Ruch to życie. Bez aktywności fizycznej pogarsza się nasze
zdrowie i samopoczucie. Ludzie dobrze z tego zdają sobie sprawę. Media
regularnie o tym informują. NFZ zawsze chętnie wspiera akcje promocji zdrowia.
„Łatwiej (taniej) zapobiegać niż leczyć". Z jakichś przyczyn to hasło nie
dotyczy urazów sportowych.
Postanowienia noworoczne często zawierają decyzje dotyczące
zwiększenia aktywności fizycznej, czyli mówiąc wprost zatrzymania starzenia się.
„No dobra, trzeba o siebie zadbać, zacznę biegać." Z bieganiem jest jednak jeden problem — jest nudne, a zmuszenie się do wyjścia z domu w niepogodę jest czynem zgoła bohaterskim.
Sporty zespołowe mają jedną wadę — trzeba zebrać zespół,
więc nie nadają się do indywidualnego rozwoju.
„OK, no to coś pod dachem — siłownia". Nudy. A dodatkowo ile
można znosić widok karków w szatni, aplikujących sobie nawzajem zastrzyki w pośladki?
Inspiracja i motywacja
Inspiracja do aktywności może przyjść ze strony kina akcji
Bruce Lee, Steven Seagal, Jackie Chan. Większość ludzi, jakich znam,
zostało zauroczonych sztukami walki poprzez magię Hollywood. Kiedyś każdy
chciał być jak Chuck Norris — ...teraz już niekoniecznie. Inne sposoby
zaangażowania się w trening sztuk walk (SW) to presja grupy rówieśniczej i poszukiwania fajnego, aktywnego chłopaka (raczej dotyczy to dziewcząt).
Pozostałe motywacje są albo marginalne albo drugo- i trzecioplanowe.
Z pewnych powodów (podejrzewam, że chodzi o dobór płciowy) ludzie pragną
posiadać super zdolności, którymi w nadmiarze obdarzeni są kinowi bohaterowie.
Ze sztukami walk jest taki problem, że to, co widzimy na ekranie wydaje się na
pierwszy rzut oka prawdopodobne. Sprawdźmy.
Lee (postać grana przez Bruce Lee w filmie „Wejście Smoka")
kontra Superman (postać grana przez wielu aktorów w wielu filmach). Który mógłby
istnieć w realnym świecie? Lee? Dopiero głębsza analiza pozwala dostrzec kunszt
kaskaderski, ogrom pracy filmowców i montażystów, czyli ludzi, na których pomoc w ciemnym zaułku nie możemy liczyć.
Obecnie wytwórnie w ramach promocji filmów bardzo chwalą
się swoimi możliwościami technologicznymi. Dlatego Neo, jako mistrz sztuk walk
jest mało wiarygodny — nie dość, że walczy w matrixie to jeszcze robiony w realu
za pomocą komputerów.
Tyle o magii kina, czas na magię Sztuk Walk. Spójrzmy na
zagadnienie z punktu widzenia własnego, rekreacyjnego ćwiczenia lub rodzica,
który posyła dziecko na matę. Jakie są nasze motywacje do podjęcia tego wysiłku?
Chcemy zostać niepokonanym na ulicy lub chcemy, żeby nasze dziecko lało inne, a nie było przez nie lane. Potrzebujemy dodatkowej przewagi niewystępującej w naszym środowisku. Podstawowym pytaniem, na które powinniśmy odpowiedzieć, jest
jak dużo jesteśmy w stanie poświecić dla naszej nowej pasji. Aby uzyskać wynik
sportowy trzeba poświęcić znaczną część życia, a i w takim przypadku nie ma
gwarancji osiągnięcia sukcesu. Techniki i metodologia przygotowania zawodników
do walki są naukowo opracowane i w ramach postępu wiedzy rozwijane. Nie ma tu
miejsca na elementy New Age’u i mistyki. Sprawdzalność skuteczności metody jest
jasna i precyzyjna. Następuje w kontrolowanych standardowych warunkach na ringu
lub macie. Przypomina to weryfikację metodami naukowymi tyle że bez ślepej
próby. Czasami bywa że ślepą próbą są sędziowie ringowi.
Zatem, chcemy stać się niepokonani przy zaangażowaniu kilku
godzin tygodniowo.
