|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Państwo i polityka » Energetyka
Dlaczego nie możemy się wybić na niepodległość energetyczną [4] Autor tekstu: Witold Stanisław Michałowski
O ile nie podejmiemy pilnej decyzji dotyczącej radykalnej zmiany polityki wobec górnictwa węglowego, budowy pilotowych instalacji zgazyfikowania jego złóż
oraz terminali LNG i podziemnych zbiorników gazu, nasze bezpieczeństwo energetyczne będzie zagrożone.
W 1956. r. na terenie Gmachu Głównego Politechniki Warszawskiej odbywał się jeden z wielu w owym czasie studenckich mityngów. Prowadził go byczkowaty,
nieco starszy ode mnie gość w długim jasnym płaszczu. Mówił o wolności, demokracji, socjalizmie. Porywał słuchaczy. Dałem się uwieść. Też byłem za. Pod
koniec spotkania zbliżyłem się do niego, pokazując otrzymane od Apoloniusza Zarychty, przyjaciela mego ojca, pozostającego jeszcze na emigracji w Brazylii
Kazania polskie Jana Hempla (wyd. w Kurytybie w 1907 r. — przyp. W.M.). Zauważył swastykę na okładce. „Nam tu faszystowskich agentów nie potrzeba",
burknął. Nie zostałem towarzyszem walki Jacka Kuronia. Kilkanaście lat później już jako asystent Instytutu Lotnictwa na zebraniu PZPR porównałem ówczesną
propagandę partyjną (nie jest najistotniejsze z jakiego powodu), z propagandą dr. Goebelsa. Wykluczono mnie wówczas raz na zawsze z tej organizacji. W
czasie rozprawy w Dzielnicowej Komisji Kontroli Partyjnej pod moim adresem często padało określenie „agent syjonistyczny". Straciłem pracę. Po długich
poszukiwaniach udało mi się znaleźć następną, jako inżynier spawalniczego nadzoru na budowie II nitki rurociągu naftowego PRZYJAŹŃ. Tam popadłem w konflikt
z klasą robotniczą. Za ujawnienie brakoróbstwa niektórych jej przedstawicieli ogłoszono, że jestem sowieckim agentem.
W początkach lat siedemdziesiątych razem z Januszem Rygielskim (później wielokrotnym prezesem Polonii w Australii) napisaliśmy „Spór o Bieszczady". Książka
bardzo nie spodobała się ówczesnemu I sekretarzowi Komitetu Wojewódzkiego w Rzeszowie. Kazał spalić większość nakładu w kotłowni jednego z domów wczasowych
Iwonicza. Ze skargą na poczynania partyjnego kacyka dotarłem do samego Edwarda Gierka. Przez telefon obaj towarzysze rozmawiali w mojej obecności. Głośno.
Po robociarsku. Poza wątpliwościami na temat mego pochodzenia, ze słuchawki dawały się często słyszeć określenia w typu „agent rewizjonistyczny". W połowie
lat siedemdziesiątych przez pewien okres piastowałem stanowisko jednego z dyrektorów INSTALEXPORTU, firmy przygotowującej budowy rurociągów na terenie b.
ZSRR. Kiedyś przy wzmocnionej herbacie opowiedziałem towarzyszom radzieckim kawał o geodetach, którzy tyczyli polsko-chińską granicę przyjaźni… na Uralu.
Mieli nieco odmienne poczucie humoru. Do Warszawy dotarły wieści, że jestem agentem imperialistycznym. Następny był Iran. Jako delegat BUDIMEX
koordynowałem budowę parku zbiornikowego w Shah in Shah pod Isfahanem. Japończycy dostarczali blachy na zbiorniki. W zamian za dostawy ropy naftowej.
Rozliczali się ich wagą wg określonego przelicznika. Dlatego blachy na boczne cargi były niepotrzebnie bardzo grube. Zaprotestowałem. Skutecznie. Doznałem
w nagrodę zaszczytu uściśnięcia ręki szacha, ale mój zastępca wysłał poufny claris do Warszawy, że jestem agentem Sawaku. Nieco później wraz z grupą
polskich inżynierów nadzorowałem w Nigerii budowę rurociągu naftowego Warri-Maidoguri. Podwykonawcą robót była grecka firma. Wykonywane przez nią
fundamenty pod pompy miały w sobie dużo mniej cementu, niż to wynikało z dokumentacji. Jeden z nas zginął w zaaranżowanym wypadku samochodowym. O
pozostałych przy życiu zaczęto rozpowszechniać pogłoski, że jesteśmy agentami komunistycznymi.
Stan wojenny zastał mnie w Kanadzie na grubej rurze. W czasie próby hydraulicznej siedemsetmetrowy odcinek gazociągu Boisbriand-Montreal podwieszonego pod
płytą mostu przechodzącego nad pokrytym lodem odgałęzieniem rzeką św. Wawrzyńca runął w dół. Było to dokładnie 19 marca. Uratował mnie św. Józef. Patron
mojej dawno już nieżyjącej Babki, która zwykła obchodzić tego dnia imieniny. Gazociąg załamał lód rzeki zaledwie 4 stopy ode mnie. Straty szły w miliony
dolarów. Na szczęście nieco wcześniej wpisałem do dziennika budowy żądanie aby w czasie próby wstrzymać ruch ciężkich pojazdów powodujący drgania
wsporników wypełnionego wodą rurociągu. Ruchu nie wstrzymano. Most znajdował się na autostradzie prowadzącej do Nowego Jorku. Sprawą zajęła się RCMP. Royal
Canadian Mounted Police. Nie doszukała się mojej winy. Dla zażartych frankofonów którym bardzo się nie podobało że posiadacz paszportu PRL wyjdzie wolno a
im groziło więzienie zostałem agentem RCMP.
