|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Nauka » Nauka i religia
Teizm czy ateizm ― dylemat wyboru [1] Autor tekstu: Stanisław Pietrzyk
Po
przeczytaniu wielu filozoficznych rozpraw z epistemologii, bardziej lub mniej spójnych i logicznych oraz niedawno publikowanego tekstu Michała Wagnera wpadłem w filozoficzny nastrój i zacząłem roztrząsać zapleśniałe rozważania na
temat bytów nadprzyrodzonych i ich jakości na przestrzeni wieków, chcąc przy
okazji choć trochę zrozumieć stosunek klasyków do czystej nauki pomimo krępujących
ich metafizycznych więzów.
Początki
mędrkowania o rzeczach nienamacalnych, nieweryfikowalnych zarówno przez zmysły
jak i doświadczenie, sięgają okresu wedyjskiego, w którym to wiedza
zawarta była w Wedach (od tego właśnie pochodzi „wiedza")i stanowiła mix
mityczno-religijnych treści sporządzonych na użytek kapłanów. Choć one
same nie były jeszcze stricte
filozoficznymi tekstami, to wraz z dołączonymi do nich komentarzami (Brahmanami) już za takie mogły uchodzić. Jednak dopiero Upaniszady były dla filozofii indyjskiej (jej początki sięgają
piętnastego stulecia p.n.e.) najistotniejsze i w zasadzie tylko je można uważać
za filozoficzne par excellence.
Sporo czasu musiało jeszcze upłynąć, zanim filozofia „wyszła" z zamkniętego kręgu kapłanów i „zeszła na ziemię".
Podobnie było w innych, wielkich centrach kulturowych starożytnego
Wschodu. W Egipcie początki „wiedzy o bogach" sięgają okresu Starego Państwa
(ok. 2900 — 2040 p.n.e.). W Międzyrzeczu również w III tysiącleciu p.n.e. „stworzono" swoich bogów. Z mitów sumeryjskich niemało zapożyczyły inne, późniejsze kultury,
modyfikując je na własne potrzeby. Chociaż filozofię klasyczną utożsamia
się zazwyczaj z antyczną Grecją,
to niemałą trudność sprawia dokładne
określenie czasu i miejsca jej narodzenia. Grecja antyczna to zarówno Azja
Mniejsza (jej część zachodnia), Półwysep
Bałkański (szczególnie część południowa), wyspy Morza Egejskiego i Jońskiego i pomniejsze greckie kolonie, rozrzucone w całym basenie Morza Śródziemnego
jak również wokół Morza Czarnego. A to miało niemały wpływ na wzajemne przenikanie i mieszanie się rozmaitych
kultur. Podróże kształcą, a Grecy wiele podróżowali, choć raczej nie w celach turystycznych. Kontakt z obcymi kulturami był też w znacznym stopniu
katalizatorem rozwoju intelektualnego i poszerzał duchowe horyzonty, co
skutkowało powstawaniem coraz to nowych ośrodków
myśli filozoficznej. Jońska
filozofia przyrody chyba jako pierwsza podjęła próby racjonalnego „ugłaskania"
natury bez odwoływania się do bogów i innych sił nadprzyrodzonych.
O Talesie z Miletu wiadomo tyle, ile o nim napisali inni, gdyż żadne z jego dzieł się nie zachowało (o
ile w ogóle jakieś istniały). Ten
twórca dowodu geometrycznego „porządkując" rzeczywistość podług arche (praprzyczyna wszystkich bytów, którą według Talesa była
woda) był bardziej teoretykiem przyrody niż filozofem. Mimo naukowej,
jak na owe czasy, próby opisania świata i tego, że swą kosmogonię oparł na
obserwacji świata przyrody, nie był ateistą w naszym rozumieniu. Nadal tu i ówdzie widział bogów (i demony) i wierzył w nieśmiertelność duszy. Również pozostali presokratycy nie
zdołali do końca uwolnić swych umysłów z resztek myślenia magicznego, chociaż z czasem byli coraz bardziej
racjonalni. Pitagoras, którego głównie interesowały liczby i który wszystko
sprowadzał do postaci matematycznej tworząc
teorie liczb, był prawdopodobnie w jakimś zakresie pod wpływem orfizmu i wierzył w wędrówkę dusz a jego szkoła pełna była mistycyzmu.
Ten i ów szukając prawdy i sensu w labiryncie przesądów i zabobonów, gdzie zza każdego węgła wyzierało jak
nie bóstwo, to demon czy podobne licho, gdzie wokół mrok a migoczące światełko
mniej lub bardziej zaawansowanego kaganka „animowało" cień zniekształcając
rzeczywistość i dając błędny jej obraz co i raz potykał się o jakieś
relikty stęchłej i cuchnącej głupoty. I jak tu być racjonalnym? A jak być
ateistą?
