|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Felietony i eseje Co komu wolno? Autor tekstu: Jerzy Neuhoff
Z
najwyższej trybuny, kilkanaście dni temu wszyscy mogli się dowiedzieć, że
„Zasadniczą postawą wyróżniającą chrześcijan jest właśnie miłość
oparta na wierze i przez nią kształtowana", a dzieje się tak, ponieważ
„Wiara jest światłem — w gruncie rzeczy jedynym, — które wciąż na
nowo rozprasza mroki ciemnego świata, co daje nam odwagę do życia i działania."
(Cyt wg Benedykt XVI na Wielki Post.)
Wielka
szkoda, że te słowa nie zostały wypowiedziane kilka dni wcześniej, może
wtedy, z naszej, skromniejszej trybuny usłyszelibyśmy od elokwentnej mówczyni
(której nazwiska nie wymienię podzielając pogląd jednego z wcześniejszych
komentatorów, że niektórych nazwisk należy unikać), jeśli nie miłosne zaklęcia,
to słowa bardziej ludzkie. A tak, usłyszeliśmy to, co wszyscy słyszeli;
zamiast rozpraszania mroków mieliśmy raczej próby zaczadzenia, chociaż wielu
na salę obrad przyszło w stanie wskazującym na notoryczne zaczadzenie, i odebrania chęci do życia niektórym bliźnim. I tak możemy być wdzięczni,
że obyło się bez słów dosadniejszych, jak to już raz miało miejsce.
Ci,
którzy później wyrażali niejakie zdumienie ekspresją i 'poziomem'
argumentacji, dowiedzieli się, że te i inne popisy oratorskie nie są niczym
innym, jak tylko skorzystaniem z przywileju wolności słowa oraz charakteru skłaniającego
do mówienia tego, co się myśli.
Może
więc najpierw o tej wolności słowa. Z częstotliwości powoływania się na
ten argument wnoszę, że natchnione i nieomylne nauki Grzegorza XVI i Leona
XIII w tej kwestii, także ich następców, zostały albo zapomniane, albo
uchylone. Ponieważ o uchyleniu nie było mowy, a nawet, jak mi się wydaje, nie
może w żadnym wypadku być mowy, pozostaje tylko zapomnienie, choć bardziej
prawdopodobnym wydaje mi się ich głęboka nieznajomość, jeszcze
prawdopodobniejsze jest tzw. wyparcie ze świadomości. Nie będę jednak tych
wzniosłych słów przypominać, ponieważ bywalcy portalu dobrze je znają, a do innych i tak nie dotrą.
A
jeśli chodzi o charakter, no to trudno, — jakiegoś mnie panie Boże stworzyłeś,
takiego mnie masz — można powiedzieć. W każdym razie kilka rzeczy stało się
pewniejszymi. Tak, jak samo jedzenie hormonów nie jest w stanie wszystkiego
dokonać, tak samo przeczytanie iluś książek, wysłuchanie iluś godzin wykładów,
zdanie kilkudziesięciu egzaminów oraz przeżycie całej kopy lat też na wiele
się, w tym przypadku, nie zdało. Nie było w stanie skłonić do samodzielnej
refleksji, do odrzucenia kilku zabobonów i które wpojono w dzieciństwie,
skoro przez tę kopę lat troskliwie je kultywowano, np. wysłuchiwaniem budujących
kazań.
Można
też zadać sobie pytanie, — co trzeba przeczytać i czyich wykładów słuchać,
aby nie mieć żadnych wątpliwości i zahamowań? Może problem leży właśnie w tych nadobowiązkowych lekturach, a może w towarzystwie, w jakim się obracała i naukach, jakie pobierała?
