|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Światopogląd » Irreligia
Istota wiary i religii [1] Autor tekstu: Mariusz Agnosiewicz
"Teologia
to puszka Pandory; a skoro nie można
jej zamknąć, to warto przynajmniej ostrzec,
że ta nieszczęsna puszka jest otwarta"
Lord Bolingbroke, ang.
polityk (torys), myśliciel
Spis treści:
Wstęp
I. Wiara: aspekt intelektualistyczno-filozoficzny
1. Pytania podstawowe
1.1. Dlaczego tak a nie inaczej?
1.2. Zasada antropiczna
1.2.1. Wieloświat czyli multiversum
1.2.2. Kosmologiczny dobór naturalny
2. Tzw. pierwsza przyczyna i niepotrzebne byty
2.1. Przyczyna człowieka
2.2. Przyczyna świata
3. Czy wszechświat ukazuje nam 'rękę projektanta'?
II. Wiara: aspekt
psychologiczno-religijny
1. Czym są fantasmagorie metafizyczno-teologiczne?
1.1.
Bóstwa to powiększone odbicia Człowieka (Feurbach)
1.2.
Zdrowy rozsądek księdza Jana Meslier
1.2.1.
Jak replikują się bogowie?
1.2.2.
Tajemniczość podnieca mózgi
1.2.3.
Czym jest choroba wyobraźni?
1.3.
Wierzenia jako proteza
1.3.1.
Eksplanacyjna funkcja mitu
1.3.2.
Religijna anestezjologia
2. Wierzenia religijne jako infantylizacja dorosłości (Freud)
3. Rola strachu i nadziei
3.1. Na początku był strach
3.2. Później doszła nadzieja
3.3. Aż w końcu umarł strach
4. Wyrachowani spirytualistyczni hedoniści (zakład Pascala)
5. Czy mnożenie niepotrzebnych bytów jest pożyteczne?
III. Religia, ewolucja, sacrum
1. Imperatywy socjologiczno-biologiczne
2. Bojaźń i drżenie Kierkegaarda
3. Współczesne trendy religijne
Wszechświat, który jest albo nieskończony,
albo niepojęty (co na jedno wychodzi), rodzi w człowieku nieprzezwyciężoną
chęć napełnienia go przyjaznym sobie duchem lub istotą. Doskonały obrazek
tego ukazał nam Wolter: „Ten mały glob, który jest tylko punktem, toczy się w przestrzeni jak tyle innych globów. Jesteśmy zagubieni w tym bezmiarze. Człowiek,
mający około pięciu stóp wysokości, jest na pewno drobiną pośród
stworzenia. Jedna z tych istot niedostrzegalnych, gdzieś w Arabii lub w kraju
Kafrów, rzecze do kilku swych sąsiadów: Słuchajcie mnie, albowiem oświecił
mnie Bóg tych wszystkich światów. Jest na ziemi dziewięćset milionów
takich maleńkich mrówek jak my, ale tylko moje mrowisko jest miłe Bogu.
Wszystkie inne ma w obrzydzeniu od wieka do wieka. Tylko ono będzie szczęśliwe, a wszystkie inne będą wiecznie w nieszczęściu". Z jeszcze większą
sugestywnością los człowieka zobrazował Bertrand Russell: „Malutkie bryłki
związków węgla i wody, mające skomplikowaną budowę i niezwykłe własności
fizyczne i chemiczne, pełzają w ciągu niewielu lat po tej kropce, póki znów
nie ulegną rozpadowi na pierwiastki składowe. Dzielą one swój czas między
pracę, której celem jest odroczenie chwili rozkładu dla nich samych, a gwałtowne
wysiłki, zmierzające do przyspieszenia tego momentu dla podobnych im istot...
Tak się przedstawia życie człowieka oglądane z zewnątrz. Powiadają nam
jednak, że taki pogląd na życie jest nie do zniesienia i pozbawiłby ludzi
tej instynktownej energii, która ich podtrzymuje w przeciwnościach. Dlatego
schronili się oni pod skrzydła religii i filozofii".
Człowiek i Ludzkość to nic nie znaczące
byty w kosmicznym kontekście. Pojęcia takie jak Prawda, Wartości, Rzeczywistość — są bez sensu wobec Nieskończoności. Więcej nawet: wobec Wszechogromu pojęcie
bóstwa jest nie mniej niedorzeczne, a pojęcie Opatrzności — absurdalne.
Oczywiście nie znaczy to, że zgodnie z trendem postmodernistycznym jedyną
sensowną odpowiedzią wobec tej konstatacji jest program kresu powyższych pojęć.
Wszystkie one mają i powinny mieć dla nas znaczenie. Nie znaczy to także, że
jest to program subiektywizmu. Nasz obiektywizm nie jest jednak Obiektywizmem i zakłada, że rzeczywistość obiektywna i realna jest co najmniej
intersubiektywna. Można też dodać, że subiektywizm jest prawdą (nie w znaczeniu relatywistycznym, ani idealistycznym, lecz w zdroworozsądkowym ujęciu
Kierkegaarda: w subiektywnym życiu człowieka leży sprawdzian prawdy,
prawdziwe poznanie musi być ugruntowane w konkretnym życiu osobistym).
I. Wiara: aspekt intelektualistyczno-filozoficzny
1. Pytania podstawowe
1.1. Teistom wydaje się, że koncepcja
boga ma tę zaletę, iż daje odpowiedzi na pytania podstawowe, na które nauka
nie zna odpowiedzi i prawdopodobnie nie będzie potrafiła na nie odpowiedzieć, a które brzmi: 'dlaczego?'. Dlaczego istnieje raczej coś niż nic?
Teoriom naukowym tłumaczącym rzeczywistość też postawić można to pytanie:
"Dlaczego ta teoria, a nie jakaś inna? Na przykład, dlaczego świat
opisujemy za pomocą mechaniki kwantowej? Mechanika kwantowa jest jedyną częścią
obecnej fizyki, która prawdopodobnie przetrwa nienaruszona zetknięcie z przyszłymi
teoriami, ale logicznie nie ma w niej niczego co musiałoby pozostać na zawsze;
mogę sobie wyobrazić wszechświat rządzony mechaniką Newtonowską zamiast
tego. Wydaje się to być nieredukowalną tajemnicą, której nauka nie
wyeliminuje" (Weinberg)
Religie dają na to pozorną odpowiedź, tłumacząc
wszystko wolą boską i przymiotami boga. Wszystko wprzęgnięte ma być w „logikę Wcielenia", wszystko jest efektem „ekonomii Bożej". Tak więc
na wszelkie pytania 'dlaczego?' znajduje się wytłumaczenie w bożej miłości,
dobroci, zazdrości, mądrości czy też kaprysie. Jednak jest to tylko przesunięcie
pytania na 'wyższy poziom', a nie jego zadowalające wyjaśnienie, takie które
kończyłoby dylemat 'dlaczego?'. Dlaczego prawa rządzące wszechświatem są
takie a nie inne, skąd się wzięły, czy mogłyby być inne? Dlaczego bóg
jest raczej dobry niż zły, dlaczego miłuje ludzi, a nie igra sobie nimi? Bo
taka jest jego istota — odpowie teolog. W takim razie: dlaczego jest taki a nie inny, dlaczego wszechświatem rządzić ma taki a nie inny rodzaj boga, o takich a nie innych przymiotach? Dlatego i już — zamyka kwestię teolog.
