Racjonalista - Strona głównaDo treści


Fundusz Racjonalisty

Wesprzyj nas..
Zarejestrowaliśmy
205.012.469 wizyt
Ponad 1064 autorów napisało dla nas 7362 tekstów. Zajęłyby one 29015 stron A4

Wyszukaj na stronach:

Kryteria szczegółowe

Najnowsze strony..
Archiwum streszczeń..

 Czy Rosja użyje taktycznej broni nuklearnej?
Raczej tak
Chyba tak
Nie wiem
Chyba nie
Raczej nie
  

Oddano 15 głosów.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
John Brockman (red.) - Nowy Renesans

Znajdź książkę..
Sklepik "Racjonalisty"

Złota myśl Racjonalisty:
(..) istnienie Boga jest z pewnością problematyczne, i bez błędnego koła nie można dowodzić istnienia Boga na podstawie jego domniemanych objawień, ponieważ wiarygodność twierdzeń o objawieniach wymaga wykazania, że są to rzeczywiście objawienia Boga.
 Kultura » Sztuka » Teatr » Jednoaktówki (L.B.)

Trygław [2]
Autor tekstu:


Uboga izba wiejskiej chaty. Przy kołowrotku siedzi stara Wiedźma. Przędzie, nucąc cichutko.
Wiedźma:(nuci, wpatrzona w kręcący się kołowrotek) Koło, kręć się, kręć… Orle, naprzód pędź… Wrogów naszych bij… Niemców mieczem tnij… Trygławie, sprzyjaj… Wielki łup nam daj...
Rozlega się donośne łomotanie w drzwi.

Wiedźma:(przerywając pracę, sama do siebie) Kto to może być? Tylu ludzi tu ostatnio bywa… (nie wstając, w kierunku drzwi) Wejdź, kimkolwiek jesteś!
Drzwi się otwierają. Do izby wchodzi Ksiądz, przebrany za wieśniaka.

Ksiądz:( uśmiechając się do Wiedźmy) Dobrzy ludzi skierowali mnie tutaj… Uwiązałem mojego konia przy płocie… Chciałbym oddać pokłon posągowi Trygława… Okoliczni ludzie powiadają, że ten posąg jest ukryty w waszej chacie, babciu… (zaciera ręce z zimna)

Wiedźma:(przyglądając się podejrzliwie gościowi) A tak, tak, to ja pilnuję teraz posągu… Powierzyli mi go nasi kapłani… Taka skromna, wiejska chata na skraju wsi nie budzi podejrzeń… Teraz, kiedy w Szczecinie zapanowała wiara niemiecka i nie ma tam już naszych posągów, wielu wędrowców przybywa tu do mnie z dalekich stron, żeby złożyć ofiarę i prosić Trygława o przychylność… (z zapraszającym gestem) Wejdź, wejdź, dobry człowieku, ogrzej się w izbie. Na dworze zimno… Siądź sobie...

Ksiądz:(zamyka za sobą drzwi, wchodzi do izby i siada na stołeczku, w kącie) Ja też pokonałem daleką drogę, żeby tu przybyć. Pochodzę z Gotlandii, ale dobrze znam wasza mowę, bo często przyjeżdżam w te strony z towarem. Jestem kupcem… (rozsiada się wygodniej) Ostatnio przeżywałem trudne czasy… Popadłem w długi… Dlatego sprzedałem cały swój majątek po to, żeby kupić cenny towar — wyroby rękodzielnicze z dalekich krajów. Te przepiękne amfory, te kobierce, przetykane złotem, te szaty, godne królewskich dworów...

Wiedźma:(słuchając z zainteresowaniem) Musisz być bardzo bogatym człowiekiem… Co zrobiłeś z tymi wszystkimi skarbami?