Jednym
słowem, wiedza i inteligencja nabyta nie są czymś, co zależy tylko od
zestawu lektur, wykładów i egzaminów, bo o doświadczeniu życiowym naszej
pani trudno cokolwiek powiedzieć. Czasem odnoszę wrażenie, że jej łatwość
wymowy jest odwrotnie proporcjonalna do zawartości głowy, dlatego posługuje
się myślami cokolwiek drugiej albo i trzeciej świeżości. Giętkość języka
nie gwarantuje, że to, co podsuwa mu głowa, jest cokolwiek warte. Płynne
zdania, zgodne z wszelkimi regułami stylistyki i gramatyki nie gwarantują ich
zgodności z logiką ani prawdziwości. Tu nawet światła konstatacja, że
„Wiara poprzedza miłość, ale okazuje się autentyczna tylko wtedy, gdy miłość
jest jej uwieńczeniem" na nic by się chyba nie zdała. Ale, kto wie? Może
jednak trafiłaby do jej serca, wszak nie jest ono zbyt wypełnione, w każdym
razie nie żadną odmianą ziemskiej miłości. A wobec faktu, że rodzajów miłości
jest sporo, nie mówiąc o formach jej realizacji, zaś cytowane wskazówki nie
określają bliżej ani jej rodzaju ani przedmiotu, to może moje pretensje nie
są niczym uzasadnione.
Dowiedzieliśmy
się też o 'słusznym gniewie' kilku obrażonych w swych uczuciach, jaki
zawrzał po pojawieniu się nowego portalu, już w nazwie deklarującego swą
nieprzychylną wobec religii postawę. I znowu mamy powoływanie się na wolność
słowa, a nie wątpię, że będzie użytych jeszcze kilka innych, bardzo świeckich w swym pochodzeniu, autorstwie i wymowie deklaracji, ustaw, uchwał manifestów i konstytucji. W każdym razie kilku prokuratorów, sędziów i adwokatów
znajdzie sporo zajęcia i będzie musiało pogłębiać swoją wiedzę
historyczną i prawniczą. Mam tylko nadzieję, że wszystko to wyjdzie nam na
dobre. Może twórcy portalu popełnili błąd taktyczny, bo nie spotkałem się
nigdy z jawną deklaracją, że ktoś jest przeciw rozumowi. Największy nawet
wstecznik zawsze powołuje się na natchnione treści, czasem nawet świeckiego
autorstwa, i traktuje je, jako niemal ostateczny wyrok rozumu. Ale niech o to
martwią się Wysokie Sądy.
W
tym wszystkim dostrzegam jeszcze jeden aspekt. Otóż, co niektórzy moraliści
zazwyczaj przedstawiają tylko jedną jedyną możliwą konsekwencję, jaką ich
zdaniem, musi wywołać w ludzkim postępowaniu zwątpienie, albo jeszcze
gorzej, odrzucenie wiary. Gdyby, ich zdaniem, tak przypadłość dotknęła
znaczącą część społeczeństwa niechybnie byłoby ono pełne morderców,
gwałcicieli, gejów i lesbijek, libertynów i liberałów. Z powodów sobie
tylko znanych, niewykluczone, że są o tym głęboko przekonani, uważają
strach maluczkich za jedynego prawdziwego i skutecznego strażnika moralności,
czyli tego zbioru przesądów, urojeń, stereotypów i uprzedzeń, który pod
tym słowem akurat wygodnie im przyjąć. Całe uzasadnienie i jakoby nieodparty
wniosek zawierają w zdaniu, iż 'skoro Boga nie ma, wszystko wolno', albo będzie
wolno, jeżeli ta fatalna prognoza się ziści. Aż podziw bierze, jaką
popularność zdobyło to zdanie wypowiedziane przecież przez schizmatyka.
Mnie
dziwi natomiast to, że na tę zasadę nigdy nie powoływała się żadna z osób,
które codziennym życiem udowadniały lub udowadniają, iż sądzą, że akurat
im wszystko wolno. Nie powołują się na nią ani drobni ani więksi złodzieje,
drobni plotkarze i więksi oszczercy, żadni mafiosi czy też dyktatorzy,
poczynając od jakichś tam żyjących w pustyni i w puszczy kacyków, a na żyjących w nieco bardziej okazałych rezydencjach kończąc.
Głosiciele
apokaliptycznej wizji laickiego społeczeństwa, których moralność wynika z zupełnie innego źródła, jak pokazuje życie, do strachliwych jednak nie należą,
bo co innego straszyć maluczkich, a co innego samemu się bać. Serca mają mężne,
strach do nich nie ma przystępu, ale nie tylko strach, zwykła litość często
też, za to miłość i owszem, co czasem przynosi owoce, choć nie zawsze
takie, jakich sobie życzą.
