|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Filozofia » Filozofia religii
Krytyka metafizyki Autor tekstu: Marcin Gumiński
Uwagi na
marginesie Przezwyciężenia metafizyki przez logiczną analizę języka
Rudolfa Carnapa
"Interesujący nas zamęt powstaje wtedy, gdy
język obraca się niejako na jałowym biegu, a nie gdy pracuje." Ludwik
Wittgenstein, Dociekania Filozoficzne, s. 77, §132 Jak pisze Rudolf Carnap w
Przezwyciężeniu metafizyki przez logiczną analizę języka, „wielu było
przeciwników metafizyki (...). Jedni uważali ją za fałszywą, bo sprzeczną z doświadczeniem, inni sądzili, że jest ona tylko niepewna, bo pytania, które
sobie zadaje, przekraczają granice ludzkiego poznania". Pragmatycy zaś w ogóle
nie zaprzątali sobie nią głowy, gdyż uważali, że jest ona bezpłodna, ze względu
na codzienną praktykę życiową.
Sam Carnap stwierdza, że poddając twierdzenia metafizyki analizie logicznej
można udzielić odpowiedzi na pytanie o jej ważność i prawomocność. Według Carnapa
wszelkie twierdzenia metafizyki, poddane tej analizie, okazują się być — w ściśle logicznym znaczeniu tego słowa — bezsensowne. Mówiąc prościej, nie
posiadają one żadnego znaczenia, tzn: zdania przez nią wypowiadane są
zdaniami pozornymi, czyli w gruncie rzeczy nie są zdaniami.
Aby dokładnie ukazać drogę logicznej analizy języka, w której zdania formułowane
przez metafizykę okazują się bezsensowne, Carnap wyjaśnia szereg pojęć, którymi
metoda ta się posługuje.
Język składa się ze słownika i składni, czyli słów i reguł pozwalających budować z nich zdania. Z tego względu możemy mieć do czynienia z dwojakimi bezsensownymi
zdaniami pozornymi: zawierającymi słowa nie posiadające znaczenia; lub ze
zdaniami, w których słowa zostały złożone w zadanie wbrew obowiązującym zasadom
składni. Metafizyka zaś wypowiada obydwa rodzaje błędnych zdań.
Jednakże koncepcja znaczenia słów postulowana przez Carnapa wydaje się być co
najmniej dyskusyjna. Stwierdza on bowiem, że dla wyjaśnienia znaczenia wielu
słów (terminów) wystarczy podać ich definicję. Definicja, za pomocą zdań
elementarnych będących jej treścią, wskazuje cechy jakie przysługują obiektom, o których da się orzec definiowany termin. I tak np., wypowiadając zdanie
elementarne „x jest ptakiem", z definicji słowa „ptak" możemy orzec, że: „x jest
skrzydlaty", „x jest jajorodny", „x jest opierzony", itd. Zdania elementarne
będące częścią definicji dają się więc wyprowadzić ze zdania „x jest ptakiem". W ten sposób definiowany termin zostaje sprowadzony do szeregu innych terminów
(termin „ptak" do terminów „skrzydlaty", „jajorodny", „opierzony", itd). Te inne
terminy dają się zredukować do kolejnych terminów, a w końcu do terminów
występujących w zdaniach obserwacyjnych (zdań protokolarnych) — zdań zdających
relację z doświadczenia. W ten sposób słowo otrzymuje swoje znaczenie. Tu jednak
ujawnia się pierwszy problem prezentowanej przez Carnapa koncepcji, wiążący się z pytaniem czym dokładnie miałyby być zdania protokolarne? Jak je rozpoznać?
Jakie konieczne cechy formalne im przysługują? O czym one mówią? O uczuciach? O jakościach zmysłowych? O danych, czy o rzeczach? Kiedy dany termin jest w rzeczywistości obserwacyjny (protokolarny)? Kiedy nie można sprowadzić go już do
żadnego innego terminu? Carnap jednak uznaje tę trudność za nieistotną i w
ostateczności stwierdza, że ciąg słów tylko wtedy coś znaczy, gdy ustalono
związki jego wywodliwości ze zdań protokolarnych, a słowo posiada znaczenie
tylko wtedy, gdy zdania, w których może się ono pojawić dadzą się wywieść ze
zdań protokolarnych.