Ksiądz: — To była moja jedyna szansa na godziwy zarobek. Załadowałem towar na statek i popłynąłem do Bremy, gdzie wedle umowy cały ładunek miał zostać odebrany i wykupiony przez tamtejszych kupców. Wypłynęliśmy w drogę przy pięknej pogodzie, ale już po kilku dniach żeglugi rozpętała się burza. Naszym stateczkiem rzucało w górę i w dół… Wszyscy krzyczeli do mnie: wyrzuć za burtę choć część towaru, bo inaczej wszyscy pójdziemy na dno! Ale ja byłem uparty i powiedziałem, że prędzej ich zabiję albo utonę, niż pozwolę cokolwiek wyrzucić. Wraz z utratą towaru byłbym skończony, a moje życie straciłoby sens… I wówczas przypomniało mi się, że wy, Słowianie, wzywacie w takich razach pomocy Trygława, najwyższego z bogów Szczecina... Zacząłem więc głośno modlić się do Trygława, przekrzykując odgłos szalejącej burzy. Nie znając właściwych formuł, modliłem się własnymi słowami... Przysiągłem Trygławowi, że jeśli bez szwanku wybawi mnie z opresji, to odszukam jego posąg i złożę mu ofiarę. I zostałem wysłuchany — jeszcze nie przebrzmiały słowa mojej modlitwy, gdy burza nagle ucichła, deszcz przestał padać, a morze przestało kołysać statkiem...

Wiedźma: — Niesłychane rzeczy prawicie, panie. Chwała niech będzie boskiemu Trygławowi! A co było potem?

Ksiądz: — Dalsza podróż upłynęła bez przeszkód, a w Bremie już czekali na mnie kupcy z zapłatą za dostarczony towar. Dzięki temu znów stałem się bogatym człowiekiem. Ale nie zapomniałem, że zawdzięczam to Trygławowi! Przybyłem do Szczecina i tam dopiero dowiedziałem się, że w tym grodzie nie ma już jego świątyni. Jakaż była moja rozpacz! Ale miejscowi ludzie powiedzieli mi, w którym kierunku mam iść i kogo pytać po drodze, żeby dotrzeć do was, babciu. I tak, po czterech dniach marszu, przybyłem aż tutaj… (z niepokojem) Nie mogę się doczekać chwili, gdy zobaczę posąg. Czy zachował się on w dobrym stanie? Czy jest tu bezpieczny?

Wiedźma: — Możesz być spokojny, wędrowcze. Zdarza się czasem, że pachołkowie przeklętego Ottona węszą po okolicy, ale nigdy nie uda im się odnaleźć naszego posągu, bo miejscowy lud nie zdradzi im tej tajemnicy. (poufałym tonem) Tobie, który jesteś tak gorącym czcicielem Trygława i tyle mu zawdzięczasz, mogę w zaufaniu powiedzieć, że każdy krok Ottona jest nam wcześniej znany. Wiele razy nas to ocaliło!

Ksiądz:(z niepokojem) Jak to? Skąd możecie wiedzieć, co ma zamiar uczynić bis… (odchrząkując) ten przeklęty Otton?

Wiedźma: — Wiem, wiem wszystko! Sam książę Niklot w mojej obecności rozmawiał o tym ze swoimi rycerzami. Książę powiadał, że jego zaufany sługa, Gniewomir, przebywa w najbliższym otoczeniu Ottona. Ten Gniewomir udaje, że chce zostać kapłanem wiary niemieckiej, a równocześnie informuje naszego księcia o wszystkim, co Otton postanowi. O, książę Niklot to wielki pan! Ma tylu rycerzy, ile drzew w lesie!

Ksiądz:(z trudem ukrywając przerażenie) Jak to było możliwe... To… rzeczywiście… wielki sukces księcia, że udało mu się wprowadzić swojego człowieka do otoczenia Ottona...

Wiedźma: — Książę był tu niedawno, żeby złożyć ofiarę Trygławowi. Przy okazji książę ostrzegł i kapłanów, i mnie o grożącym nam niebezpieczeństwie. Gniewomir doniósł mu, że Otton wysłał swojego człowieka z misją odszukania i wykradzenia naszego posągu… Ten człowiek ma przybyć tu do nas w przebraniu...