O
zawartości ich serc świadczy codzienna jawna praktyka i wszystkie wyczyny, o których coraz głośniej. Raz po raz złośliwi żurnaliści znajdą, a to jakąś
gosposię pozostającą w zbyt zażyłej komitywie z proboszczem, a nie jest to
ani Józefina Lasek ani Michałowa Japyczowa, a to jakieś dziecko niewiadomego
pochodzenia i zmartwionego wikarego, a to sympatycznego ministranta nie mogącego
wprost wyrwać się z zakrystii, a to samochodzik sprowadzony bez cła, a to
roczną nagrodę, na którą przeciętnie zarabiający rodak musiałby tyrać z półtora roku a emeryt to nawet z pięć, czy jeszcze coś innego. Wszystko to
robią osoby, których moralność wynika z boskich nakazów i wielokrotnie
deklarowanej woli ich przestrzegania, niekiedy także w postaci formuły „Tak
mi dopomóż Bóg." Wracając na chwilę do początku, to podziwiać należy
światłosiłę ich wiary, bo nie każdy odważyłby się na takie działania.
Być może, wszystko to, co wymieniłem wyżej, wcale nie ma związku z moralnością,
tylko mnie się tak wydaje.
Powoli,
ale wyraziście, ujawnia się więc na naszych oczach fakt, że liczni zawodowi
moraliści wyznają zupełnie inną postawę życiową, którą streściłbym w zdaniu, może nieco krańcowo sformułowanym i zbyt daleko idącym: 'skoro Bóg
jest, więc wszystko wolno'. O ile ta pierwsza, wymyślona, rozważana była
tylko hipotetycznie, pozostaje więc niesprawdzona, to druga jest stosowana bez
ograniczeń i o jej zauważalnych skutkach, czasem nawet mierzalnych raz po raz
się dowiadujemy i zaczynają toczyć się dyskusje.
Dostojewski,
oburzyłby się, jak mi się wydaje, na takie postawienie sprawy. Przywołałem
tego akurat pisarza, bo to stworzony przez niego bohater, Iwan Karamazow, przeżywa
trudny dylemat w kwestii, co mu wolno, ponieważ zwątpił w istnienie Boga.
Pisarze i filozofowie o tej drugiej zasadzie raczej nie wspominali, albo tylko
ja nic o tym nie wiem, jednak, jeśli przyjrzeć się historii trochę dokładniej, a zwłaszcza wybiórczo, to można dojść do przekonania, że jest ona
powszechnie stosowana i to nie od dziś. Chyba tylko z racji tej powszechności
nie została nigdy jakoś wyraźnie nazwana i precyzyjnie opisana.
Oczywiście,
nie chodzi o to by słowo 'wszystko' oznaczało naprawdę wszystko,
przynajmniej na razie. Ot, wystarczy, by kodeks drogowy nas nie dotyczył, byśmy
mogli napisać lub podpisać dowolną głupotę, naubliżać komu popadnie, nie
musieli rozróżniać między helem a Helem, i tak dalej w tym stylu, nie ponosząc
przy tym żadnej ujmy na honorze i nie potrzebując się czegokolwiek wstydzić.
Przykładów każdy sobie znajdzie ile będzie chciał.
Aby
jednak uzyskać stosowne przyzwolenie, należy przedtem spełnić pewien drobny
warunek — należy przekonać swojego boga, a jeszcze lepiej — siebie, co
niekiedy oznacza to samo, że czynimy to w jego imieniu, zgoła dla jego dobra.
Warunek ten nie jest zbyt wygórowany, powiedziałbym, że jest śmiesznie łatwy
do spełnienia, wystarczy tylko trochę odwagi. Wypełniali go z równym
powodzeniem wszyscy starożytni, zarówno dalecy Asyryjczycy czy Egipcjanie, jak i bliscy nam Germanie, zapewne także nasi praszczurowie, zaś w naszych czasach
talibowie, ekolodzy i bezkompromisowi obrońcy życia, szczególnie dopiero co
poczętego, aż trudno wszystkich wyliczyć. Jeśli czasem któryś z nich nieco
się zagalopuje i pójdzie za daleko w tym, co mu wolno, zawsze może powtórzyć
za Heinem: „Bóg mi wybaczy. W końcu to Jego zawód." Zresztą i bez
Heinego tak się robi.
