|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Czytelnia i książki » Recenzje i krytyki
Zwykłe szczęście Autor tekstu: Jerzy Neuhoff
W artykule
Jerrego Coyne’a o bozonie Higgsa
przytoczona jest opinia Stevena Weinberga, że
gdyby XIX-wieczni fizycy zajmowali się tylko rzeczami praktycznymi, nie powstałaby
cała nauka o elektryczności, a w ślad za nią cała XX-wieczna technika.
Podobnie
można chyba powiedzieć o fizykach z wcześniejszych wieków, od Archimedesa
poczynając, a nawet i innych uczonych, np. greckich filozofach i matematykach.
Bez twierdzenia Talesa, o ile ktoś o tym imieniu rzeczywiście w tamtym czasie
żył, a bardziej bez jego dedukcyjnej metodologii, być może nie byłoby
dzisiejszej wiedzy wraz z całym obszarem jej niepewności.
Jak
daleko wstecz można tę ekstrapolację ciągnąć? Wydaje się, że aż do
naszej pramatki Lucy, czyli aż do początków człowieczeństwa, a może aż do
wspólnego przodka wszystkich istot żywych. Tam gdzie jest życie, istnieje
szansa, że z czasem bioróżnorodność wyłoni również życie
rozumne. Nie sięgając jednak aż tak daleko, daje się zauważyć, że na
drodze od tamtej, dość zamierzchłej przeszłości, do naszego szczęśliwego
XXI wieku, zdarzały się dłuższe okresy zastoju, łańcuch pomysłów i odkryć
się rwał i tylko pewnej liczbie przypadków można zawdzięczać to, że
przetrwał. Najdziwniejszym z nich może być ten, że nauka grecka przechowana
została przez uczonych arabskich, rzecz dzisiaj zupełnie jakby nie do pomyślenia.
Można
zapytać, — co takiego tkwi w naturze ludzkiej, że ludzie chcą wiedzieć
coraz więcej i więcej? Czy może jest to jakaś forma nienasyconej żądzy
posiadania, ale skierowana nie ku rzeczom materialnym lecz wartościom, nazwijmy
je tak, duchowym? Czasem mogą one być trudne do oddzielenia, np. gdy ktoś
kupuje cenną książkę albo obraz, to kupuje obie wartości jednocześnie, i nie wiadomo, która z nich przeważa. A czy kupienie eleganckiej zastawy stołowej,
markowej odzieży albo zgrabnego samochodu nie łączy w sobie obu tych wartości?
Był w dziejach ludzkości, co najmniej raz, okres, w którym myśli wszystkich
aktywnych intelektualnie koncentrowały się na interpretacji pewnych ksiąg, z których jedne uznawano za święte i niepodważalne, zarówno co do swej treści
jak i płynących z nich wniosków, inne zaś za kompletny zbiór wszelkiej możliwej
wiedzy i, choć nimbu świętości nie dostąpiły, były traktowane praktycznie w ten sam sposób. Wydawać by się mogło, taki pogląd jest raz po raz głoszony,
że interpretatorzy i komentatorzy tych ksiąg niewiele albo zgoła nic nie wnieśli
do rozwoju nauki, ale byłby to chyba pogląd nieuzasadniony. Można, co prawda,
niejednokrotnie dopatrzeć się w ich postępowaniu poważnej niekonsekwencji,
bo częstokroć hamowali rozwój wiedzy i techniki, jeśli można te dwie
dziedziny traktować rozłącznie, nie biorąc pod uwagę choćby tego, że ktoś
musiał wynaleźć nie tylko samo pismo, ale sposób produkcji pergaminu czy
papieru, atramentu, farb do zdobienia ozdobnych inicjałów, czyli wszystkiego,
co jest związane z powstawaniem i istnieniem ksiąg od strony czysto
wykonawczej. Fakt ten, być może był jakoś wyjaśniany, ale specjalnego chyba
wpływu na codzienne postępowanie nie miał.
Z
tej analizy ksiąg i własnej pomysłowości badaczy narodziło się sporo
doktryn, a te zaczęły żyć własnym życiem. Tym, co je
korzystnie wyróżniało, to posunięty do ostateczności egoizm, wykluczający
jakikolwiek altruizm, i gdy taki mem zamieszkał w dostatecznej liczbie głów,
wtedy przystępowała do działania zasada przechodzenia ilości w jakość. Mem
nie był poddawany jakiejś próbie przetrwania, jakiemuś doborowi naturalnemu,
polegającemu na sprawdzaniu jego prawdziwości czy choćby przydatności przez
niezależne od niego kryterium. Ten, który opanował dostateczną liczbę głów,
wzbogacał się o własne wewnętrzne kryterium prawdziwości i przystępował
do bezwzględnej eliminacji innych, konkurencyjnych. Najczęściej polegało to, a często nadal na tym polega, że likwiduje się głowy zawierające inne memy, z definicji fałszywe.
