|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Felietony i eseje Praca u podstaw [1] Autor tekstu: Jerzy Neuhoff
Praca
przechodziła dziwne koleje losu. Podobno najpierw stworzyła człowieka, a nawet, jeśli nie, to stwarzanie człowieka innymi metodami wymagało i nadal
wymaga, jeśli nie pracy, to jednak pewnego wysiłku. Jest też szkoła dowodząca,
że praca jest karą za zbytnią ciekawość, nieposłuszeństwo i łatwowierność.
Starożytni
mędrcy, szczególnie greccy, jak wiadomo, brzydzili się pracą, ale tylko
fizyczną, bo jednak swoje mózgownice zatrudniali i to z niezłym skutkiem.
Niektóre ich pomysły namąciły, co prawda w głowach nie tylko ich ziomkom,
bo to, co jeden uważał za białe, drugi traktował jako czarne, ale niektóre
są nadal przydatne, a można domniemywać, że będą przydatne tak długo, jak
długo będą istnieć ludzie. Jak się pomyśli, że kilka ważnych kwestii zdołali
bezbłędnie rozstrzygnąć mając do dyspozycji tylko piasek i patyczki, to można
podziwiać ich wyobraźnię i precyzję rozumowania. A byłoby tego mącenia
jeszcze więcej, gdyby nie pobożni chrześcijanie, którzy spalili przynajmniej
jedną bibliotekę. Ciekawe, czy gdyby te spalone mądrości zachowały się dłużej,
to wieki średnie trwałyby krócej, czy też tyle samo, i czy Arystoteles byłby
takim samym niewzruszonym autorytetem, jakim go zrobiono, czy też ustąpiłby
miejsca innemu?
Grecy
mogli sobie pozwolić na leniuchowanie, bo w tamtych czasach nie było zbyt
wiele do roboty, ot postawić jakiś Partenon, jakiś amfiteatr lub coś w tym
guście. Najcięższe prace wykonywali niewolnicy, którzy brali się nie
wiadomo skąd, choć chyba sami do Aten i pozostałych greckich miast się nie
pchali. Kto wie, może jednak w Atenach żyło się im lepiej niż w rodzinnych
stronach. Rzeczy najważniejsze, np. zdobywanie Troi czy złotego runa, robili
za nich herosi, których było wtedy, co niemiara.
W
Grecji praca była też karą, którą nakładano nie tylko na zwykłych śmiertelników,
ale także na różnych królów, a nawet boskich herosów. Taki Herakles,
przecież syn samego Zeusa, za swe grzechy musiał się nająć do czarnej
roboty, i to na bardzo niemiłych warunkach. Dziś z niektórymi pracami tak łatwo
by mu nie poszło. Już widzę oczyma wyobraźni demonstrację ekologów
przykuwających się grubymi łańcuchami do drzwi stajni Augiasza i protestujących
przeciwko spuszczaniu jej zawartości do któregoś z pobliskich mórz. Miałby
też spore kłopoty za tępienie rzadkich gatunków zwierząt, zupełnie
unikalnych nawet w ówczesnych warunkach. Przecież taka hydra to, wypisz
wymaluj, musiała być jakąś krewniaczką naszego smoka spod Wawelu, więc
mamy tu kolejny dowód, że dinozaury, także pterodaktyle, bo czymże były owe
stymfalijskie ptaszyska, jeśli nie pterodaktylami, nie tak dawno chadzały
jeszcze po świecie. Trochę Grecy upiększyli te swoje historie, niczym wędkarze
opowieści o rybach, hydrze dodali głów, może zobaczyli ją zaraz po
Dionizjach i trochę w oczach im się dwoiło, ale rzecz aż się prosi o rzetelną, naukową, analizę, a mamy, co najmniej jednego specjalistę od tych
spraw niebylejakiej sławy.
Nie
ubolewałbym też nad losem Syzyfa. Nie była to znowu taka beznadziejna praca,
to turlanie kamienia. Po każdym upadku kamień był coraz mniejszy, bo się
wykruszał, nawet gdyby był z diamentu to by się w końcu też rozpadł, więc
po paru takich upadkach problem sam by się rozwiązał. A znając spryt Syzyfa,
to gotów jestem się założyć, że za każdym razem chwyciłby się za
najmniejszy odłamek, wszak wciąż byłby to ten sam pierwotny kamień, i skończyłby
pracę szybciej, niż się bogowie tego mogli spodziewać.
