|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Światopogląd » Dotyk rzeczywistości
Katolicyzm – fenomen wiary, czy postawa? [3] Autor tekstu: Anna Salman
W związku z jawną dyskryminacją
kobiet w KRK pojawia się pytanie, dość logiczne, czemu to kobiety stanowią
większość wśród regularnie praktykujących. To można wyjaśnić na kilka
sposobów. Po pierwsze kobiety zawsze ponosiły dużo wyższe koszty
niesubordynacji. Wykształciło to przez wieki pewien odruch unikania problemów
oraz skłonność do samoograniczenia, nawet w sytuacji, gdy możliwa jest pewna
swoboda. Wciąż zapominamy, że wolność ekonomiczna, a zwłaszcza podmiotowość
prawna stała się udziałem naszej płci niecałe sto lat temu. Wcześniej
kobieta wyłamująca się z rygorów systemu, mogła z dużą dozą
prawdopodobieństwa znaleźć się poza nim, bez środków do życia i bez
szansy na jakąkolwiek pomoc. Inną przyczyną religijności może być rola
jaka przypisywana jest kobiecie — ochrona rodziny (zwłaszcza dzieci) oraz wyręczanie
mężczyzn w obowiązkach powszednich, do których można zaliczyć także
uczestnictwo w nużących obrzędach. Spotykam się z takimi postawami, gdy
panowie, na co dzień nie kwapiący się do kontaktów z hierarchią kościelną
bądź nawet wyśmiewający (bezpiecznie — w zaciszu domowym) własną religię, w przypadku konieczności kontaktu z duchownym — pogrzeb, chrzciny, a nawet
zwykła wizyta „po kolędzie", zasłaniają się żonami, matkami, czy
siostrami. Czyli ta odwaga prezentowania nowoczesnych poglądów ogranicza się
do ścisłego grona rodziny, najbliższych znajomych, ewentualnie anonimowych
komentarzy w internecie. Kolejną przyczyną, dla której kobiety zazwyczaj częściej
uczęszczają do kościoła jest … samotność.
To ostatnie dotyczy z reguły pań w starszym wieku, które odchowały
dzieci, a czasem pochowały mężów. Wyjście do kościoła stanowi jedno z niewielu wydarzeń przełamujących codzienną rutynę i dających możliwość
kontaktu z ludźmi. Kobiety katolickie w polityce
stanowią odrębny temat, aczkolwiek podstawową rzeczą jest znów pewien typ
postawy ukształtowany przez pokolenia. Nie dopuszczane do przestrzeni
publicznej, mogły realizować się społecznie (politycznie) tylko w jednym z dwóch wariantów — wpływając na mężczyzn ze swojego otoczenia lub oddając
się działalności w obrębie kościoła. To drugie wymagało jednak większej
ostentacji w manifestowaniu pobożności, aby uniknąć podejrzeń o posiadanie
jakichkolwiek ambicji, które kobietom jakoby nie są przyrodzone. Stąd taki
wysyp intelektualistek — zakonnic oraz działaczek organizacji charytatywnych
związanych z kościołem. Współcześnie ten model zachowań charakteryzuje członkinie
RRM oraz polityczki partii prawicowych, niejednokrotnie bardziej zapalczywe od mężczyzn w obronie norm prawnych i obyczajowych, sprzecznych z ich własnym interesem. Można
to nazywać syndromem sztokholmskim, jednak trudno nie zauważyć, że takie
zachowania zapewniają określone profity, w tym prestiż w ich własnym środowisku
oraz promocję wizerunkową.
Coś, co jest charakterystyczne
dla kobiet katolickich, lecz jakoś umyka w badaniach to wysoki poziom wzajemnej agresji. Ta agresja ujawnia się w nieuczciwej rywalizacji zawodowej, obmowie, przemocy psychicznej (czasem też
wobec partnerów). Przypomina to anegdotę o szympansach, które same uniemożliwiają
nowym towarzyszom wydostanie się z niewoli i, niestety, wcale nie dziwi. Z tym
samym mamy do czynienia w każdym środowisku, gdzie możliwości awansu społecznego
są ograniczone. Wówczas jednostka wybijająca się ponad przeciętność jest
ściągana do poziomu ogółu. Tak właśnie wygląda druga — równie
nieciekawa — strona medalu zwanego dyskryminacją. Stąd swoista
hierarchizacja wśród kobiet, na zewnątrz niewidoczna, ale odczuwana zawsze w środowisku mocno sfeminizowanym — i tu nie mam na myśli zwolenniczek równouprawnienia,
lecz wyłącznie środowiska religijne.