Ponieważ mamy nierealistyczne oczekiwania, co do efektów,
jakie możemy osiągnąć w wyniku treningu dwa, trzy razy w tygodniu (jak napisałem
powyżej nie nastawiamy się na zawodowstwo) jesteśmy otwarci na istnienie ścieżek
na skróty. Jest popyt i nieuchronnie pojawi się podaż.
Sztuki walki dla
wszystkich
Do wyboru mamy całą paletę sztuk walk i styli dzielących
się z grubsza na tradycyjne i nowoczesne.
Tradycyjne to te, które mają mniej lub bardziej sprecyzowany ośrodek na
dalekim wschodzie. Nowoczesne to takie, których założyciel lub instruktor nie ma
lub nie chce mieć kontaktów ze wschodem i swoją organizacje prowadzi
autonomicznie, to znaczy że sam nadaje stopnie mistrzowskie i sam drukuje
dyplomy i certyfikaty.
Rozwój podejścia do sztuk walk, jako produktu rynkowego
nastąpił po drugiej wojnie światowej i zawdzięcza bardzo wiele, jak wspomniałem
powyżej, showbusinessowi. Poważną pozycją w budżecie wielkich i pomniejszych
mistrzów były od zarania dziejów i są obecnie przychody z pokazów i prezentacji.
Najlepiej na dworach monarchów, ale supermarkety też są nie do pogardzenia..
Nieuniknione stało się, że te atrakcyjne widowiska pojawiły się w kinie i telewizji a co za tym idzie przyciągają grono naśladowców. A my, jako osoby
zdecydowane i zmotywowane zapragniemy kupić:
— Tajemnicze i niepowtarzalne metody treningowe (przecież
chcemy w rok, dwa zostać mistrzami sztuki walki — normalnie się nie da).
— Umiejętność wykorzystania tajemniczych technik i mocy (to
może być pomocne, a dla niektórych jest to cel sam w sobie)
Z jakiegoś powodu ludzie chętnie wierzą w takie cuda.
Europejski
Boks nie rozwinął tajemniczych technik i nie stosuje się w nim specjalnych
energii. Kultura wschodu przesiąknięta jest „rozwojem duchowym" i generuje
superbohaterów w większych ilościach niż amerykańskie komiksy. Z tym, że nikt
nie wierzy, że Spiderman istniał lub istnieje. W legendach, twórcy wielkich
stylów i systemów walk zazwyczaj posiadali jakieś specjalne moce.
Przykładowo:
Masutatsu Oyama założyciel stylu karate -
kyokushin
zabijał byki uderzeniem dłonią. Gołymi rękoma rozbijał więcej dachówek, niż
można to zrobić siekierą, toczył 100 pojedynków dziennie przez kilka dni.
Morihei Ueshiba, twórca aikido — rzekomo wyrywał drzewa z korzeniami, nie
pamiętam czy jest określone, jak duże to były rośliny, ale bez względu na to
przy wzroście około 1.50 cm to duży wyczyn.
Wyczuwał i unikał
wystrzelonych w jego kierunku pocisków (inspiracja braci Wachowskich?).
Unifikował się z wszechświatem bez użycia ziół.
A żeby było ciekawiej, działo się to wszystko nie w mitycznej przeszłości, ale w XX wieku.
Nie słyszałem żeby lewitowali, ale tą technologię zapewne
mają chronioną patentem indyjscy asceci. W te historie europejscy adepci sztuk
walki nie wierzą… mam nadzieję.
Założyciele wychowywali uczniów, uczniowie rozjeżdżali się
po świecie i zakładali organizacje i kluby. Ogólnoświatowe federacje i międzynarodowe stowarzyszenia. Organizacje dzielą się i konkurują ze sobą.
Pojawiają się naśladowcy i krytycy. Jak to w życiu. A przypominam, że temat
dotyczy tak naprawdę skutecznego mordobicia (!). Może trudno w to uwierzyć
oglądając widowiskowe pokazy kung fu, z wieloma wyrafinowanymi formami oraz
rozbudowaną akrobatyką. Zatem proponuję obejrzeć ten film z zamierzchłych
czasów, kiedy po ziemi chodzili Starzy Mistrzowie.