Koncepcja ta, jakkolwiek w swej ogólności wydaje się być słuszna, to nie jest
taką dla wszelkich przypadków. Wydaje się ona np. nie uwzględniać zjawiska
metafor. Wedle koncepcji Carnapa zdania typu "x jest głową rodziny" albo — bardziej radykalnie — "mąż y to kawaler pełną gębą", czy "książka x to
klucz do wiedzy o logice" są bezsensowne, ponieważ głowa z definicji nie może być człowiekiem, kawaler nie może być żonaty, a wiedzy
nie da się otworzyć (a tym bardziej książka nie może być kluczem).
Powyższe słowa zostały użyte w zdaniach w sposób, jaki wyklucza ich definicja.
Wedle koncepcji znaczenia Carnapa powyższe zdania są wiec zdaniami pozornymi
(bezsensownymi) — nie mają żadnego znaczenia. Tymczasem wypowiadane w konkretnym
kręgu kulturowym i w odpowiednim kontekście podlegają falsyfikacji lub
potwierdzeniu (zdań bezsensownych, jako nie niosących żadnych treści, nie można
ani sfalsyfikować ani potwierdzić) — mają sens jako niosące ze sobą znaczenie
metafory. Przykład ten pokazuje, że nie tyle definicja, co sposób użycia słowa w zdaniu w konkretnych okolicznościach, decyduje o jego znaczeniu, a za tym o sensowności danego zdania.
W oparciu o przytoczoną powyżej koncepcję znaczenia Carnap stwierdza, że
większość terminów metafizyki nie posiada znaczenia. Wedle koncepcji Carnapa
znaczenia nie posiada np. słowo „absolut", nie można go bowiem w żaden sposób
pozytywnie zdefiniować, lub definiuje się je przez inne terminy pozorne, bądź
zdania pozorne (np. "absolut to bóg", lub "absolut jest zasadą
wszechświata"). Podobnie bezsensowny jest wg koncepcji Carnapa termin bóg.
Ponadto nie można podać składni tego słowa, czyli przykładu jego występowania w najprostszej formie zdaniowej (w zdaniu elementarnym), gdyż nie można powiedzieć
"x jest bogiem", ponieważ przeczy to metafizycznej intuicji
nieokreśloności boga.
Osobiście wydaje mi się jednak, że argument ten jest argumentem słabym. Jak
bowiem możliwe jest, że rzesze metafizyków potrafią wspólnie dywagować nad
absolutem, bogiem czy zasadą bytu i pojęcia te od siebie
odróżniać, choć nie spełniają one kryterium znaczenia postulowanego przez
Carnapa — definiowalności?
Odpowiedź wydaje się prosta: znaczenia tych terminów, a w związku z nim sensowne
sposoby ich stosowalności w zdaniach, ujawniają się i utrwalają w powszechnym
sposobie ich użycia. Carnap próbowałby zapewne wybrnąć z tego problemu mówiąc,
że pojęcia metafizyki, odwołują się do kojarzonych ze słowem uczuć i wyobrażeń,
które nie nadają temu słowu żadnego znaczenia, a zdania oparte na tego typu
terminach nic nie stwierdzają. W takim razie — można by zapytać — jak w ogóle
można mówić o uczuciach jako takich, co jest przecież zjawiskiem powszechnym?
Jeżeli termin odnosi się do wyobrażeń, uczuć lub bytów zmyślonych, ale posługuje
się nim jakaś społeczność, w której kulturze termin ten pełni jakieś funkcje, to
znaczy, że posiada on znacznie, a zdania w których występuje mogą być sensowne. I choć byty, do których terminy takie się odnoszą mogą nie istnieć, to przecież
mogą istnieć o nich wyobrażenia, lub ich definicje negatywne, które pozwalają na
stwierdzenie prawdziwości lub fałszywości zdań, w których terminy te występują.
Koncepcja Carnapa nie uwzględnia kontekstu kulturowego — czyli (parafrazując
późnego Wittgensteina) opisując język wyklucza z niego to, co stanowi o jego
użyteczności — intuicyjność, pragmatyczność i brak konieczności znajomości reguł
formalnych do poprawnego posługiwania się nim.
