|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Czytelnia i książki » Recenzje i krytyki
Trzeba zrobić nową przeszłość [1] Autor tekstu: Romana Kolarzowa, Adam Kubiak
Co się w Polsce
zagaduje najczęściej? Oczywiście jak zawsze to, co najbardziej uwierające, więc z czym konfrontacja napawa lękiem, a lęk skłania, aby samą myśl o możliwej
konfrontacji przedstawiać jako wywrotową i szkodliwą; lansować natomiast jako
zgoła zbawienne zajęcia wszystko, co od niebezpieczeństwa może odwrócić uwagę.
Im dalej od sedna rzeczy, tym lepiej. Ten stary, od dawna przez psychoanalizę
rozpracowany neurotyczny schemat organizuje nam tzw. życie intelektualne. On
jest podstawą w tym życiu dla zjawiska całkowicie irracjonalnego w społecznościach, które naprawdę nie mają zadania pilniejszego ponad urealnienie
własnej tożsamości oraz
zaprojektowanie przyszłości. Zachowaniem irracjonalnym jest w tym wypadku
koncentracja na przeszłości; tak przy tym zorientowana, aby zadanie wypracowania
realistycznego obrazu tożsamości co najmniej odwlekać w niedającą się ustalić
przyszłość, a najlepiej je udaremnić. Temu służy nie tylko gruntowanie
istniejącej neurotycznej tożsamości zbiorowej, ale wprost jej rozbudowywanie.
Ilość inicjatyw (powiedzmy, poznawczych...), obliczonych na spotęgowanie oraz
propagację wizerunku „niezrozumianej ofiary", wiecznie cierpiącej i zarazem
nieustająco tryumfującej moralnie, może bardzo poważnie niepokoić. Z wielu
powodów, spośród których jako najważniejszy byłabym skłonna uznać skutki tej
wszechstronnej pracy dla świadomości nowego pokolenia. Imprinty, że nie ma
moralnej racji bez przegranej, że ofiara zawsze ma rację i — co chyba
najgroźniejsze — że moralna wyższość ofiary i jej niepodważalna słuszność w każdej okoliczności czyni ją całkowicie niewinną, a więc też zwalnia z jakiejkolwiek odpowiedzialności, są wysoce toksyczne, a co najmniej nie należą
do „moralnie obojętnych". O czym skądinąd bardzo
dobrze wiadomo także w racjonalizacjach, ale z innych porządków. W porządku
narracji zbiorowej — wszędzie tam, gdzie jacyś
inni mówią o swoim statusie ofiary. W porządku narracji jednostkowej — wszędzie tam, gdzie przedstawiciel grupy
społecznej postrzeganej jako „niższa" (lub zależna) występuje jako ofiara. W tych porządkach dominuje racjonalizacja wiktymologiczna: to ofiara sama jest
sobie winna, bo to jej złe zachowanie (które jest wprost manifestacją
charakteru, grupowego lub jednostkowego) zainicjowało ciąg zdarzeń, dla niej
katastrofalny. Przykłady? Do niedawna wykształceni i całkiem rozsądni
prawnicy mówili o molestowanych dziewczynkach (przedstawicielkach grupy
zależnej dzieci), że to małe lafiryndy, które wyuzdanym zachowaniem zwiodły z drogi przyzwoitości dobrych ludzi. Do dzisiaj kobieta, która jest ofiarą każdego
typu przemocy, doświadcza analogicznie sprawiedliwej miary. I nie inaczej jest z każdą uznaną za niższą mniejszością społeczną czy etniczną.
Zdawałoby się, że siła
wiktymologicznego modelu racjonalizacji winna ograniczać skłonność do kreowania
mitów ofiarniczych. Jednak chyba bywa całkiem inaczej; im głębszy imprint
przynależności do społeczności — ofiary niepokalanej, tym silniejsza w niej
samej racjonalizacja wiktymologiczna wobec tych, którzy w wewnętrznej
stratyfikacji społecznej usytuowani są na dole. Tak, jakby społeczność uznająca
bycie ofiarą za element
konstytutywny dla swojej tożsamości, ipso facto uznawała niedopuszczalność
istnienia innych ofiar. Co akurat jest zrozumiałe — gdyż uznanie takie (samo
nawet wyobrażenie, że są możliwe inne ofiary) musiałoby tożsamość takiej
społeczności osłabiać, granicznie aż do zakwestionowania. Niejedyna to
sposobność do takiego zakwestionowania; pojawiają się one zwykle wtedy, gdy
czynnik traktowany jako differentia
specifica okazuje się nie tylko niedostatecznie różnicujący, ale wprost
przeciwnie — jest czynnikiem unifikującym. Taki też jest los z notorycznie w ramach zagadywania problemów (tu: problemu tożsamości zbiorowej) podkreślaną
chrześcijańskością/ katolickością
Polski. Wyróżnik to żaden; o czym też w innym porządku — w tym, który
dozwala na racjonalizujące wchodzenie w rolę „mentora Europy" — wiadomo tak
dobrze, że bez wahania rozpoczyna się batalię o formalne uznanie
chrześcijańskich korzeni Europy.