Ksiądz:(blednie, z trudem łapiąc powietrze) I co dalej? Czy ten ...człowiek ...już tu był ? (wstaje)

Wiedźma:(machając lekceważąco ręką) Gdzie tam, jeszcze za wcześnie! Ja myślę, że zanim on tutaj trafi, to minie co najmniej miesiąc. Zresztą, jak tu przyjdzie, to pewnie bez trudu odgadnę, że to on… Książę Niklot obiecał, że jego słudzy będą mieli baczenie na moją chatę i przywołają go, gdy tylko będzie mi coś groziło… (poufałym tonem) Powiem ci w zaufaniu jeszcze jedno: nasz książę wysłał Gniewomirowi tajny rozkaz, co ma czynić, gdyby ów sługa Ottona mimo wszystko zdołał wykraść nasz posąg...

Ksiądz: — Rozkaz? Jaki rozkaz?

Wiedźma: — Książę Niklot powiedział: „Gdy tylko otrzymasz ode mnie wiadomość, że posąg Trygława został wykradziony, Gniewomir musi zaczekać na stosowny moment i wbić Ottonowi nóż prosto w serce. Niech szczecinianie zobaczą, że nasi pogańscy bogowie też mają siłę i też potrafią odpłacać za wyrządzone im krzywdy…" (wstając) No, ale pójdę już po ten posąg, bo pewnie się niecierpliwisz, drogi wędrowcze. Posąg jest dobrze ukryty w skrytce, której nikomu nie mogę pokazać... Przecież przebyłeś drogę długą i pełną niebezpieczeństw właśnie po to, by ten posąg zobaczyć… Tylko pamiętaj, że każdy, kto chce zobaczyć Trygława, musi dać mi za to złotą monetę..… (uśmiecha się do Księdza, a potem wychodzi bocznymi drzwiami, kuśtykając z wysiłkiem)

Ksiądz:(nieswoim głosem) Tak, babciu, dam wam złotą monetę, a nawet dam coś więcej… Tylko przynieście mi ten posąg jak najprędzej… (spogląda na oddalającą się Wiedźmę. gdy ta znika za bocznymi drzwiami, chwyta się oburącz za głowę z przerażenia. mówi półgłosem, sam do siebie) Na Boga żywego, co ja mam robić? Co ja mam teraz robić? Chciałem wykraść posąg i wracać do biskupa, a teraz co? Jeśli ucieknę z posągiem, ta stara natychmiast zawiadomi Niklota, a ten z kolei wyśle wiadomość do Gniewomira. Ten przeklęty gad, Gniewomir! Od razu wydał mi się podejrzany… Tak czy owak, zanim wrócę z posągiem do Szczecina, biskup Otton będzie już martwy! A wracać z niczym do biskupa też nie chcę i nie mogę... (chodzi w kółko po izbie, zastanawiając się) Co ja mam robić… Jedyne wyjście wydaje się takie: po cichu zabić staruchę i co koń wyskoczy uciec z posągiem do Szczecina. Dobrze, że wziąłem ten nóż… (maca się po kieszeni) Zanim Niklot dowie się o wszystkim, upłynie sporo czasu, a ja przebędę kawałek drogi. Wówczas miałbym szansę dotrzeć do mojego biskupa szybciej, niż wysłannik Niklota dotrze do Gniewomira… To będzie trudne zadanie, to przecież całe trzy dni drogi… Ale jeśli to mi się uda, jeśli dotrę do Szczecina pierwszy, to Otton natychmiast wyda Gniewomira na śmierć, a i posąg też będzie w naszych rękach… (pociera dłonią czoło) Tylko czy wolno mi zabić tę staruchę, która niczego złego mi nie uczyniła? Wielki to będzie grzech, ale ...w Bożej sprawie popełniony. Zresztą, czy życie tej staruchy może być dla mnie ważniejsze, niż życie mojego świątobliwego, czcigodnego biskupa Ottona? (staje, przez chwilę zastanawia się, a potem kiwa potakująco głową) Tak, nie mam innego wyjścia. Muszę ją zabić, i to jak najszybciej. (zastyga w zadumie)
Boczne drzwi otwierają się powoli. Do izby wchodzi Wiedźma, z wysiłkiem dźwigająca półmetrowy, metalowy posąg o trzech obliczach. Ksiądz podbiega do Wiedźmy, by jej pomóc, odbiera posąg z jej rąk, a potem stawia go na podłodze, na środku izby.