Że
różni bogowie akceptują taki tryb postępowania, moim zdaniem świadczy fakt,
iż przy okazji każdego objawienia rzucane są gromy i zapowiedzi srogich kar
dla maluczkich za ich rozliczne bezeceństwa, ale, jak dotąd, nie zdarzyło się,
aby podobne zapowiedzi skierowane zostały do królów, cezarów, prezydentów,
augurów czy biskupów, co zapewne stanowi najlepszy dowód świętości
wszelkiej władzy. Nie słyszałem o objawieniu, w którym potępiono zbrodnie władców,
żaden inkwizytor nie usłyszał nakazu zaniechania polowań na czarownice czy
choćby pofolgowania podczas torturowania licznych kacerzy. Jednym z postulatów,
nawet nakazów, przekazywanych podczas objawień, jest obowiązek budowy
kolejnej świątyni lub chociażby zainicjowania składki na nową, okazalszą
ozdobę dla jakiejś 'świętej' figurki, albo potrzeba kształcenia
liczniejszych rzesz kapłanów.
Historia
wskazuje, że niemal wszyscy, ale zwłaszcza boscy pomazańcy, przy każdej
nadarzającej się okazji powołują się na różnorakie racje moralne wynikające z boskich nakazów, czasem na konieczność naprawy a nawet uszczęśliwienia
społeczeństwa i, jak widać, nie czynią tego bezpodstawnie. Tymi nakazami
wyjaśniają swoje racje zarówno wtedy, gdy chodzi o pojedynczego człowieka,
jak i wtedy, gdy chodzi o mniejszą a zwłaszcza o większą grupę. Z tego dla
maluczkich płynie ważna nauka, że w boskim imieniu wszystko wolno, ale nie
wszystkim.
Ci,
którym według ich mniemania, wolno więcej, epatują więc głupotą, czasem
nieokrzesaniem, na szczęście na wiele więcej w naszym kraju jeszcze się nie
odważają, święcie będąc przekonanymi, że lud jak to lud, wszystko kupi,
może nie wszystek, ale jednak sporo chętnych nabywców nadal jest. O rozlicznych, niemal codziennych przykładach stosowania właśnie tej zasady nie
będę wspominać, bo to ponownie sprowadziłoby mnie na manowce polityki.
Zdarzali
się w przeszłości też tacy, którzy pierwszeństwo dawali zasadzie „Bóg
jest, a więc nic nie wolno". Za przykład niech posłużą Savonarola, Kalwin i brat Jorge z Burgos, negatywny bohater Imienia Róży, który nawet
niewinny śmiech uznawał za ciężki grzech. Ale i oni, a przynajmniej ich
wyznawcy, nie byli w swych poglądach w pełni konsekwentni. Jakaś wąziutka
przestrzeń wolności zawsze się wymykała spod kontroli, a gdy tylko
szczelinka w murze zakazów się pojawiała to wnet i cały mur szybko kruszał.
Dlatego Savonarola skończył dość marnie, zaś wyznawcy Kalwina sporo mogą
choćby z tej racji, że, przeciętnie biorąc, do biednych nie należą.
Brat
Jorge, oburzony szerzącym się bezbożnictwem, a był to wiek XIV, eliminował
jednostki mogące stać się zarzewiem szerszego zepsucia i demoralizacji, ale
ten szlachetny cel nie znalazł należytego uznania, co jest dość częstą
sytuacją, i nie zdołał zapobiec nieszczęściom, jakie przyniosły kolejne
wieki. Dziś tę zasadę starają się, czasem z dość dużym powodzeniem,
wcielać w życie różnego rodzaju fundamentaliści.
W
codziennej życiowej praktyce okazuje się, że wolno nam tylko tyle, na ile
inni pozwalają. Wielkim tego świata często chyba wydaje się, że to oni
zaciskają oczka sieci zakazów i nakazów, ale z faktu, że mogą to robić
tylko do czasu, nauki jakoś nie wyciągają, ale i nie muszą. No, bo jakże tu
mieć jakiekolwiek wątpliwości, skoro wszystko, co mówią i czynią, wynika z bezgranicznej nieomal miłości, tyle, że nie wiadomo, do kogo.
« Felietony i eseje (Publikacja: 07-02-2013 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 8727 |
|