Hipoteza jakoby harmonijne prawa rządzące
wszechświatem miały sugerować Projektanta jest bezzasadna. Wiąże się
bowiem z odgórnym założeniem, że boga należy wiązać z naszymi kategoriami
porządku i doskonałości, że przymiotem boskości jest koniecznie harmonia a nie chaos. Jest to całkowicie nieuzasadnione ekstrapolowanie naszych kategorii
myślenia i estetyki na cały wszechświat. Być może harmonia świata jest
tylko naszym intelektualnym uproszczeniem, naszą konstrukcją? Być może chaos
jest na tyle niepojęty, że tylko on może być wiązany z boskością? Nie ma
zniewalających racji, aby wiązać harmonię z boskością. Jak napisał
ironicznie Weinberg: "Każdy możliwy wszechświat może być tłumaczony
jako dzieło różnych projektantów. Nawet wszechświat, który jest kompletnie
chaotyczny, bez jakichkolwiek praw i prawidłowości, może nasuwać
przypuszczenie jakoby został zaprojektowany przez idiotę."
Pytanie 'dlaczego?' jest w gruncie
rzeczy „nieredukowalną tajemnicą", której nie może wyeliminować zarówno
nauka, jak i religia. Nauka otwarcie przyznaje się do swej bezsilności wobec
tego, zaś religia odsuwając pytanie na wyższy poziom, daje pozór odpowiedzi i ukojenie intelektualno-psychiczne dla tych, którzy jego łakną. Ów
substytut odpowiedzi na pytania fundamentalne nie jest wprawdzie odpowiedzią
jaka może zadowolić filozofa, czy tym bardziej naukowca, ale zadowala bardzo
wielu członków społeczeństw. Zatem teistyczne wyjaśnienie pytania
'dlaczego?' pełni mniejszą bądź większą rolę społeczną. Nie
kwestionuję tego, lecz wskazuję, że powtarzające się często argumenty
jakoby religia pozwalała uzupełnić niedomagania nauki, dostarczając wyjaśnienia
dla rzeczywistości zjawisk i procesów fizycznych — są fikcją.
1.2. Należy jednak zauważyć, że
najnowsza nauka stawia hipotezy, które podejmują próby odpowiedzi
przynajmniej na część z powyższych pytań, które religia tradycyjnie zbywa
boską istotą i jej naturą. Ma to głównie związek z tzw. zasadą
antropiczną (zasada
sformułowana w 1974 przez B. Cartera próbująca wytłumaczyć wiele faktów
dotyczących Wszechświata tym, że istnieją w nim istoty rozumne): przy
drobnej zmianie którejś ze stałych fizycznych, których jest ok. 20,
radykalnie zmienia się obraz wszechświata, niemożliwym się staje istnienie
np. gwiazd i galaktyk, pierwiastków z których składają się związki
organiczne, konfiguracja owych stałych parametrów fizycznych zdaje się więc
być dopasowana specjalnie po to, abyśmy mogli powstać, a jej prawdopodobieństwo
przypadkowego dopasowania jest niewiarygodnie małe. „Silna" odmiana zasady
antropicznej wyraźnie sugeruje boską istotę. Kwestia ta irytowała naukowców i radowała teologów. Najnowsza kosmologia (kwantowa) znajduje jednak
odpowiedzi prostsze niż bóg.
1.2.1. Obecnie coraz większe uznanie
zdobywają sobie koncepcje wieloświatu (multiversum, multiwszechświat),
które mówią o istnieniu wielu równoległych wszechświatów w różnych
wymiarach czasoprzestrzennych. Żyjemy w tym wszechświecie w którym ze względu
na odpowiednią konfigurację parametrów fizycznych mogło powstać życie.
Znika też problem przypadkowości „doskonałego wyregulowania" parametrów
stałych: konfiguracja ukazana zostaje w tle nieskończonej ilości innych, które
nie doprowadziły do powstania życia. Teorie „chaotycznej inflacji" (eternal
chaotic inflation) zostały zapoczątkowane na początku lat 80. m.in. przez
prof. Andreja Linde (Uniwersytet Stanforda w Kaliforni).
Teoria Wielkiego Wybuchu przestała być
wyjaśnieniem początku wszystkiego i stała się częścią kosmologii
inflacyjnej (mówiącej o początkowych etapach ewolucji wszechświata). Nie ma
początku ani końca, lecz nieskończone 'wielkie wybuchy' i nieskończona
ilość wszechświatów połączonych ze sobą 'nitkami' tuneli
czasoprzestrzennych. Michio Kaku odwoływał się do analogii gotującej się
wody: "W gotującej się wodzie ciągle powstają niewielkie pęcherzyki i bardzo szybko się rozszerzają. Jeśli potraktujemy Wszechświat jako taki pęcherzyk,
przekonamy się, że może on istnieć w morzu innych pęcherzyków. Nasz Wszechświat
może więc być po prostu kwantowym pęcherzykiem, powstałym w wyniku
fluktuacji kwantowej w nieskończonym oceanie pieniącym się wszechświatami. W tym nieskończonym oceanie, zwanym wieloświatem, ciągle powstają z próżni
nowe wszechświaty. Wielkie wybuchy zachodzą więc przez cały czas, a każdy z nich jest kwantową fluktuacją próżni." [ 1 ]
1.2.2. Mechanizm powstania konfiguracji
warunków wszechświata na którym mogło zaistnieć życie wyjaśniał m.in.
Lee Smolin, odwołując się do biologicznego doboru naturalnego (tzw.
kosmologiczny dobór naturalny). Dziś nie potrafimy pojąć jak doszło do
tak idealnego „splotu stałych" by ukształtował się wszechświat z życiem,
podobnie kiedyś nie potrafiono zrozumieć jak mogły zaistnieć tak zadziwiające
dostosowania organizmów do konkretnych ich warunków środowiskowych. Wyjaśnił
to Darwin za pomocą doboru naturalnego. Smolin zaproponował podobne ujęcie
dla wszechświatów: osobliwości czarnych dziur mają być początkiem nowego
Wielkiego Wybuchu i nowego wszechświata; nowy Wielki Wybuch nie zachodzi w naszej przestrzeni lecz tworzy nową własną czasoprzestrzeń, w której
ewoluuje nowy wszechświat; powstający z kolapsu czarnej dziury nowy wszechświat
niemowlęcy „dziedziczy" prawa i stałe fizyczne po wszechświecie
macierzystym. Dziedziczy, lecz niekoniecznie idealnie lecz z możliwością
pewnych odstępstw i mutacji. [ 2 ]
Jest to poważny cios dla koncepcji
religijnych. Wprawdzie można sobie wyobrazić w kontekście nowych teorii tę
zakrytą przed nami przestrzeń pozazmysłową, ale i traci ona cechy swej
nadnaturalności: staje się bowiem jedynie innym wymiarem tej samej rzeczywistości
naturalnej. Jak obraz wszechświata mógł sugerować niektórym, iż ma on
swego rządcę jedynego, tak jeśli koncepcje religijne miałyby się pogodzić z nową kosmologiczną koncepcją wieloświatu, tedy łatwiej byłoby przyjąć,
że każdy odrębny świat ma swojego boga. Koncepcja wszechświatu może
sugerować monoteizm, lecz koncepcja wieloświatu sugeruje politeizm. Można się
spodziewać, że prędzej czy później, jeśli poglądy te się upowszechnią,
ruch kreacjonistyczny zorganizuje przeciw nim kolejną krucjatę, tak jak dziś
walczą np. z ewolucjonizmem. Nie widać jeszcze, aby świat kreacjonistyczny
dostrzegł koncepcje wieloświatu. Póki co ciskają gromy jedynie w Big Bang.