Optymistyczne w tym wszystkim było przekonanie nosicieli tych zwycięskich memów, że siłą
logiki można odkryć prawdę, nawet tę, z definicji niepojętą. Ale był to
optymizm idący za daleko, przedwczesny, znaleźli się bowiem tacy, którzy zajęli
się prawdami prostszymi, zgoła przyziemnymi i też zaczęli powoływać się
na logikę, a dodatkowo na łatwą sprawdzalność, a którzy dostrzegli jakieś
rozbieżności między swoimi wynikami a uświęconymi twierdzeniami.
Z
czasem sprawy się jednak skomplikowały. Jak pisze prof. W. Kołos w swoim
eseju „Rola teorii w poznawaniu przyrody", w czasach Galileusza faktem doświadczalnym,
powtarzalnym i sprawdzalnym dowolną ilość razy, był np. czas spadku kamienia z wieży w Pizie czy okres wahań wahadła, natomiast dziś odkrycie nowej cząstki
wymaga skonstruowania odpowiednich przyrządów pomiarowych. W przypadku bozonu
Higgsa jest to budowla ciągnąca się kilometrami w podziemnym tunelu, w której
część urządzeń pracuje w temperaturze nieco tylko wyższej od zera
absolutnego, a której projektowanie wynikało z dotychczasowej wiedzy, ale także z teoretycznych wyobrażeń o tym, co ma zostać odkryte. Fakt, który miał
zostać doświadczalnie stwierdzony, najpierw więc został w wielu szczegółach
rozpoznany teoretycznie. To już niewiele przypomina przypadkowe 'odkrycie
Ameryki' zwrócenie uwagi na spadające jabłko czy drgające żabie udka, to
nie to samo, co zauważenie, że na płytce z kolonią bakterii coś wyrosło i pożarło te bakterie. Wszyscy z nadzieją, niektórzy z powątpiewaniem,
czekali na fakt, który jego prorok, czyli Peter Higgs przewidział, bo nie była
to jakaś ogólnikowa przepowiednia, i na który cierpliwie czekał 48 lat. Nic
więc dziwnego, że na wieść o nim, popłakał się ze szczęścia. Ja również,
po usłyszeniu tej wiadomości poczułem się szczęśliwszym. I tyle o szczęściu.
Oczywiście,
odkrycia nie mógł przemilczeć najważniejszy urząd nauczycielski, chociaż
zrobił to nie 'osobiście', lecz przez kanclerza Papieskiej Akademii Nauk.
Odkrycie zostało uznane bez żadnych zastrzeżeń, jako „widomy znak",
niejako 'na pniu', bez prób skonfrontowania go z którąkolwiek ze świętych
ksiąg. Sporo więc zmieniło się od czasów, w których należało udowodnić
zgodność własnego odkrycia choćby z Arystotelesem. W każdym razie, o żadnym
cudzie nie ma mowy, te zdarzają się np. na różnych kamieniach albo drzewach,
ostatnio w Nowym Jorku. Nawet fakt, że Higgs po pół wieku doczekał się
potwierdzenia swego młodzieńczego domysłu, żadnych znamion cudowności nie
wykazuje. A przecież mógł nie doczekać.
Teraz
zaczął się problem dla Komisji Noblowskiej. Testament Nobla mówi o nagradzaniu „tych, którzy podczas poprzedniego roku oddali największe zasługi
dla ludzkości." Jeśli by ten komitet literalnie miał testament wypełniać,
to o mało którym laureacie ludzkość by pamiętała. Np. dziś, mało kto
pamięta, kim był Nils Gustaf Dalén, który dostał Nagrodę Nobla w roku 1912
za skonstruowanie „automatycznego regulatora w połączeniu z akumulatorem
gazu do oświetlania latarni morskich i boi." Wynalazek umożliwił
zautomatyzowanie obsługi latarni morskich, więc z pewnością był dla ludzkości
przydatny. A nie był to jedyny wynalazek laureata, ten nie byłby też możliwy,
gdyby wcześniej nie odkrył on metody magazynowania acetylenu w acetonie.
Innym
laureatem Nagrody Nobla, o którym próżno szukać wzmianki w podręcznikach
fizyki był Charles Édouard Guillaume, który otrzymał ja za wkład w dokładność
pomiarów fizycznych. A jak wiele niegdysiejszych sław literackich poszło w niepamięć?
Acetylen
ma za sobą ciekawą historię, a karbid, z którego łatwo można go uzyskać,
był z upodobaniem stosowany np. przez naszych pepeesowskich bojowców do
konstruowania bomb i min. A były to groźne urządzenia; sam Dalén był ofiarą
wypadku, jaki się mu przydarzył podczas demonstrowania swego wynalazku,
podobnie jak naszemu późniejszemu premierowi Waleremu Sławkowi. Dziś o karbid dość trudno, ale były czasy, gdy każdy poranek wielkanocny wypełniony
był hukiem karbidowych petard.
