|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Czytelnia i książki » Recenzje i krytyki
Liberalizm w Polsce według Wojciecha Sadurskiego [1] Autor tekstu: Piotr Napierała
Tytuł książki
Sadurskiego z 2007 roku: Liberał po przejściach nawiązuje do marnej,
zdaniem autora, kondycji liberalizmu w Rzeczpospolitej. Sadurski — prawnik,
filozof, politolog, profesor Europejskiego Instytutu Uniwersyteckiego we
Florencji, jest liberałem głównego nurtu zdystansowanym wobec neoliberalnej i neokonserwatywnej religii wolnego rynku i państwa minimum, i dostrzegającym
potrzebę liberalnych rozwiązań także w życiu codziennym i stosunkach społecznych,
dlatego przez środowiska bliskie UPR i KNP określany jest często jako liberał
„salonowy", o ile nie gorzej. Książka Sadurskiego powstała z jego
liberalnych obaw jakie wznieciły trzyletnie rządy PiS (2005-2007). Sadurski w przedmowie pisze, iż zamierzał przede wszystkim zareagować na powszechne
czynienie w RP epitetu ze słowa „liberalizm", i zastanowić się jaki
liberalizmvbyłby dla polski
najlepszy (s. 5). Uważa za bezpłodne długie dyskusje nad tym czym liberalizm
„prawdziwy" musiałby być, uznając de facto, że w ramach liberalizmu są
rozmaite nurty. Książka powstała przed paru laty jest nadal aktualna, bo
opanowanie dyskursu politycznego przez, jak to nazywa autor, „moralizatorski
konserwatyzm" (s. 9) jest nadal widoczne, skutek czego wolności np. słowa i zgromadzeń są poddawane w wątpliwość tak samo w roku 2007 jak 2013. W 2007 roku jednak zanosiło się na dalsze „genialne"
endecko-katolickie nowinki. Przewagę liberalizmu nad innymi ideologiami,
Sadurski widzi m.in. w tym, że liberalizm nie uznaje za klęskę sytuacji, w której
podglądy liberalne wciąż silnie są reprezentowane w społeczeństwie,
podczas gdy np. konserwatyzm zadowoli dopiero totalne nawrócenie wszystkich,
liberałowi wystarczy neutralność światopoglądowa i wolna dyskusja (s. 10).
Dlatego liberał jest w stanie rozmawiać z konserwatystą jego językiem. Prawa
obywatelskie i tolerancja, są odbijane przez konserwę przeciw liberałom, za
pomocą innych praw — ważnych dla konserwatystów, oraz utożsamianego przez
prawicę z moralnym relatywizmem (choć jak pisze Sadurski absolutna tolerancja
jest sprzeczna z relatywnym sprzeciwem wobec absolutnych wartości) „tolerancjonizmu".
Sadurski sięga po język Rawlsa — język umowy między ludzi nie znających
swojej pozycji społecznej, by zaproponować konserwatystom zasadę, że tylko
te reguły prawne są uprawnione, które można uzasadnić wobec wszystkich, co
oznacza, że np. argumentacja religijna jest tu chybiona, nie dlatego, że
religia jest paskudna, ale dlatego, że racje religijne nie przemówią do
sceptyków. Sadurski, podobnie jak Obama w Odwadze nadziei proponuje uznać
wzajem swoje racje jako godne podstawowego szacunku i przemawiać językiem równych
praw dla wszystkich, unikać natomiast w rozmowie z konserwatystami tych
argumentów, jakie do nich nie przemówią — jak np. neutralność światopoglądowa
państwa.
Dalej Sadurski zauważa,
że zarówno PO jak i (bardziej) PiS odżegnywały się od liberalizmu (s. 15),
co jednak nie oznacza, że wielu Polaków nie ma liberalnej wizji ładu społecznego i zapatrywań społecznych. Indywidualizm większości Polaków daje solidne
podstawy pod jakiś zorganizowany społeczny liberalizm. PO, odwrotnie niż w zachodnim nowoczesnym liberalizmie, zredukowała swój liberalizm jedynie do
zagadnień ekonomicznych (s. 16). Co ciekawe, Sadurski nie dostrzega wieloskrzydłowości
PO na wzór amerykański — widocznej teraz może bardziej, odkąd Adam
Szejnfeld i Jarosław Gowin znaleźli się na przeciwnych biegunach kwestii związków
partnerskich. Zdaniem Sadurskiego polscy liberałowie w 2005 roku nie mieli na
kogo głosować, więc zwykle w ogóle nie poszli do urn (s. 17). Odżegnanie się
od liberalizmu, uważa Sadurski za jedną z przyczyn ówczesnej porażki Tuska.