Wiedźma:(dysząc ciężko siada na swoim siedzeniu, przy kołowrotku) Oj, stara już jestem, stara! Nie mam już tyle sił, co dawniej! Daj mi teraz monetę, wędrowcze...

Ksiądz:(obchodzi posąg wokół, przyglądając mu się uważnie) Tak, babciu, zaraz dostaniecie należną zapłatę… A ten posąg coraz bardziej mi się podoba… Nie jest on wcale ciężki, łatwo go przenieść i przytroczyć do siodła… Przyda mi się on, oj przyda… (pod pozorem oglądania posągu próbuje zajść Wiedźmę od tyłu, ta jednak za każdym razem obraca się w jego stronę, coraz bardziej zaniepokojona)

Wiedźma: — Czemu tak dziwnie na mnie patrzycie, panie? Dajcież mi wreszcie złotą monetę...

Ksiądz: — Dobrze, dobrze, już daję... (podchodzi do Wiedźmy, pochylając się nad nią) Nikczemna babo, oto twoja zapłata za to, że służysz plugawym demonom! (błyskawicznym ruchem wyciąga z kieszeni nóż i wbija go Wiedźmie w bok. Wiedźma wydaje z siebie głuchy jęk, po czym zrywa się gwałtownie na nogi)

Wiedźma: — Ty przeklętniku! To ty jesteś wysłannikiem Ottona! Nie powinnam ci ufać! Tyle ci niepotrzebnie nagadałam… teraz wiesz za dużo! Ale nie ujdziesz stąd żywy, złapią cię… (słaniając się, ucieka w kierunku głównego wyjścia. krzyczy przeraźliwie) Pomocy! Pomocy! Bywaj tu, kto żyw! (znika za drzwiami)
Zaskoczony Ksiądz rzuca się za nią w pogoń, z zakrwawionym nożem w dłoni. Słychać odgłosy szamotaniny, a potem coraz głośniejszy tupot kroków. Po dłuższej chwili odgłosy oddalają się i zapada cisza.

SCENA TRZECIA


Do opustoszałej izby wchodzi Książę Niklot, odziany w rycerską zbroję, na którą ma narzucony szkarłatny płaszcz. Za księciem do izby wchodzi młody rycerz, Stoigniew. Obaj na moment nieruchomieją na widok stojącego na środku izby posągu Trygława. Zdejmują z głów hełmy i podchodzą do posągu.

Książę Niklot: (troskliwie pochyla się nad posągiem, czule gładząc go dłonią) Jakie to szczęście, że temu przeklętnikowi nie udało się wykraść posągu… (kładzie hełm na stole, a potem siada na stołeczku. do Stoigniewa) Obaj z Kosmasem świetnie się spisaliście, chwytając łotra na gorącym uczynku. Dobrze, że was tu zostawiłem na czatach. Czy opatrzono już naszą nieszczęśliwa staruszkę?

Stoigniew: — Tak, mości książę! Wasz medyk od razu się nią zajął. Ale wciąż nie wiadomo, czy przeżyje. Nadal jest nieprzytomna, bredzi w gorączce. Ten szubrawiec dźgnął ją nożem… Nasi ludzie rozpoznali go — to kapłan wiary niemieckiej. Widziano, jak w Szczecinie niszczył nasze posągi i świątynie, do spółki z innymi sługami Ottona. Najlepiej byłoby go zabić na miejscu, jak psa...

