|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Kościół i Katolicyzm » Historia Kościoła
Cena świętego spokoju [1] Autor tekstu: Lucjan Ferus
Czyli
religijny raj dla oportunistów albo też „azyl ignorancji" (wg Spinozy).
Motto: "Zło jest w tym, iż ludzie ciemni uznają,
że przebywają w świetle".
Giordano
Bruno
Mimo
to, iż jestem ateistą, coś mi się wydaje, że jestem osobnikiem o wiele
bardziej moralnym niż ci (nie wszyscy zapewne), którzy uważają się za głęboko
wierzących. Do takiego paradoksalnego z pozoru wniosku doszedłem w czasie
lektury komentarzy zamieszczonych w Racjonaliście, do tekstu (pogadanki)
p. Jacka Tabisza „Czy powinno się propagować ateizm". Abstrahując od
faktu, iż w niektórych z nich aż roiło się od bredni (zainteresowani domyślają
się na pewno, które posty mam na myśli), to ogólny sens tych spornych
wypowiedzi można by sprowadzić do następującego rozumowania:
Człowiekowi potrzebna jest świadomość czegoś,
co nada sens jego życiu, oraz
otaczającemu go światu. Tym czymś lub raczej Kimś
jest oczywiście Bóg, gdyż wg wierzących nic innego nie może spełnić
tej doniosłej roli w tak doskonały sposób, w jaki możemy oczekiwać od Boga.
Choć w żadnym z komentarzy nie sprecyzowano o jakiego Boga chodzi piszącym,
to można przypuszczać, iż mieli oni na myśli osobowego Boga teizmu,
opisanego w Biblii, wyznawanego również przez katolików, czyli Boga Jahwe i jego Syna Jezusa Chrystusa (występujących jako Święta Trójca, łącznie z Duchem Św.)
Z tego ważnego powodu uważają oni, iż ateiści nie powinni w ogóle
zabierać głosu w sprawie istnienia, bądź też nie istnienia Boga, ponieważ
ta głęboka psychiczna potrzeba człowieka
wystarczająco dobrze uzasadnia konieczność wiary w Boga, istnienia religii, jak i propagującego ją Kościoła.
Wszelkie inne tłumaczenia, iż sensu życia ludzkiego nie trzeba zaraz szukać w wyimaginowanym świecie nadprzyrodzonym, że może warto byłoby go poszukać
na Ziemi w samej ludzkiej egzystencji — nie znajdują uznania u osobników
religijnie uwarunkowanych i za wszelką cenę (nawet śmieszności) starają się
oni „oświecać" błądzących w tej materii (a raczej jej braku), iż
Prawda jest po ich stronie, a życie ludzkie bez wiary w Boga i tak pozbawione
jest sensu, obojętnie co by o tym mówili niewierzący.
Jak można odpowiedzieć na tak sformułowane argumenty? Jestem w tej
dobrej sytuacji, iż mogę posłużyć się czyimś przemyśleniem w tej
kwestii. W doskonałej książce Duchowość ateistyczna, Andre
Comte-Sponville’a są miedzy innymi takie fragmenty:
Otóż co mówi nam religia, zwłaszcza chrześcijańska? Mówi nam,
że nie umrzemy lub nie umrzemy naprawdę albo zmartwychwstaniemy, że w związku z tym odnajdziemy naszych drogich bliskich, których utraciliśmy, że
sprawiedliwość i pokój koniec końców wezmą górę; a wreszcie, że już od
dawna jesteśmy kochani miłością nieskończoną… Czego chcieć więcej?
Oczywiście niczego! Z tego powodu religia jest podejrzana: to jest zbyt piękne,
jak to się mówi, żeby mogło być prawdziwe! Takim argumentem posługuje się
Freud w Przyszłości pięknej iluzji:
„Byłoby to z pewnością bardzo piękne, gdyby istniał Bóg, stwórca
świata oraz pełna dobroci Opatrzność, moralny porządek wszechświata i życie
po śmierci; ciekawe jednak, że jak na razie jest to dokładnie to wszystko,
czego możemy pragnąć dla samych siebie". Takim samym argumentem posłużył
się już Nietzsche w Antychryście: "Wiara
ratuje, a więc kłamie". Za bardzo pragniemy Boga, żeby mógł być
prawdziwy; w religii szukamy zbyt wiele pocieszenia, żeby mogła być
wiarygodna. /../ Iluzja nie jest więc błędem pewnego rodzaju; jest to rodzaj
wiary /../ w to, że coś jest prawdziwe, ponieważ się tego mocno
pragnie.
