Racjonalista - Strona głównaDo treści


Fundusz Racjonalisty

Wesprzyj nas..
Zarejestrowaliśmy
204.444.293 wizyty
Ponad 1065 autorów napisało dla nas 7364 tekstów. Zajęłyby one 29017 stron A4

Wyszukaj na stronach:

Kryteria szczegółowe

Najnowsze strony..
Archiwum streszczeń..

 Czy konflikt w Gazie skończy się w 2024?
Raczej tak
Chyba tak
Nie wiem
Chyba nie
Raczej nie
  

Oddano 700 głosów.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
Sklepik "Racjonalisty"

Złota myśl Racjonalisty:
"Najmocniej wierzy się w to, o czym wie się najmniej".
 Światopogląd » Życie świeckie

Małżeństwo ateisty i katoliczki?
Autor tekstu:

Tłumaczenie: Zbigniew Kościuk

Taki związek mógł przyprawić o zawrót głowy. „Związek dusz", który nas wówczas łączył, bardziej przypominał trójkąt. Jako socjolog przywiązujący dużą wagę do badań statystycznych wiedziałem, że związki partnerów o różnych poglądach religijnych mają mniejszą szansę powodzenia i ogólnie „nie są zalecane". Odczuwałem nieokreślony lęk, że dojdzie między nami do silnego konfliktu, i obawiałem się, że narastające zobowiązania religijne mojej żony doprowadzą do zachowań, których nie będę mógł tolerować. Podczas naszej ceremonii małżeńskiej wspomnieliśmy o niebezpieczeństwie coraz wyraźniejszego oddalania się od siebie. Zaniepokojony, zacząłem spotykać się z terapeutą, nieustannie się skarżąc. Terapeuta powtarzał jak mantrę: „Co masz zamiar zrobić?". Po rozważeniu wszystkich bolesnych możliwości doszedłem do wniosku, że chcę ocalić rodzinę i sprawić, aby była jak najbardziej udana. Wiedziałem, że skoro wytyczyłem sobie taki cel, czeka mnie mnóstwo pracy.


Niniejszy tekst stanowi fragment rozdziału „Wychowywanie dzieci w świeckim i religijnym małżeństwie" z książki Poza wiarą, objętej patronatem portalu Racjonalista. Strona książki...

Zaczęliśmy chodzić wspólnie do poradni małżeńskiej, gdzie nauczono nas zasad i technik otwartego porozumiewania się. W sprawach tak skomplikowanych i drażliwych, jak religia i wychowanie dzieci, było to koniecznością. Uczyliśmy się, jak słuchać partnera bez przerywania, jak zastanawiać się przed udzieleniem odpowiedzi, jak wyrażać szacunek dla poglądów partnera, a szczególnie — był to jeden z najlepszych wynalazków — jak stosować formę pierwszej osoby zamiast oskarżycielskiego „ty". Zdanie: „Zawsze mi przerywasz", ustąpiło miejsca zdaniu: „Kiedy mi przerywasz, czuję się sfrustrowany. Pragnę, abyś mnie wysłuchał".

W małżeństwie pierwszym i najlepszym ćwiczeniem było afirmowanie tego, co nas łączy. Oboje kochaliśmy się głęboko i od dwunastu lat łączył nas udany związek. Oboje pragnęliśmy postępować właściwie, przestrzegać zasad moralnych, być uprzejmi i życzliwi. Oboje pragnęliśmy przebywać z naszym synem, okazywać mu wiele miłości i patrzeć, jak dorasta w pełnej rodzinie. Silna motywacja pomogła nam utrzymać wyznaczony kurs mimo wielu bolesnych kompromisów i rozczarowań.

Każde z nas sporządziło listę spraw konfliktowych i z pomocą terapeuty ustaliliśmy sprawiedliwe zasady obowiązujące w każdej z nich.

Bardzo użytecznym narzędziem okazała się łagodząca zasada „zgadzania się na brak zgody", to jest nietraktowania niezgody jako problemu dopóty, dopóki nie wpływa ona na nasze postępowanie. Większość sporów religijnych nie ma bezpośredniego przełożenia na zachowanie moje czy mojej żony, lecz dotyczy abstrakcyjnych pojęć, które uznajemy za prawdziwe lub fałszywe. Odkryłem, że mogę traktować jej „szokujące" przekonania religijne jako osobiste zainteresowania, hobby lub poglądy polityczne, których nie podzielam. Wyzwanie staje się znacznie większe wtedy, gdy chodzi o praktyki wymagane przez różne religie (na przykład modlitwę, udział w obrzędach). Lecz można modlić się oddzielnie, a także kultywować to, co łączy partnerów.

