|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Religie i sekty » Chrześcijaństwo » Herezje i inne odłamy
Obnośne sado-maso Autor tekstu: Mariusz Agnosiewicz
Średniowieczni
biczownicy to herezja znana szerokiemu ogółowi, gdyż o kordonach religijnych
biczowników w okresie czarnej zarazy wspomina się na ogół w szkołach,
prezentując ich jako skrajny ruch ascetyczny na pograniczach panującego
Kościoła. Jest to część jedynie ich obrazu, gdyż takie założenie istotnie
towarzyszyło początkom tego ruchu. Z czasem jednak to nie asceza, ale dzika ekspresja
seksualna wzięła górę wśród flagellantów (nazwa pochodzi od instrumentu, którym
się traktowali). Do tego dodajmy jeszcze szał religijny z obszarów
psychotycznych jaskiń, a uzyskamy pełniejszy obraz tego bez wątpienia
interesującego zjawiska. Na początku warto wyjaśnić, że religijne biczowanie jest
znacznie starsze i sięga w zasadzie początków chrześcijaństwa. Były to jednak
intymne i samotne praktyki, które stawały się coraz „modniejsze" w średniowieczu. Jednym z ważniejszych wezwań do biczowania jest
Pochwała samobiczowania św. Piotra
Damianiego (1007-1072). Biczownictwo jako ruch religijno-społeczny wybuchło w roku 1259 i przybrało rozmiary psychotycznej epidemii. Stało się to w Perugii Rok też nie był
przypadkowy. W ówczesnym „drugim obiegu" rok 1260 był tym, czym dla nas jest
obecnie rok 2012. Miał wówczas nastąpić wielki przełom zapowiedziany
kilkadziesiąt lat wcześniej przez Joachima z Fiore (bardzo herezjogennego
teologa, który zapłodnił swoimi pismami liczne radykalne i plebejskie sekty).
Data wzięła się oczywiście z Biblii, z Apokalipsy św. Jana, która (13,5) mówi o tym, że apokaliptyczna Bestia miała przetrwać 42 miesiące, co dawało 1260 dni.
Dni zrównali z latami i wyszło im, że Bestia ich czasów upadnie w roku 1260, aby
zapanowała „wieczna Ewangelia". Rok przed tym doniosłym wydarzeniem w konserwatywnej religijnie Perugii wybucha eksplozja wymierzających sobie srogą
pokutę.
Dalsze wytyczne odnaleziono w Liście do Galatów: „A ci,
którzy należą do Chrystusa Jezusa, ukrzyżowali ciało swoje z jego namiętnościami i pożądaniami" (5,24).
Zainicjował to Rainero Fasani — eremita, któremu po 18
latach samobiczowania pokazała się Matka Boska z rozkazem upowszechnienia tej
zbożnej praktyki. Fasani rozpoczął głoszenie nowego proroctwa za pozwoleniem
biskupa Perugii, który zorganizował w regionie 15 dniowe święto, zwalniając
wszystkich od pracy, aby mogli oddać się pokucie. Mężczyźni i chłopcy niemal
nadzy wylegli na ulice z biczami. Kobieto nakazano to samo czynić w domach, aby
nie wywoływały przeklętego podniecenia.
Choć więc prawdą jest, że biczownicy znacznie pomnażali
swoje szeregi w okresach śmiercionośnych epidemii, to jednak nie jest prawdziwe
umieszczanie ich w tym jedynie kontekście.
Ruch flagellanów błyskawicznie rozprzestrzenił się w ciągu
roku na całe Włochy, a w następnych latach także na Austrię, Niemcy, Czechy,
Morawy, Polskę, Flandrię i Pikardię.
Początkowo pozostawali oni w obrębie Kościoła, bardziej
może w tym sensie, że Kościół początkowo tolerował ten ruch, a jego zakonnicy
legalnie wiedli prym wielu procesjom biczowniczym.
Z czasem jednak ekstaza pokutnicza narastała i Kościół
zaczął odczuwać, że traci nad nią kontrolę. W szczególności uświadomiono sobie
kluczowe zagrożenie: wszak biczownicy uderzali w samo sedno kościelnych
sakramentów — pokutę. Wszak ludzie ci nie udawali się do kościołów i księży
spowiedników po wyznaczenie im stosownej pokuty, ale sami ją sobie ordynowali. A cały ten obrzęd traktowali jako swoisty chrzest krwi zapewniający zbawienie.