Dzisiejsza
fizyka, to technika jutra — nie wiem czy to powiedzenie wymyślił jakiś
fizyk, czy też ktoś inny, w każdym razie przez dłuższy czas tak było. Piszę — tak było, — bo dzisiejsza fizyka zewnętrznemu obserwatorowi może
kojarzyć się raczej ze zderzaczem hadronów, jakimiś niebieskimi albo
czerwonymi laserami, czy innymi niezrozumiałymi, tajemniczymi eksperymentami, w mniejszym zaś stopniu z żelazkiem do prasowania, teflonowa patelnią, maszynką
do golenia, amortyzatorem w samochodzie i im podobnymi urządzeniami. Wszystko
to jednak jest fizyka i hasło odpowiada rzeczywistości. Kiedyś fizyka kojarzyła
się z takimi ekscytującymi słowami jak synchrotron czy akcelerator, bomba
kobaltowa albo bariera dźwięku.
Choć
słowo 'fizyka' istnieje od dość dawna, nie wszyscy, którzy coś
konstruowali albo eksperymentowali, czuli się fizykami. Heron, budując swoje
zadziwiające urządzenia, samootwierające się świątynne drzwi czy słynną
wirującą parową kule, nie orientował się chyba, jakie prawa fizyki są
przez niego wykorzystywane. Leonardo też za fizyka raczej się nie uważał, prędzej
już Archimedes.
Fizyka
doszła do głosu, stała się modna i popularna, dopiero wraz z rozwojem
techniki. Właściwie było to sprzężenie zwrotne, i to dodatnie, trzech
czynników — społecznego, bo zaczęły coraz silniej narastać stosunki
kapitalistyczne, technicznego, — bo kapitalizm jest związany z maszynami, i naukowego, — bo konstrukcja maszyn, początkowo zawierająca duży ładunek
intuicji inżynierskiej zaczęła wymagać rozumienia tego, co się w nich
dzieje. Najpewniej sprawy były jeszcze bardziej zagmatwane, bo dochodziła do
tego czasem zwykła ciekawość.
Pierwsi
nowocześni wynalazcy, tj. działający już w epoce nowożytnej, byli ludźmi
najdziwniejszych profesji. Maszyna pończosznicza jest dziełem anglikańskiego
pastora, Williama Lee, który skonstruował ją w roku
1589, a
wykonywała ona 600 oczek na minutę, następny model nawet 1500. Wynalazek nie
znalazł jednak poparcia u królowej Elżbiety, ponieważ pończochy nie były
tak gładkie jak dziane ręcznie, ponadto królowa obawiała się skutków społecznych
wprowadzenia maszyn, głównie protestów trykotarzy. Zasady, na jakich została
skonstruowana, są stosowane do naszych czasów, zwłaszcza najważniejszy jej
element, czyli igła języczkowa. Na takich maszynach wytwarzano pończochy i skarpety z piętą, którym ostateczny kształt nadawano podczas ręcznego kształtowania i zszywania. Wyroby te zaopatrzone były w górnej części w pogrubiony ściągacz,
umożliwiający uchwycenie ich przez podwiązkę.
Inny pastor, Edmund Cartwright, skonstruował
mechaniczne krosno. Widać z tego, że studia teologiczne nie muszą odbierać
swoim adeptom pomysłowości technicznej. Wspomniałem o dwóch pastorach, którzy
przyczynili się do rozwoju potęgi włókienniczej Wielkiej Brytanii. Ich
wynalazki zostały szybko docenione przez brytyjską armię, bo np. generałowie
Henry Havelock i James Brudenell mogli, w przerwach między jedną a drugą bitwą,
czasem przegraną, tworzyć swoje stroje, które przeszły do historii. O tych
generałach mało kto dziś pamięta, pamięć o ich wynalazkach, czyli haweloku i kardiganie też jest odnotowywana tylko w niektórych książkach traktujących o ubiorach.
Czy dzisiejsza biologia to jutrzejsza medycyna? Tak
mi się zdaje.
Ale
jest jeszcze jedna kwestia związana z fizyką. Wiele lat temu czytałem
opowiadanko o wynalazcy, który skonstruował aparat do podsłuchiwania nieomal
wszystkich, najsłabszych nawet dźwięków. Wynalazek ten miał odmienić życie,
ponieważ każdy wypowiadający się najpierw się głęboko nad swoimi myślami
zastanawiał, a słowa wypowiadał nader rozważnie. Szczególnie niewczesnych słów
zaczęli wystrzegać się wszyscy skłonni do pomówień i plotek, miała więc
podnieść się ogólna moralność społeczeństwa. Czy taki był skutek tego
wynalazku, tego już nie pamiętam. Może któryś z komentatorów pamięta więcej?
Dziś,
gdy każdy nosi przy sobie podręczną aparaturę do nagrywania wszystkiego, co
mu się tylko spodoba, idea tego wynalazku została jakby zrealizowana. Jak się
jednak okazuje, a sądzę tak po kolejnej emisji z cyklu 'polskie nagrania',
nie powstrzymuje to nikogo przed gadaniem byle czego, w szczególności
wystawiania złego świadectwa sobie i bliźnim. Jeszcze raz okazało się, że
strach jako podpora moralności, przed niczym nie odstrasza, jest to więc drogą
do nikąd.
« Recenzje i krytyki (Publikacja: 21-07-2012 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 8202 |
|