Ale cóż mogło w owym czasie to
słowo oznaczać? W grece okresu klasycznego słowo αѳεος
(atheos) znaczyło po prostu „bezbożny" i niewiele miało wspólnego ze
znaczeniem współczesnym. A czy sam fakt, że ten czy tamten opisywał
rzeczywistość w kategoriach materialistycznych stanowi wystarczającą przesłankę
by stwierdzić, czy był już ateistą
czy jeszcze nie? Czy logiczne i krytyczne myślenie i używanie ratio "zgodnie z przeznaczeniem" w czasach, gdy dominował drugi opis rzeczywistości, nie
poddający się weryfikacji cerebrum , eteryczny, pozazmysłowy, który wymykał się empirii
i było lata świetlne od clare et distincte percipere (Descartes)
wystarczyło, by znaleźć się w kręgu racjonalistów i ateistów? A co to
jest myślenie? Czy wystarczy mieć prawidłowo „upakowane" miliardy neuronów,
adekwatną liczbę synaps i wystarczającą ilość połączeń między półkulami — czyli „bogate" Corpus
callosum a także odpowiednio sprawne neuroprzekaźniki i być Primus
primates?Albo Homo sapiens według
binominalnego nazewnictwa, gdzie epitet gatunkowy wskazuje na zdolność
kojarzenia i wnioskowania, tworzenia i przywoływania obrazów w myślach. A od
kiedy, jako gatunek, zaczęliśmy myśleć i być tego świadomi? A jak określić
jakość myślenia, jeśli większość osobników tylko myśli, że myśli? Ale
jak tu nie myśleć, skoro „Wszystko, jeśli dobrze pomyśleć, daje do myślenia"
(F. Nietzsche, Tako rzecze
Zaratustra). Myślenie ma przyszłość choć strach pomyśleć co to
będzie, gdy głupota się tym zajmie. A zaczyna już i to „na całego"! I nie chodzi tylko o kreacjonistów, homeopatów, bioenergoterapeutów, jasno i ciemnowidzów, tarocistów czy podobnych „specjalistów" z telewizyjnej
stacji ezo czy cosmica . Chodzi o całość — czyli wielką ofensywę głupoty, której
wyjątkowo krótkowzroczni idioci zapalili zielone światło i ...
zaczęli udostępniać jej przestrzeń do tej pory zarezerwowaną dla
nauki.
Może jednak warto byłoby zacząć od tego, co to jest religia a dopiero
później zadać pytanie co było
pierwsze: teizm czy ateizm lub — formułując pytanie inaczej -
wiara czy rozum? Dla jasności należy jednak podkreślić, że pod pojęciem
„religii" kryje się zdecydowanie więcej, niż tylko wiara w tego czy owego
boga. Z psychologicznego punktu widzenia „religia wynika z potrzeby posiadania
układu odniesienia i przedmiotu czci", lecz tą „religią" może być
„każdy system poglądów określających myślenie i działanie, wspólny dla
pewnej grupy, który dostarcza jednostce ram orientacji [w świecie] i przedmiotu czci" (E. Fromm, Psychoanaliza a religia). To prawda, choć prawdą też jest, „że na najważniejszych
życiowych skrzyżowaniach nie ma żadnych drogowskazów".
Ateizm jest więc negacją istnienia boga (bogów) czyli dotyczy religii
tradycyjnych, głównie monoteistycznych. Religia w rozumieniu wiary w siły
nadprzyrodzone towarzyszy rodzajowi ludzkiemu od czasu, gdy u człowieka nastąpiło
ogromne ograniczenie instynktownego behawioru. Wspólnoty pierwotne miały swoje
złe i dobre duchy, które z czasem obumierały lub „przepoczwarzały się" w takich czy innych bogów, a w konsekwencji w religie o teistycznym
charakterze. Te systemy wierzeń ulegały modyfikacjom w zależności od potrzeb
ich głosicieli i jakości intelektu wierzących. Kiedy zjawiska przyrody rozjaśniało
światło wiedzy, znikały cienie bogów ciskających pioruny, marszczących
dramatycznie powierzchnie mórz i oceanów czy plujących ogniem i wylewających
strumienie niszczycielskiej, spopielającej wszystko lawy. Światło rozumu rozświetlało
coraz większy obszar, pozostawiając w efekcie mniej mrocznych enklaw, w których
stłoczone duchy i demony drżały z obawy, by promień światła nie obnażył
ich szkaradnej głupoty. Bywało i bywa też i tak, że z powodu kurczenia się
urodzajnych areałów odpowiednich pod „zasiew" wiary próbuje się ponownie
odzyskać zagarniętą przez naukę przestrzeń modyfikując „ziarno" by mogło
wydać religijny plon na naukowym
polu zachwaszczając je toksycznymi doktrynami, na usunięcie których użyć
trzeba będzie całej masy „naukowych pestycydów". Po to deprecjonuje się
osiągnięcia nauki, podważa ewolucjonizm i zmierza do zatarcia granicy między
nauką a wiarą, przydając tej drugiej znamion mądrości. Religie miały pomóc
człowiekowi (w psychologicznym sensie) iść przez życie, nadać mu sens i złagodzić
ból egzystencjalny. I to wszystko przy pomocy wyzwalającej prawdy głoszonej
przez dobrą czy jeszcze lepszą nowinę. Historia zna doskonale te gorzkie
owoce prawd religijnych. Czy więc, bogaci w tą wiedzę, możemy powiedzieć,
że rzeczywiście religia pomaga chociaż w sensie psychicznym? Czy człowiek
jest dzięki niej szczęśliwszy, lepszy? Czy jest bardziej etyczny,
sprawiedliwy? Rozmaitej maści kapłani odpowiadają, że jak najbardziej.