Gdzie niegdzie tylko pojawiają się ostrzeżenia przed powrotem do politeizmu
lub likwidacją świata nadnaturalnego: "wskrzeszany przez świat kalifornijski panteon starych bóstw pogańskich
tworząc nowy politeizm. Widać tu też wpływ Myersa, który proponował zmienić
termin wszechświat na słowo wieloświat ze względu na wielość światów, w których żyje mnóstwo bóstw". Wieloświatu można
się doszukać w Bhagwadgicie, ewangelii hinduizmu.
2. Tzw. pierwsza przyczyna i niepotrzebne byty
Bezduszna materia nie mogła wytworzyć
czegoś tak wspaniałego jak ludzki umysł. Świat nie mógł powstać sam z siebie, musiał mieć przyczynę zewnętrzną. — mniemają ludzie religijni.
2.1. Przyczyna człowieka.
Religijni filozofowie udowadniają istnienie boga za pomocą turów z groty
Lascaux, wytykając jednocześnie rzekome niekonsekwencje materialistów:
"Malowidło 'czterech turów' w jednej z sal groty Lascaux może być opisane w kategoriach monizmu
materialistycznego. W takim opisie niczego nie będzie brakowało — nawet
teoretycznej rekonstrukcji procesów koniecznych do powstania tego malowidła.
(...) hipoteza przypadkowego powstania malowideł proponuje nieskorelowany, luźny
zespół dynamizmów ograniczających, który wystarcza do powstania kolorowych
zacieków na skale. Artysta nie jest do tego konieczny. Jednak scjentyzm nie
rezygnuje z hipotezy artysty na korzyść hipotezy zacieków. Hipoteza Artysty
(interwencjonizm) prowadzi do uznania dynamicznej a pośrednio i ontycznej różnicy
pomiędzy materią i energią mineralną absolutnie konieczną do powstania
malowidła z jednej strony, a równie koniecznym Artystą-Ogranicznikiem z drugiej. Redukcja monistyczna — gdyby ją przedwcześnie zastosować — polegałaby
bądź na mentalnym przemilczeniu tych korelacji, które dadzą się dostrzec w układzie barwnych plam malowidła (negacja całości w opisie), bądź na
stwierdzeniu, że ograniczniki nieselektywne (czyli dynamizmy materii
mineralnej) w zadawalający sposób wyjaśniają genezę tych plam (negacja całości w genezie). Niektórzy scjentyści powoływaliby się — być może — na nie
poznane jeszcze 'prawo', które w przyszłości zadawalająco wytłumaczy
genezę malowidła turów — bez wprowadzania hipotezy Artysty. Trzeba jednak
pamiętać, że i hipoteza Artysty podlega zwykle w scjentyzmie redukcji
monistycznej — tyle, że dopiero w późniejszej fazie. Artysta zostaje
'zanalizowany' i dzięki analizie okazuje się, że jest on — podobnie jak
samo malowidło turów — zbiorem naturalnych struktur chemicznych i zbiorem
elementarnych dynamizmów mineralnych. Podobnie jak w wypadku 'czterech turów'
dochodzi do drobiazgowego ustalenia ograniczeń koniecznych do powstania i do
działania Artysty. W porównaniu z 'czterema turami' geneza Artysty będzie
oczywiście wymagała znacznie bardziej złożonego zespołu ograniczeń.
Integracja tego zespołu też będzie znacznie bardziej oczywista. O ile w wypadku genezy 'czterech turów' scjentysta dopuści możliwość istnienia
osobnika Homo sapiens, to w wypadku genezy Artysty analogiczna hipoteza jest
obecnie uznawana za naukowo niedopuszczalną. To właśnie mamy na myśli mówiąc o niekonsekwencji scjentyzmu monistycznego." [ 3 ]
Głupoty można ujmować językiem zawiłym i zagmatwanym, gdyż przedstawienie ich w sposób bezpośredni ukazuje z większą
wyrazistością ich słabość. W istocie zwolennik monizmu materialistycznego
nie dokonuje żadnej redukcji argumentów wyjaśniających, ani niekonsekwencji w ich użyciu, tłumacząc malowidła w grocie Lascaux, nie "w kategoriach
monizmu materialistycznego" (przypadkowe zacieki na ścianie), ale przy
pomocy "hipotezy Artysty", wzbraniając się jednocześnie tłumaczyć w ten sam sposób, tj. „hipotezą Artysty", powstania samego autora owych
malowideł (czyli 'dzieła' o stokroć większym stopniu niezwykłości). Jeśli
być konsekwentnym w sposób o jakim mówią autorzy, należałoby wysnuć dalej
supozycję tej treści: skoro Artystę stworzył mega-Artysta, to tegoż stworzyć
musiał giga-Artysta, itd. Ale taka logika jest zakazana. 'Konsekwencja' ta
musi służyć teologii, inaczej jest bezużyteczna. Ale mega-Artysta -
powiadają teologowie — nie ma swojego giga-Artysty. Zatem równie dobrze może
go nie mieć i sam Artysta. I najpewniej go nie ma, gdyż nic na to nie wskazuje
oprócz powyższej kulejącej logiki.
W rozumowaniu materialisty dotyczącym
malowideł z Lascaux i ich Artysty, nie ma żadnej niekonsekwencji, lecz jedynie
zdrowy rozsądek. Z wiedzy antropologicznej jaką posiadamy możemy wnioskować,
że bezpośrednią przyczyną powstania owych 'czterech turów' była ręka
ludzka, lecz z żadnej pewnej wiedzy nie wynika, aby w powstaniu człowieka
udział brała ręka boska. Tego zdroworozsądkowego podejścia często brakuje
ludziom mającym skłonności do fantazyjnego tłumaczenia zjawisk. Tłumaczą
powstanie człowieka interwencją tego lub owego boga, w zależności od miejsca
zamieszkania. Materialista nie tłumaczy wprawdzie malowidła z Lascaux "nieskorelowanym,
luźnym zespółem dynamizmów ograniczających" (zacieki), lecz odwołuje
się do kreacjonizmu, gdyż ma po temu racjonalne przesłanki i argumenty;
wiadomo jednak, że tysiącom zwolenników fantastycznych wyjaśnień, nie
potrzeba zgoła żadnych argumentów, by zwykły zaciek na ścianie uznać
objawieniem Matki Boskiej Łaskawej, czy kogoś podobnego.
