|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Wydawnictwo O sile faktów Autor tekstu: Piotr Michalik, Piotr A. Michalik
Kilka przemyśleń po lekturze
książki Mariusza Agnosiewicza „Kościół, a faszyzm. Anatomia kolaboracji"
Fakty mają to do siebie, że
trudno z nimi dyskutować, jeśli są należycie udokumentowane. Czasem można
spierać się o interpretację, ale i to w ograniczonym zakresie, gdy mamy spory
materiał dowodowy. Jedyną skuteczną metodą walki z faktami (tak zwanymi
niewygodnymi) jest ich ukrywanie i przemilczanie, uciszanie świadków, lub też
gdy pomimo wysiłków wypłyną na publiczne forum, szerzenie kontrpropagandy
połączonej czasem z zastraszaniem. W świecie naukowym ukrywanie faktów jest rzadziej
spotykane, w końcu badaczom chodzi właśnie o odkrywanie prawdy o świecie nas
otaczającym. Zupełnie inaczej się ma sprawa w środowiskach, które posiadają (lub
chcą uzyskać) jakakolwiek władze nad masami ludzkimi. Tam często (przeważnie)
władza jest celem samym w sobie, a kompromis (najczęściej zgniły) metodą w jej utrzymaniu. Ludzie dzierżący władze, lub jej pragnący to zwierzęta
polityczne, dla których fakty są narzędziami do jej zdobycia i utrzymania, a oni
sami tak długo posługują się kłamstwami, aż sami w nie zaczynają wierzyć.
Nie da się ukryć, że hierarchowie kościołów tego świata
posiadają władzę. Bo czyż nie jest nią możliwość wpływania na zachowania
wiernych, decydowanie, co mogą robić, a czego nie (z dokładności co do jednego
dnia postu, czy daty posypywania głowy popiołem), władzę przejawiającą się np. w tym,
że tylko oni mają wyłączność na odczytywanie i interpretację (prawomocną
wykładnię) słowa Bożego. W rezultacie historia kościołów jest zadziwiająco paralelna z dziejami rozwoju narzędzi makiawelicznych i wypełnia ją wiele faktów,
przynoszących im wstyd, którego naturalnie nie odczuwają.
Jest to temat rzeka, wiec pozwolę sobie przejść do meritum,
odsyłając czytelnika do ogromnych zasobów portalu Racjonalista, gdzie
tematyka ta jest świetnie opracowana, wraz ze świetnymi „sznurkami" do
literatury i stron internetowych.
Skupmy się na problematyce
książki Mariusza Agnosiewicza, czyli na powiązaniach kościołów z najbardziej
bestialskim zjawiskiem społecznym, jakie przetoczyło się, niczym walec po
cywilizacji światowej, pozostawiając za sobą ocean trupów i krwawiące rzeki ran — faszyzmem.
Ocena faszyzmu jest
bezdyskusyjna. Hitler i jego pomagierzy stworzyli machinę śmierci, której celem była
zamiana Europy w fabrykę w której niearyjski człowiek był jednocześnie
niewolnikiem i surowcem. Po wojnie nastąpiły nieuchronne rozliczenia,
pozostałych przy życiu nazistów osądził Międzynarodowy Trybunał Wojskowy w Norymberdze.
Dosyć szybko podniosły się głosy, że Watykan (jak i inne kościoły) tak
przed, jak i w trakcje działań wojennych wykazywał dziwną pobłażliwość w stosunku do poczynań hitlerowców. Niektóre środowiska przebąkiwały, że Watykan
sprzyjał faszyzmowi.
Jest
zrozumiałe, że Kościół musiał zaprzeczać tym rewelacjom, gdyż ich udowodnienie
mogłoby się okazać, delikatnie rzecz ujmując, niezręczne. Pomyślcie, że ktoś widzi
was (są fotografie) na przyjęciu urodzinowym u szefa mafii narkotykowej, jak
się z nim obściskujecie i składacie mu życzenia, całując obficie po policzkach.