Jednak na te i podobne pytania tak naprawdę nie znamy zadowalającej
odpowiedzi. Tym bardziej, że coraz mniej pytamy. W kręgach ludzi religijnych
nawet nie wypada stawiać tego typu pytań z oczywistych powodów: religia
zawiera prawdy objawione, których kwestionować nie można a wątpiący dowodzi
tylko słabości swej wiary. Religia, tak jak kodeks karny, ma „trzymać w ryzach" tych, którzy nie mają „wewnętrznej busoli moralnej". Obecny
stan świadomości społecznej, wynikający z ogromu dostępnej wiedzy, powoduje
jeśli nie całkowite zerwanie więzi z religią, to przynajmniej coraz większy
indyferentyzm religijny. Wielu wzorem Pascala woli „na wszelki wypadek"
wierzyć. Taka asekuracyjna postawa dowodzi defektu kręgosłupa moralnego i religijno-naukowej dychotomii. Przypomina dylemat człowieka, którego naszła
refleksja: „Jeśli boga nie ma, co daj boże, to dzięki bogu. Ale jeśli bóg
jest, co nie daj boże, to niech mnie ręka boska broni".
W tym momencie wypada wreszcie dojść do sedna rozważań i chociaż spróbować udzielić odpowiedzi na postawione wcześniej pytania.
Ponieważ nie ulega wątpliwości,
że wraz z rozwojem nauki przestrzeń okupowana przez religie kurczy się w tempie, w jakim nauka ją „cywilizuje", można zaryzykować twierdzenie, że
na początku była religia choć nie była jeszcze uporządkowanym systemem
wierzeń, jakie znamy obecnie. Tak więc nasi przodkowie wierzyli, choć w istocie jeszcze nie mieli pojęcia w co. „Wynaleziona" znacznie później
teologia była więc sposobem nazwania przedmiotu wiary. Nie dysponując jak na
razie odpowiednimi „miernikami" niezmiernie trudno zmierzyć stopień
ateizacji pierwszych myślicieli tym bardziej, że nawet to, co po nich zostało
bezpośrednio lub pośrednio nie wskazuje jednoznacznie na całkowitą negację
istnienia jako byty rzeczywiste jakichkolwiek
sił nadprzyrodzonych. Żyjąc w „dusznej" atmosferze, przepełnionej
oparami absurdu, gdzie „zaduszenie" na metr sześcienny wynosiło strasznie
dużo a może i więcej, trudno było bez „naukowego wentylatora" rozwiać
te miazmaty i zacząć używać rozumu w celu innym, niż poznania natury demonów i aniołów oraz porachowania ich i odpowiedniego sklasyfikowania (chyba pod
względem przydatności do skutecznego ogłupiania). Kiedy już doszliśmy do
przekonania, że pierwsza była wiara w byty niematerialne zastanówmy się, co w tych prawie pustych jeszcze „pojemnikach na wiedzę" oprócz bóstw
wygenerowanych przez wyobraźnię stymulowaną strachem mogło się wylęgnąć.
Wiadomo, że nieukierunkowana wyobraźnia jest jak sfora spuszczonych ze smyczy
psów ras wszelakich, biegających bez celu we wszystkich kierunkach. Ta naukowa
natomiast jest bardziej podobna do sfory psów tropiących, która „złapała
trop" i konsekwentnie zmierza w kierunku, jaki on wskazuje. Można by rzec, że
pierwotnie nieograniczona niczym, czysta wyobraźnia poruszając się traktem
wytyczonym przez naukę, niejako jest „na smyczy", choć ta „smycz" to
nic innego, jak tylko naukowe ograniczenia, swoiste „drogowskazy" zapobiegające
chaotycznej, bezsensownej bieganinie.
1 2 Dalej..
« Nauka i religia (Publikacja: 07-05-2013 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 8948 |
|