Katolickość to też czynnik
unifikujący — z Maltą, Hiszpanią (Królestwem Arcykatolickim), Irlandią, Bawarią,
Francją (Najstarszą Córą Kościoła), Włochami — i niewyłącznie z Europą. I to
też jest kłopot dla tożsamości: opieranie tożsamości zbiorowej na tym, co nie
jest własnością tej jednej społeczności, brak wyrazistej różnicy, jest dla
zbiorowej podświadomości poważnym dyskomfortem, narzucającym neurotyczny przymus
eksploatacji różnic znikomych („narcyzm małych różnic") i takie ich
przetwarzanie, aby tę — wyraźnie odczuwaną jako nieostrą i chwiejną — tożsamość
skuteczniej dookreślić. [ 1 ]
Jak przebiegają prace nad tworzeniem nowej przeszłości, która wbrew temu, co
podpowiadają zgodnie rozum i emocje, przedstawiana jest jako artykuł najpierwszej (o ile nie jedynej
prawdziwej) potrzeby, widać na przykładzie książki
Ewy Kurek. Książki, o której
wieści niosły (ale nie było możliwości ich weryfikacji), że może być podstawą do
wszczęcia procedury habilitacyjnej. [ 8 ] Przykład ten wybieram także i dlatego, że
poglądy Ewy Kurek na sprawy dla mnie ważne i bliskie poznałam kilka lat
wcześniej. Wtedy też przekonałam się, że zagadywacze (bo do tego grona autorkę
zaliczam) mają prawa szczególne — cokolwiek by głosili, nawet gdy są to rzeczy
skandaliczne, pozostają pod ochroną: łamy, na których je głoszą, dla polemiki
pozostają zamknięte. Na początku dekady Ewa Kurek opublikowała w
Tygodniku Powszechnym tezę, z którą
żadną miarą zgodzić się nie mogłam; i penie w najbliższej dekadzie też się z nią
nie zgodzę. Taką mianowicie, że
należy położyć kres poszukiwaniom przez ocalonych z Szoah swoich korzeni. Mówiąc
wprost, że tym, którzy przeżyli, ale za cenę tożsamości, i jednak chcieliby
teraz (oni sami lub ich potomkowie) odszukać swoje ślady, należy zatrzasnąć
drzwi przed nosem. Tym, co w tych wywodach uraziło szczególnie, było finalne
uzasadnienie: tak należy uczynić dla ich
dobra. A na ten argument, gdy pada gdziekolwiek, jestem cięta wyjątkowo; bo
jeszcze nie zetknęłam się z tym, aby został użyty jako argument na rzecz
ułatwienia czegoś czy poszerzenia jakichś swobód. Pisało nas wtedy dwoje; tzn.
dwie osoby zajęły się w sprawie dla nich nadzwyczaj znaczącej, rzucaniem grochem o ścianę (Tygodnika Powszechnego).
Te zamierzchłe teksty (ale nie sprawa, jak dowodzi los Romualda Jakuba Wekslera-Waszkinela) przydatne są dla zrozumienia, jak to się mogło stać (dyżurne
zapytanie wszystkich, intelektualnych również,
pierwszych naiwnych), że powstała
taka książka; i że może pretendować do rangi naukowości.
Niesprawiedliwe miłosierdzie
Adam Kubiak
To, co bodaj najbardziej doskwiera w chrześcijańskim, praktycznym miłosierdziu jest obyczaj traktowania jego
podmiotów jako przedmioty, w najlepszym razie — jako istoty niedorozwinięte tak moralnie, jak i umysłowo. W takiej trosce i takim poczuciu
odpowiedzialności litość wypiera
zdolność uznania drugiej osoby za kogoś zdolnego do podejmowania
odpowiedzialności za swoje życie. Ewa Kurek troska się o dzieci Ocalonych,
martwi ją ich przyszłość, wszystko razem niepokoi ją moralnie tak bardzo, że
odbiera im prawo do decydowania o sobie. W swoim zatroskaniu całkowicie pomija przy tym bądź co bądź „wolną wolę"
zainteresowanych.
