|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Wprowadzenie Sceptycyzm elitarny Autor tekstu: Mariusz Agnosiewicz
Zastanawiasz się być może nad pożytkiem sceptycyzmu. Cóż z tego macie — myślisz — że na wszystko narzekacie? Otóż chciałbym Ci wyjaśnić,
że sceptycyzm to nie malkontenctwo. Przez niego nie pogrążasz się w permanentnym narzekaniu na świat jaki cię otacza, lecz nabierasz dystansu do
rzeczywistości, a przede wszystkim do jej idealnego diagnozowania i przeobrażania.
Malkontenctwo polega na naiwnym, bądź demagogicznym dowodzeniu, że przyczyna
która skłania nas do narzekania winna być czem prędzej zniesiona, by szczęście i pomyślność mogły zostać upowszechnione. Tym samym malkontenctwo, z uwagi
na swój populistyczny charakter, łatwo zwodzi masy, sceptycyzm zaś, w swej
czystej postaci, stać się może udziałem jedynie wyrafinowanej intelektualnie
części społeczeństwa. Cechą tej ostatniej jest jej rzadkość występowania, a przez to elitaryzm. Klerokratia może wielu przyciągnąć z racji krytyki pewnych
zjawisk, a krytykę każdy lubi, jeśli oczywiście nie w niego samego jest
kierowana. Klerokratia nie jest jednak kierowana do wszystkich, gdyż tylko
pewna część (jak sądzę — mniejsza), może czytać ją z pożytkiem
konstruktywnym, tzn. takim, który nie jest źródłem żadnej z niższych
emocji oraz nihilizmu.
Bo w istocie cóż ja mogę zaproponować w zamian szerokim
masom, które, dajmy na to, zechciałyby podzielić nasze krytyczne
refleksje...? Ano nic. Albowiem nie można przejść gwałtownie od niemyślenia
do myślenia w skali powszechnej, od zabobonu do jego braku, od infantylizmu do
dojrzałości, etc.
Weźmy przykład. Przychodzi do mnie Jan Kowalski, wzorowy
zabobonnik, któremu jednak gdzieś tam ksiądz podpadł, bo za dużo za pogrzeb
babki wziął. I taki Jan Kowalski poczuł nagle w sobie antyklerykalny zew,
doszedł do wniosku, że dotąd był głupi, a teraz będzie mądry. Pyta się
więc:
— Kościół nie mówił mi prawdy i tylko prawdy, prawda? — Ano nie inaczej, drogi Janie. — odpowiem mu — I nie jest pewne, że Jezus Chrystus był Logosem, który przedtem jak dał się
ukrzyżować w imię naszego powszechnego szczęścia niebieskiego, założył
Kościół, ustanowił hierarchię duchowną i dał papieżowi klucze do
Watykanu ? — Tak, nie jest to zupełnie pewne. — upewniam dalej Jana. — W takim razie muszę porzucić zgubny zabobon, czy i ty odrzuciłeś go? — Tak, jestem racjonalistą. — A w co wierzy racjonalista i komu oddaje cześć ?
W tym miejscu zaczynam się plątać, gdyż zdaję sobie sprawę
jak mało mam do zaoferowania Janowi Kowalskiemu.
— No wiesz, Janie, racjonalista, sceptyk, wierzy w rozum, ale go
nie przecenia, cześć oddaje prawdzie, której jednak nie zna.
Jan jest już nieco bardziej podejrzliwy i mniej entuzjastyczny.
— Jak to, czyli racjonalista tak samopas przez życie idzie, nie
pyta nikogo jak postępować i co jest dobre a co złe ? — No nie do końca tak, pyta się o to naturalnego prawa, które drzemie w nim
samym, a objawia się poprzez rozum. Odrzucając zabobon racjonalista stara się
zgłębiać filozofię i odkrywać prawo naturalne w sobie samym w niezmąconej
postaci.
Jan Kowalski spojrzawszy spod byka, odpowiada, że musi to
jeszcze przemyśleć i udaje się do domu, pełen zwątpienia. Żałuje nawet
podświadomie, że odrzucił dawny zabobon, który przynajmniej dawał mu pewność
albo i błogość niemyślenia. Żałuje, że obalił w sobie tę konstrukcję
utkaną ze starych prawd i uprzedzeń. Jest gotów chwycić się byle czego, aby
tylko odzyskać dawną równowagę ducha.
I oto nadchodzi zbawienie! Nim Jan pogrąży się w samotności
domowego zacisza w ponurych myślach, dumając nad konsekwencjami tego co uczynił,
pojawia się po drodze inny zabobonnik, ustrojony w kolorowe szatki, przesiąknięte
zapachem kadzidełek, z potokiem frazesów o miłości, które przerywa od czasu
do czasu na recytowanie niezrozumiałych dla Jana jednostajnych formułek. Jak
przedtem na niego uwagi nie zwracał, kiedy zawsze po drodze do kościoła
napotykał to cudo, tak teraz z miejsca go zaintrygował.
