Racjonalista - Strona głównaDo treści


Fundusz Racjonalisty

Wesprzyj nas..
Zarejestrowaliśmy
204.410.194 wizyty
Ponad 1065 autorów napisało dla nas 7364 tekstów. Zajęłyby one 29017 stron A4

Wyszukaj na stronach:

Kryteria szczegółowe

Najnowsze strony..
Archiwum streszczeń..

 Czy konflikt w Gazie skończy się w 2024?
Raczej tak
Chyba tak
Nie wiem
Chyba nie
Raczej nie
  

Oddano 697 głosów.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
Sklepik "Racjonalisty"
Anatol France - Bogowie pragną krwi
Mariusz Agnosiewicz - Heretyckie dziedzictwo Europy

Złota myśl Racjonalisty:
Systemy budowane przez mędrców są tylko bajkami wymyślonymi gwoli zabawy wiekuistego dziecięctwa ludzkości.
 Ludzie, cytaty » Voltaire » Fragmenty dzieł » Kandyd

Kandyd w Republice Jezuickiej w Paragwaju [1]
Autor tekstu: Wolter

XIV. Jakie przyjęcie znaleźli Kandyd i Kakambo u ojców jezuitów w Paragwaju

Kandyd wziął z sobą z Kadyksu służącego, jakich spotyka się wielu na wybrzeżach Hiszpanii i w koloniach. Był to ćwierć-Hiszpan, urodzony z Metysa w Tukumanie; bywał już chłopcem na chórze, zakrystianem, majtkiem, mnichem, stręczycielem, żołnierzem, lokajem. Nazywał się Kakambo i bardzo kochał pana doświadczywszy jego prawdziwej dobroci. Osiodłał co żywo dwa andaluzyjskie rumaki.

— „Dalej, panie, idźmy za radą starej, siadajmy na koń, i jedźmy nie oglądając się za siebie".

Kandyd począł ronić łzy:

— "O, droga Kunegundo, trzebaż mi cię opuścić, w chwili gdy gubernator miał nam wyprawić wesele! Kunegundo, przywieziona z tak daleka, cóż się z Tobą stanie?

— Stanie się, co się ma stać, rzekł Kakambo; kobieta nigdy nie jest w kłopocie o siebie; Bóg troszczy się o to plemię. Jedźmy.

— Gdzie mnie prowadzisz? dokąd jedziemy? co poczniemy bez Kunegundy? — powiadał Kandyd. — Na świętego Jakuba z Kompostelli! odrzekł Kakambo, miałeś pan walczyć przeciwko jezuitom, idźmyż walczyć po ich stronie; znam po trosze ten kraj, zawiodę pana do ich kapitana, który zna bułgarską musztrę; czeka cię wielki los. Kiedy człekowi nie wiedzie się w jednym świecie, może się mu powieść w drugim. Niemała to rozkosz widzieć i przedsiębrać ciągle coś nowego.

— Byłeś już tedy w Paragwaju? — rzekł Kandyd.

— Ech, oczywiście! — odparł Kakambo; — byłem kuchtą w kolegium Wniebowzięcia i znam mocarstwo ojczulków [ 1 ] jak ulice Kasyksu. Cudowna rzecz, to ich królestwo. Ma więcej niż trzysta mil średnicy; podzielone jest na trzydzieści prowincyj. Ojcowie mają tam wszystko, a ludy nic: to arcydzieło rozumu i sprawiedliwości. Co do mnie, nie widzę nic równie boskiego jak los padres, którzy prowadzą tu wojnę z królem hiszpańskim i portugalskim, w Europie zaś uznają władzę tych królów; tu mordują Hiszpanów, a w Madrycie wysyłają ich do nieba: po prostu zachwycające! Jedźmy: stanie się pan najszczęśliwszym z ludzi. Cóż za uciechę będą mieli los padres, skoro się dowiedzą, że przybywa im rotmistrz który zna musztrę na sposób bułgarski!