Gdyby więc zaraza się dalej rozprzestrzeniała, to Kościół przestałby być
dysponentem pokuty. Utraciłby jeden ze swoich kluczowych sakramentów, a to byłby
śmiertelnie niebezpieczny precedens, bo skoro do jednego sakramentu naraz kapłan
okazuje się zbędny, to może i przy innych można się bez niego obejść?
Obawy były w istocie bezpodstawne, gdyż w założeniu
ascetyczny i pokutny ruch nie zdołał utrzymać swojego charakteru i wkrótce
przerodził się w swoje całkowite przeciwieństwo: ruch seksualnego wyzwolenia.
Otóż przemoc zadawana sobie publicznie w szalonych uniesieniach „pokutniczych" u coraz większej części uczestników celebry poczęła wywoływać seksualne
podniecenie. W istocie proces był pewnie nieco inny: do tych zalegalizowanych
form egzaltowanego sadyzmu zaczęli spływać ludzie niekierujący się bynajmniej
umartwieniowymi pobudkami.
Badacze o czysto religioznawczym podejściu nie potrafią
sobie odpowiedzieć na pytanie o zdumiewające powodzenie tego ruchu, który
przecież nie zawsze związany był z kataklizmami zagrażającymi życiu. Adolf Holl
pisze: „Zagadką jednak pozostaje, dlaczego ruch ten rozprzestrzeniał się wręcz
na podobieństwo epidemii i na czym polegała fascynacja nim, zwłaszcza, że nie
wyrastał on na gruncie kościelnym ani nie stanowił wynaturzenia praktykowanej
przesz Kościół pokuty" (Heretycy).
Uważam, że trzeba tutaj wyjść poza konwencjonalne religioznawstwo.
Sadomasochistyczna natura seksualna nie jest jakąś
marginalną dewiacją, ale pojawia się u bardzo wielu osób, choć tylko u niektórych znajduje swą ekspresję. W słynnych badaniach seksualności ludzkiej
Alfreda Kinseya aż 22% mężczyzn i 12% kobiet przyznało, że reaguje podnieceniem
na opowiadania zawierające treści sadomasochistyczne. 55% mężczyzn i 50% kobiet
stwierdziło, że reaguje seksualnie na gryzienie. Badacze zajmujący się
zjawiskiem sadomasochizmu szacują dziś, że ok. 10% ludzi stosuje praktyki
sadomasochistyczne. Aktualnie sadomasochizm wciąż w większości krajów traktowany
jest jako zaburzenie seksualne, choć w 2009 roku Szwedzi usunęli je z krajowej
klasyfikacji chorób. Jeśli ból i przemoc u tak wielu osób wywołuje seksualne
podniecenie, znaczy to, że są niezwykle głęboko wpisane w naturę naszego
gatunku. Jeśli dziś sadomasochizm jest w zasadzie nieakceptowaną publicznie
formą zachowań seksualnych, to był takim tym bardziej w średniowieczu, a przy
tym można się domyślać, że odsetek społeczeństwa odczuwający podniecenie z bólu i przemocy nie był wiele mniejszy.
Religijne uniesienia prawdziwych dewiantów dążących do
destrukcji własnych ciał w imię idei religijnych musiały być doskonałą formą do
ekspresji tłumionych na ogół potrzeb i pragnień seksualnych przez dewiantów
udawanych. Poobnażani do pasa mężczyźni i kobiety zakrwawieni obficie nie zawsze
kończyli na kolanach przed ołtarzem, ale i we wspólnych orgiach, bełkocząc puste
religijne formułki. Jak zauważa Holl: „Już podczas pierwszych wypraw biczowników
doszło do ciężkich wykroczeń seksualnych, a niebawem zastępy flagelantów okazały
się ośrodkami prostytucji i stręczycielstwa".
Papież Klemens VI uznał, że należy położyć kres
samowładnemu wymierzaniu sobie pokuty i w bulli
Inter sollicitudines z 20
października 1349 zakazał procesji biczowników pod groźbą klątwy kościelnej.
Bulla skierowana była do biskupów niemieckich, którzy zostali zobligowaniu nie
tylko do stosowania kar kościelnych, ale i „doczesnych", w razie oporu — do
pomocy ramienia świeckiego.
