Ludzie, cytaty » Voltaire » Fragmenty dzieł » Prostaczek - Wolter
2.Jak Prostaczek doszedł do rodziny Autor tekstu: Wolter
Wedle swego zwyczaju Prostaczek obudził się ze słońcem, z pianiem koguta, którego w Anglii i Huronii nazywają „trąbą dnia".
Nie był w tym podobny do wykwintnisiów, którzy barłożą się w łóżku, aż
słońce dokona połowy swego obrotu, którzy nie mogą ani wstać, ani spać,
tracą mnóstwo godzin w stanie pośrednim między życiem a śmiercią i skarżą
się jeszcze, że życie jest zbyt krótkie.
Zrobił już ze dwie lub trzy mile, zabił z trzydzieści
sztuk zwierzyny kulą, po czym wracając zastał przeora Najświętszej Panny z Góry i jego zacną siostrzyczkę przechadzających się w szlafmycach po
ogrodzie. Pokazał im zdobycz i dobywając spod koszuli mały talizman, który
zawsze nosił na szyi, ofiarował im go w odpłatę dobrego przyjęcia.
— To mój najdroższy skarb — dodał — upewniono mnie, że
będę zawsze szczęśliwy, póki będę nosił ten figielek na sobie; daję go
wam, iżbyście byli zawsze szczęśliwi.
Przeor i pannica uśmiechnęli się z rozczuleniem z naiwności Prostaczka: dar ten stanowiły dwa dość licho odrobione portreciki,
związane zatłuszczonym rzemykiem.
Panna de Kerkabon spytała, czy w Huronii są malarze.
— Nie — odparł — osobliwość tę mam od swojej mamki. Mąż
jej wziął to łupem, ograbiwszy paru Francuzów z Kanady, którzy toczyli z nami wojnę… To wszystko, co mi wiadomo.
Przeor przyglądał się bacznie portretom; zbladł, ręce
drżały mu ze wzruszenia:
— Najświętsza Panno z Góry! — wykrzyknął — toć to
twarz mego brata i jego żony!
Siostra, przyjrzawszy się z równym wzruszeniem, orzekła
to samo. Ogarnęło ich zdumienie, radość zmieszana z bólem; roztkliwili się,
płakali; serce im biło, wydawali krzyki, wydzierali sobie portrety; brali je i oddawali je sobie dwadzieścia razy na sekundę; pożerali oczami portrety i Hurona; pytali go bezładnie, gdzie, kiedy i jak te portrety dostały się do rąk
jego mamki: liczyli czas od wyjazdu kapitana; przypominali sobie, iż mieli
wiadomość, że dotarł do ziemi Huronów i że od tej pory wszelki słych o nim zaginął.
Prostaczek powiedział im, że nie znał ojca ani matki.
Przeor, człowiek wcale bystry, zauważył, że Prostaczek ma nieco zarostu:
wiedział, że Huroni go nie mają.
— Ma włosy na brodzie, jest tedy synem Europejczyka...
Brat ani jego żona nie dali znaku życia od czasu wyprawy na Huronów w roku
1669… Bratanek mój musiał być wówczas dzieckiem przy piersi. Mamka-Huronka
ocaliła mu życie i zastąpiła matkę.
Wreszcie, po stu pytaniach i odpowiedziach — przeor i jego
siostra wywnioskowali, że Huron jest ich rodzonym bratankiem. Uściskali go lejąc
łzy; Prostaczek zaś śmiał się nie mogąc sobie wyobrazić, aby Huron mógł
być bratankiem przeora z Dolnej Bretanii.
Towarzystwo zjawiło się niebawem. Pan de Saint-Yves, który
był wielkim fizjonomistą, porównał oba portrety z twarzą Prostaczka, po
czym wywiódł bystro, że ma oczy matki, czoło i nos nieboszczyka kapitana,
policzki zaś przypominają coś z obojga.
Panna de Saint-Yves, która nigdy nie widziała ani jego
ojca, ani jego matki, upewniała, że Prostaczek zupełnie jest do nich podobny.