Po godzinie czasu Jan jest już szczęśliwy, na nowo tryska
optymizmem. Dowiedział się bowiem, że przeciwnik Kościoła powinien oddawać
cześć bogu Brahmie, który jest nadbogiem dla wszystkich innych bogów, których
czci przeciwnik Kościoła zabobonnego. Egzotyczny człowieczek szybko wprowadził
go w podstawowe prawdy wiary i dowiódł niezbicie ich wyższości nad starym
obrządkiem Jana. Ten cieszył się tym jak dziecko, miał wprawdzie nadal zagrożenie
piekłem, ale za to w nadziei mógł mieć pięć rajów, a i bogów pod
dostatkiem, mógł w nich przebierać jak w rękawiczkach, miał dowolność -
czcił tego który był mu najbliższy, pamiętając jednakże, że największe
hołdy winien zbierać sam Brahma, który jednak szybko zirytował Jana, bo miał
cztery głowy, co przypominało mu znienawidzoną Trójcę, której kłaniał się
dotąd Jan. Ale teraz nasz bohater był już człowiekiem uduchowionym, przeto
zaczął pływać w nowych zabobonach jak Kolumb po przestworzach oceanu — odkrywając
coraz to ciekawsze rzeczy.
Po roku Jan przystał do wyznawców udekorowanych w inny kolor szatek i palących inne kadzidełka. Wprawdzie musiał zgolić łepetynę,
poza kędziorem na czubku, który miał go jednoczyć z bóstwem, przez co śmiali
się z Jana sąsiedzi, ale on, człek uduchowiony, nie mógł już zważać na
takie drobnostki. Wyższość nowego kultu zdawała mu się oczywista — Kryszna
jest najwyższym bogiem, nawet ponad Brahmą, Jezus Chrystus jest jego prawym
ramieniem, piekło ma charakter jedynie tymczasowy, a jedyna modlitwa jakiej
trzeba się nauczyć jest nadzwyczaj prosta do zapamiętania: "Hare
Kryszna, Hare Kryszna, Kryszna, Kryszna, Hare, Hare, Hare Rama, Hare Rama, Rama,
Rama, Hare, Hare". Obowiązki też nie były uciążliwe, zaliczało się
do nich śpiewanie imion boga, zapamiętywanie boga poprzez czytanie, dekorację
jego posągów, przyprowadzanie innych, żeby go ujrzeli, zachęcanie innych, żeby
mówili imiona boże i t.p.
Po dwóch latach praktykowania Jan, wraz z grupą
jemu podobnych, udał się na pielgrzymkę do Indii, aby tam skuteczniej pokłonić
się Krysznie i utaplać się w brudnym Gangesie. Przyjechał odmieniony, ale
szczęśliwy — złapał wprawdzie dwie choroby po kąpieli w Gangesie, ale poznał
jeszcze doskonalszy kult, którego naczelnicy przekonali Jana, że czyni bezbożnie
oddając cześć Krysznie, który jest wszakże tylko ósmą inkarnacją Wisznu, z pępka którego wyrasta lotos na którym spoczywa Brahma. Jan zrozumiał z tego tyle, że Wisznu jest ponad Kryszną i to jemu należą się największe
względy. Ostatecznie przekonała go do tego możliwość zapuszczenia na powrót
włosów (nowemu kultowi wystarczyła tylko kropka na czole). Odtąd rzeka
Ganges była mu milsza niż Wisła, tym bardziej, że wypływa ona z paznokcia
na dużym palcu lewej stopy Wisznu, w czym upewniła go święta księga Wisznupurana.
Stała się ona nieprzebranym źródłem łask spływających na Jana. Niestety,
tylko duchowej natury.
Później jeszcze parokrotnie zmieniał Jan przedmiot swojej
czci i zapach domowych kadzi; dziś wielbi jednego z tysięcy znanych mu bogów z panteonu, który objawili mu dziwacy w kolorowych szatkach, praktykuje
ascetyzm i wychudł jak indyjska krowa. Tym niemniej jest niezwykle szczęśliwy i zza zapadniętych policzków wyglądają oczy ciągle ciekawe świata ...i
nowych bogów.
Wiedziałem od początku, że on mnie nie posłucha, że nie
zrozumie, że głupota rodzimego chowu nie jest bynajmniej gorsza od
importowanej...
« Wprowadzenie (Publikacja: 14-05-2002 Ostatnia zmiana: 07-07-2005)
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 13 |
|