|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Państwo i polityka » Państwo wyznaniowe
Pierwsza walka: katecheza
"Przeciw
religii rozległy się jazgotliwe protesty
maleńkich grupek spod znaku nieprzyjaciół
Krzyża i Ewangelii. Są one echem odwiecznego
głosu zbuntowanego przeciw Bogu szatana"
arcybiskup Józef Michalik [ 1 ]
Siedmiolatka czyli kto ukradł Polskę — Jacek Kuroń, Jacek Żakowski, Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 1997, rozdział: Od dialogu do krucjaty
"Skupiłem
się na sprawie lekcji religii w szkołach. Wprowadzenie lekcji religii do szkół
groziło powstaniem w wielu środowiskach napięć i konfliktów nie tylko między
dorosłymi, ale też między dziećmi. Kiedy ostrzegałem, bardzo szanowany i ceniony przeze mnie biskup ostro podkreślał historyczny związek katechizacji z życiem narodu i przypominał rolę, jaką religia, a zwłaszcza wychowanie
religijne, odegrały w walce o niepodległość.
Biskupi
twierdzili, że powrót religii do szkoły będzie naprawieniem krzywdy, jaka
spotkała społeczeństwo ze strony totalitarnej władzy dążącej do
wykluczenia Boga z życia człowieka i do pozbawienia Polaków tożsamości
narodowej. Mówili, że ludzie wierzący mają prawo do poznania i rozwijania
swej wiary, a ponieważ nie można oddzielić nauki od wychowania, miejscem
formacji religijnej powinna być szkoła. Uważali, że przywrócenie
szkolnej katechezy będzie wyrazem troski o godność człowieka, prawo
do nauczania religii w szkole jest bowiem konsekwencją prawa do wolności
religijnej. Twierdzili wreszcie, że obecność katechezy sprzyja pogłębianiu
kulturowej tożsamości i odsłania młodemu pokoleniu korzenie tradycji
narodowej przesyconej wartościami ewangelicznymi. Biskupi przekonywali nas, że
wierność nakazowi Chrystusa, by przepowiadać Jego naukę całemu światu,
wymaga od nich, by przypominali, że szkoła jest naturalnym polem
ewangelizacji.
Odpowiadałem,
że nauczanie w Polsce jest obowiązkowe, działa przymus szkolny i w ten sposób
państwo będzie uczyło religii pod ustawowym przymusem. Zaczęła się debata
na temat dobrowolności uczenia się religii i tego, w jaki sposób może być
ona zachowana w szkole. Upierałem się, że dobrowolność musi oznaczać
pozytywną, a nie negatywną decyzję rodziców i uczniów. Ten, kto chce
uczyć się w szkole religii, powinien składać pisemną deklarację, a nie
ten, kto nie chce. Ponieważ zaś ci, którzy nie chcą, nie powinni tracić
czasu w trakcie zajęć z religii dopominałem się żeby zawsze była to
tylko pierwsza albo ostatnia lekcja[tak niestety się nie stało — przyp.
Mariusz Agnosiewicz.]. Wtedy z kolei słyszałem, że religia ma być wtedy, kiedy ksiądz czy
katecheta będzie mógł przyjść do szkoły, że katechetów brakuje, ich
kształcenie potrwa, a religię trzeba do szkół wprowadzić natychmiast.
Przypominałem, że trzeba najpierw zmienić ustawę o edukacji.
-
No nie, drogi panie — odpowiedział ów niezwykle szanowany przeze mnie
biskup — jak wy tak stawiacie sprawę, to my natychmiast wniesiemy ustawę do
Sejmu i przeprowadzimy ją sami, ale wtedy będziemy mówili, że to się dzieje
na przekór rządowi i zażądamy, żeby to Sejm od razu przegłosował.
[jakiż ohydny triumfalizm — przyp. Mariusz Agnosiewicz]
Sejm
był kontraktowy. Wynik głosowania w tym Sejmie nie był oczywisty. A my mieliśmy
na głowie rozpadające się państwo, stającą gospodarkę, zwariowaną
inflację, wciąż niepewnych sąsiadów. Zupełnie nie była nam potrzebna
awantura z Kościołem. Przekonywałem, że lepiej trochę poczekać, popracować,
przeprowadzić całą sprawę spokojnie i legalnie, a nie narażać się na klęskę w Sejmie.
-
Jak Sejm odrzuci religię — mówi biskup na to — wyjdziemy na ulice! Zrobimy
referendum. Będziemy się dopominali o nasze słuszne prawa. Będziemy
krzyczeli.
Widać
już było wtedy wyraźny szok rynkowy. Miałem poczucie, że w Polsce napięcie
rośnie. Rozpoczęcie wojny religijnej uważałem za najgorsze, co nam się może w tym momencie zdarzyć. Bałem się ryzykować.
