|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Światopogląd » Dotyk rzeczywistości
Katolicyzm – fenomen wiary, czy postawa? [2] Autor tekstu: Anna Salman
Rzeczywiście kościoły
katolickie oraz, w nawet większym stopniu prawosławne, mają bardzo bogaty
wystrój. Wynika to z faktu, że przesłanie
katolicyzmu oraz prawosławia kierowane jest do analfabetów. Stąd nadmiar
przekazu wizualnego, a także jego dosłowność i wyrazistość, ocierająca się
chwilami o kicz. Surowość kościołów protestanckich ma służyć skupieniu
na przekazie słownym. Tym, co mnie najbardziej zaskoczyło w jednym ze starych
kopenhaskich kościołów było ustawienie ławek — część przodem, a część
tyłem do ołtarza, aby wierni mogli demonstrować negatywną oceną kazania,
przesiadając się tyłem do pastora. Czyż w tej swoistej „recenzji" nie
pobrzmiewały już echa przyszłej demokracji? Pastor jest osobą obdarzaną
ogromnym szacunkiem, ale podlega kontroli społecznej i jest niejako na
cenzurowanym pod względem tak życia prywatnego, jak i kompetencji, a te muszą
być wysokie, bo wierni po lekturze PŚ, miewają często trudne i kłopotliwe
pytania. Stąd zapewne teologia
protestancka stoi na nieporównanie wyższym poziomie, niż katolicka, a interpretacje zapisów PŚ są dość sensowne, gdyż tworzone na gruncie
historii i antropologii. Teologia katolicka natomiast nadal bazuje na
objawieniach, czyli wspiera się autorytetem osób żyjących bądź dawno zmarłych,
nie wnikając, na ile ten przekaz jest logiczny i przystaje do poziomu wykształcenia
współczesnego społeczeństwa. Nie ma tu jednak większego ryzyka, gdyż
katolicy na ogół nie zagłębiają się w niuanse swojej religii, ograniczając
się do regularnego (w miarę) uczestnictwa w obrzędach. Najwięcej o różnicach w obrębie chrześcijaństwa mówi sama liturgia, której zasadniczą i najdłuższą częścią w kościele protestanckim jest kazanie, w oparciu o wybrany fragment ST. W kościołach rzymskokatolickim i prawosławnym dominuje
rytuał, powtarzany bezmyślnie, wręcz machinalnie. Kilka lat temu zaskoczyła
mnie informacja, że polski episkopat zamierza wprowadzić „limit długości
kazań", bo wierni skarżą się na ich rozwlekłość. Z tego, co zauważyłam,
kazanie katolickie to mało istotny wtręt, z reguły o niczym albo recenzja bieżącej
polityki kraju. Rzadko który ksiądz posiada talent oratorski, stąd rzeczywiście — są nudne. Jednak ograniczanie długości kazań stoi w sprzeczności z tezą
o nauczaniu kościoła, przecież cała reszta to głównie klepanie
formułek, machinalnie wykonywane gesty oraz kawałeczek Ewangelii odczytanej
przez kapłana lub jego pomocnika.
Obrzędowość w kościele rzymskokatolickim niejednokrotnie poddawana była krytyce z racji
jej powierzchowności, automatyzmu zachowań, czy nawet kiczowatości, jednak
bez zwrócenia uwagi na tak istotny aspekt, jakim jest kodowanie podprogowe postawy poddaństwa / uniżoności wobec kapłana,
który jest nie tylko osobą centralną, ale wręcz idolem zgromadzonych. Tego typu zachowania są charakterystyczne
jedynie dla kościołów katolickiego i prawosławnego. Nawet islam — również
religia feudalna — kładzie nacisk na modlitwę kierowaną bezpośrednio do
Allacha (twarzą do Mekki), a nie na pośrednictwo imama. W kościołach
protestanckich wierni siedzą albo stoją, jeżeli zdarza się, że klęczą (w
„starych" kościołach protestanckich), to klęczy również pastor.
Rytuał w kościele
rzymskokatolickim, jak i duża część symboliki,
wywodzi się wprost ze starożytnego Egiptu, w którym faraon był
traktowany, jak żyjący bóg. Trudno wyzbyć się wrażenia, że takie „zapożyczenie"
było celowe, skoro mimo kilkunastu wieków trwania państwa kościelnego, ani
razu nie podjęto próby jego zmiany. Wszelkie „reformy", dokonywane z reguły
pod presją sytuacji zewnętrznej, dotyczą jedynie doktryny, która nawet dla
wielu członków kościoła jest niezrozumiała, a dla osoby postronnej po
prostu nieistotna.