Książę Niklot:(dobrodusznie) Pozwól, chłopcze, że to ja o tym zadecyduję. Wy, młodzi, macie gorące głowy i szybkie miecze… (po chwili zastanowienia) Kapłan? To ciekawe… Przyprowadź mi go tutaj… Chcę z nim porozmawiać, zanim wydam na niego wyrok.

Stoigniew: — Już po niego idę. Czy mamy go rozwiązać? To może być niebezpieczne...

Książę Niklot: - (śmiejąc się) Pewnie że tak, rozwiążcie go. Chyba nie sądzisz, że bałbym się jakiegoś klechy, który potrafi tylko modlić się i umartwiać ciało postami, ale nie umie walczyć! No już, dawaj mi go tu szybko, bo nie mam wiele czasu. Zaraz tu przybędzie moja rycerska drużyna!

Stoigniew: — Wedle rozkazu, książę! (kłania się i wychodzi)
Niklot rozsiada się wygodniej i odpasuje miecz, kładąc go obok siebie na podłodze. Siedzi, przyglądając się posągowi Trygława. Po chwili do izby wchodzi Stoigniew, mocno trzymający za ramię Księdza.

Stoigniew:(wpychając Księdza do wnętrza izby) Naprzód! Sam książę Niklot chce z tobą porozmawiać, zanim zawiśniesz na gałęzi!

Książę Niklot:(daje Stoigniewowi znak, by ten opuścił pomieszczenie. Stoigniew kłania się księciu i wychodzi) Siadaj, sługo złej sprawy! (wskazuje Księdzu drugi stołek) Wiem dobrze, kim jesteś i po co tu przybyłeś. Chciałeś pozbawić nas posągu boskiego Trygława! (wskazuje na posąg)
Ksiądz siada, z niepokojem wpatrując się w twarz Niklota.

Ksiądz:(z wahaniem i obawą) Nie jestem sługą złej sprawy. Przynoszę wam jedynego, prawdziwego boga.

Książę Niklot: — Doprawdy? A co przyniosłeś tej biednej staruszce, którą ugodziłeś nożem? (wskazuje na stojący pośrodku izby kołowrotek) Dziwię się zresztą, że chciałeś ją zabić — ona by cię przecież nie dogoniła, gdybyś próbował uciekać z posągiem. Czegoś tu nie rozumiem... (po chwili namysłu) Ty i twój biskup Otton jesteście Niemcami i niemiecką przynieśliście nam wiarę. Obaj jesteście wrogami wolności, obaj gardzicie ciałem, a zwracacie się do świata omamień ducha. Gardzicie mądrością, owocne życie jest dla was bez znaczenia, jesteście piewcami bezczynnej wegetacji...

Ksiądz: — Nie mów tak, książę! Jak możesz zamykać oczy na prawdę? Przemawiasz jak Antychryst! Nie godzi mi się tego słuchać! Zamilcz!

Książę Niklot: — Antychryst? Wy, chrześcijanie, określacie tym mianem wszystko to, co w człowieku godne, wielkie i szlachetne; wszystko to, co sprawia, że świat pragnie stać się czymś więcej, niż jest. Wiele o was wiem. Z niejedną wyprawą krzyżową już walczyłem. Czytałem wasze pisma, znam wasze święte księgi… Jesteście wrogami cywilizacji i kultury To, że ludzie mają jakieś pragnienia, które lokują na tym świecie, wy nazywacie „grzechem". Każecie ludziom czuć się winnymi temu, że ...żyją.

Ksiądz: — Jak to „wrogami cywilizacji i kultury"? Przecież to my przynosimy twoim ciemnym poganom pismo, którego dotąd nie znali!

