|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Światopogląd » Dotyk rzeczywistości
Rwanda - katolicyzm - przemoc (Część I) [2] Autor tekstu: Radosław S. Czarnecki
Umierano też szybko, od kuli
wystrzelonej prosto w głowę. Za to jednak niejednokrotnie trzeba było zapłacić. I ludzie płacili. Wielu próbowało
uciekać. Cały region ogarnął chaos, bezwładne, masowe ruchy ludności.
Uciekali tak by nie natknąć się na liczne punkty kontrolne, gdzie sąsiad
wskazywał palcem i mówił kto jest Tutsi. Ciała zazwyczaj pozostawiano
tam gdzie upadły, jako upewnienie innych, że wszystko to dzieje się
realnie, rzeczywiście.
Tutsi (i ci Hutu którzy nie chcieli przyłączyć się do rzezi) próbowali
się chronić w szpitalach, szkołach,
budynkach administracji państwowej, misjach chrześcijańskich, kościołach.
Do świątyń ludność kieruje się, niezależnie od szerokości geograficznej,
czasów, charakteru wojny, przeważnie podczas zagrożenia, zwłaszcza w okresie
walk. A kulturze afrykańskiej jest to powszechny zwyczaj i przyzwyczajenie.
Masowość i okrucieństwo mordów w świątyniach wymaga szczególnej uwagi -
pod względem liczby, drastyczności, dramatu miejsca i dziejących się wokoło
bestialstw, roli licznych kapłanów w tych wydarzeniach; to nie tylko oskarżenie,
to jednoznaczny wyrok. Milczenie w tej sprawie takich prominentnych hierarchów
Kościoła jak choćby Henryk Hoser jest nie do wybaczenia, gdyż w języku
cywilizowanego świata trudno to opisać (i racjonalnie wyjaśnić).
Wielu badaczy zadaje pytanie retoryczne jak można sobie wyobrazić coś
gorszego niźli złamanie sacrum uświęconego
miejsca? Czy można zabijać ludzi w kościele? Czy jest większa zbrodnia niż
niemieckie bombardowania polskich kościołów? I na dodatek gdy kapłani świątyń
gdzie chroni się ludność, ich współbracia i wyznawcy, których mieli nauczać
(i nauczali przez dekady) czynnie animują tę rzeź. Jednak widać, że jest to
możliwe. I to w tak katolickim kraju.
Tragedia sprzed dwóch dekad widoczna jest w każdym miejscu Rwandy -
jak relacjonują badacze, publicyści, reporterzy, wolontariusze starający się
nieść pomoc przebywający w tym kraju: to kobieta z ręką uciętą wysoko
ponad łokciem, to inna osoba wyciągająca w żebraczym geście kikut bez dłoni,
to np. pucybut (o którym wspomina Tochman) bez obu nóg uciętych u samego ich
początku, niemal w pachwinach. To kolejny mężczyzna podający sobie ręką coś z ziemi a w zasadzie chwyta zębami nogawkę od spodni jednej nogi, pełzający
po ziemi i tak przesuwający się
jedynie dzięki podpieraniu się rękami. Jego jedna, pozostała mu po ataku Interahamwe
noga kompletnie bezwładna, zachowującej się jak gumowy wąż. To znowu inny mężczyzna u którego zwraca uwagę pomysłowy wózek inwalidzki. Z przodu na wysokości
piersi zamontowane są pedały od roweru. Dopiero po dokładnej obserwacji
dostrzec można, że mężczyzna nie ma obu nóg i nie ma lewej ręki. To przykłady
pierwsze z brzegu, a jest ich setki, tysiące.
Maczety, które sprowadzano masowo (i które m.in. gromadzono na zapleczu
kościołów i ośrodków misyjnych), produkcji Made
in China cięły precyzyjnie i okaleczały skutecznie. Ta prawda — o ludobójstwie,
bestialstwie i fanatyzmie, o przewadze „swojej rasy" dociera do każdego
obserwatora przebywającego w Rwandzie.
Jeden przykład, choć nie pospolity gdyż Rzym nie przystaje na
zachowanie budynków niegdyś poświeconych i używanych jako świątynie
katolickie jako pamiątki po zbrodniach Hutu (mury się zazwyczaj odkaża,
okadza, potem następuje powtórna konsekracja i ..… świątynia jest gotowa
do głoszeniu słowa bożego powtórnie, jakby nic się nie stało): Nyamata
Memorial Site to niegdysiejszy tutejszy kościół katolicki, niski budynek, ze
spadzistym, krytym blachą dachem, po bokach od wejścia ściany zbudowane są z pustaków z otworami skierowanymi do wewnątrz i na zewnątrz tak, aby wpadało
przez nie światło i przyjemne powiewy wiatru tworzyły przeciąg. Pustaki są
także od drugiej strony za ołtarzem. Czerwona cegła. W środku chłód i delikatnie przytłumione światło. W dali okryty obrusem ołtarz, na
prawo od niego na podwyższeniu tabernakulum. Po bokach i po środku rzędy
kilkudziesięciu ławek, na których wydaje się, że wciąż ktoś siedzi. Od
razu uderza jednak niekościelna część wystroju. Kilkadziesiąt ławek
dokładnie, szczelnie obłożonych
jest stertami wysokimi na trzydzieści, czterdzieści centymetrów dawno zaschniętych i zesztywniałych ubrań. Brudnych i zesztywniałych od zakrzepniętej krwi. Pod
tylną ścianą kościoła zgromadzono ubrania, które nie zmieściły się w ławkach.