Owa uniżoność wobec osób
stojących wyżej w hierarchii społecznej nie jest bynajmniej tożsama z szacunkiem. Jest to raczej podrzędne samookreślenie się w danej strukturze i nie licuje z pojęciem godności osobistej. Ponadto drugą stroną tej postawy
jest z reguły pogarda dla osób o niższym
statusie, prawdopodobnie forma odreagowania poczucia deprywacji społecznej.
Uniżoność wobec klas wyższych
również podszyta jest silną, aczkolwiek ostrożniej artykułowaną niechęcią,
która w określonych warunkach może przekształcić się w otwartą wrogość.
Taki model relacji zdecydowanie utrudnia, jeśli wręcz nie uniemożliwia
budowanie rzeczywistej „wspólnoty", ponieważ istnieje zbyt silny konflikt
interesów, aby wykształcił się wspólny system wartości. Stąd KRK może być
określany jedynie, jako wspólnota wyznaniowa, natomiast trudno tu znaleźć
cechy wspólnoty w sensie społecznym. Przekłada się to na jakość życia
publicznego, przede wszystkim brak poczucia solidaryzmu grupowego i chęci współpracy.
Te cechy, najbardziej charakterystyczne dla grupy dominującej w polskim społeczeństwie
stwarzają wrażenie, jakby faktycznie były cechami narodowymi.
Specyficzny
stosunek do kapłanów, zakodowany we wczesnym dzieciństwie utrzymuje się
często do końca życia, bez względu na deklarowaną wiarę, czy regularność
praktyk. Przekłada się on także na stosunek
do tak zwanych autorytetów. Jeżeli
ów autorytet nie wynika z osobistych zasług, lecz jest „odgórnie
zadekretowany", pojawia się pokusa do rozszerzania go na każdego, kto byłby
aktualnie wygodny w tej roli. Stąd wysyp różnego rodzaju wzorów do naśladowania, a także „charyzmatycznych" polityków. Nie da się też ukryć, że wiele
osób publicznych mniej lub bardziej świadomie naśladuje sposób bycia kapłanów,
przydając sobie w ten sposób dostojeństwa. Zadęte, puste treściowo wystąpienie,
wzmocnione przekazem niewerbalnym — wzorowaną na kaznodziejskiej modulacją głosu i wyrazem twarzy, mającym sprawiać wrażenie „uduchowionego", nieodmiennie
przywodzą na myśl wygłaszanie homilii. Ten sposób komunikacji ze społeczeństwem,
naturalny w obrębie KRK, dla osób nienawykłych do takich form ekspresji
może irytować, gdyż kojarzy się ze zwykłą bufonadą.
Niestety owa, wdrukowana w dzieciństwie i utrwalana w dorosłym życiu,
zasada traktowania duchownych, jako niekwestionowanych autorytetów, jest
narzucana ogółowi, jako coś oczywistego. Przyznam, że ja w osobie kapłana
KRK widzę jedynie przeciętnego mężczyznę, przeważnie z nadwagą, ubranego w dziwną sukienkę, a niekiedy również w śmieszną czapeczkę. Ponadto mam
poczucie dysonansu poznawczego, gdy przedstawiciel grupy zawodowej, która wielokrotnie
skompromitowała się swoim postępowaniem, tak obyczajowo, jak i w świetle
prawa, występuje w roli autorytetu moralnego oraz eksperta w dziedzinie, o której
nie ma pojęcia, chociażby z uwagi na niekierunkowe, a przy tym powierzchowne
wykształcenie.
Nie ukrywam również, że
bardzo obniża moje zaufanie do osób publicznych świadomość, że
bezkrytycznie uznają kompetencje duchownych.
Poza całą absurdalnością sytuacji, gdy w szczególnie
uprzywilejowanej sytuacji znajdują się ludzie kompletnie bez właściwości i przeważnie bez jakichkolwiek zasług społecznych, poraża mnie nieskrywana
niechęć i pogarda, jaką manifestują owi przewodnicy duchowi, wobec
wszystkiego, co wymyka się ich władzy.
Relacje pomiędzy hierarchią oraz
pozostałymi członkami kościoła opierają się na niepisanej umowie
wzajemnego okłamywania, przy zachowaniu pozorów przestrzegania zasad. Prawie
wszyscy, poza jednym wyjątkiem, znani mi katolicy stosują antykoncepcję. Również
aborcja nie jest postrzegana jako coś złego ani nawet niewłaściwego.