Zrozumieliśmy, jak ważne jest nieniszczenie harmonii i niepodkreślanie jej braku, kiedy nie jest to konieczne. Przyrzekliśmy sobie nie krytykować poglądów drugiego, szczególnie w obecności Willa. Uzgodniliśmy, że dla utrzymania harmonii we wspólnych pokojach (salonie, jadalni, naszej sypialni) nie będziemy umieszczali przedmiotów sztuki religijnej, symboli religijnych ani znaków wiary religijnej, które mogłyby zawierać prowokujące treści, oraz książek ani filmów poświęconych tematom religijnym. Nasze prywatne pokoje pozostały do dziś wyłączone spod tej reguły. Każde z nas ma własny kąt — jedno ze zdjęciami papieża i Matki Teresy, drugie z ateistycznymi kreskówkami. Niekiedy prowadziliśmy rozmowy na temat wiary, czyniąc to z całą wrażliwością i respektując dobre maniery, tak jakby debata odbywała się publicznie.

Okazało się, że w sprawach wychowania Willa zgadzamy się niemal we wszystkim. Zgodziliśmy się ograniczyć oddziaływanie na syna scen przemocy i seksu w telewizji, zarówno w naszym domu, jak i domach jego przyjaciół. Ustaliliśmy, że w odpowiednim czasie nasz syn będzie mógł wybrać własną drogę, niezależnie od naszych poglądów.

Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że wraz z upływem czasu Will wyrobi sobie własną opinię w sprawach religii, lecz w naturalny sposób dążyliśmy do tego, aby w okresie formowania się jego osobowości poddać go jednakowemu wpływowi każdego z nas. Uważaliśmy, że każdy może wypowiadać się swobodnie na temat religii, czyniąc to z własnej perspektywy, w kontekście dokonanego wyboru, przestrzegając podstawowych zasad wyrażania przekonań: bez prozelityzmu i dążenia do przeciągnięcia dziecka na swoją stronę. Wygłaszając uwagi na tematy religijne, dodawaliśmy: „Ja wierzę…", zamiast formułować twierdzenia tak, jakby były bezdyskusyjnie prawdziwe. Zwróćcie uwagę na to, co odróżnia zdanie „Bóg cię kocha" od zdania „Wierzę, że Bóg cię kocha". Lub zdanie „Bóg nie istnieje" od „Wierzę, że Bóg nie istnieje". Joan często dodawała: „Wiesz, tata ma w tej sprawie inne zdanie". Jako ateista czułem się nieco osaczony w licznej rodzinie Joan złożonej z katolików. Zgodnie poprosiliśmy jednak wszystkich członków rodziny, aby uszanowali nasz kompromis i nie narażali na szwank naszej — z takim trudem wypracowanej — równowagi, wręczając naszemu synowi religijne podarunki i prawiąc mu kazania. (...)

Oczywiście, Joan czasami zabierała Willa na mszę. Nie mogłem jej tego odmówić w Boże Narodzenie i Wielkanoc oraz w kilka innych niedziel. (...)

Zwykle kiedy Joan chodziła do kościoła, Will i ja zostawaliśmy w domu. Szliśmy nad strumyk płynący za domem, co było moim pomysłem na obcowanie z naturą. Siadywaliśmy nad brzegiem i rozmawialiśmy. Starałem się skierować rozmowę na niezwykłość świata i potrzebę tego, by ludzie byli dla siebie dobrzy. Czasami wdawaliśmy się w małe filozoficzne pogawędki w rodzaju: „Jeśli Bóg nie istnieje, skąd się wzięliśmy?" lub „Jeśli istnieje dobry Bóg, czemu tylu porządnych młodych ludzi choruje i umiera?". To smutne, lecz tylko tyle mogłem zaofiarować jako alternatywę.

