Państwo i polityka » Stosunki międzynarodowe
Międzymorze, Rosja i Niemcy [1] Autor tekstu: Mariusz Agnosiewicz
Koncepcja Międzymorza umacnia się w polityce polskiej, o czym świadczy jednoczesna publikacja dwóch totalnych krytyk tej idei — jedna z punktu widzenia
niemieckiego, druga — rosyjskiego.
W „Rzeczpospolitej" ukazał się tekst Jędrzeja Bieleckiego Mrzonka Międzymorza, w którym autor
dowodzi, że między krajami Europy Środkowej istnieją zbyt duże różnice interesów, by mógł zrodzić się między nimi sojusz, a zbliżenie wynika jedynie z
oporu przed pogłębianiem integracji. Ergo: nie ma żadnej alternatywy dla strategicznego sojuszu z Berlinem.
Z kolei w „Myśli Polskiej" ukazał się tekst Antoniego Koniuszewskiego Międzymorze? A co to jest?, w którym autor przekonuje, że nie
mamy realnych atutów, by przyciągnąć do idei Międzymorza Ukraińców i Białorusinów, więc stoimy przed dwoma możliwymi scenariuszami: akceptujemy
konfederację czy inną formę wchłonięcia wschodnich Słowian przez Rosję, która dzięki temu odzyskuje pozycję mocarstwową, w konsekwencji czego Polska będzie
zależna od Kremla, lecz będzie traktowana jako sojusznik i brama do Berlina, albo też bierzemy udział w dalszym odrywaniu Ukrainy i Białorusi od Rosji, w
konsekwencji czego Polska zostałaby okrążona od wschodu koloniami niemieckimi, co byłoby niebezpieczne dla naszego rozwoju.
W istocie obie opcje rezygnacji z Międzymorza jawią się jak zamienianie siekierki na kijek.
Jeśli zrezygnujemy z Międzymorza, by nie robić opozycji Niemcom w Unii, wówczas pozostajemy jedynie dla Niemiec dawcą organów i innej taniej siły roboczej.
Dla Niemiec nie jesteśmy realnym partnerem, co doskonale pokazała pierwsza dekada w Unii, kiedy utrącano i hamowano strategiczne inwestycje polskie, które
pozwoliłyby nam rozwinąć skrzydła. Niektórzy wskazują, że zbudowano przecież autostrady — tyle że to drogi dla Niemców, bo nie dość, że zdemolowano przy nich polską branże budowlaną, to jeszcze ceny poruszania się po owych autostradach są iście niemieckie. Dla Niemiec możemy być w Unii partnerem tylko w sojuszu środkowoeuropejskim.
Jeśli zrezygnujemy z Międzymorza, by nie robić Rosji problemów z odbudową mocarstwowej pozycji w Europie, to siłą rzeczy albo dojdzie do nowego trwałego
podziału stref wpływu w Europie, albo — co równie prawdopodobne — do kolejnej konfrontacji między Rosją a Niemcami o pozycję hegemona w Europie. A że Polska leży
między oboma tymi krajami, to pewnie znów będzie najbardziej poszkodowana w związku z tą konfrontacją.
Generalnie więc widać, że żadna opcja rezygnacji z Międzymorza nie brzmi atrakcyjnie. Oczywiście owa nieatrakcyjność po części wynika z tego, że obecne są u
nas wpływy i Rosji i Niemiec, przez co jesteśmy nieco w rozkroku, co ogranicza nam korzystanie z owoców sojuszu strategicznego z jednym z sąsiadów. Czysto
teoretycznie więc można sobie wyobrazić, że pełen sojusz z Niemcami lub pełen sojusz z Rosją mógłby przynieść nam lepsze owoce niż owa kresowa
połowiczność.
Tyle że historia nie wspiera żadnego z tych kierunków myślenia. Przez większość naszych dziejów byliśmy skonfliktowani tak z Rosją, jak i z Niemcami. Teza o
nawiązaniu ścisłego sojuszu musi być traktowana jako teza o charakterze nadzwyczajnym i jako taka powinna być argumentowana nadzwyczajnymi argumentami.