2.2. Przyczyna świata.
Podobną moc wyjaśniającą ma hipoteza powstania świata i pytanie o jego
przyczynę. Materialiści odpowiedzą, że powstał on sam z siebie, czyli że
sam dla siebie jest jedyną przyczyną swego istnienia, bez odwoływania się do
przyczyny zewnętrznej; powiedzą też, że świat jest bezprzyczynowy (Sartre),
lub że pytanie o przyczynę istnienia świata jest bezsensowne: świat po
prostu istnieje i koniec (Russell). Teista wierzy, że wiara w boga-stwórcę
dostarcza odpowiedzi na pytanie o przyczynę istnienia świata. Ale jest to
tylko ucieczka od pytania o pierwszą przyczynę. John Stuart Mill pisał w swej Autobiografii: "Ojciec mój pouczył mnie, że na pytanie:
Kto mnie stworzył ? — nie można dać odpowiedzi, gdyż bezpośrednio potem wyłania
się nowe pytanie: Kto stworzył Boga ? To proste zdanie wykazało mi zwodniczość
argumentu pierwszej przyczyny. Jeśli wszystko musi mieć przyczynę, to Bóg
musi ją mieć również. Jeśli może być coś bez przyczyny, może to być równie
dobrze świat, jak i Bóg, tak że argument ten jest zupełnie bezwartościowy.
Jest on równoznaczny z poglądem indyjskim, według którego świat spoczywa na
słoniu, a słoń na żółwiu; gdy zaś pytano: A żółw ? — Hindus odpowiadał:
Może byśmy tak zmienili temat rozmowy?" Teista jest w dużo gorszej
sytuacji, gdyż wprowadzając dodatkowy byt nie rozwiązuje problemu pierwszej
przyczyny. Stosując zatem Brzytwę Ockhama, anulować trzeba wyjaśnienie to
jako nadużycie.
Teiści bronią się przed tym odwołując
się do argumentu Leibniza o bycie zależnym (którego istnienie zależy do
przyczyn leżących poza nim samym) i koniecznym (którego istotą jest
istnienie, a zatem jego istnienia nie wywodzi się z czegoś leżącego poza nim
samym). Abstrahując od tego czy wprowadzenie pojęcia bytu koniecznego ma
jakikolwiek sens realny, czy jedynie abstrakcyjny, warto jednak zauważyć, że
nie ma żadnych rozsądnych argumentów, aby mniemać, że świat musi być
bytem zależnym od boga, jako bytu koniecznego. Równie dobrze świat może być
bytem koniecznym, a wprowadzenie boga jest nieuzasadnionym mnożeniem bytów
ponad potrzebę.
3. Czy wszechświat ukazuje nam 'rękę
projektanta'?
Wyznawcy
religii teistycznych często powołują się na argument cudowności świata,
jego harmonii, doskonałych praw, jako wystarczający dowód istnienia wyższej
inteligencji, która musiała to zaprojektować. Często podaje się różne
obliczenia na prawdopodobieństwo przypadkowego powstania danego fragmentu
rzeczywistości — obliczenia mają oczywiście sugerować, iż jest to na tyle
mało prawdopodobne, że koncepcja boga jest jedyną rozsądną. Jeszcze
osiemnastowieczni wyznawcy deistycznej religii przyrody ukazywali
przyrodoznawstwo jako naczelny argument przeciwko ateizmowi. Denis Diderot,
nim doznał ateistycznego oświecenia, był gorliwym wyznawcą deizmu i wojującym
anty-ateistą. W swych Myślach filozoficznych z 1746 r. pisał o ateizmie: "Jeśli ta niebezpieczna hipoteza chwieje się za naszych czasów,
zawdzięczamy to fizyce eksperymentalnej. Tylko w dziełach Newtona,
Muschenbroeka, Hartzoekera i Nieuwentita znajdziemy wystarczające dowody
istnienia Najwyższej Inteligencji. (...) Subtelności ontologii wytworzyły w najlepszym razie sceptyków; dopiero poznaniu przyrody przypadło w udziale
stworzyć prawdziwych deistów". Trudnił się wynajdywaniem różnorakich
argumentów przeciwko ateizmowi. W efekcie czego po pewnym czasie sam został
ateistą głosząc
materializm, sensualizm, determinizm witalistyczny i konieczność posłuszeństwa
naturze.
Przykład
Diderota jest doskonałym komentarzem do argumentu o konieczności Najwyższej
Inteligencji dla cudownej złożoności przyrody i doskonałości praw wszechświata.
Choć jest faktem stwierdzonym, że poznawanie naukowe przyrody zawsze podkopywało
raczej niż podbudowywało wiarę w boga, jednak jeszcze kilka wieków temu,
kiedy zaczęto zdawać sobie sprawę z cudownej złożoności i harmonii świata,
pojawiały się opinię naukowców i filozofów, że odkrywanie tajemnic
przyrody skłania do wniosku o istnieniu boga. Osiemnastowieczny
chemik i fizyk Joseph Priestley (1733-1804), też wyznawca deizmu, próbował
nawet eksperymentalnie dowieść istnienia mitycznej siły życia (entelechia,
tao, mana, duch boży): ważył mysz tuż przed śmiercią i zaraz po. Niestety
ważyła tyle samo. (Skądinąd wiadomo, że teozofowie dokonali z sukcesem
poszukiwania duszy; w jednej z ich ksiąg napotkałem taką oto informację: „dusza
dorosłego człowieka ma wagę ok. 30 gr."
[ 4 ])
Dziś
patrząc wstecz na dzieje myśli naukowej widzimy jak jej rozwój jest
skorelowany z podupadaniem religijnej wiary kosmologicznej. Postępy naukowe
dezawuowały judeochrześcijańską koncepcję boga i świata, zmuszając przy
okazji do reinterpretacji dawnych mitów biblijnych w duchu alegorycznym. Ale
zarazem poznanie naukowe czyniło coraz mniej prawdopodobną wiarę w Najwyższą
Inteligencję, nawet bez przydawania jej przymiotów którejś z monoteistycznych religii. Dziś sytuacja jest biegunowo różna niż jeszcze w XVIII w.: nie ma złudzeń co do tego, jakoby odkrywanie rzeczywistości
naukowej przyczyniać się miało do pogłębiania wiary w boga; za to pozostała
kwestia, czy poznanie naukowe eliminuje możliwość istnienia Stwórcy, czy
jest jeszcze dla niego miejsce w obrazie rzeczywistości jaki daje nam nauka?
Odpowiedzi
są różne. Teologowie są oczywiście zgodni, naukowcy już znacznie mniej. Część
twierdzi, że hipoteza boga jest możliwa, albo i wręcz przydatna; część
jest wobec kwestii tej całkowicie obojętna, zaś pozostali twierdzą otwarcie,
że dla boga miejsca już nie ma. Jednak osobiste przekonania religijne naukowców
są zdecydowanie bardziej jednoznaczne: przeważająca większość ludzi zajmujących
się nauką nie podziela wiary w boga osobowego.
Lukrecjusz,
propagator naukowego sposobu myślenia, już w starożytności zalecał
poznawanie naukowe jako odtrutkę na "lęk przed bogami". W swym poemacie
O rzeczywistości ksiąg 6, którego celem było uwolnienie ludzkości od
strachu przed śmiercią i bogami, tłumaczy świat w kategoriach
fizycznych i materialistycznych: w księdze I i II przedstawiającej
fizykę wykazał, że świat powstały przez łączenie się atomów nie wymaga
ingerencji bogów, w księdze III dowodził, że dusza jako materialna
umiera wraz z ciałem, w księdze IV przedstawił teorię
postrzegania, w księdze V # kosmologię, w księdze VI #
meteorologię.
