota myśl Racjonalisty:
"Cała teologia tego papieża sprowadzała się do tego, że nie wolno zakładać gumy na fiuta. Jan Paweł II obrażał Boga swą małostkowością."
 Kultura » Historia

Bóg jest Amerykaninem [1]
Autor tekstu:

Amerykańska religijność fascynuje badaczy i myślicieli od dawna. Jej intensywność, różnorodność, powszechność stanowi intrygujący precedens na tle innych krajów zachodniej cywilizacji, w których obserwujemy jej systematyczny zanik. Mimo to, Ameryka pozostaje państwem świeckim, gotowa bronić konstytucyjnego „muru separacji”, jaki swego czasu zbudowali jej założyciele z T. Jeffersonem na czele. By zrozumieć ten paradoks — być może pozorny — należy wniknąć zarówno w amerykańską historię jak i kulturowe podłoże targane sprzecznymi tendencjami od samego początku istnienia „imperium wolności”.

God bless America

Zacznijmy tradycyjnie od pierwszych purytanów przybyłych z Anglii, by móc praktykować swoją wiarę bez kurateli monarchy i w poczuciu wolności. Byli to ludzie prości duchem, skromni w kontaktach z innymi, choć nie bez misjonarskiej ambicji. Wśród purytanów dominował kalwinizm, który, dzięki M. Weberowi, zapisał się w historii jako duch kapitalizmu. Oprócz przysłowiowej pobożności i surowych zasad moralnych, mających z założenia różnić ich od „pogańskiego” katolicyzmu, charakteryzowali się indywidualistyczną postawą wobec wiary. Kładli nacisk na bezpośredni kontakt z Bogiem, osobistą lekturę Biblii, która stanowiła najważniejsze źródło prawdy bożej oraz wyznawali egalitarystyczną zasadę „kapłaństwa wszystkich wierzących”.

Utworzenie państwa amerykańskiego wymusiło regulację stosunków pomiędzy sacrum a profanom. Amerykanie pomni tego, co wydarzyło się w Europie wprowadzili formalny rozdział państwa i kościołów. Świeckość państwa gwarantuje pierwsza poprawka do konstytucji, która zakazuje wyróżniania, specjalnego traktowania jakiejkolwiek z istniejących już religii, a także broni wolności religijnej. Termin „mur separacji” spopularyzował T. Jefferson – autor Deklaracji Niepodległości, w sławnym liście do Danbury Baptists z 1802 r., gdzie pisał: “religia jest sprawą wyłącznie pomiędzy człowiekiem i jego Bogiem, to jednostka decyduje o swojej wierze i kulcie, prawomocna władza rządu odnosi się jedynie do działań, a nie przekonań, (...) dlatego budujemy mur separacji pomiędzy kościołem, a Państwem”. Wszystko to miało służyć obronie wolności sumienia, którą posiada każdy, na mocy przyrodzonych praw. Mur separacji stał się odtąd częstym motywem odwołań w amerykańskim sądownictwie.

„Mur separacji” nie zamknął jednak religijnej przestrzeni, jak niektórzy w swej ignorancji nadal utrzymują, lecz zainicjował proces jej systematycznej transformacji. Dla Amerykanów był on w sensie negatywnym zerwaniem z angielską tradycją mieszania się państwa w religijne sprawy ludu oraz środkiem zabezpieczającym przed omnipotencją kleru. W sensie pozytywnym natomiast stanowił przełom, zgodnie z którym religia staje się odtąd kwestią przede wszystkim prywatną, w której to jednostka decyduje o tym, w co i jak wierzy. Jak pisze G. Sorman w Made in USA : „rozdział religii od państwa miał pozwolić Amerykanom, by w przeciwieństwie do Europejczyków, stali się demokratami bez obalania ołtarzy”.

Po odzyskaniu niepodległości i w zgodzie z „murem separacji” nastąpiła religijna gorączka. Powstawały coraz liczniejsze kościoły baptystów, ewangelików i zielonoświątkowców. Wszystkie łączyła orientacja antyintelektualna, której nieodłącznym składnikiem był trans i ekstatyczne doznania. Bóg przestał być traktowany jak istota z zaświatów i z boga transcendentalnego stał się bogiem immanentnym, którego każdy może odnaleźć w sobie, zgodnie z hasłem Jezusa: „Królestwo Boże jest w nas”.

