|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Światopogląd » Dotyk rzeczywistości
Katolicyzm – fenomen wiary, czy postawa? [1] Autor tekstu: Anna Salman
To będzie
stary temat w nowym ujęciu, ponieważ należę do owej znikomej części
polskiej populacji wychowanej poza jakąkolwiek wspólnotą wyznaniową. Nie było
więc w mojej biografii przełomowego momentu „odrzucenia wiary w boga", gdyż
nigdy nie zaszczepiono mi przekonania o istnieniu tegoż. Z czasem okazało się,
że owa — wrodzona jakoby — potrzeba wiary nie jest mi potrzebna, nawet w obliczu tragicznych zdarzeń, na które wpływu nie miałam, więc tym większa
była rozpacz i poczucie bezsilności. Gdybym jednak uważała, że moim życiem
kieruje jakaś inteligentna, nadprzyrodzona siła, właśnie takie sytuacje zaczęłyby
budzić moje wątpliwości i głęboki sprzeciw — powodowanie czyjegoś
cierpienia nigdy nie jest zasadne i usprawiedliwić go nie można. Świadczą o tym również wypowiedzi takich osób, jak Marek Edelman, które zetknęły się z ogromem ludzkiego cierpienia, a same ledwo uszły z życiem. Dlatego serwowany
powszechnie dogmat o „wrodzonej potrzebie wiary" (w boga) jest dla mnie tyleż
abstrakcyjny, co absurdalny. Tymczasem owa „prawda
objawiona" serwowana jest coraz częściej, co powoduje że deklarowanie
ateizmu postrzega się wręcz jako zaburzenie psychiczne. Z kolei sprzeciw wobec
nieuprawnionych przywilejów organizacji religijnych (zwłaszcza jednej), działań z naruszeniem prawa oraz wobec stanowienia prawa szykanującego inaczej myślących,
określany jest, jako atak na wiarę i ludzi wierzących. Wynika z tego, że osoby deklarujące przynależność do
jakiejś grupy wyznaniowej automatycznie klasyfikuje się, jako wierzące, nawet
częściej, niż religijne.
W takim razie
zastanówmy się — czym jest wiara? — przyjmowaniem pewnych twierdzeń bez dowodu. Według tej definicji ja również
wykazałam się nią niejednokrotnie, chociażby wobec członków rodziny,
przekazujących mi własną wiedzę o życiu, czy nauczycieli w szkole. Wierzyłam
również w szczere intencje osób z mojego otoczenia i, niezależnie jakie były
konsekwencje tej postawy, w większości przypadków nadal tak postępuję. Uważam
wręcz, że nadmierny, a przede wszystkim nieuzasadniony sceptycyzm w relacjach
społecznych jest niekorzystny — wzajemne zaufanie jest podstawą kapitału
społecznego. Tam, gdzie ludzie sobie ufają, żyją szczęśliwiej, a gospodarka lepiej się rozwija.
Nie mogę jednak dociec, jakie korzyści społeczne daje wiara w istnienie bliżej nieokreślonego bytu,
sterującego ludzkim życiem, w dodatku w sposób nieprzewidywalny i często
sprzeczny z ludzką intuicją? Bo korzyści
jednostkowe podobno jakieś są — poczucie spokoju, bezpieczeństwa,
nadzieja na spotkanie z bliskimi w innym życiu. To jednak mogą być
zagadnienia interesujące dla psychologów i psychiatrów, gdy tymczasem
argumentem o społecznej przydatności wiary posługują się badacze społeczni,
legitymizując tytułami naukowymi twierdzenie, na które nie ma żadnych dowodów.
Stąd już tylko krok do kolejnego twierdzenia, wysuwanego przez członków kościołów
/ wspólnot wyznaniowych, że osoby wierzące są bardziej wartościowymi
obywatelami, ponieważ reprezentują jakoby wyższe standardy etyczne. Z moich (i nie tylko) obserwacji wynika jednak coś tak dalece przeciwnego, że
musiałam podjąć się bodaj krótkiej analizy zagadnienia.
Zacznijmy od
prostego testu — jaką wartość
poznawczą dla osoby postronnej ma stwierdzenie, że ktoś jest wierzący?
Być może ten, kto deklaruje wiarę uznaje to za jakiś szczególny rodzaj
auto-definicji, ale z jego własnego przekonania jeszcze nic nie wynika.
Przyjmuję do wiadomości, że osoba „wierząca" wierzy w boga (a nie w teorię kwarków na przykład), bo takie rozumienie weszło już do potocznego słownika.