Nie do policzenia. Ściany ochlapane rozbryzgami krwi. Widać
przez dach podziurawiony tysiącami
odłamków granatów niebo.
Zakrwawione, brudne, zeskorupiałe ubrania leżące wokoło to pamiątka po
ofiarach, które tu zginęły. Poukładano je w sterty na ławkach, lecz nic
poza tym nie zmieniono. Ołtarz, obrus na nim, tabernakulum,. Wciąż jest tak
jak przed laty, tylko widać na nim jeszcze plamy.
W małym podziemiu kościoła znajdują się oświetlone jarzeniowym światłem
szklane gabloty zawierające po kilkaset popękanych, rozłupanych i pociętych
czaszek. To dwie półki. Na trzeciej zlokalizowano inne
kości: miednice, kości obręczy górnej, kości długie. Mały fragment
zajmuje szklana półeczka z naszyjnikami, grzebieniami, biżuterią. Bolesne uświadomienie,
że kilkaset czaszek to tak naprawdę kilkuset niegdyś ludzi, którzy zginęli w tym kościele. Jedna — jak opisuje obserwator — czaszka została rozłupana
od oczodołu do kości potylicznej. Z jaką siłę ów człowiek musiał uderzać
maczetą i jaką wolą zabicia „Innego" się kierować? Dalej są dwa
grobowce, a w zasadzie ciasne korytarze długie na prawie trzydzieści metrów z półkami po obydwu jego stronach. Każda półka wysoka na jeden metr i tyle
samo co najmniej głęboka, szczelnie wypełnione
kośćmi. Półek w pionie jest cztery, w sumie — trzydzieści sześć.
Ciasnota korytarzy i wrażeniem, że wysokie na cztery metry sterty kości zaraz
runą na głowę stwarzają klaustrofobiczną, traumatyczną i przygnębiającą
atmosferę tego miejsca. Każdy ma potrzebę ucieczki z tego miejsca.
W tym kościele zamienionym teraz na mauzoleum pamięci o ofiarach ludobójstwa
zginęło
kilkanaście tysięcy ludzi. Nikt nigdy dokładnie tego nie policzył i właściwie
nie było nikogo, kto zidentyfikowałby ciała. Tylko kilka półek w podziemiach to trumny osób, z których rodzin ktoś się zachował i rozpoznał
ofiary. Inni ginęli całymi rodzinami i są teraz częścią wielkiego magazynu
kości. Ludzie uciekali do świątyń z nadzieją na schronienie za plecami księdza. A ci tymczasem zawiedli. Nie wpuszczali za drzwi kościoła, jeśli wpuszczali,
nie dawali żadnej nadziei na ochronę i przeżycie. Przerażające jest
stwierdzenie, że liczni duchowni sami donosili do Hutu lub działali w osławionej
Interahamwe informując, że w ich kościele są
pasożyty, karaluchy, które trzeba zabić. Sami chwytali za pistolety i rozstrzeliwali ludzi.
Bo w niezliczonych wypadkach w czasie poprzedzającym rzezie (przez całe
lata przed ludobójstwem) i w czasie
ich trwania księża grzmieli z ołtarzy określając Tutsich
jako nie-ludzi. Że to węże, karaluchy i jak karaluchy próbują wedrzeć się
do Rwandy by ją opanować. I jak karaluchów trzeba się ich pozbyć. Jak
dzielili ludzi w szkołach niedzielnych na Tutsi i na Hutu, jak tłumaczyli czym
jest duma Hutu i czym jest grzech Tutsi. Przed jednym z kościołów oglądać
można grób siostry zakonnej, która zginęła kilka lat przed ludobójstwem
zamordowana gdyż nie chciała zgodzić się z ideologią tutejszego kościoła.
Henryk Hoser był wtedy już od wielu lat w Rwandzie.
Bo Kościół w Rwandzie od dekad był przy i u — władzy. Księża i biskupi kładli podwaliny i współtworzyli ekstremistyczne ugrupowania Hutu. Zażyłość
pomiędzy hierarchią Kościoła rwandyjskiego, a dyktatorem Habyarimaną (którego
śmierć w katastrofie lotniczej — niewyjaśnionej nigdy do końca — dała
sygnał do rozpoczęcia rzezi) jest powszechnie znaną na świecie (ale nie w Polsce). To przenikanie religii, instytucji religijnej, hierarchii i duchowieństwa z codzienną polityką, stała obecność symboli i narracji sakralnej w życiu
obywateli miało niesłychanie istotnych wpływ na późniejsze wydarzenia. Ta
sakralizacja uświęcała wszelkie poczynania, wszelką argumentację,
jakiekolwiek zamiary. Ideologia elit
Hutu rządzących wyzwoloną z kolonializmu Rwandą i nauką miejscowego Kościoła
stawały się przez to tożsame, a stopienie się ich nastąpiło na salonach reżimu. Zresztą — duchowieństwo w przeważających przypadkach było jego częścią. Z efektem wiadomym.