Mówiąc inaczej: gdyby Niemcy lub Rosja zamierzały uczynić z Polski uczciwie traktowanego sojusznika, powinny być znacznie bardziej przekonywające dla Polaków. Są to kraje na tyle doświadczone historycznie, że zdają sobie sprawę, że pogróżkami wiele w Warszawie nie zdziałają,
że powinny z czymś przyjść.
W przypadku Niemiec mogłoby to być zablokowanie Nord Stream 2 czy koncesje w rygorach polityki klimatycznej. W przypadku Rosji takim gestem byłoby
szybkie zwrócenie wraku Tupolewa czy korzystniejsze ceny surowców energetycznych. Tymczasem z obu tych kierunków słyszymy jak dotąd głównie pogróżki i
reprymendy. To nie zadziała, i powinni to wiedzieć.
Zapamiętajmy zatem, że nadzwyczajne twierdzenia wymagają nadzwyczajnych dowodów, tymczasem zaś w świetle wielowiekowych doświadczeń historycznych ze strony
Niemiec i Rosji przychodziły głównie próby podboju. Wspólny wzrost przychodził niemal bez wyjątku kiedy kierowaliśmy się ku środkowej Europie.
Owszem, nie mamy obecnie wielu atutów ani szczególnej mocy przyciągającej, ale przecież tysiąc lat temu też nie mieliśmy, a nawet według niektórych nie
istnieliśmy. Stworzył nas dopiero sojusz strategiczny, choć niezbyt trwały z Czechami, w wyniku którego zatrzymaliśmy pochód Niemiec na wschód. Umocnił nas
następnie trwalszy już sojusz z Węgrami. I w końcu sojusz z Litwą zbudował pozycję mocarstwa środkowoeuropejskiego.
Polska istnieje i zakwita w środkowoeuropejskich sojuszach strategicznych.
Bielecki w Rzeczpospolitej wyliczył szereg barier pomiędzy dzisiejszymi krajami środkowej Europy, które według niego przekreślają dorzeczność koncepcji
międzymorskich. Tyle że owe bariery i rozbicie środkowej Europy między Wschód i Zachód wynika nie z racji obiektywnych i geopolitycznych, lecz przygodnych
i przejściowych. Nade wszystko wynika to właśnie z rozbicia i braku myśli sojuszniczej w środkowej Europie. A bez tej myśli słabym krajom Europy Środkowej
nie pozostaje nic innego jak przyspawanie się do Niemiec lub Rosji. Jedynie Polska jest na tyle silna, że tkwi w rozkroku niemiecko-rosyjskim. I właśnie
dlatego Polska to obiektywnie rzecz biorąc jedyny kraj, który może uruchomić proces integracyjny Europy Środkowej.
Bielecki zauważa, że aktualna skłonność Węgier ku Rosji wynika z braku dostępu do morza, nie mogą więc zbudować sami gazoportu i uniezależniać się
surowcami energetycznymi od Rosji. Przez lata naciskali na sąsiednią Chorwację, by wybudowała u siebie gazoport, lecz bez skutku, więc Orban zrobił to co
musiał i zgodził się na atom na rosyjskich kredytach.
Projekt środkowoeuropejskiego korytarza gazowego Północ-Południe jako projekt unijny istnieje od lat i opiera się na koncepcji budowy trzech gazoportów, które następnie mają
zostać połączone gazociągami: LNG Świnoujscie, wyspa Krk (Chorwacja) oraz Konstanca (Rumunia). W ten sposób Europa Środkowa planuje zespolenie potencjału
gazowego trzech mórz: Bałtyckiego, Adriatyckiego i Czarnego. Projekt ten solidarnie blokowali Niemcy i Rosjanie.