Uzyskiwanie wpływu społecznego
poprzez wpływ na mężczyzn z najbliższego otoczenia skutkuje z kolei
zjawiskiem, typowym dla środowisk patriarchalnych — niedojrzałością mężczyzn,
uzależnionych od matek. Gdy przyjrzeć się większości społeczeństw
katolickich, czy prawosławnych w Europie (Włochy, Hiszpania, Polska, Rosja),
to wiele osób dopatrzy się w nich wręcz … matriarchatu. Czyli mamy równocześnie,
mniej lub bardziej, oficjalną dyskryminację kobiet przy jednoczesnym zaniku
samodzielności mężczyzn. Jest to kolejny paradoks społeczny i sygnał, że
nadmierne zaburzenia równowagi generują odreagowanie w formie nierównowagi w innym obszarze.
Stosunek
katolików do osób spoza kościoła stanowi mieszankę ignorancji oraz
bazującego na niej strachu. Czasem odnoszę wrażenie, że katolicy świadomi są
własnych ułomności w kwestii rygoryzmu
obyczajowego, zwłaszcza w stosunku do członków kościołów nowej tradycji
protestanckiej. Tym większa pojawia się chęć ich deprecjonowania i pomawiania o rzeczy, które przypisać można raczej stosunkom w KRK. Dzieje się
tak w przypadku chociażby oskarżeń o interesowność, na przykład wyłudzanie
pieniędzy od starszych osób (sic!).
W odniesieniu do ateistów
sytuacja jest nieco inna, bowiem samo istnienie osób, które odrzucają fakt
istnienia jakiegoś boga, wytrąca z ręki usprawiedliwienie o konieczności
przywoływania takiego bytu. Stąd właśnie wobec nas wysuwane są kłamliwe i bezczelne oskarżenia o relatywizm moralny, tworzenie jakowejś (bliżej
niezdefiniowanej) ideologii, czy sympatie dla skompromitowanych ideologii
faszyzmu i komunizmu. Jest to o tyle absurdalne, że ideologie te wyrosły na
gruncie autorytarnego wychowania — do ślepego posłuszeństwa oraz kultu
jednostki, który nieodparcie przywodzi na myśl kult religijny. Gdyby prześledzić
mapę Europy, zdumiewa wręcz prawidłowość, z jaką pokrywają się najżywsze
sympatie, odpowiednio do faszyzmu — w krajach z przewagą katolicyzmu oraz do
komunizmu — w krajach, gdzie dominuje prawosławie.
Fakt, że zaskakuje tu pewna
prawidłowość, wymagająca dokładniejszego zbadania — ta, że następczynie
owych pierwotnych ideologii (religii) stanowią zaprzeczenie ich oficjalnych
doktryn. I tak katolicyzm — ponadnarodowa
wspólnota etyczna stał się podłożem narodowego
socjalizmu, a komunizm głoszący hasła
internacjonalizmu, nadal cieszy się największą sympatią w krajach z przewagą prawosławia — wyznania w pewnym sensie narodowego, bo podległego władzy świeckiej. Niezależnie
jednak od owego paradoksu każda z tych ideologii ma na celu stworzenie grupy
jednolicie myślącej i działającej na bazie wspólnego etosu.
System wartości, jakim posługują
się katolicy jest w pierwszej chwili trudny do odszyfrowania. Jeżeli uznamy,
że jest to rzeczywiście dekalog, to pojawia się poczucie silnego dysonansu
poznawczego, po chociażby pobieżnej lekturze (łamanie zakazu idolatrii,
korupcja, akceptacja dla kary śmierci itd.). Jednak głębsza analiza, a właściwie
obserwacja uświadamia, że na szczycie owego systemu wartości są te najłatwiej
mierzalne — materialne. Zdumiewająca jest interesowność wzajemnych relacji,
sprowadzanie ich wręcz do transakcji handlowych, widoczne zwłaszcza w stosunkach hierarchia — pozostali członkowie kościoła. Jakkolwiek by tego
nie przedstawiano, pozycja społeczna w tej grupie jest zdecydowanie zależna od
statusu majątkowego (bez względu na źródło dochodu), dlatego nie bardzo
mnie już dziwią wysokie „ofiary" ze strony osób niezbyt majętnych lub
rzadko praktykujących. Nie ma to oczywiście również nic wspólnego z wiarą,
gdyż istota nadprzyrodzona z łatwością obyłaby się bez owego wdowiego
grosza, czy kolejnej działki na cele sakralne — wszak jest twórcą i panem
wszechświata. Jest to raczej chęć pokazania się współwyznawcom, a w szczególności
duchownym, ze strony których wyrazy uznania są najwyższą formą nobilitacji.