Dotkliwie przeżywałem to, że nie istniał żaden łatwy sposób dostarczenia Willowi „świeckiej infrastruktury". Nie istniał żaden budynek, żaden ubrany w dostojne szaty celebrant, żadna książka z opowieściami pobudzającymi wyobraźnię. Uderzyło mnie, że mimo ogromnej rzeszy ateistów w całym kraju na poziomie lokalnym nie istniała żadna sieć wzajemnych kontaktów. Nic zorientowanego na dzieci. Nie istniały książki dla dzieci z ateistycznych rodzin. Im bardziej rozglądałem się za jakimiś materiałami, za lokalnymi organizacjami, tym wyraźniej widziałem pogrążoną w bezruchu społeczność introwertyków, zwykle osób starszych, pozbawionych entuzjazmu i dynamizmu. (...)

Wraz z upływem czasu nabraliśmy pewności, że zdołamy zachować własną tożsamość, a jednocześnie wypracować kompromis, prezentując synowi rozbieżne poglądy w sprawach religii. Doszedłem do zdumiewająco pozytywnego, chociaż niemal groteskowego odkrycia: to, co uczyniliśmy, mogłoby stanowić przykład pokoju na świecie! Pomyślałem, że skoro udało się nam dojść do zgody w tak trudnej kwestii, istnieje nadzieja dla Żydów i Palestyńczyków!

Oczywiście, stwierdzenie to może się wydać niedorzeczne, lecz oboje z Joan nauczyliśmy się stosować skuteczne narzędzia w ciągle nowej dziedzinie rozwiązywania konfliktów. Oto one:

  • Odkrywanie i afirmowanie tego, co nas łączy, oraz wspólnych celów.
  • Zgadzanie się na brak zgody w sprawach ograniczających się do opinii.
  • Zgadzanie się, by niepotrzebnie nie prowokować drugiego.
  • Opracowanie zasad dotyczących postępowania, dochodzenia do kompromisu i mediacji (jeśli trzeba — z pomocą terapeuty).
  • Utrzymywanie równowagi i bezstronności w takim stopniu, w jakim jest to możliwe: jeśli jakaś zasada obowiązuje jedną stronę, wiąże także drugą.
  • Stopniowo rosnąca wiara w stabilność przyjętych rozwiązań, wzmacnianie poczucia pewności i zadowolenia z ciężko wypracowanego pokoju.

Umiejętność zachowania osobistej godności i równowagi w drodze do wzajemnego zrozumienia i poddanego dyscyplinie kompromisu może być umiejętnością, która ocali nasz świat.


 Po przeczytaniu tego tekstu, czytelnicy często wybierają też:
Między młotem a kowadłem
Kościół a Rzeczpospolita

 Dodaj komentarz do strony..   Zobacz komentarze (10)..   


« Życie świeckie   (Publikacja: 14-10-2009 )

 Wyślij mailem..   
Wersja do druku    PDF    MS Word

Pete Wernick
Urodzony w Bronksie obywatel stanu Kolorado, napisał rozprawę doktorską z socjologii na Columbia University, jednocześnie robiąc karierę muzyczną. Bestsellerowy podręcznik Bluegrass Banjo (Podręcznik gry na bandżo i muzyki bluegrassowej) pozwolił „doktorowi Bandżo" zrezygnować z pracy badawczej w Cornell University i zorganizować zespół Hot Rize - klasyczną grupę bluegrassową odbywającą turnee koncertowe po całym świecie. Piętnaście lat piastował stanowisko prezesa Bluegrass Music Association. W 1989 roku Pete, jego żona i syn ocaleli z katastrofy lotniczej w Sioux City. W artykule zamieszczonym po wypadku na łamach „Life Magazine" napisano, że Pete jest humanistą i nie dostrzega nadprzyrodzonego elementu tego ocalenia. Jako człowiek niewierzący od piętnastego roku życia, Pete był prezesem Family of Humanists w latach 1997-2006. Występuje do dziś, odbywając turnee koncertowe, prowadząc seminaria w całym kraju i opracowując instruktażowe filmy wideo uczące gry na bandżo i muzyki bluegrassowej.
 Strona www autora
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl. Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie, bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
str. 6859 
   Chcesz mieć więcej? Załóż konto czytelnika
[ Regulamin publikacji ] [ Bannery ] [ Mapa portalu ] [ Reklama ] [ Sklep ] [ Zarejestruj się ] [ Kontakt ]
Racjonalista © Copyright 2000-2018 (e-mail: redakcja | administrator)
Fundacja Wolnej Myśli, konto bankowe 101140 2017 0000 4002 1048 6365