-
Księża biskupi — powiedziałem — to jest wasza sprawa. Wy domagacie się
natychmiastowego wprowadzenia religii. Chcecie to zrobić w sposób
niezgodny z prawem . Ja jestem temu przeciwny.
Co więcej, uważam, że jest lepiej, kiedy dziecko po szkole idzie na religię.
Bo wtedy wybiera tę religię, to jest jego swobodny, wolny wybór, może wybrać
księdza, wie, że może nie pójść — uczy się świadomości wiary. To
zniknie, kiedy religia zostanie wepchnięta między ortografię a arytmetykę.
Kiedy zostanie z nimi zrównana. Ja sam miałem w szkole obowiązkową religię i pamiętam, że z niej wagarowano, jak ze wszystkich lekcji. Tak uczona religia
traci transcendentny wymiar. Ale nie mnie wam to mówić, nie ja mam was pouczać.
To jest wasza decyzja, wy za to ponosicie odpowiedzialność. To zaciąży na
waszym sumieniu. A naruszenie prawa, dla dobra społecznego, ja już wezmę na
swoje sumienie.
"Z
inicjatywą w tej sprawie wystąpiła 2 maja 1990 r. 240 Konferencja Episkopatu, a stanowisko Kościoła potwierdził list pasterski z 16 czerwca. (...) 27
czerwca Komisja Wspólna Rządu i Episkopatu osiągnęła stosowne porozumienie, a 3 sierpnia minister edukacji Henryk Samsonowicz [historyk,
pisarz — przyp.] wydał instrukcję dotyczącą
powrotu nauki religii do szkół" (Dudek)
Ilekroć
później pytano, kto do szkół wprowadził religię, mówiłem, że ja, chociaż
oficjalnie wprowadził ją minister edukacji formalnym rozporządzeniem, a decyzję podjęła cała Rada Ministrów. Szczerze mówiąc, myślałem, że
uniknęliśmy wojny religijnej. Ale się pomyliłem. Natychmiast podniosły się
głosy o próbie budowania państwa religijnego, co było argumentem tym
mocniejszym, że przecież złamaliśmy prawo [porównaj to z orzeczeniem TK, który zalegalizował to, twierdząc, że prawa nie złamano -
przyp. Mariusz Agnosiewicz] — i to my, którzy bardzo głośno
mówiliśmy o budowaniu w Polsce właśnie państwa prawa! Strona kościelna
odpowiadała, że to atakują „wrogowie Chrystusa", „wrogowie krzyża"
lub wręcz „dzieci szatana".
"Wsparcia
tym kręgom [kontestującym wprowadzenie
religii do szkół — przyp.] udzieliła Rzecznik
Praw Obywatelskich Ewa Łętowska, która już 17 sierpnia zaskarżyła
instrukcję do Trybunału Konstytucyjnego" (Dudek)
Zastanawiałem
się potem, czy słuszne zrobiłem, ulegając naciskom. Przed wojną religijną
nas to nie uchroniło, a straciliśmy dziewictwo władzy praworządnej
[porównaj uwagi Pietrzaka — glosy — przyp. Mariusz Agnosiewicz]. Okazało
się, że żadne wyjście nie było wtedy dobre. Na szczęście biskupi oświadczyli,
że na 3 lata rezygnują z pieniędzy dla katechetów. Ale po 3 latach problem
pensji wrócił. Pojawił się nowy poważny konflikt, wokół sprawy pieniędzy,
na którą społeczeństwo jest bardzo wyczulone. Jeszcze wcześniej zaczął
się spór o umieszczanie oceny z religii na szkolnych świadectwach. Wprowadził
to minister edukacji za rządu Bieleckiego. A dla tych, którzy nie chodzili na
lekcje religii, wprowadzono lekcje etyki. I zażądano od rodziców deklaracji,
na co ich dzieci mają chodzić — na etykę, czy na religię. Stało się dokładnie
to, przeciw czemu protestowałem. Zamiast deklaracji: „chcę chodzić",
deklaracja: „nie chcę". Natomiast nie słychać o konfliktach między
dziećmi, których obawialiśmy się najbardziej.
Spokój
panujący w szkołach wokół lekcji religii jest tym dziwniejszy, że przecież w świecie dorosłych wybuchła „zimna wojna religijna", dzieląca z jednej strony Kościół instytucjonalny i część wiernych, a z drugiej laicką
opinię publiczną i radykalną część społeczności katolickiej. Okazało
się bowiem, że wprawdzie przeszło 90 procent Polaków należy do Kościoła,
ale wiara, którą wyznają, jest bardzo zróżnicowana — zwłaszcza co do formy
wyrazu."
Przypisy: [ 1 ] za: Wprost, „Pełzająca separacja", 29 października 2000 « Państwo wyznaniowe (Publikacja: 20-07-2002 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 1296 |
|