Książę Niklot: — Nie wasze to pismo, nie wasze! Przecież wasi papieże sami pisali, że łacina to „język Jowisza"! Z kultury macie tylko to, co ukradliście pogańskiemu Rzymowi, który przedtem sami wydaliście na pastwę barbarzyńców! (ironicznie) Bardziej niż walka z barbarzyńcami, interesowały was modły i pokuty! Co tam Ojczyzna ziemska, przy niebieskiej Ojczyźnie się ostoim… Ciekawe tylko, dlaczego teraz, zamiast się modlić i umartwiać, przychodzicie tu do nas i przemocą narzucacie nam waszą wiarę...

Ksiądz: — Bo chcemy ocalić wasze dusze od wiekuistego potępienia! Jak możesz, książę, będąc człowiekiem wykształconym, stawać w obronie bałwochwalstwa? Jak możesz zwalczać prawdziwą religię? Czy nie słyszałeś o tym, co zrobiliśmy z posągami waszych demonów w Szczecinie? Czy nie okazało się dowodnie, że te posągi są tylko bezsilnym drewnem?

Książę Niklot: — Czy naprawdę uważasz, że wasze relikwie też nie dałyby się porąbać lub spalić? To przecież o niczym nie świadczy! Nic nie rozumiesz, twoja wiara cię oślepiła. My, poganie, dobrze wiemy, że posągi naszych bogów zostały wykonane przez ludzi. Przecież zrobienie niektórych posągów ja sam zleciłem! Posągi to tylko pobożna ofiara na cześć bogów, to tylko nasze naiwne, ludzkie wyobrażenie ich wyglądu. Każdy chętnie ogląda podobizny osób, które kocha, nic więc dziwnego, że chętnie ogląda podobizny bogów. (ironicznie) Każdy, może poza wami, chrześcijanami, którzy podobno swego boga kochacie, ale widzieć go nie chcecie i podobizn jego nie czcicie... (poważniejąc) Jeśli jednak ty i twój biskup myślicie, że bogowie mieszkają w drewnie i że wraz ze zniszczeniem tego drewna zdołaliście zniszczyć bogów, to jesteście bardzo naiwni. Musisz wiedzieć, mój biedaku, że istnienie bogów nie zależy od istnienia posągów, a nawet ...nie zależy od tego, czy ktokolwiek w nich wierzy i składa im hołd. Są przecież nieśmiertelni... Po latach i wiekach nasi bogowie mogą się upomnieć o swoje prawa, a wtedy, biada wam, wyznawcy krzyża… To ziemia dumna i niczyja, nikt nie zdoła jej ujarzmić… (wsłuchuje się w odgłosy, dochodzące z zewnątrz) Słychać konie moich rycerzy. Dobrze, że już przybyli. Miałem tu na nich czekać.

Ksiądz:(z oburzeniem) Nasza wiara to wiara prawdziwa, wiara objawiona wszystkim ludom. To wiara w jedynego, prawdziwego, miłosiernego i wszechmocnego Boga!

Książę Niklot: — Chyba nie mówisz poważnie? Przecież żaden z nas obu nie wie, którzy bogowie istnieją i ilu ich jest. Różnimy się tylko tym, że ty udajesz, że wiesz, a w dodatku narzucasz swoją opinię innym. Twoja religia to niewiedza, podniesiona do rangi dogmatu! „Wierzę, bo to niedorzeczne" — czyż nie tak stoi napisane w waszych księgach? (po chwili zastanowienia) Może trochę się rozgadałem, ale tak rzadko mam okazję, żeby prowadzić dysputę z chrystusowym kapłanem. Wy, chrześcijanie, zazwyczaj skracacie pogan o głowę, nie dając im szansy na przedstawienie swoich racji...

Ksiądz:(puszczając ostatnią uwagę księcia mimo uszu) Skoro, jak sam przyznałeś, książę, w posągach nie mieszkają wasze demony, to dlaczego tak te posągi opłakujecie, tak ich bronicie? Po co one są wam potrzebne?

