|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Nauka » Nauka i religia
List do chrześcijańskiego narodu – posłowie [2] Autor tekstu: Sam Harris
Tłumaczenie: Julian Jeliński
Problem z religią umiarkowaną
Gdy
niewierzący, tacy jak ja, krytykują chrześcijan za wierzenie w nadchodzący powrót
Chrystusa, albo muzułmanów za wierzenie w męczeństwo, umiarkowani wierzący
od razu twierdzą, że przedstawiamy karykaturalny wręcz obraz chrześcijaństwa
czy islamu, uznajemy „ekstremistów" za reprezentatywnych dla tych
„wielkich" religii, albo w inny sposób ignorujemy lśniący ocean niuansów.
Stale mówi się nam, że dojrzałe zrozumienie ksiąg świętych sprawia, iż
wiara religijna staje idealnie kompatybilna z rozumem, i że nasze ataki na
religię okazują się „nazbyt upraszczające", „dogmatyczne" a nawet
„fundamentalistyczne".
Ten
sposób obrony religii jest jednak mocno problematyczny. Po pierwsze: wielu
umiarkowanych (a nawet niektórzy sekularyści) zakłada, że „ekstremizm"
religijny jest rzadki i dlatego całkowicie nieistotny. Ale ekstremizm nie jest
zjawiskiem rzadkim i jest niezwykle istotny. W Ameryce żyje obecnie 300 milionów
ludzi, którzy posiadają większy wpływ na świat niż ktokolwiek wcześniej, a jednak aż 240 milionów Amerykanów najwyraźniej wierzy, że pewnego dnia
Jezus powróci na Ziemię i używając swych magicznych mocy będzie dyrygował
końcem świata. To pragnienie religijnego, duchowego zapomnienia niebytu jest
niezwykłe w prawie każdym sensie: niezwykle głupie, niezwykle niebezpieczne i niezwykle warte obrażania, ale w żadnym wypadku nie jest niezwykle rzadkie.
Oczywiście umiarkowani wierzący mogą zastanawiać się, czy faktycznie aż
tylu ludzi wierzy w to, w co twierdzi, że wierzy. W rzeczy samej, wielu ateistów
jest przekonanych, iż nasze badania opinii publicznej nie oddają tego, co
ludzie naprawdę sądzą. Ale nie ma wątpliwości, że większość Amerykanów
twierdzi, że wierzy w niedorzeczności, a same takie twierdzenia już wpłynęły negatywnie na nasz dyskurs polityczny,
politykę publiczną i reputację na świecie.
Umiarkowani
wierzący zwykli ponadto wyobrażać sobie, że istnieje wyraźna granica pomiędzy
religią ekstremistyczną a umiarkowaną. Ale tak nie jest. Święte księgi
stanowią niewyczerpane paliwo napędzające ekstremizm. Jest tak, ponieważ możemy
wiele powiedzieć o Bogu Biblii i Koranu, ale na pewno nie to, że jest
umiarkowany. Gdy czyta się święte księgi uważniej, nie znajdzie się powodów
by zostać umiarkowanym wierzącym; znajdzie się powody, by zostać prawdziwym
religijnym lunatykiem — obawiać się ognia piekielnego, gardzić niewierzącymi,
prześladować homoseksualistów itd. Oczywiście, każdy może czytać wybiórczo i znaleźć powody, by kochać bliźniego i nadstawić drugi policzek. Ale im większą
wagę nada się tym księgom, tym bardziej będzie się przekonanym, że
niewierni, heretycy i apostaci zasługują, by boski, przepełniony miłością
mechanizm sprawiedliwości zmiażdżył ich w pył.
Umiarkowani
wierzący niewzruszenie twierdzą, że są bardziej „wyrafinowani" od
religijnych fundamentalistów (i ateistów). Ale jak można stać się
wyrafinowanym wierzącym? Poprzez uświadomienie sobie jak wiele z twierdzeń
zawartych w pismach świętych jest bardzo wątpliwych i w związku z tym
nauczenie się selektywnego ich czytania, usuwania pewnych fragmentów gdy
zajdzie taka potrzeba, pozwalania, by zawarte w nich twierdzenia o rzeczywistości
były stale podważane przez nowe odkrycia:1) naukowe („Mówisz, że świat
nie ma 6000 lat? Ok."), 2) medyczne („Powinienem zabrać córkę do
neurologa a nie do egzorcysty? Brzmi rozsądnie…"), 3) moralne ("Nie mogę
bić moich niewolników? Nie mogę nawet mieć
niewolników? Hmm..."). Nie da się zaprzeczyć, że pojawia się tu pewien
schemat. Religijne umiarkowanie staje się wynikiem traktowania świętych ksiąg
coraz mniej poważnie. To czemu nie potraktować ich jeszcze mniej poważnie?