U schyłku
XVIII wieku Pierre Simon de Laplace [ 5 ],
którego prace w dziedzinie astronomii stały się podstawą rozwoju nowożytnej
mechaniki nieba, ogłosił pierwszą naukową hipotezę kosmogoniczną, według
której Układ Słoneczny miał powstać z pierwotnej mgławicy. Kiedy
przedstawił swoją hipotezę Napoleonowi, ten miał go zapytać: "Gdzie
jest miejsce dla Boga w twoim systemie?" La Place odpowiedział: "Panie,
ta hipoteza nie jest mi do niczego potrzebna".
Podobny pogląd dzieli dziś większość kosmologów.
Stephen
Hawking zaliczany do
najwybitniejszych współczesnych fizyków teoretyków, w swej słynnej Krótkiej
historii czasu… z 1988 r. wiele miejsca poświęca kwestii boga. Jego
ostateczna konkluzja jest taka: wszechświat nie ma granic w przestrzeni, nie ma początku i końca w czasie, nie ma też w nim nic do zrobienia dla Stwórcy. Pisał: "...w
kwantowej teorii otwiera się nowa możliwość: czasoprzestrzeń może nie mieć
żadnych brzegów, a więc nie ma potrzeby, by określać zachowanie wszechświata
na brzegu. Nie ma żadnych osobliwości, w których załamują się prawa nauki,
ani żadnych brzegów czasoprzestrzeni, wymagających odwołania się do
pomocy Boga lub do jakiegoś zbioru nowych praw wyznaczających warunki
brzegowe dla czasoprzestrzeni. Można powiedzieć: 'warunkiem brzegowym dla
wszechświata jest brak brzegów'. Taki wszechświat byłby całkowicie
samowystarczalny i nic z zewnątrz nie mogłoby nań wpływać. Nie mógłby być
ani stworzony, ani zniszczony. Mógłby tylko BYĆ. (...) W miarę postępu nauki większość ludzi doszła do przekonania, że Bóg
pozwala światu ewoluować zgodnie z określonym zbiorem praw i nie łamie tych
praw, by ingerować w bieg wydarzeń. Prawa te nie mówią jednak, jak powinien
wyglądać wszechświat w chwili początkowej, zatem Bóg wciąż jest tym, kto
nakręcił zegarek i wybrał sposób uruchomienia go. Tak długo, jak wszechświat
ma początek, można przypuszczać, że istnieje jego Stwórca. Ale jeżeli
wszechświat jest naprawdę samowystarczalny, nie ma żadnych granic ani brzegów,
to nie ma też początku ani końca, po prostu istnieje. Gdzież jest wtedy
miejsce dla Stwórcy?"
Już całkowicie
niezrozumiałe, w kontekście powyższych rozważań, są wyobrażenia na temat
Opatrzności. Nawet gdyby w naukowy obraz wszechświata udało się wprzęgnąć
Boską Inteligencję, nie ma najmniejszych powodów aby sądzić, że
inteligencja ta w jakikolwiek sposób się o nas troszczy. Spekulacje o bogu
absolutnym, który nadał prawa wszechświatowi są o całe galaktyki odległe
od boga przedstawionego w Biblii czy w wielu innych świętych pismach.
Inny
wybitny fizyk, S. Weinberg, stwierdza: "Dziś
rozumiemy większość zjawisk [które dawniej tłumaczono interwencją boską]
jako fizyczne procesy których przebieg determinują bezosobowe prawa. (...) Nic
nie przemawia za tym, jakoby były jakiekolwiek wyjątki od naturalnego porządku
rzeczy, jakiekolwiek cudy. Mam wrażenie, że obecnie większość teologów
jest zakłopotana mówieniem o cudach, ale wielkie monoteistyczne religie powstały
na bazie cudownych historii: płonący krzak, pusty grobowiec, anioł dyktujący
Koran Mahometowi (...) Nie znamy jeszcze praw całościowych [ 6 ],
ale tak jak daleko się posuwamy się w ich poznawaniu, widzimy je zupełnie
bezosobowymi i bez jakiejkolwiek specjalnej roli dla życia. Nie ma siły życia.
Jak powiedział Richard Feynamn, kiedy przyglądasz się wszechświatowi i rozumiesz jego prawa, 'teoria jakoby wszystko to było zaaranżowane jako
scena, na której Bóg może obserwować ludzi walczących o dobro i zło, zdaje
się nieodpowiednia'"
Jak
wiadomo serwisy apologetyczno-kreacjonistyczne z wielkim podnieceniem referują
wszelkie niedomagania naukowych wyjaśnień lub słabości, tudzież przytaczają z pietystyczną skrupulatnością wszelkie publiczne wypowiedzi naukowców, które
wyrażają ich sceptycyzm lub wątpliwości odnośnie jakiejś kwestii. Każdy
jednak kto aktualną niewiedzę naukową na temat jakiegoś zjawiska czy procesu
wykorzystuje w argumentacji na rzecz bóstwa daje tylko dowody swej głębokiej
ignorancji. Większość dzisiejszego stanu wiedzy naukowej nie tylko nie była
znana przed kilkoma wiekami, ale pewnie nawet nie mogła być wyobrażona przez
ludzi żyjących w nieodległej przeszłości. Przykład można podać całkiem
trywialny: w roku 1932 brytyjski fizjolog J.S. Haldane ogłosił artykuł w którym
pisał, że na gruncie mechanistycznej teorii życia proces zdrowienia po
chorobach i urazach oraz zjawisko reprodukcji jest nie tylko nie znane, ale wręcz
nie można w żaden sposób wyobrazić sobie jego mechanizmu: "Po prostu
nie potrafi ona [tj. mechanistyczna teoria życia] podać żadnego wyjaśnienia
poza tym, że zjawiska te są tak złożone i dziwne, że wciąż nie potrafimy
ich zrozumieć. Całkiem podobnie przedstawia się w związku z tym sprawa
zjawiska reprodukcji. Nie potrafimy, nawet przy niezwykłym wysiłku wyobraźni,
wymyślić delikatnego i złożonego mechanizmu…". Wystarczyło jednak
kilka dziesięcioleci, by nie tylko można było sobie to wyobrazić, ale i za
sprawą immunologii i biologii molekularnej — całkiem dobrze je rozumieć.
Bardzo
znamienna jest wypowiedź prof. Wolfa Singera, który jest członkiem
Papieskiej Akademii Nauk w Rzymie: "Istnieje
cała gama przykładów samoorganizujących się procesów, które tworzą
bardzo skomplikowane struktury. W gruncie rzeczy nasz rozwój jest tego rodzaju
procesem. U jego podstaw leży stosunkowo mało instrukcji z naszego genomu i przebiega on w ciągłym zmiennym oddziaływaniu środowiska. Ten samoorganizujący
się proces sprawia wrażenie tak wspaniałego i subtelnego, że bardzo długo sądzono,
iż musi on być przez kogoś kierowany. Jednak teraz wiemy już, że nie jest
to konieczne. Samoorganizujące się systemy nie potrzebują wyraźnej wiedzy o tym, do czego w ostateczności prowadzą."