Książę Niklot: — A po co wam jest potrzebny krzyż? Przecież w drzewie waszych krzyży też nic nie mieszka! Bo chcecie mieć oczywisty dla wszystkich symbol swojej religii. Nasze posągi pełnią podobną rolę. To symbole naszej walki, naszego oporu, naszego trwania, naszego ducha. To dlatego tak prześladujecie i niszczycie posągi bogów, tak się ich boicie. Ty sam naraziłeś swoje życie, byle tylko dostać w swoje brudne łapy posążek Trygława. Gdyby twój biskup nie bał się tego posągu, to by cię tu nie wysłał, prawda? A dlaczego ów świątobliwy tyran powycinał nasze święte drzewa? Także ze strachu! Człowiek, który boi się drzew, zamiast je czcić, nie jest godny, by chodzić po ziemi… Po co nam posągi… Tam, na zewnątrz, czekają moi rycerze. Nie muszę im opowiadać tego wszystkiego, co przed chwilą opowiedziałem tobie, by wiedzieli, o co walczą. Wystarczy, że pokażę im posążek Trygława, czczony przez nich i przez ich ojców. Ten posążek poprowadzi nas do zwycięstwa. (wstaje, przechadzając się po izbie. po dłuższym namyśle) Myślisz pewnie, że zamierzam skazać cię na śmierć? Nie, nie, mój drogi, to byłoby zbyt proste… Wy, chrześcijanie, wcale nie jesteście pozbawieni chęci korzystania z życia, ale wy chcecie cierpieć tu, żeby używać sobie tam, w zaświatach… Ba, niektórzy z was sami poszukują cierpienia po to, żeby zapewnić sobie tym więcej rozkoszy w niebiesiech... (ironicznie) Gdybym cię więc skazał na tortury i okrutną śmierć, to wedle twojej religii zapewniłbym ci wieczną szczęśliwość, a tego właśnie chciałbym uniknąć. Nie jesteś godzien aż takiej nagrody! Kto wie, może po śmierci zostałbyś waszym „świętym" i następne pokolenia modliłyby się do ciebie! Powiedzieliby: bojownik za wiarę, zamordowany przez pogańskiego księcia Obodrzyców! Nie, nie, stanowczo na to nie zasługujesz! Ja jestem poganinem, ja nie miłuję moich wrogów, bo to wbrew naturze — ja z wrogami walczę. Dlatego wolę, żebyś żył wśród swoich, na wolności, a potem zdechł jak pies, nie zauważony przez nikogo… Twoja śmierć przejdzie bez echa i bez pożytku dla twojego kościoła — oto moja kara. Dlatego wypuszczam cię wolno. Powiedz swojemu biskupowi, że nie daruję mu zniszczenia naszych świątyń w Szczecinie. Właśnie zbieram swoich rycerzy i ruszam na zachód, żeby rozgromić wyprawę krzyżową, którą zmontowali przeciwko mnie niemieccy margrabiowie... (w kierunku drzwi) Stoigniew! Do mnie! (po chwili do izby wpada Stoigniew)

Stoigniew: — Wzywałeś mnie, książę?

Książę Niklot: — Wyprowadź go (pokazuje na Księdza) na środek wsi, a potem zwołaj ludność. Niech pachołkowie pokażą go wszystkim i opowiedzą, po co tu przybył i co zrobił. Niech spojrzy naszym ludziom prosto w oczy. A potem ogłoś, że puszczam go wolno i nie pozwalam go tknąć. Niech wraca do swojego Ottona.

Stoigniew:(ze zdziwieniem) Ależ, książę! On musi zginąć! Gdyby Otton dostał w swoje ręce naszego człowieka, to by go na pewno… (robi dłonią gest, oznaczający poderżnięcie gardła)

Książę Niklot: — Milcz! Dobrze o tym wiem. Pewnie tego nie pojmiesz, ale chciałem pokazać temu przybłędzie, że wyznawcy krzyża tylko mówią o miłowaniu nieprzyjaciół, a my, choć wrogów wcale nie miłujemy, to jesteśmy od nich szlachetniejsi. Czy zrozumiałeś mój rozkaz?

