|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Światopogląd » Bioetyka
Milczenie owcy "Dolly" Autor tekstu: Wojciech Szczęsny
Dwudziesty pierwszy wiek już od początku zadaje bioetykom trudne pytania.
Dotyczą one również lekarzy, gdyż to oni będą pierwszymi, którzy
zetkną się z problemami jakie uciekają z otwartej przez genetyków i biologów puszki Pandory. Paradoks polega na tym, że nie jesteśmy
przygotowani ani prawnie ani, śmiem twierdzić, moralnie do tego co już możemy,
nie wspominając tego, co czeka nas w najbliższej przyszłości.
Nauka dotarła do korzeni życia
już w latach 50-tych, gdy Watson i Crick odkryli strukturę DNA. Trzeba było
jednak następnego półwiecza, aby człowiek
nauczył się zmieniać zapis genetyczny i co więcej umiał przekazać go
następnym pokoleniom organizmów doświadczalnych. Zrazu eksperymenty
dotyczyły bakterii, muszek, nicieni, a wreszcie ssaków. Stąd tylko krok
do człowieka.
I w tym momencie zaczyna się problem. Gdzie, jeżeli w ogóle, istnieją
granice interwencji profilaktyczno-leczniczej. Działanie lekarskie raczej
nie budzą sprzeciwu, a wszelkie osiągnięcia medycyny cieszą się
uznaniem społecznym. Jednak słowa „raczej" użyłem celowo. Istnieją
religie, które w swych założeniach będących jedynie ludzką egzegezą
pism proroków, wykluczają takie czy inne formy leczenia. Są to rzecz
jasna wyjątki od reguły, jednak coś jest na rzeczy. Prawo pacjenta do
wyboru formy i zakresu leczenia zmusza niekiedy do ekwilibrystyki etycznej.
Można zgodzić się z dorosłym Świadkiem Jehowy i nie przetoczyć mu
krwi, nawet spodziewając się zgonu, jednak gdy rodzice ze względów
religijnych, lub rzekomych powikłań (na podstawie błędnych danych)
odmawiają np. szczepień ochronnych dziecka, sprawa nabiera moim zdaniem
nieco innego wymiaru. Takie postępowanie bowiem godzi w innych ( szerzenie
się choroby w populacji) i nie można, ot tak w imię tolerancji dla poglądów,
przejść nad tym do porządku dziennego.
Jednak te wszystkie problemy bledną przy kwestiach dotyczących zapłodnienia,
antykoncepcji, przebiegu i monitorowania ciąży, klonowania i badań
naukowych z użyciem embrionów ludzkich. Przyczyn takiego stanu rzeczy jest
wiele. Najważniejsze są jednak kwestie religijne i zaszłości
historyczne. Odkrycia Mendla potwierdziły naukowo stare spostrzeżenia ludów
pasterskich, że potomstwo „dobrych" rodziców jest silne, zdrowe i posiada zazwyczaj pożądane cechy. Choć w innym aspekcie już w Biblii
spotykamy wers: "Nie może dobre
drzewo rodzić złych owoców, ani też złe drzewo nie wyda dobrego
owocu". Obserwacje te sprawiły, że XIX-wieczny uczony Francis Galton
wprowadził pojęcie eugeniki. Rozróżniono eugenikę pozytywną i negatywną.
Pierwsza z nich miała zajmować się „promowaniem" korzystnych genów,
druga zaś niedopuszczeniem do przekazania cech negatywnych. (Pokłosiem tejże
teorii są współczesne pomysły banku spermy laureatów Nagrody Nobla.)
Teoria Galtona ze względów oczywistych nie mogła doczekać się pełnej
realizacji, znalazła natomiast entuzjastycznych zwolenników wśród
niemieckich faszystów. W jaki sposób ci ostatni realizowali galtonowski
pomysł pisać chyba nie trzeba. Właśnie nazistowskie wynaturzenia powodują,
jakże chętne odwoływania się do nich przeciwników rozwoju badań z dziedziny inżynierii genetycznej. To wielkie i krzywdzące uproszczenie
znajduje jednak posłuch pośród niewykształconej części społeczeństwa.