Wszyscy podziwiali Opatrzność oraz cudowne związki wydarzeń. Słowem, byli
tak przeświadczeni o pochodzeniu Prostaczka, że on sam zgodził się być
bratankiem przeora oświadczając, że nie ma nic przeciw temu pokrewieństwu.
Zgromadzenie udało się podziękować Bogu do kościoła
Najświętszej Panny z Góry, gdy Huron z obojętną miną zabawiał się w domu
butelką.
Anglicy, którzy go przywieźli, gotowi rozwinąć żagiel,
przyszli mu oznajmić, że czas w drogę.
— Widocznie — odparł — nie odnaleźliście tu stryjów i ciotek… Zostaję… Wracajcie do Plymouth: daję wam wszystkie swoje rzeczy;
nie trzeba mi już niczego, skoro jestem bratankiem przeora.
Anglicy odpłynęli, niewiele troszcząc się o Prostaczka i o jego odnalezionych bretońskich krewniaków.
Skoro stryj i ciotka, i cała kompania odśpiewali Te
Deum; skoro delegat jeszcze nadręczył Prostaczka pytaniami; skoro
wyczerpano wszystko, na co może się zdobyć zdumienie, radość,
roztkliwienie, przeor z Góry i ksiądz de Saint-Yves uchwalili co rychlej
ochrzcić Prostaczka. Ale z dwudziestoletnim hurońskim dryblasem była
cokolwiek inna sprawa niż z niemowlęciem, które się odradza bez własnej świadomości.
Trzeba go było oświecić, co zdawało się niełatwe, gdyż ksiądz de
Saint-Yves był przekonany, że człowiekowi, który nie urodził się we
Francji, brak jest wszelkiego oleju w głowie.
Przeor zwrócił uwagę obecnych, iż mimo że w istocie
pan Prostaczek, jego bratanek, nie miał szczęścia urodzić się w Dolnej
Bretanii, posiada on dowcip wcale bystry; ze wszystkich jego odpowiedzi można
osądzić, że, tak po ojcu, jak po matce, natura obdarzyła go hojnie w tej
mierze.
Spytano go najpierw, czy kiedy czytał jaką książkę.
Odparł, że czytał Rabelais'go w przekładzie angielskim i parę urywków z Szekspira, które umie na pamięć; znalazł te książki u kapitana, który go
wiózł z Ameryki do Plymouth, a bardzo mu trafiły do smaku. Delegat nie
omieszkał zadać mu paru pytań w kwestii tych książek.
— Przyznam się — odparł Prostaczek — że domyśliłem się
tego i owego, reszty zaś nie rozumiałem zgoła.
Słysząc to ksiądz de Saint-Yvcs zauważył, że i on
sam, i większość ludzi zawsze czyta w ten sposób.
— Czytałeś zapewne Biblię? — spytał.
— Bynajmniej, księże proboszczu; nie było jej wśród
książek kapitana… nigdy nawet o niej nie słyszałem.
— Oto, jakie to ladaco ci Anglicy — wykrzyknęła panna de
Kerkabon — więcej im warta sztuka Szekspira, plumpudding i butelka rumu niż cały
Pięcioksiąg! Toteż nie nawrócili nikogo w Ameryce… To ludzie przeklęci od
Boga: tylko patrzeć, jak odbierzemy im Jamajkę i Wirginię.
Na razie sprowadzono z Saint-Malo najzdatniejszego krawca,
aby ubrać Prostaczka. Towarzystwo rozstało się. Delegat powędrował ze swymi
pytaniami gdzie indziej. Odchodząc panna de Saint-Yves odwróciła się kilka
razy, aby popatrzeć na Prostaczka: on zaś skłonił się jej niżej niż
komukolwiek w życiu.
Przed rozstaniem delegat przedstawił pannie de Saint-Yves
swego syna, drągala, który świeżo opuścił kolegium; ale ledwie nań
spojrzała, tak była zajęta dwornością Hurona.
« Prostaczek - Wolter (Publikacja: 03-08-2002 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 1687 |