Jednak … o czym to ma świadczyć? Że się lepiej czuje? Jeżeli ktoś
twierdzi, że jest wielbicielem malarstwa abstrakcyjnego, to ta informacja jest
do pewnego stopnia weryfikowalna, chociażby na podstawie częstości bywania w muzeach i galeriach, czy ogólnej znajomości tematu. Jednak i wtedy może się
okazać, że jest to raczej snobizm, niż rzeczywiste upodobanie. Tym bardziej wątpliwe
jest wnioskowanie na temat danej osoby z samej deklaracji wiary. Wiara
ma bowiem to do siebie, że jest
nieweryfikowalna. Pewną wiedzę
na temat rozmówcy mogę uzyskać dopiero znając jego wyznanie (np. wiem, że
żydzi i muzułmanie nie jadają wieprzowiny), a jeszcze większą — przynależność
do kościoła czy wspólnoty wyznaniowej. Celowo piszę o wyznaniu, a nie bogu,
bo przecież mamy rozmaitość wyznań zorientowanych na tego samego boga, większość
wyznawców nie wie, jak on się nazywa, a zaledwie garstka wie, że się w ogóle
nie nazywa — o ile dobrze zrozumiałam ten fragment PŚ („jestem, który
jestem" nie brzmi jak imię, już raczej jak tytuł programu rozrywkowego).
Tymczasem w Polsce przyjęło się stawiać
znak równości pomiędzy osobami wierzącymi, a ich przynależnością
do kościoła rzymskokatolickiego. Jest to statystycznie logiczne -
ostatecznie 9 na 10 obywateli naszego kraju tak się deklaruje, jednak wbrew
pozorom nie jesteśmy aż takim „monolitem wyznaniowym", a te proporcje
stopniowo ulegają zachwianiu. Spotykałam już w życiu muzułmanów, prawosławnych i protestantów, w których deklarację wiary byłam skłonna uwierzyć. Najwięcej
wątpliwości mam w stosunku do katolików.
Tu spieszę wyjaśnić, że każdorazowo w tym tekście określenie „katolicy" będzie dotyczyło członków kościoła
rzymskokatolickiego, gdyż członkowie kościoła polskokatolickiego występują w ilościach śladowych, sama miałam okazję poznać zaledwie kilka osób, a i to w czasach, gdy nie interesowały mnie jeszcze różnice pomiędzy
religiami.
Co jest według
osób deklarujących się, jako wierzące najsilniejszym dowodem wiary? Otóż — postępowanie zgodne z zasadami danej religii, wynikającymi wprost z boskich oczekiwań. I tu pojawia się problem. Mając do dyspozycji tak liczną
(blisko 90% populacji Polski) grupę wyznaniową i analizując różne aspekty
życia w naszym kraju, musiałabym przyjąć jedno z dwóch założeń. Pierwsze — że wiara jest czymś bardzo szkodliwym, ponieważ jej efektem jest łamanie
norm społecznych, przemoc, rasizm itd. I taki punkt widzenia przyjmuje wielu,
zwłaszcza „świeżo upieczonych" ateistów, powołując się jednak raczej
na literaturę religijną, niż wyciągając wnioski z własnych obserwacji.
Osoba postronna, nieobeznana z „literaturą przedmiotu" (bo właściwie
dlaczegóż miałaby studiować zagadnienie, które jej nie dotyczy), może
przyjąć zupełnie inne wyjaśnienie -
skoro wiara
jest czymś pozytywnym, gdyż boskie wytyczne odwołują się do najlepszej
strony ludzkiej natury (uczciwość, współczucie i wzajemny szacunek), to polscy katolicy są w większości
niewierzący. Co za tym idzie — ich deklaracja wiary jest kłamstwem, a to
oznacza, że jakiekolwiek dalsze argumenty są bezwartościowe.
Przy takim
postawieniu sprawy spotykałam się z zarzutem, że doszukuję się patologii,
zamiast oceniać poszczególne osoby. Nie neguję, że znam paru przyzwoitych
katolików, jednak skala różnego rodzaju wynaturzeń w obrębie KRK wywołuje
podejrzenie, że to one stanowią normę. Ponadto, zważywszy feudalną strukturę
tej instytucji, można przyjąć, że osoby stojące na szczycie hierarchii są
wzorem do naśladowania dla pozostałych. Stąd indywidualne podejście do każdego z wyznawców jest bezcelowe — o ile sami nawet nie stosują takich „norm społecznych",
to większość przynajmniej je akceptuje. Ostatecznie nie żyjemy w epoce wojen
religijnych i konwersja na inne wyznanie (też chrześcijańskie) nie stanowi już
zagrożenia życia, ani nawet zdrowia.