II. Wiara: aspekt psychologiczno-religijny
Dalszą część wywodów chciałbym
oprzeć w znacznej części na refleksjach Jana Meslier. Nie tylko z uwagi na
jego przenikliwe dzieło o krytyce religii, ale i dlatego, że jest to
postać pod wieloma względami wyjątkowa. Jan Meslier (1664-1729) był
...proboszczem w Etrépigny i But, we francuskiej Szampanii. Po swej śmierci
zostawił parafianom dzieło swego życia — testament duchowy, w którym wyznaje
całą prawdę o religii, której był funkcjonariuszem. Żaden ateista,
heretyk, schizmatyk czy innowierca nie napisał nigdy tak antyreligijnej książki
jak ten wiejski proboszcz, który umierając prosi Boga o przebaczenie, że
nauczał chrystianizmu. Tuż po ukazaniu się pierwszego wydania zostało
ono natychmiast skazane na spalenie na stosie przez Parlament paryski. Później
wielokrotnie było skazywane na tę samą karę przez inne trybunały (ostatni
raz w 1838). Zachwycali się tym dziełem francuscy filozofowie. Wolter pisał o nim w listach do swych znajomych : "Jan Meslier musi nawrócić ludzkość.
Dlaczego ewangelia jego trafiła do rąk tak niewielu?"; „Testament
Mesliera wszyscy porządni ludzie powinni nosić w kieszeni."; „Nic mi
nie powiedzieli aniołowie o piekielnej książce tego proboszcza Jana Meslier,
dziele nieodzownym dla aniołów ciemności, znakomitym katechizmie Belzebuba.
Proszę pamiętać, że książka ta jest bardzo rzadka: to skarb.";
„Prośmy Boga by pobłogosławił tej książce"; „Czytaj i czytaj Jana Meslier, to dobry duszpasterz.", etc. etc. W roku 1793
Konwent Narodowy Francji uchwalił wniosek skierowany do Komitetu Oświecenia
Publicznego "z propozycją wzniesienia pomnika proboszczowi Janowi
Meslier … pierwszemu księdzu, który miał odwagę i siłę przekonania, aby
wyrzec się błędów religijnych" — głosi dekret Konwentu z 17
listopada.
1. Czym są fantasmagorie metafizyczno-teologiczne?
1.1. Bóstwa
to powiększone odbicia Człowieka
W pieśni o raju Dante opowiada jak doznał objawienia bóstwa, które ukazało mu się pod
postacią trzech kół tęczowych. Kiedy podszedł bliżej by przyjrzeć się olśniewającemu
boskiemu blaskowi — zobaczył jedynie własną twarz...
Człowiek
tworzył bogów deifikując swe własne wyidealizowane cechy danej epoki. Pojęcia
bóstw odpowiadają poziomowi rozwoju cywilizacyjnego społeczeństwa oraz
miejsca jego zamieszkania. Pierwotnie Jahwe był srogim, mściwym i złośliwym
bogiem plemiennym. Odbiciem pragnień i usposobienia dawnych hebrajczyków.
Kiedy awansował na boga uniwersalnego, którego rozpropagowały w cesarstwie
rzymskim uciskane doły społeczne, został istotą dającą pociechę
maluczkim, otaczającym ich miłością i gwarantującym uzyskanie rekompensaty
po śmierci za ciężkie położenie doczesne. Tak jak się mówi, że każde
społeczeństwo ma władcę na jakiego zasługuje, tak i każdy lud miał bogów
jakich sobie stworzył w danych warunkach (o ile mu ich nie narzucono).
Feurbach pisze wręcz, że teologia jest w istocie jedynie
antropologią: "w przedmiocie religii, który nazywamy po grecku theos, a w
naszym języku bogiem, nie wyraża się nic innego, jak tylko istota człowieka,
albo inaczej: bóg człowieka jest tylko ubóstwioną istotą ludzką, a zatem
historia religii albo — co na jedno wchodzi — historia boga jest tylko
historią człowieka; jak bowiem różne są religie, tak różni są bogowie, a religie są tak różne, jak różni są ludzie"
Wybitny
fizyk L. Infeld wspominał po latach swojego boga z dzieciństwa: "Jako
dziecko wyobrażałem sobie Pana Boga jako olbrzymiego Żyda z dużą srebrną
brodą, która patrzy na wszystko zza chmur. Ale gdy ten naiwny i dziecięcy
obraz zniknął, nic nie zajęło jego miejsca".
Ktoś kiedyś dowcipnie zauważył, że gdyby koczkodany umiały tworzyć
mitologie, ich bogiem był by Koczkodan.
Dziś, dzięki postępom nowoczesnej
teologii, bóg jest coraz bardziej 'oczyszczany' z antropomorfizmów.
Nie można nie zauważyć, że procesowi temu towarzyszy coraz większy odpływ
wyznawców bóstwa. Bóg-Absolut nigdy nie znajdzie tylu zwolenników co Bóg-SuperTata.
"Przypuszczamy za zwyczaj, że większość naszych sądów opiera się na
jakimś rozumowaniu, a pragnienie jest tylko przypadkową siłą, zakłócającą
jego bieg. — pisze Bertrand Russell — Antyteza tego twierdzenia byłaby
bliższa prawdy: przeważająca część sądów kierujących naszym codziennym
życiem jest po prostu ucieleśnieniem pragnień, skorygowanym tu i ówdzie w poszczególnych punktach za pomocą silnego zderzenia się z faktem. Człowiek
jest w gruncie rzeczy marzycielem, który budzi się czasem na chwilę za sprawą
jakiegoś szczególnie natrętnego elementu świata zewnętrznego, lecz szybko
powraca do miłych rojeń, podsuwanych mu przez wyobraźnię. Freud pokazał,
jak dalece nasze sny nocne są obrazowym ujęciem naszych życzeń, i zupełnie
słusznie zaliczył a do tej samej grupy sny na jawie; a mógł był dołączyć i te sny na jawie, które nazywamy wierzeniami."
Czasami trudno jest znaleźć realną więź
wyznawcy 'udoskonalonego' pojęcia boga z jakąś konkretną doktryną
religijną, nawet jeśli formalnie się z nią utożsamia. Określić go można
wówczas jedynie mianem teisty. Niektórzy wręcz głoszą jakieś formy
agnostycyzmu religijnego, twierdząc, że o bogu wiedzą tyle że istnieje. Z katolickiego punktu widzenia to zakazane, bo Sobór Watykański I, ten sam co
proklamował papieską nieomylność w dziedzinie religijnej i moralnej, potępił
doktrynę o niepoznawalności Boga siłami przyrodzonego rozumu.
Meslier wprowadza jeszcze inne kryterium
rozróżnienia teisty od zwykłego zabobonnika: "Teista widzi Boga wyłącznie
od pięknej strony, człowiek przesądny dostrzega w nim tylko ohydę. Szaleństwo
pierwszego jest wesołe, szaleństwo drugiego — ponure. Lecz obaj jednakowo
bredzą."
1.2. Zdrowy rozsądek księdza Jana
Meslier
1.2.1. Jak replikują się bogowie?
"Wiara w Boga jest jedynie mechanicznym przyzwyczajeniem pochodzącym z dzieciństwa.
Ludzie wierzą w Boga na słowo tych, którzy nie wiedzą o Bogu więcej od
nich. Pierwszymi naszymi teologami są nasze piastunki. Opowiadają dzieciom o Bogu, tak jak opowiadają o wilkołakach. Uczą je od najmłodszych lat
machinalnie składać ręce do modlitwy. A czyż piastunki mają jaśniejsze o Bogu pojęcie niż dzieci, którym każą doń się modlić? Religia przechodzi z ojców na dzieci, tak jak przechodzą rodzinne dobra wraz z wszystkimi ciężarami.