Sadurski wyraźnie stwierdza, że dogmatyzm wolnorynkowy powodujący kastowość
społeczną nie jest żadnym liberalizmem, a oświeceniowym konceptem traktującym
ludzi jako dorosłe, wolne, równe i odpowiedzialne jednostki.
Słabość polskiego
liberalizmu, Sadurski uważa za efekt sporadycznych jedynie kontaktów
zachodnich myślicieli (Steven Lukes, John Gray) z naszym krajem. Do wyjątków
należy też cytowany przez Sadurskiego Ira Katzelson interesujący się
fenomenem Michnika, krytykował go za zbyt dosłowne rozstanie się z socjalizmem, uważał bowiem socjalizm za moralne dopełnienie liberalizmu, i jego wzmocnienie przeciw atakom skrajnej lewicy (s. s. 20-21), Sadurski uważa
jednak taki sojusz za możliwy jedynie w USA, gdzie tradycja socjalistyczna
praktycznie nie istnieje realnie, a jedynie w hasłach. Socjalista widzi środki
na zaradzenie złu społecznemu, z tym, że zdaniem Sadurskiego, propozycje
socjalistyczne są zwykle karykaturalnie anachroniczne. Liberał jest o wiele
mniej dogmatyczny co do środków, natomiast nieustępliwy co do celów (s. 23).
Sadurski krytykuje Katzelsona za jego obronę multikulturalizmu przeciw
liberalnemu uniwersalizmowi i indywidualizmowi. Wspierając multikulturalizm,
pisze Sadurski, liberałowie pozbawiają się możliwości krytyki
nieliberalnych grup etnicznych i kulturowych (s. 24). Czytając te zdania poczułem
ulgę, że ktoś w Polsce dostrzega ten ukryty w multikulturalizmie
konserwatywno-socjalistyczny paradoks gry interesów grupowych.
Sadurski uważa, że to pozbawianie się
możliwości krytyki nieliberalnych grup etnicznych i kulturowych,
stawowi większy problem w USA i Australii, gdzie funkcjonują skupiska ludności
rdzennej kontynentów (s. 25), choć moim zdaniem problem z imigracją islamską
jest de facto bardzo podobny, stąd w tej kwestii przychylam się raczej do
stanowiska Melanie Philips i Billa Mahera, by muzułmanów nieco do wolności
„wychować", a nie np. Iana Burumy, który uważa, że liberalne społeczeństwo
Zachodu może sobie pozwolić na enklawy nieliberalne (o tych kwestiach pisałem w innych artykułach dostępnych na racjonaliście.pl).
Za największego
wroga liberalizmu, uważa Sadurski „pokusę absolutu" (s. 31), oraz pokusę
spokoju i cytuje Rousseau, który pisał o spokoju, który da się pogodzić z tyranią, ale nie z wolnością. Bardziej trafny byłby chyba jednak cytat z Jeffersona: „ceną wolności jest nieustanna czujność", ale i Rousseau
jest niezły, choć jego pra-socjaldemokratyczne wizje z liberalizmem niewiele
miały wspólnego, co znakomicie wychwycił liberał francuski Pierre Manent.
Sadurski krytykuje profesora Russella Hittingera, który zarzucał liberalizmowi
stosowanie jedynie „negatywnej antropologii", stanowiącej czym człowiek i prawa człowieka nie powinny być, ale nie czym być powinny. Dla Sadurskiego ta
nieokreśloność jest dobrą zaporą dla „jednomyślnej" tyranii. Sadurski
broni też liberalnych wizji przeciw atakom Zdzisława Krasnodębskiego, który
zarzucał liberałom w Polsce wtórność i zbytni elitaryzm, stwierdzając, że
to normalne że liberałowie lewicowi w zbitce" „demokracja liberalna" chcą
widzieć więcej demokracji, a prawicowi — więcej liberalizmu. Takie podejście
pozwala Sadurskiemu określić gdańskie zaplecze PO mianem liberałów
umiarkowanych, a środowisko UPR — liberałów
„kabaretowo-ekscentrycznych" (s. 33), choć moim zdaniem UPR nie zasługuje
nawet na to — jest to środowisko konserwatystów wolnorynkowych, prawicowym
liberałem zaś jest raczej np. Adam Szejnfed — czyli liberał społeczny i ekonomiczny, niezbyt chętny interwencjonizmowi. Takim prawicowym liberałem mógłby
być jeszcze np. Balcerowicz, lewicowym zaś np. Palikot. Zbyt łatwo moim
zdaniem Sadurski uznaje deklarowany liberalizm UPR-owców. Sadurski przyznaje
Krasnodębskiemu, że liberalizm polski jest często wtórny (cytuje tu Clausa
Offe), ale w przypadku anty-kontekstowej uniwersalistycznej ideologii jaką jest
liberalizm, nie jest to wadą (s. 35). Tu autor cytuje Briana Barry’ego który
krytykował próby naginania liberalizmu do kultury lokalnej i jej ceremoniałów.