Uważam, że
gdy nie można znaleźć namacalnych i weryfikowalnych dowodów na istnienie
jakiegoś zjawiska, należy po prostu je zignorować. Dlatego też odpuszczam
sobie wszelkie dyskusje na temat wiary, skupiając się na tym, co sprawdzalne,
czyli na postawach. Postawa oznacza
sposób zachowania w określonej sytuacji społecznej i ujawnia koherencję lub
jej brak z deklarowanymi przekonaniami. Zachowania w odróżnieniu od przekonań
są obserwowalne i dlatego mogą być przedmiotem analiz.
Nasze
postawy (demonstracja rzeczywistych, a nie tylko deklarowanych przekonań),
kształtowane są w procesie socjalizacji. Większość jest pochodną wzorców
zachowań, dominujących w środowisku pierwotnym. Co ciekawe tylko w nielicznych opracowaniach, jako środowisko pierwotne, obok rodziny i sąsiedztwa,
wymienia się kościół / wspólnotę wyznaniową. Dziwne o tyle, że te
instytucje uczestniczą zarówno w socjalizacji pierwotnej, jak i wtórnej,
czyli ich siła oddziaływania jest o wiele silniejsza i utrzymuje się dłużej,
niż w przypadku dwóch pierwszych, zwłaszcza w epoce powszechnych migracji. Religia stanowi przy tym najbardziej szczegółowy, bo regulujący
wszystkie aspekty życia, zestaw norm i procedur, obowiązujących wyznawców. Z tego względu można ją uznać za
pierwowzór ideologii totalnych, czyli narzędzie uprawiania polityki. Kościół / wspólnota wyznaniowa jest natomiast systemem społecznym, wyznaczającym ramy funkcjonowania jednostki,
jej status (pozycję w grupie) oraz strukturę powiązań i zależności,
stworzoną na bazie religii.
Z uwagi na wielość modeli społecznych w obrębie jednej religii, poszczególne kościoły / wspólnoty wyznaniowe należy traktować, jak subkultury,
stosujące odrębne kody kulturowe,
gdyż nawet posługiwanie się tym samym językiem nie gwarantuje takiego samego
rozumienia — inny jest zasób treściowy oraz system komunikacji.
Właściwie
nie spotkałam się nigdy z rzetelną analizą porównawczą poszczególnych
religii / kościołów / wspólnot wyznaniowych, jako narzędzi kształtowania
postaw. Przyjmowanie za punkt wyjścia „wiary" — elementu tyleż
nieweryfikowalnego, co nawet niedefiniowalnego, jest istotnym błędem
metodologicznym. Natomiast odniesienie do sacrum może budzić wątpliwości w przypadku polskich katolików, którzy zakres owego sacrum rozciągają w nieskończoność,
kompletnie lekceważąc wewnętrzną niespójność pomiędzy podstawowymi
podobno założeniami (dekalog), a cała armią świętych, błogosławionych,
ich wizerunków oraz szczątków, naturalnych cieków wodnych, zacieków na ścianach, a nawet żyjących osób, głównie kapłanów. Stąd słynny paragraf o obrazie
bliżej niezdefiniowanych uczuć powinien być poszerzony o definicję
przedmiotu kultu, aby osoby spoza tego kręgu kulturowego mogły uniknąć popełnienia
czynu zabronionego. Inna rzecz, że taka definicja, a właściwie lista obiektów
kultu byłaby zapewne grubsza od kk i wciąż aktualizowana. Ponadto mogłoby się
okazać, że osobami najczęściej obrażającymi uczucia religijne katolików są
… katolicy.
Niechęć przed zagłębieniem się w niuanse relacji społecznych wynika
pewnie w większości przypadków z własnej przynależności wyznaniowej,
znacznie zawężającej perspektywę, i ulegania stereotypom w odniesieniu do
innych grup. Uleganie stereotypom stanowi z kolei przejaw ignorancji, która
niekiedy ociera się o śmieszność. I tak dla wielu sztandarowym przykładem różnic
wyznaniowych w obrębie chrześcijaństwa jest „surowość wystroju" kościołów
protestanckich.
1 2 3 4 Dalej..
« Dotyk rzeczywistości (Publikacja: 06-07-2013 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 9085 |
|