Stoigniew:(kłaniając się) Tak, mości książę! Stanie się wedle twojej woli.

Książę Niklot: — Zanim zrobisz to, co ci poleciłem, powinieneś odebrać z moich rąk nagrodę. Uklęknij, dzielny chłopcze. (Stoigniew klęka przed księciem na jedno kolano). W nagrodę za twoją czujność, dzięki której pochwyciłeś tego oto skrytobójcę, wroga naszej wiary, (wskazuje na Księdza) mianuję cię chorążym mojego wojska. Weź ten posąg i noś go zawsze z sobą. Strzeż go we dnie i w nocy, także na polu bitwy. (podnosi z podłogi posążek Trygława i całuje go trzykrotnie, za każdym razem z innej strony, a potem podaje go Stoigniewowi)

Stoigniew: — Dzięki ci, panie, za ten zaszczyt! Dzięki! Będę go strzegł, jak źrenicy oka! (bierze posąg w dłonie i podobnie jak książę całuje go trzykrotnie. wstaje)

Książę Niklot: — A teraz idź, pokaż ten posąg moim rycerzom i mieszkańcom wsi. (siada) Niech rycerze szykują się do drogi: zaraz do was dołączę. (do Księdza) Idź sobie i nigdy więcej się tu nie pokazuj, bo następnym razem nie będę tak wspaniałomyślny. (Ksiądz wstaje i podchodzi do drzwi)

Stoigniew:(radośnie) Już się robi, szlachetny książę! Chciałbym tylko najpierw poinformować cię, książę, że razem z twoimi rycerzami właśnie przybył tu goniec z Arkony, twój giermek. Czy mam go wpuścić? (widząc potakujący gest księcia, wychodzi z posągiem w dłoniach, prowadząc przed sobą Księdza. po chwili słychać dobiegające z zewnątrz, gromkie okrzyki radości)

Książę Niklot:(z westchnieniem ulgi, sam do siebie) Nareszcie! Nareszcie! Wróżby, same w sobie, mogą nie mieć większego znaczenia, ale jakże one wpływają na waleczność wojska!


1 2 3 Dalej..

 Po przeczytaniu tego tekstu, czytelnicy często wybierają też:
Wyrocznia
Zosimos, ostatni poganin


« Jednoaktówki (L.B.)   (Publikacja: 02-08-2002 Ostatnia zmiana: 06-09-2003)

 Wyślij mailem..   
Wersja do druku    PDF    MS Word

Lech Brywczyński
Ur. 1959. Studiował chemię i historię; pracował w wielu zawodach, m.in. jako tłumacz, wydawca, dziennikarz lokalnej prasy, animator życia kulturalnego; dramatopisarz (dramaty publikowane m.in. w: czasopiśmie Res Humana, szczecińskich Pograniczach, w gdańskim Autografie, w elbląskim Tyglu, w magazynie Lewą Nogą, i in.); w 2002 r. ukazała się jego książka Dramaty Jednoaktowe (sponsorowana przez Urząd Miejski w Elblągu).
 Strona www autora

 Liczba tekstów na portalu: 13  Pokaż inne teksty autora
 Najnowszy tekst autora: Lewica a wiara rodzima, czyli... POGANIE DO AFRYKI!
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl. Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie, bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
str. 1667 
   Chcesz mieć więcej? Załóż konto czytelnika
[ Regulamin publikacji ] [ Bannery ] [ Mapa portalu ] [ Reklama ] [ Sklep ] [ Zarejestruj się ] [ Kontakt ]
Racjonalista © Copyright 2000-2018 (e-mail: redakcja | administrator)
Fundacja Wolnej Myśli, konto bankowe 101140 2017 0000 4002 1048 6365