Sadurski uważa, że Krasnodębski się myli, gdy pisze, że liberalizm
ogranicza debatę publiczną, wyrzucając z niej np. treści religijne, twierdząc,
że liberałowie jedynie uważają, że treści te są nieuprawnione w ramach języka
prawa i ustawodawstwa, jako zbyt mało uniwersalne (s. 37). Dlatego powinno się
ich unikać w poważnych dyskusjach, mających jakiś skutek dla wszystkich. Tak
samo Sadurski uważa za słuszne pewne ograniczanie wolności słowa i działania w przypadkach skrajnych, gdy np. jakaś partia chce obalić system
demokratyczny. Popiera więc tzw. „walczącą demokrację" (militant
democracy) Karla Loewensteina, i delegalizację partii Refah przez władze
tureckie, która to decyzję poparł Strasburg (2001). Sadurski zauważa, że w USA władze pozwalają na dużo dalej posunięte ekscesy antydemokratyczne, bo
USA nie przeżyła jak Europa okupacji nazizmu, faszyzmu i komunizmu (s. 44).
Czytając ten fragment przyszło mi do głowy, że ta różnica jest świetnym
argumentem w rozmowie z korwinistą marudzącym na europejski „bolszewizm", a także na amerykański „faszyzm" kontroli obywateli po 11 września
2001 roku. Atak terrorystyczny na WTC, zdaniem Sadurskiego nieco wyrównał równicę
między europejską czujnością, a amerykańskim permisywizmem wobec ekstremistów.
Ciekawe są rozważania
Sadurskiego na temat książki Johna Dunna: „Setting the people free", w której
Brytyjczyk wyjaśnia sukces demokracji, jako proces oswajania się elit
XIX wieku z równością. Demokracja powstała w Atenach jako lokalny folklor, a jako idea pojawiła się w XVII wieku. Amerykanie w 1776 roku o demokracji nie
pisali, lecz o republice, zaś Francuzi w 1789 roku demokrację utożsamiali z równością
praw dla wszystkich. W XIX wieku elity dostrzegły, że
ich „porządek egoizmu" da się pogodzić z „porządkiem równości"
(hasła Babeufa). Dunn nie uważa, że demokracja głoszona przez Busha i Blaira
jest jakąkolwiek receptą na terroryzm.
Dalej autor analizuje
przypadki Rocco Buttiglione, katolickiego polityka, który został odwołany z pełnionych funkcji przez Komisję Praw Obywatelskich UE za to iż, ogłosił,
że uważa bycie gejem za grzech, i Magdaleny Środy, która jako minister RP
wygłosiła na konferencji zagranicznej uwagę o związku między katolicyzmem a przemocą w rodzinie. W pierwszym przypadku, zdaniem Sadurskiego sytuacja była
znacznie poważniejsza, ponieważ Buttoglione miał objąć resort sprawiedliwości,
podczas gdy funkcja Środy nie dawałaby jej szansy na stronnicze traktowanie
katolików (s. 54). Następnie Sadurski rozprawia się, choć bardzo oględnie z i pełnym szacunkiem, ze stwierdzeniem JP II, że demokracja nie może działać
bez wartości etycznych, twierdząc jak najsłuszniej, że nawet Benthamowska
demokracja interesów, jest nie do wyobrażenia bez wartości, bowiem ciężko
czasem rozgraniczyć między interesem a ideałem (s. 60). Dalej mamy krytykę
nachalnego klerykalizmu zawartego w PiS-owskim projekcie konstytucji; Sadurskie
przewidywał, że nawet KrK skrytykuje próbę pisowców, stania się bardziej
papieskimi od papieża (s. 68). Znając obecne brednie Michalika i innych panów w purpurze wcale nie byłbym tego taki pewien. Krytykuje Sadurski nie tylko
klerykalizm projektu, ale np. pominięcie praw sumienia i wyznania dzieci w passusie dotyczącym swobody wychowania dzieci zgodnie ze swymi przekonaniami, a także zupełny brak jakiegokolwiek nawiązania do relacji RP-UE. Tak samo
krytykuje punitywność PiSu zaostrzającego nieustannie kodeks karny, choć już w 2005 roku kodeks ten był jednym z najsroższych w UE (po UK i Irlandii), i choć liczba przestępstw w tym okresie nie odbiegała od średniej
kontynentalnej, ani nie rosła w jakimś niepokojącym tempie (s.75). Sadurski
daje wyraz swemu zaniepokojeniu wobec „wypłukania" funkcji karania z humanitaryzmu.
1 2 3 Dalej..
« Recenzje i krytyki (Publikacja: 07-06-2013 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 9009 |
|