Czemu nie przyznać, że Biblia to tylko zbiór niedoskonałych ksiąg
napisanych przez bardzo omylnych ludzi?
Kolejnym problemem z umiarkowanymi wierzącymi jest to, że reprezentują dokładnie ten sposób myślenia,
który uniemożliwia racjonalnej i bezwyznaniowej duchowości wyłonienie się w naszym świecie. Jakakolwiek jest prawda o nas — czy to duchowa, czy etyczna — jest ona możliwa do odkrycia teraz. A w związku z tym, nie ma sensu
by czyjekolwiek życie duchowe przywiązywać do plotek o starodawnych cudach.
Potrzebujemy dyskursu o etyce i duchowych doświadczeniach, który nie jest
ograniczony przez pradawną ignorancję, tak jak ograniczony jest dyskurs
naukowy. Nauka naprawdę przekracza kaprysy kultury: nie ma różnicy pomiędzy
„japońską" a „francuską" nauką; nie mówimy o „hinduskiej
biologii" i „żydowskiej chemii". Wyobraźcie sobie świat, w którym
moglibyśmy prowadzić prawdziwie szczerą i otwartą rozmowę na temat naszego
miejsca we wszechświecie i możliwości pogłębiania rozumienia nas samych,
naszej etycznej mądrości i współczucia. Życie tak, jakby jakaś doza
sekciarskich przesądów była niezbędna dla osiągnięcia ludzkiego szczęścia
sprawia, że umiarkowani wierzący uniemożliwiają, by kiedykolwiek odbyła się
tego typu otwarta rozmowa.
Uczciwość intelektualna
Kiedyś
religia oferowała odpowiedzi na wiele pytań, ale obecnie ustąpiła na rzecz
nauki. Ten proces podboju naukowego kosztem religii był nieubłagany,
jednostronny i krańcowo przewidywalny. Okazuje się, że prawdziwa wiedza,
obowiązująca i weryfikowalna we wszystkich kulturach jest jedynym lekiem na
religijne waśnie. Muzułmanie i chrześcijanie nie mogą się nie zgadzać co
do przyczyn cholery, ponieważ niezależnie co ich tradycje mówią na temat
chorób zakaźnych, prawdziwe rozumienie cholery przyszło z całkiem innego źródła.
Epidemiologia (wcześniej czy później) triumfuje nad religijnymi przesądami,
szczególnie gdy ludzie patrzą jak ich dzieci giną. To właśnie tu leży
nadzieja na nadejście prawdziwie niesekciarskiej przyszłości: gdy chodzi o istotne kwestie, ludzie wolą chcieć rozumieć co naprawdę dzieje się na świecie.
Nauka wręcz zalewa ludzi rozumieniem; ponadto uczciwie ocenia swoje obecne
ograniczenia. Religia zawodzi w obu tych kwestiach.
Wielu
wierzących w nadziei na pogodzenie wiary z rosnącym naukowym rozumieniem świata
schroniło się w kolaboranckiej idei autorstwa Stephena J. Goulda: „nie nakładające
się na siebie magisteria" — przekonaniu, że nauka i religia, gdy się je
dobrze rozumie, nie mogą znajdować się w konflikcie, gdyż dotyczą rożnych
dziedzin wiedzy. Zobaczmy jak to działa: autorytet nauki dotyczy sposobu
funkcjonowania fizycznego wszechświata, a autorytet religii dotyczy… właściwie
czego? Nie-fizycznego wszechświata?
Chyba nie. A co z wartościami, etyką, celem życia i dobrym życiem? Niestety
większość ludzi — a nawet większość naukowców i sekularystów -
przekazało te niezbędne elementy ludzkiego szczęścia na ręce teologów i apologetów religijnych bez walki. I właśnie to sprawiło, że religia wciąż
cieszy się poważaniem, pomimo iż jej autorytet został zmasakrowany na każdym
innym froncie.
Ale
jakież to specjalne kompetencje posiada ksiądz, rabin czy imam, by oceniać
etyczne implikacje badań nad komórkami macierzystymi, planowania rodziny albo
wojny prewencyjnej? Prawda jest taka, że znajomość tradycji religijnych ma się
tak samo do etyki jak do astronomii. Reprezentanci religii świata mogą nam mówić, w co ich kongregacje wierzą na wiele
tematów (i uważać tak z reguły ze złych powodów); mogą nam opowiadać, w co, według ich świętych ksiąg powinno
się wierzyć, by nie trafić do piekła. Ale oto czego nie mogą zrobić
(albo nie mogą tego robić lepiej niż rzeźnicy, piekarze, lichwiarze [ 2 ]):
nie mogą oferować wyjaśnienia, dlaczego te ortodoksyjne pozycje są etyczne.