Jednocześnie w siłę rosły elity, które w porównaniu z Europą stanowiły niewielki odsetek społeczeństwa, choć nierzadko sięgały po najwyższe urzędy publiczne. W ich szeregach popularność zdobywał racjonalistyczny deizm na wzór Woltera. Ludzie ci, do których możemy zaliczyć B. Franklina, T. Jeffersona, J. Madisona, J. Adamsa głosili afirmację nauki i z rezerwą, a czasami nawet wrogością odnosili się do zorganizowanej religii. Spoiwem ich filozofii był dorobek oświecenia z jego pochwałą tolerancji i awersją do wszelkiej formy autorytaryzmu, zarówno politycznego jak i religijnego. Nie oznaczało to oczywiście absolutnego rozwodu z religią. Bóg często pojawiał się w ich tekstach i przemówieniach. Nie był to jednak Bóg tego czy innego wyznania, ale raczej na modłę Woltera, gwarantujący moralność i porządek społeczny.

Niemniej jednak konflikty były nieuniknione. Z jednej strony deistyczni racjonaliści uznający nowopowstałą republikę za wcielenie idei Oświecenia. Z drugiej pobożni kalwiniści, dla których Ameryka była spełnieniem marzenia o „mieście na wzgórzu” świecącym przykładem dla innych. Jedni upatrywali postępu w rozwoju krytycznego myślenia i nauki. Drudzy w realizacji planu bożego, poprzez metodyczną kontrolę nad sobą oraz skromne i proste życie. Symbolem tego sporu, który trwa nieprzerwanie do dziś, był apel protestanckiego rektora Yale — T. Dwighta, w którym ostrzegał, że „jeśli Jefferson zostanie prezydentem, zniszczy chrześcijaństwo”.

Chrześcijaństwo nie upadło. Wprost przeciwnie, nastąpił jego gwałtowny rozkwit. Sorman uważa, że to właśnie wtedy powstała „nowa amerykańska religia”, mieszanka trzech tradycji: angielskiej, murzyńskiej i latynoskiej. Pierwsza przyniosła kult charyzmatycznego kaznodziei, którego długie i egzaltowane kazania porywają tłumy. Zwyczaje murzyńskie wzbogaciły liturgię o śpiew i tańce. Wreszcie tradycja latynoska, z której powstał Kościół zielonoświątkowców, rozwinęła motywy ekstatyczne, gdzie wierny jest „brany we władanie” przez Ducha Świętego i w tanecznych konwulsjach doznaje objawienia. Niektórzy, słusznie, dopatrują się tu wpływów indiańskiego szamanizmu.

Jeden naród, dwie kultury

Powrócimy do konfliktu, który jak wspomniano powyżej, nigdy tak naprawdę nie wygasł. Konflikt ten nie miał charakteru czysto religijnego, jak to często bywało w Europie, lecz raczej kulturowy. Kluczowe będą tu odniesienia do rewolucji lat sześćdziesiątych i następującej po niej konserwatywnej kontrrewolucji.

Sixties okazało się przełomem nie tyle z powodu swych politycznych osiągnięć — tu przede wszystkim należy odnotować ruch obywatelski na rzecz równouprawnienie kobiet i Afroamerykanów — co zmian w sferze symbolicznej. Kontrkulturowy bunt był wymierzony w ogólnie pojętą tradycję, która dla jej krytyków miała charakter purytański i konsumpcjonistyczny zarazem. Religia występowała tu jako narzędzie konformizmu i represji, poprzez którą uznane autorytety narzucają swą wolę innym. Rewolucja nie miała jednak polegać na zniesieniu religii w ogóle, lecz na takim jej przeobrażeniu, by służyła rozwojowi jednostki. Jeśli wcześniej religia była narzędziem społecznej adaptacji, to teraz miała się stać środkiem osobistego spełnienia. Stąd też popularność religii Dalekiego Wschodu, okultyzmu, ezoteryki, wszelkiego rodzaju technik medytacyjnych i relaksacyjnych.

Hipisi korzystali także ze zdobyczy psychologii i ruchu terapeutycznego. W rezultacie religia stała się synonimem psychoterapii. Proces uzdrawiania miał polegać na „pozbyciu” się bagażu społecznych uwarunkowań, które tworzyły „fałszywe ja” i zniewalały jednostkę, aby w końcu dotrzeć do „prawdziwego ja”. Z czasem okazało się, że poza owym fałszywym ja, które demontowano niczym warstwy cebuli, nie istnieje żadne inne. Wówczas zapanowała twórcza kreacja. Jeśli bowiem ego to jedynie konstrukt społeczny, a poza nim istnieje tożsamościowa pustka, to zadaniem jednostki jest stworzenie własnego, autentycznego ja. Podstawowym imperatywem stała się nieskrępowana ekspresja siebie, która nierzadko przeradzała się w jałową transgresję.

To co dla jednych oznaczało wolność bycia sobą, dla innych stało się synonimem nihilizmu i relatywizmu. Odrodzenie konserwatyzmu było bez wątpienia reakcją na kontrkulturę, niemniej jednak mocno ugruntowany konserwatyzm istniał od zawsze w amerykańskim społeczeństwie. Nowość polegała na tym, że w latach 80-tych uzyskał on szerokie poparcie polityczne.