W sposób typowy dla siebie, czyli za pomocą ekonarracji. Gazoport w Świnoujściu miał niekorzystnie wpływać na dobrostan
maklemburskich nietoperzy. Oczywiście ekologia to jak zwykle zasłona dymna. Niemcom nie podobało się to, że Świnoujście byłoby konkurencją wobec
niemieckiego terminalu regazyfikacyjnego w Rostocku (150 km od Świnoujścia). W efekcie porozumieli się z Rosją i walnęli nam pod Świnoujściem mało sensowny
ekonomicznie projekt Nord Streamu, który ograniczył możliwe zanurzenie statków z LNG do 13,2 m, tym samym ograniczył możliwość rozwoju tego projektu.
W efekcie Polska przymierza się do budowy kolejnego gazoportu, tym
razem w Trójmieście, który będzie bardziej odporny na blokowanie przez koncepty rosyjsko-niemieckie.
Do budowy swojego gazoportu zabiera się obecnie także Chorwacja. Ma ona o tyle lepszą sytuację niż pozostałe części Europy Środkowej, że jest najmniej
uzależniona od zewnętrznych surowców, np. gaz w 2/3 ma swój. Tym niemniej teraz kiedy pojawiła się realna szansa na Międzymorze, zaczynają się urealniać
także projekty gazoportu na Krk, który mógłby zasilić także i Węgry. Tym niemniej władza jest tam nie tak jednolita, jak obecnie w Polsce czy na Węgrzech,
więc brakuje stanowczego i jednolitego głosu w polityce energetycznej jako strukturze Międzymorza. O ile bowiem prezydent Kolinda Grabar Kitarowić
wywodząca się z Chorwackiej Wspólnoty Demokratycznej
zapewnia w Polsce, że Chorwacja będzie budowała
gazoport, o tyle już minister gospodarki wywodzący się z mniejszościowego koalicjanta,
niemieckojęzyczny Tomislav Panenić, martwi się, że ptaki będą musiały się
przeprowadzić nieco dalej i kombinuje, by pozbawić tę inwestycję strategicznego statusu.
Widać tutaj jak ważne jest, by głos Warszawy brzmiał zdecydowanie, by wyeliminować ten opór materii, który wkładają nam w szprychy sąsiedzi tak ze Wschodu,
jak i z Zachodu, zatroskani o to, że Europa Środkowa może się wybić z pozycji wasala na pozycję partnera.
Trzeba podkreślić o co toczy się gra: nie o to, jak usiłują nam wmówić, że tworzymy coś antyrosyjskiego lub antyniemieckiego. Rzecz idzie o partnerstwo.
Tylko bowiem jako Międzymorze Europa Środkowa może być partnerem tak dla Rosji jak i Niemiec i swoje stosunki ułożyć harmonijnie.
Międzymorze to zatem taki projekt Europy, w której jej neoimperialistyczna wschodnia flanka jest oddzielona silną strefą buforową od postimperialistycznej
zachodniej flanki.
Sądzę, że nie mamy tutaj sensownej alternatywy. Jeśli nie powstanie Międzymorze to może krótkofalowo Niemcy i Rosja osiągną lepsze korzyści. Być może nawet
podzielą sobie Europę, lecz będzie to stabilność krucha, która najpewniej zakończy się konfrontacją, która stanowi realne ryzyko dla Niemiec, gdyż Rosja
nie może sobie pozwolić, by europejski rynek został przejęty przez tańszy gaz i ropę z Iranu czy Azerbejdżanu. Rosja może więc być skazana na coraz
mocniejszą walkę o kontrolę Europy.
Międzymorze jest zatem szansą na ocalenie projektu integracji europejskiej na zasadach partnerskich. Nie dajmy sobie wmówić, że to jakaś szpica
antyrosyjska lub antyniemiecka. To raczej Niemcy i Rosja nazbyt się przyzwyczaiły do słabej Europy Środkowej, na której to słabości opierają swoją
ekspansję, nie zawsze partnerską.
Ryga, Łotwa
1 2 Dalej..
« Stosunki międzynarodowe (Publikacja: 11-03-2016 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 9984 |