Bo wielu proboszczów szło do Hutu, by w swoich parafiach którymi zarządzali, w ich asyście dokonywać ostatecznego rozwiązania. Do kościołów przez
wywietrzniki najpierw wrzucano granaty, a tych, którzy nie zginęli dożynano
maczetami i rozstrzeliwano; nie raz z broni trzymanej w rękach księdza.
A czym była i co oznaczała na rok przed ludobójstwem wizyta Jana
Pawła II w tym nieszczęsnym kraju, kiedy w Polsce pamiętamy te pielgrzymki
jako samą wzniosłość, absolutną nierzeczywistość, średniowieczny kult
religijnego przywódcy — Wojtyła był tam niczym
Urban II ogłaszający w Clermont Ferrand 27.11.1095 epokę wypraw krzyżowych
(odpowiedział mu wtedy okrzyk zgromadzonych wielmoży "Deus
le Volt" **). Czym było więc to powszechne
zjednoczenie i manifestacja jedności z głosem i nauką arcypasterza (obecne podczas pompatycznych i masowych wieców religijnych z teatrem tego jednego aktora)? Czy po raz kolejny nie zaświadcza tu w sercu
Afryki o pustce, bezrefleksyjności, kierowanych tylko emocjami i afektami oraz
psychologią tłumu tych mega-wieców, służących ..… no właśnie, czemu?
Bo tu przecież rok po tej wizycie księża, biskupi i arcybiskup nawoływali do
zbrodni. A papież nic nie zrobił
by to powstrzymać — tak uważają dziś katolicy w Rwandzie i Afryce.
Wystraszeni ludzie z nadzieją na zmianę czekali tej wizyty. Ludzie już wówczas
ginęli z rąk Hutu zachęcani przez swoich politycznych i religijnych liderów
do morderstw. Wizyta papieża była ostatnią nadzieją, która nie została
ziszczona. Bo papież problemu nie widział lub nie chciał widzieć lub nie
dopuszczał do swej świadomości, że coś takiego może się zdarzyć. W każdym
razie jako wytrawny polityk i religijny przywódca ponad jednego miliarda wyznawców na świecie
owo zaniechanie i milczenie obciąża jego religijne, kulturowe, polityczne i filozoficzne sumienie.
Milczenie Watykanu, milczenie kolejnych papieży, milczenie Kościoła — w Polsce wysokiego rangą duchownego, zajmującego podczas tych wydarzeń
prominentne stanowisko w rwandyjskiej hierarchii,
arcybpa Henryka Hosera jest znamienne, kompromitujące, obciążające
sumienie całej instytucji. Bo nieliczni sprawiedliwi w tej sytuacji są tylko
świadkami hańby, sprzeniewierzenia i zaniechania.
Dowodami są również wyroki na księży skazanych i osadzonych w więzieniach za te
zbrodnie. Współczesna Rwanda szuka po całym świecie tych duchownych, którym
udało się zbiec albo których Watykan ukrył na misjach bądź w europejskich
placówkach sakralnych. I dziwić się, że świat zachodni nic o tym nie wie, nie
chce wiedzieć. Telewizja huczy o księżach pedofilach w USA, o księdzu
Rydzyku, a nic nie słychać o księżach -autentycznych mordercach. Ksiądz
gwałcący dzieci na Zachodzie szokuje. A co można powiedzieć o księdzu, który
rozstrzeliwuje ludzi, gwałci chroniące się u niego dzieci i dostarcza je
morderczym bojówkom na kolejne gwałty, na okrutną i bestialską śmierć
(mniej szokuje bo to Afryka)? O księdzu, który jest elementem całej państwowej
struktury kościoła, która uczestniczyła w przygotowaniu i wykonaniu ludobójstwa. I o instytucji, która milczy na temat swych funkcjonariuszy zamieszanych w taki
proceder, ukrywa ich przed ręką świeckiej sprawiedliwości?
1 2 3 Dalej..
« Dotyk rzeczywistości (Publikacja: 19-09-2013 )
Radosław S. CzarneckiDoktor religioznawstwa. Publikował m.in. w "Przeglądzie Religioznawczym", "Res Humanie", "Dziś", ma na koncie ponad 130 publikacji. Wykształcenie - przyroda/geografia, filozofia/religioznawstwo, studium podyplomowe z etyki i religioznawstwa. Wieloletni członek Polskiego Towarzystwa Religioznawczego. Mieszka we Wrocławiu. Liczba tekstów na portalu: 129 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Return Pana Boga | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 9286 |
|