Niewielu ludzi na świecie miałoby Boga, gdyby się nie postarano o to, by im
go dać. Każdy otrzymuje od swoich rodziców i nauczycieli Boga, którego oni
także otrzymali kiedyś od swoich rodziców i nauczycieli. Lecz każdy przyrządza
go, zmienia i przedstawia na swój sposób, stosownie do swego usposobienia.
Mózg człowieka — zwłaszcza w dzieciństwie — jest miękki jak wosk i skłonny do ulegania każdemu naciskowi, jaki tylko ma
się ochotę na nim wywrzeć. Kiedy dziecko niezdolne jest jeszcze do
samodzielnego myślenia, wychowawcy wpajają weń prawie wszystkie jego przyszłe
sądy. Jednym z najbardziej zasadniczych źródeł naszych błędów jest
przekonanie, że prawdziwe lub fałszywe poglądy, które w dzieciństwie wbito
nam do głowy, są darem natury i że z nimi przyszliśmy na świat. (...)
Nauczyciele rodzaju ludzkiego postępują bardzo przezornie wpajając w ludzi
zasady religijne, zanim potrafią oni odróżnić prawdę od fałszu a rękę
lewą od prawej. Równie trudno byłoby oswoić umysł człowieka w wieku
czterdziestu lat ze sprzecznymi pojęciami bóstwa, jak odzwyczaić od nich człowieka,
który nimi nasiąknął od wczesnego dzieciństwa. (...) W gruncie rzeczy lud
nie ma żadnego pojęcia o swojej religii. To, co nazywa religią, jest tylko
ślepym przywiązaniem do nieznanych mu przekonań i tajemniczych
praktyk."
1.2.2. Tajemniczość podnieca mózgi.
„Dla umysłów prostackich o wiele więcej uroku mają powieści, fantastyczne
bajki, opowieści o duchach i czarownikach aniżeli prawdziwe historie. (...)
Prostak nic bardziej nie pragnie niż słuchać bajek. Księża i prawodawcy zmyślając
religie i tajemnice zadowolili go w pełni. W ten sposób pozyskali entuzjastów,
ignorantów i kobiety. Istoty tego pokroju doskonale obywają się bez dowodów,
których nie są w stanie dociekać. Ukochanie prostoty i prawdy występuje u bardzo niewielu ludzi: ci wyobraźnię regulują badaniem i refleksją."
1.2.3. Czym jest choroba wyobraźni?
„Ludzie to chorzy z urojenia. Chciwi szarlatani dbają o utrzymanie ich w stanie szaleństwa, aby nie stracić zbytu na swoje leki. Lekarze, którzy
zapisują dużo lekarstw, mają o wiele więcej posłuchu niż ci, którzy
zalecają zdrowy tryb życia lub zdają się na siły organizmu. (...) Świat
nasz można porównać do placu publicznego, na którym szarlatani porozkładali
swoje towary; każdy z nich usiłuje przyciągnąć przechodniów krzykliwie
odmawiając wartości lekom sprzedawanym przez swoich kolegów. Każdy sklepik
ma stałych klientów, którzy wierzą wyłącznie w skuteczność leków
swojego znachora. Nie zdają sobie sprawy, iż mimo że stale ich zażywają,
nie czują się wcale lepiej i są tak samo chorzy jak zwolennicy szarlatanów
ze sklepików konkurencyjnych. Dewocja jest chorobą wyobraźni, której się człowiek
nabawił w dzieciństwie. Świętoszek to hipochondryk, który pogarsza
lekarstwami stan choroby, na którą cierpi. Mędrzec nie używa lekarstw, lecz
prowadzi zdrowy tryb życia. I zdaje się na działanie natury."
1.2. Wierzenia jako
proteza
1.2.1. Eksplanacyjna funkcja mitu.
Helwecjusz radził: "Należy wydobyć, co się tylko da, z obserwacji,
posuwać się tylko wraz z nią, zatrzymywać się, gdy nas opuszcza, i mieć
odwagę nie znać tego, czego jeszcze nie można wiedzieć".
Odwaga, by nie znać tego czego wiedzieć nie można (która bynajmniej nie
oznacza pogodzenia się ze stanem niewiedzy), oznacza wyrzeczenie się
pseudowyjaśnień i bajań o świecie rzeczywistym. Ta naukowa postawa, która
pozwala unikać największych błędów, nie nadaje się jednak do powszechnego
zastosowania. Człowiek ma naturalny pęd do tłumaczenia świata, który często
czyni go podatnym na urojenia. Mity były odpowiedzią na popyt.
1.2.2. Religijna anestezjologia.
Meslier pisze o funkcji ukojeniowej dla sumienia: „Nie ma nic bardziej
powszedniego niż widok pyszałków, zboczeńców, ludzi zepsutych i nieobyczajnych, którzy wyznają jakąś religię i nawet okazują niekiedy żarliwość w sprawach wiary; jeśli nie wypełniają praktyk religijnych, to obiecują
sobie praktykować kiedyś, zachowują sobie religię w rezerwie jak lek, którego
wcześniej czy później będą zmuszeni użyć, aby znieczulić własne
sumienie na zło, które jeszcze zamierzają popełnić. A zresztą obóz bigotów i księży jest obozem bardzo licznym, bardzo aktywnym i bardzo potężnym, nic
więc dziwnego, że oszuści i łajdacy szukają w nim oparcia dla
urzeczywistnienia swoich zamiarów. Usłyszymy zapewne, że nie brak ludzi
uczciwych, którzy są szczerze i bezinteresownie religijni; czyż jednak rozum
towarzyszy zawsze uczciwości serca?"
2. Wierzenia religijne jako infantylizacja dorosłości
Według Zygmunta
Freuda (1856-1939), „ojca psychoanalizy", religia jest czymś głęboko
infantylnym, „porównywalnym z neurozą dziecięcą". Wiara w Boga to
„regresywne restaurowanie infantylnych mocy opiekuńczych, wśród których
najważniejszą rolę odgrywa ojciec". Według Freuda dzięki koncepcji boga
człowiek może w jakimś stopniu uciec bądź złagodzić twardą rzeczywistość
(nie tylko w znaczeniu społecznym, ale i filozoficznym), światem marzeń
dziecka i iluzjami. W wierze w Boga wyrażona jest tęsknota do wszechmogącego
ojca, który człowieka pociesza, osłania i nad nim czuwa: „Ta sama osoba, której
dziecko zawdzięcza swoje istnienie — ojciec (a ściślej mówiąc instancja
rodzicielska złożona z ojca i matki) — chroniła słabe, bezradne, narażone
na wszelkie niebezpieczeństwa czyhające w zewnętrznym świecie dziecko i nad
nim czuwała; pod opieką ojca czuło się ono bezpieczne. Gdy samo stało się
dorosłym człowiekiem, zaczęło zdawać sobie sprawę, że ma więcej siły,
ale wzrosła też jego świadomość niebezpieczeństw życiowych, toteż człowiek
dorosły wyciąga słuszny wniosek, że w gruncie rzeczy pozostał nadal równie
bezradny i pozbawiony ochrony jak w dzieciństwie, że wobec świata w dalszym
ciągu jest dzieckiem. A więc również teraz nie może zrezygnować z ochrony,
jaką miał będąc dzieckiem. Dawno jednak zrozumiał, że jego ojciec jest w swej potędze istotą bardzo ograniczoną, nie wyposażoną we wszystkie zalety.
