|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Felietony i eseje » Felietony, bieżące komentarze
Cała władza w ręce wolontariuszy [1] Autor tekstu: Jerzy Neuhoff
Zainteresowany zawartością strony
internetowej „debata.didaskalos.pl" trafiłem tam na wcześniejszą
debatę, jaka miała miejsce na 'dziedzińcu pogan', a którą, prawie w całości,
bo brakuje w niej zakończenia, można wysłuchać tu.
Tematem
debaty, a przewodniczył jej bp Grzegorz Ryś, który ją zorganizował z najwyższej,
jak to powiedział we wprowadzeniu, inspiracji, bo samego Papieża, była
preambuła do naszej Konstytucji. Panowie (bo panie były tylko na widowni) w niej uczestniczący, reprezentowali zbliżoną opcję polityczną, natomiast, co
do reszty swego światopoglądu nikt się nie wypowiadał.
Debata
trwała godzinę i trzy kwadranse, a pierwszy kwadrans wypełnił przewodniczący, dzięki
czemu dowiedziałem się o pochodzeniu pomysłu oraz o zaskakującej,
przynajmniej dla mnie, nazwy forum.
Potem
nastąpiła część wspominkowa, która zajęła godzinę. Panowie wypowiadali
się kulturalnie i oględnie, stosując wewnętrzną cenzurę, bo, jak to podkreślił
jeden z nich, np. niektórych nazwisk nie wypadało mu wymieniać, ale chodziło o jakiegoś rzeczywistego lub domniemanego współpracownika, a może nawet
pracownika, wiadomych służb. Jest to zupełnie zrozumiałe, ochrona danych
osobowych przecież obowiązuje, a jej naruszenie łatwo może doprowadzić przed
oblicze sądu. Być może, także osoba przewodniczącego wpływała na dobór słów.
Ostatnie
pół godziny zajęły wypowiedzi na temat preambuły do naszej Konstytucji.
Panowie
nie skupiali się na dzielących ich różnicach, lecz, jako politycy preferujący
zasadę, że „polityka jest to wspólna troska o wspólne dobro", podkreślali
to, co ich łączy. Że różnice są, tego jednak nie ukrywali, jeden z uczestników wskazał na trzy główne, dzielące nie tylko ich, ale i resztę
obywateli, mianowicie: podejście do kwestii wartości życia, roli państwa i tożsamości narodowej.
Jeden z mówców, przyznał się, że w referendum głosował przeciw przyjęciu
Konstytucji, bo uważał, że likwiduje ona suwerenność naszego państwa, ale z perspektywy lat widzi, że wtedy się mylił. Uznał też naszą preambułę
za najlepszą w świecie, a byłaby absolutnie niedościgłą, gdyby zawierała Invocatio
Dei. Inni aż tak entuzjastyczni i zdeklarowani nie byli, ale ogólna
ocena preambuły i roli Tadeusza Mazowieckiego w jej powstaniu wypadła
pozytywnie.
O
zawartości Konstytucji nie wypowiadano się, chociaż padł przynajmniej jeden
zarzut ogólnikowości sformułowań, a jako przykład wskazano artykuł o społecznej
gospodarce rynkowej.
Inny z uczestników debaty wspomniał, iż usłyszał z ust ważnego hierarchy kościelnego
coś w rodzaju napomnienia, że politycy nie potrafią się obejść w swojej
działalności publicznej bez asysty duchownych, a więc to nieporadni politycy
są odpowiedzialni za tę stronę wizerunku państwa. Oczywiście, nasz
hierarcha też w tych różnych poświęceniach uczestniczy, nie wymiguje się
od nielubianych zaproszeń, bo przecież byłoby to niewłaściwe wobec jak
najlepszych intencji zapraszających, a poza tym, zawsze znajdzie się ktoś,
zapewne mniej godny, kto pójdzie. Jednym słowem — 'nie chcem, ale muszem'.
Niby
jest w tym dużo racji, ale chyba nie cała. Nie słyszałem, by kiedykolwiek
hierarchowie odcięli się od jakiejś głupiej inicjatywy, owszem, chętnie
podczepiają się pod wszystko to, co wymyślili inni, ostatnio nawet pod Dzień
Dziecka. W innych sprawach, zwłaszcza majątkowych, to wszyscy wiemy, jaka jest
ich postawa, więc nie ma co się powtarzać. Jeżeli już decydują się by coś
zganić, coś dezaprobować, to są to akurat te sprawy, które pojedynczym
ludziom mogą sprawić radość i dać poczucie szczęścia. Odnoszę także wrażenie,
że łatwo, niemal ochoczo ustępują miejsca fanatykom, nawet
nieodpowiedzialnym, bo kto wie, może się kiedyś przydadzą.