Jakby
na ten problem nie patrzeć, praca do dziś jest stosowana jako kara, niekiedy
działająca wychowawczo. Są takie kraje, podobno, w których praca dla
skazanych musi być, nawet gdyby uczciwi obywatele z tego powodu mieli być
bezrobotnymi. U nas, na szczęście, aż tak źle nie jest, jednak bywają
sytuacje, że więźniowie sami znajdują dla siebie pracę, jak to się zdarzyło
np. podczas ubiegłorocznej powodzi.
Ale
co to właściwie jest praca? Niby wszyscy wiedzą, ale jak zacząć pytać, to
wychodzi jak z czasem w fizyce lub zbiorem w matematyce. Dopóki nie trzeba wyjaśnić,
co to takiego, wszystko jest proste i zrozumiałe, z tego wypływa też i ten
wniosek, żeby nie tłumaczyć komuś, kto nie rozumie. A jak już zrozumie, to
tym bardziej nie ma potrzeby.
W
fizyce to jest sprawa względnie prosta; praca to jest siła razy przesunięcie,
ale tylko praca mechaniczna, w ekonomii czy filozofii to już trochę gorzej, bo
nie o taką prymitywną pracę tam chodzi, tylko o pracę w ogóle. Ponadto myśliciele
posługują się mniej precyzyjnymi określeniami i badają pracę z różnych
punktów widzenia.
Lat
temu trzydzieści pojawiła się rozprawa, która miała zrewolucjonizować nie
tylko rozumienie pracy, ale także podejście do niej, głównie ze strony
pracodawców. Może nie jestem zbyt dociekliwy, ale nie zauważyłem, aby
apologeci owej rozprawy, oraz urzędowi jej wyznawcy, próbowali z jej punktu
widzenia ustosunkować się do ostatnich wydarzeń związanych z pracą, a zwłaszcza
proponowanego czasu jej trwania. Związkowcy, tak chętnie deklarujący przywiązanie
do jedynie słusznej religii, regularnie pielgrzymujący do różnych sanktuariów,
także nie przywołują tamtego dokumentu jako teoretycznego narzędzia wspierającego
ich żądania, raczej skłonni są preferować prawo silniejszego, czyli pięści.
Zupełnie nie w głowie im zasada 'ora et labora' a o 'ordo et
pax' to
zapewne nigdy nie słyszeli.
Chrześcijańscy
przedsiębiorcy, ani nasi, ani zagraniczni, też jakby nie wzięli sobie do
serca moralnych nauk w niej zawartych. Widziałbym trzy powody takiego stanu
rzeczy. Po pierwsze: najważniejsi przedsiębiorcy, a do ich postaw muszą
dostosować się drobniejsi, choć w większości są chrześcijanami, ale,
chyba także w większości, nie uznają kwalifikacji autora i ich te nauki
specjalnie nie obchodzą, mają też swoją własną interpretację
przytoczonych w niej materiałów źródłowych. Po drugie: nauki moralne nie
dają się pogodzić z rachunkiem ekonomicznym, albo ich realizacja byłaby tak
kosztowna, że straciliby na tym wszyscy, najbardziej zaś ci, których chciano
wziąć w obronę. I po trzecie, a ta przyczyna dotyczyć może głównie
naszych, krajowych przedsiębiorców; kiedy te nauki były formułowane, oni
jeszcze nie wiedzieli, że staną się kapitalistami, był to inny okres
historyczny, obecnie zaś nie mają głowy do ich zgłębiania, zaś ci, którzy
je zgłębiają, zauważają to, co wymieniłem w punkcie drugim.
Nasi
kapitaliści, nawet ci z pierwszych miejsc różnych rankingów bogactwa, to
jednak wobec światowej czołówki tylko III liga, no może ktoś byłby w II,
choć i z tą trzecia ligą chyba przesadziłem. Przykład zaś idzie z góry i każdy, kto tylko chce awansować, musi przestrzegać reguł gry, a te ustalają
najwięksi. Tylko, że te reguły nie są ustalane według jakiegoś tam
widzimisię czy w wyniku głosowania. Reguły gry ekonomicznej narzuca przyroda,
czynnik tak potężny, że nie ma co marzyć o jego lekceważeniu czy pomijaniu, o czym moje pokolenie przekonało się na własnej skórze. Z potęgą kapitału
muszą się także liczyć kapitaliści, bo nie jest to potęga osobista,
pozostającą wyłącznie w dyspozycji jednej klasy społecznej. Podlegają jej
wszyscy, nawet potęgi polityczne muszą się uginać przed jej wymaganiami, bo,
jak powiedział pewien mędrzec: 'po wsze czasy właśnie władcy musieli się
uginać przed stosunkami ekonomicznymi, a nigdy nie mogli praw swoich im narzucać.