Skoro dotarli do pierwszej linii obronnej, Kakambo powiedział nadciągającej straży, że pewien kapitan pragnie mówić z Jego Eminencją komendantem. Dano znać Wielkiej Gwardii. Oficer paragwajski pospieszył do stóp komendanta udzielić mu tej wiadomości. Przede wszystkim, rozbrojono Kandyda i Kakambę; zabrano im również andaluzyjskie wierzchowce. Następnie, wprowadzono cudzoziemców między dwa szeregi żołnierzy; na końcu znajdował się komendant, w trójgraniastym kapeluszu, z podkasaną sutanną, ze szpadą u boku, ze szpontonem w dłoni. Dał znak; natychmiast dwudziestu czterech żołnierzy otoczyło nowoprzybyłych.

Sierżant rzekł przybyszom, iż trzeba zaczekać: komendant nie może z nimi mówić, albowiem wielebny ojciec prowincjał nie pozwala, aby jakikolwiek Hiszpan otworzył usta inaczej niż w jego obecności i aby przybywał w kraju więcej niż trzy godziny. „Ależ, rzekł Kakambo, pan kapitan, który umiera z głodu podobnie jak ja, nie jest Hiszpanem, jest Niemcem; czy nie moglibyśmy tedy pośniadać, czekając na Jego Wielebność?"

Sierżant udał się natychmiast do komendanta i zdał mu sprawę z tego oświadczenia. „Bogu chwała! — rzekł tamten; skoro to Niemiec, mogę się z nim rozmówić; niech go zawiodą do namiotu". Natychmiast zaprowadzono Kandyda do altany pokrytej zielenią, zdobnej piękną kolumnadą z zielonego i złotego marmuru, oraz klatkami w których mieściły się papugi, kolibry, rajskie ptaszyny, pantarki i inne co najrzadsze ptaki. Doskonałe śniadanie stało przygotowane w złotych wazach, podczas gdy Paragwajczycy jedli kukurydzę na drewnianych miskach, w szczerym polu, w skwarze słonecznym, wielebny ojciec komendant wstąpił do altany.

Był to piękny młodzieniec, o pełnej twarzy, rumiany i biały, płeć smagła, oko żywe, ucho różowe, wargi pąsowe, mina dumna, ale jakimś odrębnym rodzajem dumy, ani hiszpańskiej ani jezuickiej.

Zwrócono Kandydowi i Kakambie broń, którą im wprzód odjęto, jak również andaluzyjskie rumaki; Kakambo nasypał im owsa w pobliżu altany, wciąż mając na nie oko, z obawy jakiej pułapki.

Kandyd ucałował najpierw kraj szaty komendanta, następnie siedli do stołu. „Jesteś zatem Niemcem" — rzekł jezuita w tym języku. — Tak, wielebny ojcze, odparł Kandyd. Wymawiając te słowa, patrzyli na siebie zdumieni, ze wzruszeniem którego nie mogli opanować. „Z jakich stron? — spytał jezuita. — Z plugawej Westfalii, rzekł Kandyd; — urodziłem się na zamku Thunder-ten-tronckh. — O nieba! czy podobna! — wykrzyknął komendant. — Cóż za cud! zawołał Kandyd. — Byłżebyś to ty? — rzekł komendant. — To niemożebna", rzekł Kandyd.

Padają sobie w ramiona, ściskają się, leją strumienie łez. — Jak to! to ty, wielebny ojcze? — ty, brat pięknej Kunegundy, ty, zamordowany przez Bułgarów! ty, syn pana barona! ty, jezuitą w Paragwaju! Trzeba przyznać, że ten świat osobliwą toczy się koleją. O, Panglossie, Panglossie, jakiż byłbyś rad, gdyby nie to, iż powieszono cię tak przedwcześnie!"