Przy
okazji wyszło na jaw, że niewielu obywateli posiada w domu egzemplarz
Konstytucji, mimo, że prezydent Kwaśniewski rozsyłał ją i to bezpłatnie.
Widocznie potraktowano ją jak każdy inny, zbędny papierek. Coś w tym jest,
bo jeden z moich coraz mniej licznych i mniej lubianych znajomych, który zawsze
pod ręką ma egzemplarze „Rzeczypospolitej" sprzed lat z projektami
konstytucji wszystkich wtedy istniejących opcji politycznych, tej długo nie mógł
odnaleźć wśród swoich archiwaliów, co w małoduszny sposób wykorzystuję
do pogłębiania swojej negatywnej o nim opinii.
Co
do preambuły, to, jak wiadomo są dwie szkoły. O ile dobrze wiem, to najkrótszą
zawiera konstytucja francuska, a prowadza się do stwierdzenia faktu, że naród
nadaje sobie tę oto Konstytucję.
Z
technicznego punktu widzenia prościej jest 'nie pisać', ale niektórzy
potrzebują dla wszystkiego nieziemskiego uzasadnienia. Pisanie takiego
dokumentu znakomicie pobudza wyobraźnię, zmusza do poszerzenia wiedzy
historycznej, tzn. do wyszukiwania tych faktów, które mogą służyć do
potwierdzenia wcześniej przyjętej ideologii i hierarchii wartości, w sumie więc
taka pisanina bardziej dzieli niż łączy, ale nie napisanie czegoś, też obojętne
nie jest. Każde rozwiązanie jest więc niedobre, ale nie każde społeczeństwo
stać na to, by obywać się bez Konstytucji.
Powoływanie
się na rzekomo odgórnie wskazane zasady moralne wydaje mi się raczej dowodem
słabości w zdeterminowaniu dla ich przestrzegania, bo chęć przestrzegania
dziesięciu przykazań, a nie o inne zasady przecież w Polsce zazwyczaj chodzi,
nie musi być gdziekolwiek zapisana. Chyba, że chodzi tylko o zapisanie, a nie o ich przestrzeganie. Strachem uzasadniana moralność, jak to pokazuje
codzienność, nie przeszkadza postępować w sposób, jaki jest akurat wygodny,
czasem zupełnie amoralny. Pod tym względem postępowanie wszystkich ludzi, bez
względu na to, na co się powołują i czym uzasadniają swoje postępowanie,
jest podobne.
W
kwestiach historycznych nasza preambuła odwołuje się do 'najlepszych
tradycji Pierwszej i Drugiej Rzeczypospolitej', ale, w praktyce politycznej
występują duże trudności we wskazaniu, które są tymi najlepszymi, choćby
tylko dobrymi. Dlatego tak rozbieżne są punkty widzenia na historię i teraźniejszość
oraz wskazywanie bliższych czy dalszych celów społecznych i politycznych.
Mnie
interesuje inny punkt preambuły, mianowicie ten, który mówi o pragnieniu
zapewnienia w działaniu instytucji publicznych 'rzetelności i sprawności'.
Telewizja
pokazała niedawno, losy człowieka ukaranego mandatem za nieprawidłowe
parkowanie. Miał to być warszawiak, którego samochód przydybano lat temu
dziesięć na zabronionym miejscu w Toruniu. Ponieważ były problemy z ustaleniem miejsca zamieszkania niesubordynowanego kierowcy, poszukiwania adresu
trwały do roku
2008, a
gdy go wreszcie zlokalizowano, okazało się, że rzekomy winowajca w chwili
wykroczenia miał 15 lat, nie posiadał samochodu ani prawa jazdy, na dodatek
nigdy w życiu nie będzie ich posiadał, ma także niewielkie szanse na pobyt w Toruniu, ponieważ jest mocno niepełnosprawny fizycznie. Jedyne, co go łączy z właścicielem tamtego samochodu i sprawcą całego zamieszania, to identyczność
imienia i nazwiska.
Obywatel
ten, mimo niesprawności fizycznej, był na tyle świadom obowiązującego
prawa, że mandat w kwocie 63 zł uiścił, po czym wszczął postępowanie wyjaśniające i zmierzające do odzyskania tej kwoty.