Dodam, że jesteście policjantami w wydziale antynarkotykowym. Gdy Boss jest u władzy i nic nie udowodniono, raczej nie macie się o co obawiać. Gorzej, gdy
papa Corleone staje przed sądem, a potem ląduje na krześle elektrycznym.
Okazuje się, że źle dobraliście sobie przyjaciela i lada moment jeśli nie sąd, to
opinia publiczna wskoczy wam na plecy i przydusi. To nic, że nie
uczestniczyliście w jego brudnych interesach, ważny jest fakt waszej znajomości, a może i przyjaźń.
W takiej oto sytuacji znalazł się Watykan i inne kościoły, które nie
sprzeciwiły się faszyzmowi. Nic dziwnego, że głośno zaprzeczały i tłumaczyły się
ze swojej tak zwanej bierności wobec tego zjawiska. Nie znam na tyle mechanizmów
światowej polityki, by wytłumaczyć, jakie konkretnie tryby się zazębiły, że
sprawa, delikatnie rzecz ujmując, przyschła, a opinia publiczna zaczęła
wierzyć w głoszoną przez Watykan (i
zapewne inne kościoły) wersję, nie przejmując się pogłoskami o jego zachowaniu
podczas okresu triumfów ludzi spod znaku swastyki.
Jedyną
odpowiedzią jaka mi się nasuwa, jest nieznajomość przez ogół faktów, które są
skrzętnie pomijane, bagatelizowane, a zbiorcze opracowania tej tematyki można
chyba policzyć na palcach jednej reki, o pozycjach w języku polskim już nie
wspomnę.
Książka Mariusza Agnosiewicza „Kościół a faszyzm. Anatomia kolaboracji"
wypełnia tę wielką wyrwę w historii światowej. Czytelnik otrzymuje monografię
powiązań kościołów i faszyzmu, opartą na solidnie udokumentowanych źródłach.
Treść książki podzielona jest rozdziałami, w których autor omawia postawę
kościołów w poszczególnych państwach tak zniewolonych, jak i oficjalnie
popierających ruch faszystowski. Obfita bibliografia z której zaczerpnięto
cytaty, oraz przypisy na prawie każdej stronie, pokazują, że autor mówi o faktach, a nie o bajkach wyssanych z palca. Oczywiście już słyszę głosy
krytyki, że cytaty można przecież wyrwać z kontekstu, zmanipulować do
udowodnienia swoich ideologii. Dobrze, to proszę przekartkować tę książkę i powiedzieć w jaki sposób zmanipulować można ponad sto pięćdziesiąt zdjęć, którymi autor
ilustruje prezentowane treści.
Radosne twarze kapłanów, podnoszących rękę ku górze w tak znienawidzonym przez
cały świat geście, flagi ze swastyką wiszące nad bramami katedr i powiewające podczas
uroczystości kościelnych, zakonnice z karabinami w dłoni, a także wiele innych, które koniecznie musicie sami zobaczyć. Przyznam się, że te
zdjęcia wstrząsnęły mną, chyba o wiele silniej niż sama treść książki, bo
uzmysłowiłem sobie, że oto człowiek mieniący się krzewicielem dobra i moralności, może stać obok faszystowskiej kreatury i być z tego faktu
zadowolony. Mnie niestety nie mieści się to w głowie i nikt mi nie powie,
że nie można było inaczej. Można było, ale wtedy straciłoby się władzę, a być
może i życie, rzeczy o wiele cenniejsze, niż jakieś tam niebo, którego istnienie
się głosiło. Jestem ateistą i nie wierze w nagrody pośmiertne, ale nie potrafiłbym
milcząco aprobować bilansu zysków i strat, strat istnień ludzkich,
które pożarła bestia hitlerowska, wypluwając resztki jako dym z kominów
krematoriów.