W kraju znalazłem się na początku transformacji ustrojowej. Jeden z moich bieszczadzkich znajomych, lekarz z Komańczy Zygmunt Hortmanowicz, zostaje
ministrem Ochrony Środowiska. Zaproponował mnie stanowisko pełnomocnika ds. rezerwatu biosfery w Karpatach. Potraktowałem nowe wyzwanie serio. Minister
który utrwalił pamięć o sobie jako specjalista od tępienia łosi dbał niestety głównie o własną kieszeń. Gdy nie wykazałem zrozumienia dla tej jego słabości
otrzymałem dymisję ponieważ rzekomo doniesiono mu, że miałem teczkę jako agent KGB. Rozjuszony dotarłem do tych co ewidencje prowadzili. Teczki nie było.
Minister który roił nawet o posadzie premiera parę tygodni później odpłynął w polityczny niebyt. Łosie odetchnęły.
Gdy zaczęło być oczywiste, że mamy do czynienia z tranzytowym przekrętem stulecia, bez zahamowań podałem to do wiadomości publicznej w „Przeglądzie
Technicznym" (Nr 46/z 1996 r.). W trybie natychmiastowym wylano mnie z pracy. Postnomenklaturowe kierownictwo państwowej firmy nie ukrywało, że uważa się
mnie za agenta CIA. Gdy okazało się, że rosyjsko-niemiecki korytarz gazowy polski podatnik dofinansował kwotą blisko 2 miliardów dolarów, a Skarb Państwa
nie będzie otrzymywał należnych kwot za tranzyt gazu, namówiłem SAMOOBRONĘ do działania. Przez chłopskie protesty budowa Wielkiej Rury stanęła na wiele
miesięcy. Ja zaś zostałem uznany za agenta Leppera. We Włocławku, przy udziale ówczesnego wojewody urzędującego we wspaniałym gabinecie ze skórzanymi
meblami ofiarowanym mu przez gazpromowską spółkę, podjęto próbę załagodzenia konfliktu z rolnikami. Poszkodowani zwrócili się do mnie o pomoc. Gdy
udowodniłem, że odszkodowania za zajęcie pasa gruntów rolnych mogą być wielokrotnie wyższe rozpuszczono pogłoskę, że jestem czeczeńskim agentem. Kiedy w
czasie trwania audycji emitowanej na falach Radia Maryja wyraziłem zdumienie, że nadal nie zostało wyjaśnione kto otrzymał prowizje związane z kontraktami
na dostawy gazu z Rosji i wątpliwości czy zapłacił należny w takim przypadku podatek, odezwał się słuchacz przedstawiony przez prowadzącego program jako
„Marek z Bawarii". Podał nazwę banku w małej szwajcarskiej miejscowości, w której b. prezydent Kwaśniewski miał zdeponować miliony dolarów. Od tego czasu
niektórzy zaczęli mnie uważać za agenta Rydzyka.
Próbując bezskutecznie dotrzeć przed oblicze urzędującego Ministra Gospodarki, natrafiłem na betonową ścianę. Usiłował ją pokonać prof. Mirosław Dakowski,
znany opinii publicznej z rozwikłania mechanizmu afery FOZZ. Dotarł tylko do Przemysława Wiplera ówczesnego doradcy wiceministra Naimskiego. Przełożeni
rzekomo zabronili mu kontaktów ze mną, ponieważ mówiło się że byłem agentem. Nie mogli mnie darować sceptycyzmu wobec poronionego pomysłu budowy rurociągu
z Norwegii jako rzekomo najlepszej formy dywersyfikacji w dostawach gazu,. Miała ona niestety znacząco spowolnić, jeśli nie wyeliminować realizację budowy
terminalu LNG. Rurociągowa pętla zacisnęła by się wówczas na naszej szyi do końca. Dobrze jednak jest być agentem. Jest się zwolnionym z obowiązku
podawania ręki wielu przedstawicielom elyt. Brak elementarnego rzemieślniczego rurociągowego wykształcenia, rozumienia pojęcia etyki zawodowej i niejasne
interesy niektórym przesłaniają racjonalne widzenie świata. Tym razem przebrała się miara. Wytoczyłem sprawę, którą wygrałem. Pozwany Wipler został
zobowiązany do wpłacenia określonej sumy na konto Fundacji Odysseum. Wpłacił. Obecnie bryluje wspierając aktywność europosła Korwina Mikke.
1 2 3 4
« Energetyka (Publikacja: 24-03-2015 )
Witold Stanisław MichałowskiPisarz, podróżnik, niezależny publicysta, inżynier pracujący przez wiele lat w Kanadzie przy budowie rurociągów, b. doradca Sejmowej Komisji Gospodarki, b. Pełnomocnik Ministra Ochrony Środowiska ZNiL ds. Międzynarodowego Rezerwatu Biosfery Karpat Wschodnich; p.o. Prezes Polskiego Stowarzyszenia Budowniczych Rurociągów; członek Polskiego Komitetu FSNT NOT ds.Gospodarki Energetycznej; Redaktor Naczelny Kwartalnika "Rurociągi". Globtrotter wyróżniony (wraz z P. Malczewskim) w "Kolosach 2000" za dotarcie do kraju Urianchajskiego w środkowej Azji i powtórzenie trasy wyprawy Ossendowskiego. Warto też odnotować, że W.S.M. w roku 1959 na Politechnice Warszawskiej założył Koło Stowarzyszenia Ateistów i Wolnomyślicieli. Więcej informacji o autorze Liczba tekstów na portalu: 49 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Kaukaz w płomieniach | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 9816 |
|