Drugą przeszkodą (słowo „przeszkoda" ma tu niekoniecznie konotację
pejoratywną) są względy religijno-etyczne.
Większość religii wyznawanych na świecie ma charakter
antropocentryczny. Człowiek jest dziełem boskim, niemal równym stwórcy.
Wszystkie pozostałe stworzenia to jedynie dekoracje teatru z ludźmi w roli
głównej. Trzeba przyznać, że aktorzy wybitnie nie dbają o dekoracje.
Niszczą je bezmyślnie, okrutnie i głupio. Co będzie gdy ich zabraknie? I jeszcze jedna kwestia, nad którą warto by się zastanowić — gdzie jest
publiczność owego dramatu? Moja odpowiedź brzmi: jest to próba bez
publiczności.
Ogólnie rzecz biorąc spory dotyczą kilku kwestii. Pierwsza, może
najmniej kontrowersyjna to rośliny i zwierzęta transgeniczne (GMO). Idea
jaka przyświeca twórcom owych genetycznie
zmodyfikowanych organizmów, to podniesienie plonów zbóż, ryżu, zwiększenie
masy mięśniowej i mleczności bydła. Cele jak więc widać jak
najbardziej zbożne. Jednak budzą one protesty ekologów. Twierdzą oni, że
stworzenie np. opornej na wszystkie przeciwności natury odmiany pszenicy
spowoduje wyparcie innych i zmniejszy różnorodność genetyczną. Ukazały
się ponadto doniesienia naukowe potwierdzające jakoby szkodliwość
zmodyfikowanych ziemniaków. Choć zarzucono tym badaniom nierzetelność,
pozostała niepewność, podsycana kompletnym brakiem wiedzy biologicznej w społeczeństwie. Nie bez
znaczenie w owej dyskusji są patenty, dystrybucja nasion czy wreszcie zapładnianie
zwierząt hodowlanych. Spodziewane zyski wydają się być ogromne, a to nie
wszystkim się podoba.
Następne kwestie są o wiele bardziej drażliwe dotyczą bowiem bezpośrednio
człowieka. Wokół tych badań narosło wiele niedomówień i niepewności
spowodowanych poprzez co najmniej dwa fakty. Pierwszy już wspomniany to
zaszłości faszystowskich „teorii naukowych" i eksperymentów na ludziach.
Gwoli sprawiedliwości należy przypomnieć, że nie tylko narodowi socjaliści
stosowali na szeroką skalę zasady negatywnej eugeniki. Szwecja, Kanada czy
USA, te wydawałoby się ostoje demokracji i wolności również prowadziły
przymusową sterylizację osobników wyjaśniając to takimi, czy innymi względami. Potrafię więc zrozumieć obawy, a nawet histeryczne reakcje
niektórych ludzi czy całych środowisk.
Drugą przyczyną niepewności jest wspomniany brak jakiejkolwiek wiedzy
biologicznej u większości obywateli. W społeczeństwie, gdzie dla 70%
ostatnią lekturą był przeczytany pod przymusem „Janko Muzykant",
trudno rozmawiać o inżynierii genetycznej i jej zagrożeniach. Tu posłuch znajdzie każdy demagog. Richard
Dawkins, twórca koncepcji „samolubnego genu" i „memu" zwraca uwagę
na fakt posługiwania się przez naukowców hermetycznym językiem, co czyni
ich więźniami „wieży z kości słoniowej". Według niego osiągnięcia i plany naukowe muszą być prezentowane społeczeństwu w sposób jasny i zrozumiały. Ono bowiem w większości opłaca działalność instytutów
naukowych. Oddzielną kwestią jest stopień zrozumienia tych kwestii.