Kiedy Kościół zaczął prześladować biczowników ci
natychmiast zeszli do podziemia. Zaczęli tworzyć tajne bractwa wzorujące się w swych statutach na pewnych regułach zakonnych. Praktyka biczownicza stała się
jedynym potrzebnym środkiem do zbawienia duszy. Kościół — zupełnie zbędny.
Temat zakazów kościelnych powrócił na synodach
prowincjonalnych w Kolonii w latach 1353 i 1357. W roku 1369 papieski inkwizytor
Walter Kerlinger na terenie Norhausen wytropił zakonspirowaną sektę
kryptoflagelantów. Ich przywódcę jak i wielu wyznawców posłano na stos. Była to
szczególnie antyklerykalna grupa, gdyż jej przywódca Konrad Szmid nie tylko
uznawał biczowanie się za jedyny środek do zbawienia, ale i sam występował jako
prorok końca świata, który został wyznaczony tym razem na rok 1369.
Trzecia wielka wyprawa biczowników została zapoczątkowana w roku 1399 i wiązała się tym razem przede wszystkim z ogólną nędzą. Kiedy
skierowali się na Rzym, papież Bonifacy IX rozkazał pochwycić i stracić ich
przywódcę. Jeszcze na Soborze w Konstancji na posiedzeniu z 18 lipca 1417 r. Jan
Gerson prezentował swój traktat Contra
sectam se flagellantium. Musieli więc cały czas istnieć, choć skala zjawiska
już zdecydowanie się zmniejszyła.
Jak wspomniałem wyżej ich świętym narzędziem było
flagellum. Kronika Henryka z Herfordu
podaje opis tego bicza: „Każdy bicz był rodzajem kija, z którego zwisały trzy
rzemienie zakończone ogromnymi węzłami. Przez węzły przechodziły z obu stron, na
krzyż, żelazne, ostre niczym igły kolce, wystające na długość ziarna pszenicy
albo jeszcze więcej. Takimi biczami uderzali się po nagich plecach, które puchły
im nabiegając krwią i obrzmiewając. Krew spływała na ziemię i opryskiwała ściany
kościołów, w których się biczowali. Czasami tak mocno wbijali sobie żelazne
kolce w ciało, że dawały się z niego wyciągnąć dopiero za drugim szarpnięciem".
Ów instrument wyszedł z użycia po zniszczeniu flagelantów,
ale nie oznaczało to końca samobiczowania się. Praktyki te stosowane były
później szeroko w klasztorach katolickich. Liczne tego przykłady odnajdujemy
choćby w siedemnastowiecznym Acta
Sanctorum. Niejeden święty mąż daje tam upust swoim seksualnym pragnieniom
poprzez przemoc wobec obiektu swoich pożądań. I tak św. Edmund, przyszły biskup
Canterbury, w czasie swoich studiów w Paryżu, męczył się z obsesją na punkcie
pewnej urodziwej niewiasty. W końcu nie wytrzymał i ulżył sobie w ten sposób, że — jak powiada święta księga — wezwał niewiastę do swojej izdebki, rozebrał do
naga i chłostał do krwi.
Księża lubowali się w tej formie pokuty i chętnie z niej
korzystali. Nawet papieskie zakazy nie powstrzymywały zwyczaju wymierzania
osobistej kary skruszonym grzesznikom a zwłaszcza grzesznicom. Jeden ze
średniowiecznych drzeworytów ukazuje przeoryszę namiętnie chłoszczącą nagi tyłek
biskupa. A ponieważ obie strony wydają się czerpać z tej sytuacji przyjemność,
toteż śmiało przyjąć możemy, iż wielebni w najlepsze oddawali się herezji
sado-maso.
Do dziś flagelanci występują nie tylko w islamie, ale i w
katolicyzmie, m.in. w Meksyku, na Filipinach czy we włoskiej Kampanii, gdzie w Guardia Sanframondi co 7 lat odbywa się ponury rytuał pokutny na ulicach, ku
czci Madonny i Dzieciątka, w którym występują flagelanci kaleczący swoje plecy
biczami oraz samobijcy (battenti)
kaleczący swoje torsy specjalnymi narzędziami z wystającymi gwoździami.
Nie unikają
jednak regularnej spowiedzi, i nie pali się już ich na stosach.
« Herezje i inne odłamy (Publikacja: 21-10-2009 Ostatnia zmiana: 02-12-2009)
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 6886 |
|