Komendant kazał się usunąć czarnym, oraz Paragwajczykom, którzy podawali napitek w kryształowych pucharach. Złożył tysiączne dzięki Bogu i św. Ignacemu; ściskał Kandyda raz po razu, oblicza ich skąpały się we łzach. „Byłbyś jeszcze bardziej zdumiony, bardziej rozczulony, gdybym ci rzekł, że panna Kunegunda, siostra twoja którą mniemałeś zamordowaną, cieszy się najlepszym zdrowiem. — Gdzie? — W sąsiedztwie twoim, u gubernatora Buenos-Aires; wylądowałem tam właśnie, aby prowadzić wojnę przeciw wam". Każde słowo, które dorzucali w tej długiej rozmowie, piętrzyło dziw na dziwie. Cała ich dusza pomykała na język, czaiła się z wytężoną uwagą w uszach, błyszczała zaciekawieniem w oczach. Jako że to byli Niemcy, zabawiali się przy stole czas dłuższy, czekając na wielebnego ojca prowincjała; za czym, komendant tak prawił, wpatrując się z czułością w drogiego Kandyda.

XV. Jako Kandyd zabił brata Kunegundy

Na całe życie zostanie mi w pamięci obraz straszliwego dnia, gdy, w moich oczach, zamordowano rodziców i zgwałcono siostrę. Kiedy Bułgarzy odeszli, nie zdołano odnaleźć tej uroczej istoty; rzucono na jeden wóz matkę, ojca i mnie, dwie służące i trzech zarżniętych chłopaczków, aby nas pogrzebać w kaplicy oo. jezuitów, o dwie mile od zamku przodków. Jakiś jezuita pokropił nas święconą wodą; była straszliwie słona; parę kropel dostało mi się do oczu; dobry ojciec spostrzegł że powieka poruszyła się nieco; położył mi rękę na sercu i uczuł lekkie bicie; zaopiekował się mną, i, po upływie trzech tygodni rany zgoiły się bez śladu. Wiesz, drogi Kandydzie, że był ze mnie ładny chłopiec; wyrosłem na jeszcze ładniejszego; jakoż, wielebny ojciec Krust; superior klasztoru, zapłonął do mnie najtkliwszą przyjaźnią: oblekł mnie w sukienkę braciszka, zaś, w jakiś czas potem, wysłano mnie do Rzymu. Ojciec generał potrzebował zastępu młodych niemieckich jezuitów. Zwierzchnicy Paragwaju unikają, o ile mogą, przyjmowania nowicjuszów hiszpańskich; chętniej widzą cudzoziemców, nad którymi bardziej czują się panami. Wielebny ojciec jenerał, uznał mnie zdatnym do pracy w tej winnicy.

Puściliśmy się w drogę; jeden Polak, jeden Tyrolczyk i ja. Wkrótce po przybyciu, uczczono mnie rangą diakona i porucznika: dziś jestem pułkownikiem i kapłanem. Gotujemy się dzielnie przyjąć wojska hiszpańskiego króla: ręczę ci, że czeka je ekskomunika i lanie.

Opatrzność zsyła cię tu ku naszej pomocy. Ale czy, w istocie, prawdą jest, że ukochana siostra Kunegunda znajduje się w pobliżu, u gubernatora?". Kandyd upewnił przysięgą, że to najprawdziwsza prawda. Łzy zaczęły im ciec z oczu na nowo.