Prawodawstwo, zarówno polityczne jak cywilne, zawsze tylko wyraża i ujmuje w słowa
wymogi stosunków ekonomicznych.'
Tu
nasuwa mi się uwaga, że niektóre poczynania naszej światłej Unii
Europejskiej, mają po części jakby woluntarystyczny charakter, jak to kiedyś
nazywano, czyli nie zawsze liczący się z rzeczywistością. Może to nas
wszystkich sporo kosztować, mnie już nie tak dużo, bardziej następców. Bądźmy
jednak dobrej myśli.
Znana
jest też zasada, 'kto nie pracuje, niech nie je'. Sam jej propagator, czyli
święty Paweł, chwalił się tym, że żył z własnej pracy, a na namioty, które
wyrabiał, w owym czasie był spory zbyt, może zdobył jakieś zamówienia rządowe,
np. dla rzymskiej armii, był przecież obywatelem rzymskim i swoje prawa znał.
Obecnie wielebni i przewielebni nie żyją z pracy zarobkowej, przynajmniej nie z własnej, zbyt dosłownie i po prostacku rozumianej. Byli niegdyś
propagatorzy takiej formy ewangelizacji, księża-robotnicy, ale nie znaleźli
uznania swoich przełożonych, a naśladowców też chyba niezbyt wielu, w każdym
razie nie pod naszą szerokością geograficzną. Jednak nasi, i nie tylko, nie bez
powodu nazywają się 'pasterzami', wszak pasterstwo to też rodzaj pracy,
uprawianej nawet w naszych czasach. Tyle, że pasterstwo, jakie uprawiają,
polega na podawaniu strawy duchowej, czyli raczej na czynieniu sobie poddanymi
ludzi, nie zaś zwykłych owieczek, które można zaliczyć do tej ziemi, którą
należy sobie czynić poddaną. A czynienie sobie poddanych, nie w sensie
prawnym, lecz duchowym, o wiele bezpieczniejszym, to wydaje mi się czynieniem z nich przedmiotu pracy, nie zaś podmiotu, co ma być celem nadrzędnym,
przynajmniej w deklaracjach.
Z
faktu, że św. Paweł na swej pracy majątku żadnego się nie dorobił, ale
także z obserwacji życia i pobieranych nauk wynika dla mnie wniosek, że
dorobić się można tylko cudzą pracą, swoją bardzo rzadko. Wyjątek, od
niedawna, stanowią artyści i sportowcy, których też, jako dostawców wrażeń
estetycznych, można zaliczyć do artystów.
Kapitaliści,
szczególnie ci czytający Pismo, znajdują w nim bez trudu szereg wskazówek
dotyczących relacji pracodawca — robotnik, oraz relacji między płacą a wynagrodzeniem. Trzeba przyznać, że Pismo stawia te kwestie dość życiowo.
Jakub, jako robotnik pracujący u swego teścia, oszukuje go jak tylko się da,
zaś właściciel winnicy płaci też wg swego widzimisię, a nie wg jakiegoś
układu zbiorowego. Osobiście wątpię, czy właściciel owej winnicy znalazł
chętnych do pracy następnego dnia, kiedy tylko rozeszły się wieści o jego systemie
płacowym. Jedyne, co go usprawiedliwia, to chyba to, że praca była tak ważna,
że dla jej wykonania musiał złamać wszelkie reguły. W każdym razie, opowieść
ta ilustruje zasadę, że o pewnych sprawach decyduje umowa, a nie jakaś mgliście
określona 'sprawiedliwość'.
Tak
więc, słynna ongiś i dyskutowana rozprawa, powoli dzieli los innych, tzn.
pokrywa się kurzem zapomnienia, tak jak i głosy jej ówczesnych krytyków czy
recenzentów, pozostając jedynie w pamięci historyków. Chwilowe nią
zainteresowanie wynikało bardziej z osoby autora, niż z jej wartości
merytorycznej, wystarczy przeczytać pierwsze zdanie, definiujące pracę: „praca
zaś oznacza każdą działalność, jaką człowiek spełnia, bez względu na
jej charakter i okoliczności, to znaczy każdą działalność człowieka, którą
za pracę uznać można i uznać należy pośród całego bogactwa czynności,
do jakich jest zdolny i dysponowany poprzez samą swoją naturę." Nie
pierwszy to przypadek w historii, kiedy osoba jest ważniejsza od treści, jakie
wygłasza i nie pierwszy przypadek podobnego losu jej przemyśleń.
1 2 Dalej..
« Felietony i eseje (Publikacja: 08-06-2012 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 8098 |
|