Nie trzeba było tego filmować....
Mit skuteczności
Biorąc za dobrą monetę fabuły filmów akcji wierzymy, że
istnieje system, który pozwala uzyskać stuprocentową skuteczność w walce, nawet
pomimo początkowych niepowodzeń, które są wpisane w każdy scenariusz.
Weryfikacja skuteczności oznacza konfrontację. Czy przychodząc na trening do
klubu zakładamy konfrontacje z naszym nowym nauczycielem? Pojedynki są zakazane
prawem, a przychodząc do kogoś w gości raczej nie bierzemy się do rękoczynów.
Poza tym zakładamy z góry, że mamy do czynienia z autorytetem i ekspertem, więc
jesteśmy z założenia bez szans. Legendy głoszą, że w dawnych czasach szkoły
walki nawzajem się nachodziły sprawdzając umiejętności lokalnych mistrzów czy
też efekty szkolenia uczniów. W dzisiejszych czasach mamy więc bardzo
ograniczone możliwości weryfikacji umiejętności nauczyciela. Dlatego też może
okazać się ze chodząc na treningi przez ileś tam lat i regularnie płacąc
składki, nie uzyskamy zadowalających efektów.
Oczywiście możemy zapytać wprost, czy nasz nauczyciel jest w stanie pokonać np. wielu przeciwników. Osobiście wybrałbym takiego, który
odpowie: „Oszalałeś? Jakim cudem?". Ale biorąc pod uwagę dużą konkurencję na
rynku spodziewam się raczej, że zapytany mistrz pomyśli:
„O mój boże! Nigdy tego nie sprawdzałem? Skąd mogę
wiedzieć? Dodatkowo wcale mi się nie chce tego sprawdzać".
A odpowie:
„Oczywiście, ale to wymaga długoletniego, ciężkiego
treningu i specjalnych predyspozycji".
Jeżeli nie jest jawnokłamcą, nic nie powie — zmruży oczy i tajemniczo, w zamyśleniu pokiwa głową.
Pomocne w rozwiązaniu tego problemu są organizacje, często
międzynarodowe, które stosując system egzaminów, mogą nadawać swoim członkom
certyfikaty uprawniające do nauczania danego systemu. O ile system nie opiera
się na powalaniu energią oddechu i nie słychać było w środowisku o nadużyciach w danej organizacji, jest to wskazówka, że nauczycielowi możemy ufać.
Często spotykaną formą nadużycia jest ogłaszanie się
poprzez obietnicę „Skuteczna forma samoobrony". Skuteczność to 100 procentowa
pewność wyjścia zwycięsko z konfrontacji. Biorąc pod uwagę to, że nawet
najwięksi zawodnicy sportów walki od czasu do czasu przegrywają na ringu (a
ćwiczą codziennie po kilka godzin), taki komunikat to kłamstwo. Oczywiście w rozmowie z właścicielem klubu otrzymamy całą masę warunków, jakie
my musimy spełnić, aby to, co
on uczy stało się skuteczną forma
samoobrony. Zazwyczaj jest to poza naszym zasięgiem.
Osobom niemającym rozeznania w temacie można sprzedać
następujący produkt:
Skuteczna samoobrona w dwa tygodnie.
Jest to wyłudzanie pieniędzy od naiwnych i ma to tyle sensu, co nauka obrony
przed przeciwnikiem uzbrojonym w banana. Zazwyczaj po jednym kursie są kolejne -
„doszkalające", „rozwijające" "utrwalające". Czy się odbędą, zależy to od ilości
chętnych skłonnych dalej za to płacić. A tych z czasem ubywa. Po dwóch
tygodniach zajęć ruchowych można odczuć poprawę samopoczucia i napięcie mięśni,
sugerujące zwiększenie ich sprawności. Ale ten efekt znika szybko, a w domu
pozostaje nam dyplom z orientalnymi znakami. Przyda się do zaimponowania dalszej i bliższej rodzinie.
Nieciekawie się robi, kiedy za bardzo uwierzy się we własne
możliwości i spróbuje się ich użyć np. prowokując sytuację poza bezpiecznymi
warunkami sali do ćwiczeń.