Dla amerykańskich konserwatystów religia jest przede wszystkim orężem walki w obronie tradycyjnych wartości. Ich rozumienie zakłada sprzeciw wobec rozwodów, aborcji, eutanazji, związków homoseksualnych, pornografii. Najbardziej zacietrzewieni sprzeciwiają się także teorii ewolucji i badaniom nad komórkami macierzystymi. Każdy z tych tematów rozbudza gwałtowne spory i nic nie wskazuje na ich polubowne zakończenie. Jest to istotna różnica dzieląca Stany do Europy. Oczywiście w Europie również dyskutuje się o powyższych kwestiach, ale to nie one stanowią sedno publicznej debaty. W USA natomiast sprawy obyczajowe z religią w tle całkowicie zdominowały sferę publiczną.

By zrozumieć skalę tego zjawiska posłużmy się przykładem z książki Sormana. W 2001 roku przewodniczący stanowego Sądu Najwyższego – Roy Moore z Alabamy, nakazał umieścić w pałacu sprawiedliwości kilkutonową pomnik dziesięciu przykazań. Moore uzasadniał swoją decyzję, powołując się na Boga jako gwaranta prawa i wolności. Charyzmatyczny sędzia, który rzuca cytatami z Biblii niczym wytrawny kaznodzieja, twierdził, że jego tablice nie stoją w sprzeczności z „murem separacji”, albowiem nie dotyczą one konkretnego wyznania, lecz samego Boga. Zapomniał dodać oczywiście, że chodziło mu o Boga ze Starego Testamentu. Tak czy owak, wybuchł spór. Miasteczko, w którym doszło do incydentu, podzieliło się na dwa obozy: zwolenników i przeciwników tablic. Obie strony wywiesiły hasła na swoich domach i samochodach. W 2003 roku Sąd Federalny Alabamy nakazał usunięcie pomnika. Moore odmówił i stracił urząd. W 2004 roku jego zwolennicy przypuścili kontratak, składając apelację w związku z rzekomym naruszeniem wolności religijnej. Przegrali. Moore stał się jednak narodowym bohaterem. Jakiej sprawy jest on właściwie męczennikiem? – pyta ironicznie Sorman.

Być może Roy Moore wierzy w to wszystko co mówi, czy jest to jednak właściwy przedmiot publicznej debaty? Po usunięciu z urzędu, sędzia założył fundację na rzecz Dziesięciu Przykazań. O pieniądze nie było trudno. Znalazła się także urocza posiadłość. W 2008 roku Moore startował jako kandydat na stanowisko gubernatora Alabamy. Po raz kolejny przegrał.

Powyższy przykład pokazuje nie tylko intensywność amerykańskiej wojny kulturowej, ale także solidność rozdziału państwa i religii. Oczywiście nie wolno zapominać o ruchu fundamentalistycznym, który ostatnimi laty urósł w siłę, a za administracji Busha uzyskał pewne wpływy polityczne. Trudno jednak nie zgodzić się z B. Barberem, który uważa, że jest to etap przejściowy. Jego zdaniem wystarczy poznać historię USA, by zrozumieć, że religijne przebudzenia zdarzają się w tym kraju co kilkadziesiąt lat, a potem sytuacja wraca do normy, czyli jak to określa Barber w Ameryce zbuntowane:, „delikatnej równowagi między religijnością a świeckością państwa”.


1 2 Dalej..

 Po przeczytaniu tego tekstu, czytelnicy często wybierają też:
Dziesięć mitów oraz dziesięć prawd o ateizmie
Papież przebacza molestowanym dzieciom

 Zobacz komentarze (7)..   


« Historia   (Publikacja: 28-05-2009 )

 Wyślij mailem..   
Wersja do druku    PDF    MS Word

Marcin Punpur
Absolwent ekonomii i filozofii. Studiował w Olsztynie, Bremie i Bernie. Zainteresowania: filozofia kultury, religii i polityki.

 Liczba tekstów na portalu: 53  Pokaż inne teksty autora
 Najnowszy tekst autora: W co wierzą ateiści
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl. Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie, bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
str. 6563 
   Chcesz mieć więcej? Załóż konto czytelnika
[ Regulamin publikacji ] [ Bannery ] [ Mapa portalu ] [ Reklama ] [ Sklep ] [ Zarejestruj się ] [ Kontakt ]
Racjonalista © Copyright 2000-2018 (e-mail: redakcja | administrator)
Fundacja Wolnej Myśli, konto bankowe 101140 2017 0000 4002 1048 6365