Jednak jak
wynika z książki, faszyści zwrócili kościołowi Europę, miedzy innymi fundując
aktem z Locarno państwo Watykan. Akt ten podpisali 11 lutego 1929 roku, ze
strony Papieża sekretarz stanu Piotr Gasparri, zaś ze strony króla Włoch — „Jego
ekscelencja Pan Rycerz (zabawny tytuł) Benito Mussolini". Ten sam dyktator, który
kilka latek później wraz z wujkiem Adolfem ochoczo zwiedzał Europę i Afrykę w towarzystwie czołgów, armat i samolotów, o piechocie nie wspomnę. Ten sam, który w 3 października 1935 roku dokonał aktu niesprowokowanej niczym agresji na
Abisynię, używając do tego wszystkich środków, włącznie z bronią chemiczną, mając
przeciw sobie jedynie prymitywne plemiona etiopskie. Tymczasem papiestwo uznało
ten atak giganta na mrowisko za wojnę sprawiedliwą, a wręcz wojnę obronną.
Książka jest pełna takich ciekawostek, od których włos się jeży na głowie, ale
mi pomogły zrozumieć, że Kościół nie mógł gryźć ręki, która go obsypywała
podarkami (nieludzkie, ale logiczne).
Niestety
nie jest to powieść sensacyjno-politycza, lecz opis faktów, które miały miejsce.
Autor opisuje także pozytywne zachowania duchowieństwa wobec
faszyzmu. Przykre jest to, że były one sporadyczne, w większości przypadków
symboliczne, a czasem powodowane
interesem kościołów.
Książka
napisana jest bardzo przystępnym językiem, a jednocześnie barwnym i sugestywnym.
Rzeczy nazywane są po imieniu, lecz bez popadania w pompatyczny ton. Agnosiewicz
nie stroni od śmiałych tez i mocnych ocen (nie bierze ich z sufitu, lecz
wnioskuje z faktów), świetnie posługuje się sarkazmem; po prostu się nie
patyczkuje. Urzeka ogrom materiału, przez jaki przekopać się musiał autor, tym
bardziej, że nie są to dokumenty łatwo dostępne i powszechnie znane.
Gdyby nie tematyka książki, która stanowi szczególnie w katolickiej
części Europy swoiste tabu, a publiczne dyskusje o niej spore faux pas,
to z pewnością byłaby ona szeroko dyskutowana i reklamowana, a jej lekturą
wypadałoby się chwalić. Niestety media w dalszym ciągu pomijają niewygodne dla
organizacji religijnych fakty, woląc dmuchać na zimne i skupić oko swoich kamer na „krwawych atrakcjach", takich jak trzęsienia
ziemi, których winowajcy nie podniosą larum, czy głupich teleturniejach.
Przeciętny czytelnik może by i poczytał coś mocniejszego niż kolejne tomy
Zmierzchu, ale skąd niby się ma o takiej
pozycji jak omawiana dowiedzieć i kto mu ma dać przykład? Pamiętajmy, że
społeczeństwo konsumpcyjne kieruje się modami, a obecnie mamy modę na wampiry.
Pomimo, że jest niemodna, to serdecznie polecam książkę Agnosiewicza, i to nie tylko ludziom oddalonym od Kościoła oraz jego wizji świata, lecz także
osobom głęboko religijnym, które nie boją się spojrzeć faktom historycznym w oczy, by samodzielnie wyciągnąć wnioski. Wszak jak mówił jeden z uznanych
nauczycieli, żyjący (ponoć) na progu naszej ery: „Prawda was wyzwoli". Jest to
najpiękniejsza teza Biblii, szkoda, że tak niezrozumiana.
Autor: Mariusz Agnosiewicz
Tytuł: Kościół a faszyzm. Anatomia klaboracji
Miejsce i rok wydania: Wrocław 2009
Wydawca: Racjonalista
Liczba stron: 312
Wymiary: 14,5x21 cm
ISBN: 978-83-924370-8-6
« Wydawnictwo (Publikacja: 08-03-2010 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 7190 |
|