No i się zaczęło. To, co było dopuszczalną losowo urzędniczą pomyłką, urosło
do rangi sprawy. Z perspektywy telewidza, oglądającego perypetie pechowego
'kierowcy' widać było, że do działania kilku urzędów dołączyła się
głupota, która szybko przerodziła się w coś znacznie gorszego, a mianowicie
otwartą wrogość 'Państwa', reprezentowanego przez rozmaite urzędy, w stosunku do obywatela, który śmiał się upomnieć o swoje skromne prawa. Stanęło w końcu na tym, po czterech latach intensywnych dociekań urzędowych, że ten,
jakby nie było, — poszkodowany obywatel, — musi po raz kolejny pisać
podanie, czyli prośbę, aby raczono mu zwrócić to, co wcześniej
bezpodstawnie zabrano. Sprawa jest więc do załatwienia, czyli w toku, może
nawet rozwojowa. Chwilami odnosiłem wrażenie, że 'afera Rywina' to był
zupełny drobiazg wobec tej sprawy, ciągnącej się już 10 lat. Jestem też
gotów pójść o zakład, że we wszystkich tych urzędach, które przez kilka
lat w oczywisty sposób szykanują tego nieszczęsnego obywatela, wiszą krzyże.
Jaki więc jest praktyczny rezultat moralności opartej na strachu?
Nie
ma co dowodzić, że w wyniku takiego postępowania, ucierpiał tylko prestiż
Państwa, bo nazwisk urzędników, którzy najpierw się pomylili, a potem
ignorowali fakty kryjąc się za procedurami, nie udało się wścibskim
reporterom ujawnić, więc ich prestiż i wizerunek nie ucierpiał, nie
zmniejszyły się też ich prawa do reprezentowania Państwa.
Najlepszym
wyjściem z sytuacji byłoby chyba odwołanie się do sumienia rzeczywistego
sprawcy, jeżeli oglądał ten program i całe zdarzenie pamięta, ale na to
chyba nie można liczyć.
Głupota,
nie tylko urzędnicza, jest czymś ludzkim, jest dopuszczalna, mimo, że jest
niepożądana, ale gdy robi się z niej cnotę, to dochodzi do czegoś takiego,
jak np. w przypadku tego amerykańskiego ratownika, którego wyrzucono z pracy,
bo uratował kogoś tonącego, ale nie w swoim rewirze. Podobną konsekwencję
zaprezentował jeden z naszych sądów, który w wyroku, wydanym przecież w imieniu Rzeczypospolitej, nakazuje pewnej dwunastolatce przebywać rok u matki w Irlandii i rok u ojca w Polsce, i tak aż do uzyskania pełnoletniości, nie
bacząc np. na obowiązek szkolny i wynikające z tego komplikacje. Globalna
wioska staje się faktem, ale aż tak daleko jeszcze sprawy jeszcze się nie
posunęły, jak to można by wnioskować na podstawie tego wyroku.
Czy
więc można w takich przypadkach, jak opisywane, zarzucić funkcjonariuszom Państwa
łamanie Konstytucji i jakie powinny być tego konsekwencje?
Nie
chodzi mi od razu o srogie kary wobec omylnych w końcu ludzi, ale o jakąś ogólniejszą
dyrektywę, wskazującą na potrzebę życzliwego stosunku do obywateli,
dopuszczającą nieco swobody w podejmowaniu oczywistych, sprawiedliwych, choć
może nie do końca zgodnych z literą prawa lecz tylko z jego duchem, decyzji.
Chodzi mi po prostu o przyjazny stosunek Państwa do swoich obywateli. Czy gdzieś
jest lepiej — wg niektórych opowieści ludzi bywałych w świecie, wynika, że
tak.
A
przejawów nieprzyjaznego stosunku naszego państwa do własnych obywateli jest
więcej. Czym jest, jeśli nie aktem takiej nieprzyjaźni, grożenie kryminałem
za chęć posiadania dziecka, albo zmuszanie do urodzenia dziecka będącego
skutkiem przestępstwa, niechęć do zalegalizowania związków partnerskich,
ratyfikowania międzynarodowych umów o przemocy, ograniczanie wolności słowa
przez tzw. ochronę uczuć religijnych przy demonstracyjnym czasem lekceważeniu
nauki, zadekretowane lub żądane przez prawodawców?
1 2 Dalej..
« Felietony, bieżące komentarze (Publikacja: 12-07-2012 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 8187 |
|