Dla mnie ta argumentacja jest na tyle przekonująca, że gdyby chodziło o przekonywanie siebie samego, to na tym fragmencie można by zakończyć ten
tekst. Jestem jednak świadom, iż mogą być ludzie, którym takie argumenty
nie trafią do przekonania. Dlatego specjalnie dla nich postaram się stanąć
na wysokości zadania i znaleźć coś bardziej przekonującego. Na razie wróćmy
do tematu: zatem tak czytam i czytam te komentarze i aż nie wierzę własnym
oczom: ani jedna strona sporu (co oczywiste, gdyż oni wierzą, iż wiedzą),
ani druga strona (czego już nie bardzo rozumiem), nie przytacza w swej
argumentacji najważniejszego aspektu tego
zagadnienia! Mianowicie CENY jaką
ludzkość zapłaciła i płaci nadal za wiarę w bogów (inaczej mówiąc: za
istnienie idei Boga). Pozwolę więc sobie niniejszym przedstawić jak widzę
ten problem od swojej strony.
Otóż moim zdaniem każdy chrześcijanin, a już szczególnie katolik,
powinien nieustannie pamiętać, iż jest pewien wstydliwy aspekt religijności (czy też pobożności lub bogobojności,
można to różnie określać), który mimo, że z religijnego punktu widzenia
nie jest brany pod uwagę, to jednakże z etycznego punktu — dyskredytuje całkowicie
każdego wyznawcę, nie tylko jako prawego
człowieka, ale przede wszystkim jako osobnika moralnie uświadomionego. Tak się bowiem składa, iż kwestia
moralności — czyli tej nieodzownej człowiekowi busoli, pozwalającej mu rozróżniać
dobro i zło — jest często używana
przeciwko ateistom, którzy jakoby muszą być z założenia amoralni, ponieważ
zdaniem wierzących, moralność nierozerwalnie wiąże się z Bogiem i religią.
Inaczej mówiąc: bycie osobnikiem moralnym (ale w kontekście
religijnym, nieetycznym) uznawane jest jako synonim prawości
człowieka, lub jego doskonałości. Tak
przynajmniej starają się wmówić swym owieczkom ich duchowi pasterze, a oni
powtarzają to jak mantrę przy każdej okazji. Otóż nic bardziej błędnego!
Obrazowo to ujmując można by pokusić się o stwierdzenie, iż począwszy od
samego Boga, poprzez jego kapłanów, a skończywszy na jego wyznawcach -
wszyscy z nich „mają krew na rękach" i nieczyste sumienie. Wyjaśnię pokrótce
co mam na myśli.
Jedną z przyczyn, iż z osobnika wierzącego stałem się agnostykiem, a potem ateistą, było uświadomienie sobie ceny, którą
zapłaciła (i płaci nadal) ludzkość za istnienie religii. Ale też — co ważniejsze
nawet — była moja niezgoda na nią,
mój moralny bunt przeciwko w tak zakłamany
sposób pojmowanej rzeczywistości i wartościowaniu świata. Po pierwsze: nie
podobał mi się wizerunek Boga wykreowany w Biblii; ten jego okrutny a zarazem
infantylny sposób rozwiązania problemu z upadkiem człowieka w raju i przerażające
oraz niesprawiedliwe konsekwencje jakie z tego wynikły dla rodzaju ludzkiego,
były nie do przyjęcia i zaakceptowania przez moje wrażliwe sumienie i mój
system wartości, którego jestem zwolennikiem.
Bowiem to boże działanie (nazywane także
Opatrznością bożą) doskonale można streścić poglądem, znajdującym się w dawnej sztuce „Diabeł kulawy", iż Boga można przyrównać do chirurga,
który chcąc mieć pacjentów, wpierw ludzi ranił i okaleczał, aby potem miał
kogo leczyć, obłudnie się nad nimi litując. A dokładniej mówiąc; aby miał
kogo leczyć jego Syn, który — o dziwo! — został przewidziany
przez Boga do tej roli jeszcze przed stworzeniem świata i ludzi („On był
wprawdzie przewidziany przed stworzeniem świata, dopiero jednak w ostatnich
czasach się objawił ze względu na nas", 1P 1,20). Nie muszę dodawać jakie
to niesie implikacje, jeśli chodzi o rozumienie sensu
dzieła bożego. Ponieważ pisałem już na ten temat, tutaj pominę tę
kwestię.