Ta sama ostentacja dotyczy zresztą pomników na cmentarzach, czy zwykłych dóbr
doczesnych — ot, współczesna forma rywalizacji o miejsce bliżej ołtarza.
Dlatego obawiam się, że wątłe
są szanse ma przeforsowanie postulatu o utrzymywaniu się KRK ze składek jego
członków. Przecież podatki wpływałyby anonimowo, a przy tym zmniejszyłyby kwotę dostępną do własnej dyspozycji w celu
przekazania jej imiennie na tacę, w kopercie, czy w formie przekazu. Jest oczywiste, że kwotę
(powiązaną z nazwiskiem) ma zauważyć
ksiądz, a nie urzędnik skarbowy, o bogu już nie wspominając. W innym
przypadku jedynymi godnymi uwagi duchowieństwa zostaną urzędnicy samorządowi z możliwością przekazywania na rzecz kościoła własności publicznej. Z tego względu kwestia opodatkowania wiernych na rzecz kościoła stanowi jedną z najbardziej drażliwych. Na logikę właśnie postulat utrzymywania własnego
duchowieństwa i obiektów kultu mógłby uwiarygodnić wiarę katolików — dlatego
powinien on wypływać właśnie z tego środowiska, a nie ze strony
antyklerykalnej partii. Tymczasem zamiast zgłoszenia / entuzjastycznego
poparcia tego pomysłu, widzimy agresję lub otrzymujemy „błyskotliwy"
argument o niesprecyzowanej bliżej sprawiedliwości dziejowej.
Konformizm
społeczny wskazywany jest często, jako przyczyna trwania we wspólnocie
wyznaniowej, bez względu na przekonania. Faktem jest, że trudno uwolnić się z relacji społecznych, gdyż z wieloma osobami łączą nas więzy emocjonalne.
Ponadto każdy człowiek, również współczesny „nomada", ma potrzebę
zakorzenienia i poczucia przynależności, a bycie członkiem grupy wyznaniowej
niewątpliwie takie poczucie zapewnia. Właściwie konformizm jest zjawiskiem
korzystnym, bo cementuje więzi w grupie. Trudno się jednak oprzeć wrażeniu,
że w przypadku polskich katolików o wiele większe znaczenie ma strach
przed ostracyzmem społecznym. Zauważyłam, że protestanci, zarówno wątpiący
(zagubieni), jak i otwarcie deklarujący niewiarę nie są odrzucani przez wspólnotę.
Wynikałoby z tego, że największy w Polsce kościół, najczęściej stosuje
mechanizm wykluczenia. Jest to dość logiczne, zważywszy że poza tym kościołem
pozostaje już bardzo niewielka przestrzeń, co wywołuje poczucie
marginalizacji.
Wyparcie własnego strachu przed
porzuceniem wspólnoty wyznaniowej skutkuje szukaniem wymówek, służących
usprawiedliwieniu takiej postawy. Nieocenione znaczenie ma tu „wsparcie
marketingowe" ze strony hierarchii kościelnej — odnosi ona zresztą określone
korzyści polityczne z podtrzymywania wrażenia szczególnej „roli
przewodnictwa duchowego i moralnego". Stąd właśnie utwierdzanie własnych
członków oraz otoczenia kościoła, co do rzekomej głębi przeżyć wynikających z wiary. Dlatego tym, co najbardziej oburza (przeraża?) katolików jest możliwość
desakralizacji ich kościoła — odarcie go z przymiotów, którymi bezzasadnie
się chlubią, mniej lub bardzie świadomie wyczuwając, że nie znajduje to
potwierdzenia w rzeczywistości. Największą bodaj agresję rodzi
przypominanie, że KRK jest organizacją
polityczną (z ośrodkiem zarządzania umiejscowionym za granicą) i że
zachowania niektórych duchownych należy uznać za patologię.
1 2 3 4 Dalej..
« Dotyk rzeczywistości (Publikacja: 06-07-2013 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 9085 |
|