Rozpoczynanie współżycia seksualnego przed ślubem jest normą, a statystyki
wskazują, że wzrasta liczba związków niesakramentalnych. Z drugiej strony
mamy pozorny szacunek do
dziewictwa, przejawiający się w kulcie Maryi Zawsze Dziewicy, rzekomej
aseksualności duchowieństwa oraz instytucji dziewic konsekrowanych.
Stosunek do antykoncepcji i seksualne kontakty pozamałżeńskie są czasem podawane, jako przykład
swoistego wyzwolenia katolików z dotychczasowego rygoryzmu obyczajowego -
rzekomej nowoczesności w podejściu do życia. Czyż nie jest to jednak właśnie,
tak silnie piętnowany przez hierarchię KRK (u innych!), relatywizm moralny?
Katolicy nie czują się bynajmniej winni i nie spowiadają się z takich
drobiazgów, o czym duchowni doskonale wiedzą. Z drugiej strony księża sami
łamią głoszone przez siebie zasady — posiadanie stałych kochanek, a nawet
dzieci jest właściwie normą. Uderza
przy tym podejście parafian, którzy nie dopuszczają tych oczywistych faktów
do świadomości, twierdząc, że księża są ofiarami nagonki, głównie
medialnej. Oczywiście zdarzają się wyjątki, tak wśród samych księży, jak i pozostałych członków KRK, którzy piętnują takie zachowania. Przeważnie
jednak to te właśnie osoby narażają się na krytykę i ostracyzm społeczny, a krytycznie wypowiadający się duchowni są po prostu „wyłączani" z dyskursu społecznego, przy zastosowaniu wewnętrznych procedur kościoła
instytucjonalnego. Sprawia to wrażenie, że łamanie
zasad, a nawet prawa nie jest czymś nagannym, naganne jest natomiast
ujawnienie takich przypadków. Jest to „dulszczyzna" w klasycznej postaci
prezentowana, niestety, przez znaczną część członków kościoła.
Nie ukrywam, że największym
wyzwaniem jest dla mnie stosunek katolików
do przemocy, w tym seksualnej, zwłaszcza wobec dzieci. Z jednej strony mamy
bowiem wybuchy świętego oburzenia, gdy media donoszą o kolejnym przypadku
pedofilii, czy skatowania dziecka, z drugiej natomiast nie słyszałam, aby
rodzice, którzy zapisują dzieci na religię, domagali się weryfikacji
katechety pod kątem predyspozycji do pracy z dziećmi, a większość osób
akceptuje wymierzanie kar cielesnych. Może więc w tym przypadku oficjalnie
deklarowane przekonania są również jedynie elementem strategii wizerunkowej. W innym przypadku musiałyby być dowodem kompletnego braku wyobraźni.
Z tym ostatnim mamy na pewno do
czynienia w przypadku poparcia dla kary śmierci. Mimo wielu pomyłek wymiaru
sprawiedliwości oraz udokumentowanych przypadków skazywania na karę śmierci
niewinnych osób w różnych krajach, najbardziej radykalne środowiska
katolickie optują za rozwiązaniem, które stawia społeczeństwo demokratyczne w roli oprawcy. Najbardziej przerażający jest w tym jednak brak poczucia
odpowiedzialności, nawet przy uświadomieniu tego faktu. Sprawia to wrażenie
lekceważącego stosunku do życia, które mamy tylko jedno i nie przekonuje
mnie jakoś argument o rzekomym — przyszłym zadośćuczynieniu.
Pozycja kobiet w KRK stanowi
swoiste kuriozum. Z jednej strony, zgodnie z oficjalną doktryną (aczkolwiek
nie artykułowaną dosłownie) kobieta jest zaledwie częścią inwentarza, mającą
porównywalną wartość do zapłodnionej komórki jajowej. Na zewnątrz zaś
jej pozycja prezentowana jest, jako szczególnie uprzywilejowana i samodzielna,
gdyż często to kobiety wystawiane są na pierwszą linię walki. Po dokładniejszej
analizie widać jednak dokładnie, że owa aktywność nie wykracza poza ramy
zakreślone przez doktrynę kościelną. Jeżeli kobieta ustawi się po drugiej
stronie barykady lub choćby odważy się wypowiedzieć publicznie własne
zdanie, spotyka się ze zmasowanym atakiem, dużo bardziej agresywnym, niż mężczyzna.
Tak to również wygląda w życiu codziennym — jeżeli kobieta katolicka
zabiera głos, to z reguły po to, aby przytaknąć mężczyźnie.
1 2 3 4 Dalej..
« Dotyk rzeczywistości (Publikacja: 06-07-2013 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 9085 |
|