Do tego fatalnego wizerunku Boga Jahwe należy jeszcze zaliczyć
zastosowanie przez niego odpowiedzialności zbiorowej (tak niemile widzianej przez wierzących),
czyli ukaranie całej przyszłej ludzkości
za grzech prarodziców, oraz obciążenie człowieka winą
za istnienia zła w dziele bożym,
pomimo wszechmocy i wszechwiedzy Stwórcy tegoż dzieła. Potem wprowadzenie w życie ekstremalnego rozwiązania w postaci potopu,
a jeszcze później wybranie sobie
przez Boga jednego narodu spośród wielu, roztoczenie nad nim opieki i prowadzenie go do wojen z innymi narodami, gdyż miał on taką koncepcję, aby
wszystkich wrogów Izraela położyć sobie pod stopy. Dlatego Stary Testament
spływa krwią niezliczonych tysięcy ofiar bratobójczych wojen, toczonych w imieniu, z nakazu i przy aprobacie Boga Jahwe. Czy taki wizerunek Boga może
zaakceptować ktoś, kto był wychowywany na moralnie wrażliwego osobnika?
Oczywiście, że nie!
To jednak nie wszystko. Po drugie: nie podoba mi się sposób, w jaki Bóg
Jahwe rozwiązał problem naprawy swego
dzieła. Będąc bytem wszechmocnym i wszechwiedzącym nie musiał uciekać się
do takiego spektakularnego działania, polegającego na złożeniu sobie ofiary
ze swego Syna (czyli z siebie samego), po to, by przebłagać/przekupić siebie
za swe nieudane stworzenie — człowieka. Tak samo jak mógł zapobiec upadkowi
pierwszych ludzi w raju (wiedząc o nim nieskończenie wcześniej, gdyż to on
jest jedynym Stwórcą swego dzieła), lub w ostateczności przebaczyć
im (jest ponoć nieskończenie miłosierny),
tak i w tym przypadku mógł spowodować aby zbawienie ludzi obyło się bez konieczności złożenia sobie ofiary
w postaci zamęczonego na śmierć jego Syna, odkupywania
nią grzechów ludzi i obarczania winą
za ten ohydny czyn, jego dotychczasowy naród wybrany.
Natomiast realności samego zbawienia i tak w żaden sposób nie można
zweryfikować, gdyż ma ono mieć miejsce po śmierci wszystkich ludzi, na końcu
dziejów (eschatologia). Za to idea tej soteriologicznej obietnicy wyrządziła ludzkości niesamowitą ilość całkiem realnego zła; strachu, cierpienia i niezawinionych krzywd — w zamian niczego nie dając w rzeczywistym świecie (nie licząc kapłanów
tejże religii, którzy ciągnęli z niej same korzyści). Po trzecie (o tych
korzyściach właśnie):
Nie podoba mi się także i to, że Bóg — mimo to, iż zna całą
przyszłość swego dzieła i wiedząc ile zła i krzywd ludzie sobie wyrządzą z powodu wiary w jego Syna -
pozwolił na zaistnienie tej karykatury
chrześcijaństwa, którą jest katolicyzm
pod przewodnictwem papiestwa. A
już w szczególności nie podoba mi się historia Kościoła kat., który uważa
się za jedynego legalnego spadkobiercę i szafarza Słowa Bożego, zapisanego w Biblii. Jest to przerażająca historia, pełna przemocy, okrucieństwa,
przelewania krwi milionów ofiar, grabieży i kradzieży ich mienia,
przekupstwa, pazerności dóbr materialnych, psychicznego terroru i nietolerancji oraz wszelkich możliwych zbrodni i podłości, jakie tylko może
wyrządzić człowiek człowiekowi (chcącym wiedzieć więcej, polecam
„Przerażającą cenę zbawienia" i „Krezusową cenę zbawienia" oraz
„Zatrute ziarno").
1 2 3 Dalej..
« Historia Kościoła (Publikacja: 07-07-2013 )
Lucjan Ferus Autor opowiadań fantastyczno-teologicznych. Na stałe mieszka w małej podłódzkiej miejscowości. Zawód: artysta rękodzielnik w zakresie rzeźbiarstwa w drewnie (snycerstwo). Liczba tekstów na portalu: 130 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Słabość ateizmu | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 9086 |
|