Szczególna odmiana tego typu kursów to „Samoobrona dla
kobiet". Panie uczy się między innymi, że należy kopnąć napastnika w krocze.
Łatwa recepta, ale wbrew pozorom jest z tym kilka problemów. Każdy osobnik płci
męskiej zapewne odczuł efekty urazu jąder i od tamtego czasu nie wystawia
klejnotów na ataki, a raczej je chroni. Żeby skutecznie zaatakować to wrażliwe
miejsce trzeba:
— zmniejszyć dystans.
— przygotować atak (odpowiednia pozycja, zamach).
— trafić w cel...
— ...z odpowiednią siłą.
Nie muszę dodawać, że cel nie jest nadzwyczajnie duży, a przeciwnik nie współpracuje. I te wszystkie elementy trzeba zgrać w warunkach
ekstremalnego stresu. Nieudany atak zazwyczaj zaognia sytuację i nie poprawia
sytuacji napadniętego.
Tajemnicze
techniki. Tajemnicza energia
Sądzę, że nie będę tu specjalnie odkrywczy, jeżeli
stwierdzę, że człowiek ma dwie nogi i dwie ręce, tułów, głowę oraz inne dodatki
determinowane płcią. Uwzględniając różnice osobnicze można stwierdzić, że ludzie
są do siebie podobni. A jednak są osoby, które twierdzą, że potrafią zrobić coś,
co wykracza poza ograniczenia cielesne. Stawiając sprawę uczciwie w sztukach
walki powinno się odpowiadać na pytania:
— jak efektywnie uderzyć ręką
— jak efektywnie kopnąć
— jak efektywnie założyć dźwignie
— jak efektywnie założyć duszenie
— jak uniknąć powyższego.
A w niektórych szkołach możemy się nauczyć:
— jak pokonać przeciwnika za pomocą tajemniczej energii
(Ki, Chi) bezkontaktowo.
— jak zwyciężyć atakując „punkty witalne".
— jak stosować sekretne ciosy powalające nawet duże
zwierzęta
— jak używać w walce nietypowych narzędzi np. łopata,
kubek, grzebień, etc.
— jak leczyć tajnymi mocami, uciskami, masażami, zapachami
itd.
Część z elementów szkolenia wywodzi się z mitologii
Dalekiego Wschodu, w którą mocno wierzą ludzie Zachodu. Część to kreacja
lokalnych mistrzów. Pisałem swego czasu o mistrzu wyjmowania sobie
barku ze stawu. Dzięki Internetowi możemy naocznie się przekonać o skuteczności
tych cudownych umiejętności. Na nieszczęście dla tego mistrza zaryzykował on
konfrontacje z prawdziwym zawodnikiem.
Dlaczego w takim razie nauczyciele sztuk walki ryzykują
swoją reputację ucząc bzdur? Tak jak pisałem powyżej, część ćwiczących oczekuje
bzdur. Uczyć się czegoś, co nie istnieje można przez całe życie. Można robić
wyimaginowane postępy dostrzegane przez nauczyciela.
Uczenie prawdziwych technik wymaga dużo pracy i cierpliwości.
Ekstremalnym przypadkiem są osoby, które nie posiadają żadnych umiejętności z zakresu walki a swoją działalność opierają na mistycznym oszustwie.
Do roboty!
Czas na zrealizowanie naszych noworocznych postanowień.
Znaleźliśmy sobie odpowiedni klub należący do szanowanej federacji — polecam
miejsca blisko domu. Długie dojazdy są zniechęcające.
Co uzyskamy na pierwszym treningu? Endorfiny i zakwasy.
Natychmiastową radochę i ból na drugi dzień. To z punktu widzenia marketingowego
znakomita mikstura. Mamy gratyfikację za trening i wyzwanie na przyszłość.
Poznamy klimat miejsca i ludzi tam ćwiczących, nowe znajomości to zawsze cenna
rzecz. Zachęcam do krytycznego podejścia do tego, czego się uczymy i dokładne
zdefiniowanie, co chcemy osiągnąć. Jeżeli spełnimy te warunki mamy szansę na
nowe dające dużo satysfakcji hobby. Bawmy się w Sztuki Walki, dzięki temu
będziemy w stanie docenić kunszt zawodowców i głębiej przeżywać ich walki.
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.