Rozmawiając z wieloma ludźmi, nawet wykształconymi, stwierdziłem z przerażeniem, że nie mają oni pojęcia o co chodzi np. w klonowaniu. W wyobraźni większości społeczeństwa technika ta umożliwia
natychmiastowe powielenie dowolnego osobnika, przy czym od razu jest on
dorosły, silny i o dziwo ma takie samo ubranie jak pierwowzór. Ubraniem
tym jest najczęściej mundur Adolfa lub Józefa Wisarianowicza. Jakoś nikt
nie myśli o np. Einsteinie. Proszę odpowiedzieć sobie dlaczego tak jest.
Korzyści jakie płyną z inżynierii genetycznej są olbrzymie. Prawdą
jednak jest, że niektóre zagadnienia kwitowane są przez naukowców
stwierdzeniami: „nie ma tu jasnego poglądu" lub „wydaje się być
prawdopodobne" co w tłumaczeniu na język ulicy brzmi: „nie mamy
zielonego pojęcia". To
napawa niepokojem, a jednocześnie pewne
kwestie nie mogą być rozstrzygnięte w sposób ostateczny bez eksperymentu
na człowieku. Ustalenie konsensusu będzie niezwykle trudne. Niewątpliwie
sztywne stanowiska temu nie sprzyjają.
Genetyka będzie się rozwijać. Co do tego nie ma wątpliwości. Pozostaje
jednak wyznaczenie granic poza którymi zaczyna się zło. Obawiam się, że
będzie to o wiele trudniejsze niż odczytanie ludzkiego genomu. Wielość
doktryn filozoficzno-religijnych współczesnego świata, czyni w moim pojęciu
nawet dyskusję prawie niemożliwą. Wydawać by się mogło, że
zapewnienie powszechnego dobrobytu i zdrowia nie powinno budzić negatywnych
emocji. A jednak liczy się droga w jaki sposób się to osiąga. Inna
rzecz, że nie pamiętamy, że
wiele dziś powszechnych sposobów leczenia czy zapobiegania chorobom,
okupiono cierpieniami wielkich rzesz zwierząt i ludzi. Wrażliwość społeczna
uległa jednak wyostrzeniu. Skądinąd zresztą słusznie.
Kierunek filozofii, który opowiada się za: „zapewnieniem możliwie najwięcej
szczęścia dla możliwie największej ilości ludzi" zwany jest
utylitaryzmem. Jego początki znajdujemy u Johna Stuarta Milla, żyjącego w XIX w. Współczesnym propagatorem utylitaryzmu jest Australijczyk wykładający w Princeton, Peter Singer. Jego poglądy dla niektórych dość
kontrowersyjne zwłaszcza w kwestiach eutanazji czy określania definicji i początków istoty ludzkiej, dość jasno precyzują zakres i ograniczenia
badań genetycznych. Jego publikacje, warte są lektury, choć jak wspomniałem
niektórym wydadzą się obrazoburcze. Przy tej okazji należy przypomnieć,
że jeszcze kilkadziesiąt lat temu problem transplantacji i definicji śmierci,
był równie trudny. Jeszcze i dziś zdarzają się ludzie, którzy potrafią
oświadczyć że nie zgadzają się na pobranie ich narządów po śmierci.
Nie mogę zrozumieć co nimi kieruje, tym bardziej, że większość z nich
to chrześcijanie.
Czeka nas trudna i ciekawa dyskusja o granicach człowieczeństwa, godności
osoby ludzkiej, godności embrionu i wielu innych kwestiach. Jej rezultaty
zaważą na losach ludzi w następnych stuleciach. Jej odwlekanie to śmierć
tysięcy naszych bliźnich, lekceważenie zagrożeń to narażanie się na
nieobliczalne skutki, przy których sprawa „Talidomidu" wyda się śmieszna.
Owca Dolly, pojawienie się której zwróciło uwagę na to jak daleko
zaszliśmy w badaniach będzie milczeć. Wystarczy, że była i milczała.
Tekst pierwotnie opublikowany na blogu Autora
« Bioetyka (Publikacja: 29-08-2013 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 9227 |
|