Krótkowzroczność Carnapa co do ostatniej kwestii ujawnia się szczególnie w prezentowanej przez niego koncepcji znaczenia zdań. Mówi on, że zdanie jest
bezsensowne, jeśli szereg słów, który się na nie składa został złożony
niezgodnie z zasadami składni. Zdanie takie nazywamy wtedy zdaniem pozornym.
Przykładami takich zdań są np. "Cezar to liczba pierwsza" lub "Mieszany
globus". Jednakże znowu nasuwa się tu pytanie o metafory. W końcu zdanie "wściekle
czerwona spódnica" w praktyce językowej Polaków jest jak najbardziej sensowne,
co znowu wskazuje, że o znaczeniu niektórych zdań nie decyduje tylko możliwość
wynikowego wyprowadzenia jednych terminów z innych, ale też sposób ich użycia
przez określoną społeczność (w jednej społeczności/kulturze termin lub zdanie
może być pozorne, a w innej nie) w określonym kontekście.
W związku z powyższym, zabawny wydaje się zarzut Carnapa wobec języka, że jakoby
składnia gramatyczna mowy potocznej była (z punkty widzenia logiki)
niedostateczna, bo zezwala na tworzenie zdań bez znaczenia. To jednak — wbrew
Carnapowi — dowodzi tylko jak mało znacząca jest składania logiczna, jeżeli nie
tylko, że nie potrafi uwzględniać spraw związanych z metaforami czy
wieloznacznością słów, to jeszcze zwerbalizowana świadomość jej reguł nie jest
konieczna przeciętnemu użytkownikowi języka, aby mógł on zdanie sfalsyfikować,
potwierdzić lub uznać za bezsensowne. Co więcej, rozważania na poziomie składni
logicznej podczas zwykłej rozmowy mogłyby mu wręcz tę rozmowę uniemożliwić. Jak
więc widać, umiejętność rozpoznawania niewłaściwego UŻYCIA słowa w zdaniu wiąże
się nie tyle z ukrytą znajomością składni logicznej, co z pewnym komunikacyjnym
obyciem i przyzwyczajeniem, albo — posługując się terminologią późnego
Wittgensteina — z wyczuciem i znajomością zasad gry językowej.
Czy więc metafizykę należy uznać ostatecznie za sensowną i uprawomocnioną,
choćby z tego względu, że jej terminy oraz zdania posiadają znaczenie na gruncie
języka potocznego?
Osobiście wydaje mi się, że problem metafizyki tkwi gdzie indziej, a nie tam,
gdzie znajduje go Carnap. Wg mnie problem metafizyki leży nie tyle w zdaniach
jakie ona wypowiada, czy pytaniach jakie sobie stawia, ale w tym gdzie na te
pytania poszukuje odpowiedzi; albo też z jaką sferą istnienia wiąże swoje
zdania.
Klasycznie rozumiana metafizyka prowadzi do nikąd, gdyż źle identyfikuje
pochodzenie przedmiotu swoich pytań. Uważa bowiem, że jej pytania odnoszą się do
bytów znajdujących się poza wymiarem, który dostępny jest bezpośrednio ludzkiemu
poznaniu — czyli bytów określanych w tradycji filozoficznej jako transcendentne.
Uważając, że właśnie takich bytów jej pytania dotyczą popada ona jednak tym
samym w wielką sprzeczność. Jak bowiem można pytać o to, czego nie można
doświadczyć? Jak pytać można o coś, co z założenia jest transcendentne — co
znajduje się poza poznaniem co umiejscowione jest poza światem
poznającego? Odpowiedź jest jedna: pytać o to nie można. Nie można także
odpowiedzieć na to, o co nie można pytać. Nie można zaś pytać o to, co poza
poznaniem, bo poza poznanie nie można wyjść, więc nie wiadomo tak naprawdę, o co
można by było pytać. Tutaj błędne koło się zamyka.