Czy zabijanie kogoś za odejście od religii jest etyczne? Stawiam swoje życie,
że odpowiedź brzmi „nie". Ale zgodnie z niedawnym badaniem opinii
publicznej 36% brytyjskich muzułmanów w wieku 16-24 lata nie zgadza się ze mną
[ 3 ].
Okazuje się, że mają ku temu mocne podstawy teologiczne: choć Koran nie
nakazuje wprost zabijania apostatów, hadisy już tak, wielokrotnie i jednoznacznie. Czy ten rozkaz jest etyczny? Czy da się go pogodzić ze społeczeństwem
obywatelskim? Czy ufanie autorytetowi, który przyniósł to barbarzyństwo da
się jakkolwiek pogodzić z nauką?
Powiedzieć,
że religię i naukę można pogodzić, ponieważ istnieją naukowcy, którzy
(przynajmniej twierdzą, że) są wierzący to wręcz banał. Równie dobrze można
powiedzieć, że naukę i ignorancję można pogodzić, ponieważ wielu naukowców
przyznaje się do ignorancji dotyczącej najróżniejszych spraw. By rozjaśnić
te kwestie warto przypomnieć sobie, że zarówno religia jak i nauka opierają
się na przekonaniach i ich uzasadnieniach (lub braku uzasadnień). Czy istnieje
konflikt pomiędzy uzasadnionym a nieuzasadnionym przekonaniem? Oczywiście, że
tak i jest to konflikt o sumie zerowej. Zważywszy, że wiara religijna to
zwykle nic więcej, niż pozwolenie, jakie religijni ludzie dają sobie
nawzajem, by wierzyć w rzeczy bez dowodów — konflikt pomiędzy nauką a religią jest nieunikniony.
Religii i nauki nie da się
pogodzić także dlatego, że niemożliwe jest rozłączenie religijnych i naukowych twierdzeń o rzeczywistości. Przekonanie, że Jezus narodził się z dziewicy może być ważną doktryną chrześcijaństwa, ale to także
twierdzenie na temat biologii; przekonanie, że Jezus fizycznie powróci w przyszłości na Ziemię zakłada mnóstwo twierdzeń na temat historii, możliwości
przeżycia własnej śmierci oraz najwyraźniej mechaniki ludzkiego losu bez
pomocy technologii. Najwyższy czas, by racjonalni ludzie zrozumieli, że w kwestii twierdzeń o naturze rzeczywistości istnieje tylko jedno magisterium.
Pusty zakład
Podstawowy
problem z religią polega na tym, że w zdumiewającej większości zbudowana
jest na kłamstwach. I nie chodzi mi tylko o te oceany hipokryzji, jak na przykład
gdy
pastor ewangelikański zostaje złapany z męskimi prostytutkami lub z metamfetaminą (albo z jednym i drugim). Chodzi mi o codzienną i powszechną wśród
wierzących nieumiejętność przyznania, że podstawowe twierdzenia ich religii
są mocno podejrzane. Mamusia twierdzi, że wie, że babcia trafiła po śmierci
wprost do nieba. Ale mamusia tego przecież nie wie. Prawda jest taka, że
mamusia okłamuje — albo siebie albo swoje dzieci — i większość z nas
zgodziła się uznawać to za całkowicie normalne zachowanie. Zamiast nauczyć
nasze dzieci smucić się i cieszyć się życiem pomimo realności śmierci,
pielęgnujemy ich sztukę samookłamywania.
Jak
prawdopodobne jest niepokalane poczęcie Jezusa, jego powstanie z martwych i fizyczny powrót na Ziemię w przyszłości? Jak racjonalne jest wierzenie w taki zestaw cudów na podstawie opowieści ewangelii? Jak potwierdzane są te
doktryny w kościele typowego chrześcijanina? Uczciwe odpowiedzi na te pytania
powinny spowodować tsunami wątpliwości. I nie wiem w jaki sposób chrześcijaninem
pozostaje ten, kto to tsunami przetrzyma.
1 2 3 Dalej..
Przypisy: [ 3 ] Multikulturalizm „sprawia, że młodzi
muzułmanie odrzucają brytyjskie wartości", "Daily Mail", 29.01.2007 « Nauka i religia (Publikacja: 15-08-2013 )
Sam HarrisAutor bestsellerowej ("New York Times"), wyróżnionej PEN Award książki - "The End of Faith: Religion, Terror, and the Future of Reason" (2005) oraz "Letter to a Christian Nation" (2006). Ukończył filozofię na Uniwersytecie Stanforda, studiował poza tym religioznawstwo, obecnie pracuje nad doktoratem z zakresu neuronauki. Udziela się medialnie w radio i telewizji, ostrzegając o niebezpieczeństwach związanych z wierzeniami religijnymi we współczesnym świecie. Mieszka w Nowym Jorku. Strona www autora
Liczba tekstów na portalu: 28 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Tajemnica świadomości | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 9193 |
|