Dla Żyda pamięć jest podstawą jego
życia. Pamięć ta nie ogranicza się do „tradycji", czy „obyczaju", judaizm nie
jest folklorem. W każdym razie — nie jest nim dla tych, którzy w tym „folklorze"
żyją. Tymczasem dla E. Kurek, która wychodzi z założenia, że niewiedza bywa
złotem i źródłem spokoju, pamięć jest nieistotna a często bywa szkodliwa. Czy
tak samo podeszłaby do tej sprawy gdyby chodziło o polskie, katolickie dzieci
żyjące (dajmy na to) w tradycji islamu? Czy i wówczas danie im szansy
zrozumienia pełni ich korzeni
uznałaby za okrucieństwo, czy i to byłoby
niemoralne?
Nikt nie mówi o tym, a najmniej
jakikolwiek rabin, by dzieci Ocalonych przymuszać do powrotu do judaizmu. Rzecz w tym, by dać im szansę zrozumienia
ich korzeni, nie po to by z koniecznością praw „chemii ras" natychmiast
odwróciły się od wszystkiego w czym żyją i ze spokojnych matek i ojców, stały
się (co nie daj Boże) „syjonistami", czy „fanatykami", ale po to by mogli
odzyskać to z czego ich ograbiono.
Dla wielu moich rodaków obecność Żydów
bywa nie do zniesienia tym bardziej im
mniej są oni „żydowscy". W sensie praktycznym, obawiam się że miłosierdzie
Pani Kurek przynosić będzie więcej szkody niż pożytku. Jako że Żyd z definicji
jest podstępny, tedy jego nieznajomość swojej przeszłości i tradycji łatwo może
być mu poczytana za ukrywanie się i
udawanie Polaka. Jeden z poznańskich
profesorów mojej alma mater „żywił szacunek" dla współautorki tego tekstu
właśnie dlatego, że swojego
pochodzenia nigdy nie ukrywała. Jest przy tym wytrwałym tropicielem tych, którzy
się ukrywają...
Nazizm niemiecki stawiał sobie za cel
fizyczne usunięcie Żydów z powierzchni ziemi. Praktyczne współczesne sposoby
rozwiązywania „kwestii żydowskiej" zyskały na subtelności. Przejawia się ona
przede wszystkim w tym, by z judaizmu uczynić folklor należący do
chrześcijańskich (np.) jego spadkobierców. Pamięć, tradycja, czy majątek — jest
„mieniem pożydowskim" należącym do tego, kto w nieobecności poprzednich
właścicieli się nim zajmie. Nikt nie zapyta
w jaki sposób wszedł ktoś w posiadanie tego majątku — obojętnie, czy jest nim rzecz materialna, czy kawałek
historii. Spadkobiercy rzeczywiści a nie samozwańczy są tylko „byli". Mogą
ewentualnie, w ramach nostalgicznych podróży odwiedzać miejsca, w których żyli
ich przodkowie słuchając w piątkowy wieczór odgrywanych na „cały regulator"
pieśni synagogalnych. Cóż — to zamiłowanie tradycji…
Brak szacunku i ta nieustanna skłonność
do zawłaszczania czy to mienia, czy to pamięci, obecna jest niestety i w tekście
P. Kurek. Cóż z tego, że odwołuje się ona do „racji moralnych", jest
„miłosierna" — przy tym sposobie wrażliwości moralnej i takim miłosierdziu,
doprawdy — nie trzeba już religijnych hochsztaplerów z przyznaną koncesją
radiową. Odebrać komuś prawo do jego
przeszłości w imię „racji moralnych" może ten, kto albo pamięci w ogóle nie
ceni, albo też cudzą pamięć uznaje za… kłopotliwą.
1 2 3 4 5 Dalej..
Przypisy: [ 1 ] Historycznokulturowe źródła tych
zaburzeń tożsamościowych oraz ich skutki poddała analizie M. Janion.
Zob. Niesamowita Słowiańszczyzna, Warszawa 2009. [ 8 ] Tytuł rozprawy doktorskiej Ewy Kurek:
Udział Żeńskich Zgromadzeń Zakonnych w akcji ratowania dzieci żydowskich w Polsce w latach 1939-1945, KUL, 1990 — przyp. red. « Recenzje i krytyki (Publikacja: 09-05-2011 )
Romana KolarzowaProfesor Uniwersytetu Rzeszowskiego (zakład aksjologii wydziału filozoficznego). Wcześniej pracowała na Uniwersytecie Jagiellońskim, w Akademii Muzycznej w Poznaniu oraz na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu. Była redaktorką wydawnictwa Rebis. Była związana z organizacjami: Ruch Obrony Praw Kobiet, NEUTRUM, Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami. Autorka książek: "Postmodernizm w muzyce" (Warszawa 1993), "Przekroczyć estetykę" (Kraków 2001), "Wprowadzenie do tradycji i myśli żydowskiej" (Rzeszów 2006), "Kilka ćwiczeń z myślenia praktycznego" (w przygotowaniu). Liczba tekstów na portalu: 4 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Krwawe majaki kultury | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 1420 |
|