W związku z tym niezaprzeczalnym wydaje się, że wszelkie pytania metafizyki
wynikają z empirii i empirii dotyczą. Odnoszą się do bytów jak najbardziej
fizycznych, które są konceptualizacją pewnych wyobrażeń, uczuć czy dążeń
narosłych z ludzkiej praktyki poznawczej, lub też z refleksji nad pewnymi
dziedzinami powszechnie podzielanej wiedzy kulturowej. To, że metafizyka nie
prowadzi tam, gdzie sama by chciała, nie znaczy jednak, że jej twierdzenia są
logicznie bezsensowne. W ten sposób metafizyka wydaje mi się być jak najbardziej
bezsensowna w czysto potocznym, ale nie logicznym znaczeniu tego słowa — jest
ona po prostu jałowa, choć w sensie psychologicznym potrzebna. Nie jest
bezsensowna, gdyż pozornie logicznie bezsensowne terminy jakimi się posługuje
mają znaczenie, które ujawnia się w ich użyciu. Można więc powiedzieć, że
terminy metafizyczne, będąc wyrazem pewnych psychologicznych potrzeb w obrębie
kultur, w których egzystują, są w pewien sposób psychologicznym odpowiednikiem
postulowanych przez Carnapa terminów protokolarnych z dziedziny poznania
empirycznego — są dane wraz z przyswajaniem pewnych mechanizmów myślenie,
charakteryzujących posługującą się nimi kulturę. Nie są puste znaczeniowo w ten
sposób, że pozwalają wyrażać pewne postawy emocjonalne i światopoglądowe,
reprodukując pewne kulturowe, wspólnotowe czy subkulturowe wartości. Mają swą
genezę w czymś jak najbardziej empirycznie konceptualizowalnym: w potrzebach
psychologiczny; lub — jak już pisałem — są koniecznym lub przypadkowym wynikiem
pewnych dziedzin wiedzy kulturowej.
Myślę, że z perspektywy poglądu, który tu przedstawiłem, tracą na znaczeniu dwa
kolejne błędy zdań metafizyki wskazywane przez Carnapa.
Pierwszym jest błąd polegający na posługiwaniu się przez metafizykę słowami nie
posiadającymi znaczenia rzeczownikowego jako rzeczownikami. Jego wyrazem jest
choćby metafizyka Heideggera, który stawia sobie pytanie o nic (tudzież
nie-byt). Ze względu na rozważania metafizyczne jest to bezpłodne — w rozumieniu potocznym nic to nic i żadne koncepcje filozoficzne
tego nie zmienią. Heidegger jednak nadając nowe znaczenie terminowi nic,
wyrażające się w tym jak używa on w swojej filozofii tego terminu, nadaje mu
rzeczywiście nowe znaczenie, dzięki czemu mógłby on choćby posłużyć Carnapowi za
punkt zaczepienia dla jego krytyki. Można powiedzieć, że Carnap prowadzi tu z Heideggerem jałowy spór o nic.
Podobnie wydaje się być z błędem polegającym na stosowaniu słów nie będących
orzecznikami jako orzeczników — jeśli w praktyce języka potocznego, a więc w trybie niejako naturalnego nastawienia kulturowego (kulturowej praktyki
językowej), posługujemy się formułami typu "ja istnieję", to nie powinna
dziwić internalizacja tego potocznego sposobu myślenia przez metafizykę,
eksternalizująca się w jej twierdzeniach. W końcu świat, którego chce dotknąć
metafizyka, to ten sam świat, po którym już stąpa.
Jestem jednak zgodny w Carnapem w kwestii, że metafizyka to pewnego typu wyraz
poczucia życiowego, jednakże nie jestem w stanie zgodzić się co do porównywania
go ze sztuką. Wydaje mi się on po prostu z przyczyn kulturowych i psychologicznych konieczny.
BIBLIOGRAFIA:
- Przezwyciężenie metafizyki przez logiczną analizę
języka, w: B. Stanosz (red.), Empiryzm współczesny, Warszawa 1991 s.
52-74;
- Dociekania filozoficzne, Ludwik Wittgenstein,
Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2000
- Bycie i czas, Martin Heidegger, Wydawnictwo
Naukowe PWN, Warszawa 2008
« Filozofia religii (Publikacja: 16-09-2009 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 6793 |
|