Baron nie mógł się dosyć naściskać Kandyda; nazywał go bratem, zbawcą. „Ach, rzekł, być może, drogi Kandydzie, uda się nam razem wkroczyć jako zwycięzcom do miasta i odbić Kunegundę. — To jest mym najgorętszym pragnieniem, rzekł Kandyd; miałem ją zaślubić i żywię jeszcze tę nadzieje. — Ty, zuchwalcze? wykrzyknął baron, ty, miałbyś tę bezczelność, aby zaślubić mą siostrę, która liczy siedemdziesiąt i dwa pokoleń! Zaiste, wielki to bezwstyd z twej strony, mówić mi o podobnym zamiarze!". Słysząc te słowa, Kandyd, osłupiały, tak odparł: „Wielebny ojcze, wszystkie pokolenia całego świata nie mają tu nic do gadania; wydobyłem twą siostrę z rąk Żyda i inkwizytora, ma względem mnie dosyć zobowiązań, pragnie mnie zaślubić. Mistrz Pangloss powiadał mi zawsze, że ludzie są równi; słowem, upewniam cię, że ją zaślubię. - Zobaczymy to , hultaju! — odparł jezuita baron Thunder-ten-tronckh; równocześnie wymierzył mu potężny cios płazem szabli w gębę. W tejże chwili, Kandyd dobywa szpady i zatapia ją po rękojeść w brzuchu barona-jezuity; ale ledwie wydobył jeszcze dymiące żelazo, zaczyna płakać: "Boże mój, Boże! zabiłem mego dawnego pana, przyjaciela, szwagra; jestem najlepszym człowiekiem na świecie i oto, już zgładziłem trzech ludzi, a w tym dwóch księży".

Kakambo, który czuwał na straży pod altaną, nadbiegł. „Nic nam nie pozostaje jak tylko drogo sprzedać życie, rzekł Kandyd; za chwilę ktoś nadejdzie; trzeba umrzeć z orężem w dłoni". Kakambo, który widział już nie takie rzeczy, nie tracił bynajmniej głowy, ściągnął z barona sukienkę jezuity, oblekł w nią Kandyda, włożył mu rogatą czapeczkę nieboszczyka i wsadził go na koń. Wszystko odbyło się w jednym mgnieniu oka. „Ruszajmy w cwał, dobry panie: wszyscy wezmą cię za jezuitę niosącego jakieś rozkazy; miniemy granice, nim komu przyjdzie na myśl puścić się za nami". Ostatnie słowa wymówił już w galopie; pędząc, krzyczał po hiszpańsku: „Miejsce, miejsce dla wielebnego ojca pułkownika!"

XVI. Co przygodziło się wędrowcom z dwoma dziewczętami, dwiema małpami oraz dzikim plemieniem noszącym miano Uszaków

Kandyd i jego sługa znaleźli się już poza granicami, a nikt jeszcze w obozie nie wiedział o śmierci Niemca-jezuity. Przezorny Kakambo pamiętał o tym aby zagarnąć do sakwy nieco chleba, czekolady, szynki, owoców i parę miarek wina. Zapuścili się na swych andaluzyjskich rumakach w nieznany kraj, bez śladu jakiejś drogi.


1 2 Dalej..

 Po przeczytaniu tego tekstu, czytelnicy często wybierają też:
Jako Kandyd i jego sługa przybyli do kraju Eldorad
Co ujrzeli w krainie Eldorado


 Przypisy:
[ 1 ] Jezuici stworzyli w Paragwaju samodzielne państwo teokratyczno-patriarchalne, pozostające, w zasadzie, pod protektoratem króla Hiszpanii, ale strzegące zazdrośnie swej niepodległości. Ludność państwa doszła do 170.000 nawróconych Indian, których ojcowie jezuici prowadzili istotnie jak dzieci, regulując ich życie aż do najmiejszych szczegółów, zupełnie maszynowo i z wykluczeniem wszelkiej samodzielności. Ustrój państwa był komunistyczny; wszystkie dochody szły do wspólnego skarbu. Jezuici zaspokajali z nich potrzeby mieszkańców, a ogromne zaoszczędzone sumy wysyłali do Europy.

« Kandyd   (Publikacja: 02-08-2002 Ostatnia zmiana: 06-10-2004)

 Wyślij mailem..   
Wersja do druku    PDF    MS Word
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl. Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie, bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
str. 1659 
   Chcesz mieć więcej? Załóż konto czytelnika
[ Regulamin publikacji ] [ Bannery ] [ Mapa portalu ] [ Reklama ] [ Sklep ] [ Zarejestruj się ] [ Kontakt ]
Racjonalista © Copyright 2000-2018 (e-mail: redakcja | administrator)
Fundacja Wolnej Myśli, konto bankowe 101140 2017 0000 4002 1048 6365