Dlatego też sięga po zapamiętany obraz ojca tak nazbyt wysoko ocenianego w dzieciństwie, wynosi go do rangi bóstwa i przenosi w teraźniejszość i rzeczywistość". Bóg jest wg Freuda „niczym innym jak tylko uwznioślonym
ojcem": „Podstawową przyczyną religii jest infantylna bezradność człowieka".
To ujęcie od strony psychologicznej,
Meslier pisał o dziecięctwie również w wymiarze intelektualnym: "W
sprawach religii ludzie zachowują się jak duże dzieci. Im bardziej religia
jest niedorzeczna i pełna cudowności, tym większy ma na nich wpływ. Dewotka
uważa za swój obowiązek wierzyć bezgranicznie. Im bardziej rzeczy są niepojęte,
tym bardziej wydają się jej boskie. Im bardziej są niewiarygodne, tym większą — jak sobie wyobraża — ma zasługę, że w nie wierzy. Początki wierzeń
religijnych sięgają na ogół tych czasów, kiedy dzikie narody przeżywały
okres dzieciństwa. Założyciele religii zwracali się zawsze do prostaków,
ludzi ciemnych i głupich, i obdarzali ich bogami, ustanawiali dla nich
religijne obrządki, wymyślali mitologię, pełne cudów i budzące przerażenie
baśnie. Te majaki przyjęte bezkrytycznie przez ojców zostały przekazane z mniejszymi lub większymi zmianami ich ucywilizowanym dzieciom, które często
niewiele więcej posługują się rozumem niż ich ojcowie."
3. Rola strachu i nadziei
3.1. Na początku był
strach.
„Jak zdołano
przekonać istoty rozumne, że rzecz całkowicie niepojęta jest dla nich rzeczą
najbardziej zasadniczą? Osiągnięto to jedynie napełniając je przerażeniem. W strachu bowiem człowiek przestaje rozumować. Zalecono więc ludziom przede
wszystkim, aby nie ufali rozumowi. Wtedy zaś, gdy mózg jest zamroczony, wierzy
się we wszystko i nie sprawdza niczego" (Meslier).
3.2. Później doszła nadzieja.
Religia jest na ogół zawiłą
mieszaniną opartą na strachu i nadziei. Dużo większą jednak rolę odgrywał w religii strach. Biorąc pod uwagę chrześcijaństwo, można wyodrębnić różne
ujęcia tych dwóch czynników w poszczególnych sektach i okresach. W Średniowieczu
mnisi i teologowieroztaczali przed
wiernymi najbardziej wymyślne obrazy piekła terroryzując nimi proste umysły
ludu. Jak pisze Uta Ranke-Heinemann: „Kościelni pasterze wyhodowali u kościelnych
owieczek lęk (Horror) przed Bogiem, zmieniając i przekształcając jego funkcję i sprowadzając Go wreszcie do roli swego rodzaju psa piekielnego nadzorującego
stado. Aby móc prowadzić posłuszne stado, twierdzili, że Bóg szczeka,
gryzie i smaży." Zapomniano jednak o proporcjach, o umiarkowanej konfiguracji
„kija i marchewki": kij zdawał się potężny, a marchewka mglista. Musiano
tedy poddać krytyce środki jakimi urabiano lud. Giordano Bruno mógł już
napisać u schyłku Renesansu: „Filozofia nasza strąca zasłonę z urojonych
lęków piekła, które życiu odjęły radość, pogodę i słodycz".
Przeliczył się o tyle, że nie ugaszono jeszcze ogni realnych. Wkrótce potem
został spalony na stosie.
Kiedy humanizm przygasił nieco
teologiczne ognie i kiedy jezuici ukazali boga jako istotę niegroźną, która
na większość grzechów przymyka swe oko wieczności, ich
nieprzejednanymi wrogami zostali janseniści — propagujący jeden z najbardziej posępnych wizerunków boga, na jaki zdobyło się chrześcijaństwo. W Kościele katolickim bynajmniej nie znikły kazania mające piekło za główny
przedmiot wywodu, lecz nieco inaczej rozłożono akcenty. Dalszy upadek piekła
przyniosło Oświecenie, kiedy filozofowie poddali dogmat wiecznych mąk
bezlitosnej krytyce. Diderot pisał w 1746: „Sądząc po konterfekcie najwyższej
Istoty, jaki mi odmalowano, opierając się na jej skłonności do gniewu i niechybnej a okrutnej zemsty… dusza najbardziej nawet sprawiedliwa byłaby skłonna,
pragnąć iżby taka Istota w ogóle nie istniała. Żyłoby się dosyć
spokojnie na tym świecie, gdyby miało się pewność, że nic na tamtym nie
grozi; myśl o tym, że nie ma żadnego Boga, nigdy nikogo nie przerażała.
Przeraża natomiast myśl, że jest taki Bóg jakiego mi odmalowano". Na zarzuty te odpowiadała
katolicka broszura apologetyczna: „(...) system, który ogranicza karę pośmiertną
wymyśliły występne i zepsute serca (...); spokojne sumienie nie ma powodu
wynajdywania wykrętów w kwestii, która go nie dotyczy. Tak więc pogląd ten
zawdzięcza swoje istnienie zbrodni, upartej zbrodni" (Defence du dogme
catholicque sur l’eternite des peines, 1748). W tej samej dekadzie William
Dodwell bił na alarm: „Jest aż nadto widoczne, że odkąd nauczono się
radzić sobie z obawą przed wiecznym potępieniem, bezbożność i niemoralność
uczyniły wśród nas bardzo wyraźne postępy".
Metoda „kija i marchewki" bywa
niebezpieczna z psychologicznego punktu widzenia i przy nieracjonalnym jej
dozowaniu może wywierać złe skutki. Idea boga kochającego i tak bezdusznie i bezwzględnie „sprawiedliwego", jakiego często się prezentuje, jest
sprzecznością. Tilman Moser w książce pt. Zatruwanie Bogiem pisał o swych wspomnieniach o bogu z dzieciństwa: „"Powinniśmy Boga bać się i miłować
go…", wbijano mi do głowy, jakby to pierwsze niemal nie wykluczało
drugiego. A że ten twój szalony warunek istnienia jako tego, którego należy
się bać i kochać, rodził zarazem nienawiść, tym bardziej należało się
bać, tym bardziej się korzyć i być wdzięcznym za zwłokę, za to, że się
jeszcze nie zostało odrzuconym (...) To stawiało mnie w sytuacji szczura z zadyszką, który ogarnięty coraz większą paniką coraz szybciej przebiera łapami w doświadczalnym młynku. Zrobiłeś ze mnie bożego szczura, gnane strachem
zwierzę w twoim eksperymencie, z którego nie ma wyjścia". Słusznie więc,
choć nieświadomie, przedstawił to Marcin Luter, pisząc, że "Chrześcijanin
przeżuwa sieczkę tak jak to czynią owieczki".
Czasami jednak kościelna sieczkarnia źle potnie sieczkę i owieczka się nią
dusi...
3.3. Aż w końcu umarł strach.
Dziś, po czasach renesansu, oświecenia,
pozytywizmu, egzystencjalizmu, a także po przejściach dwóch wojen światowych — nikt rozsądny już w piekło nie wierzy. Moc straszaka uległa wyczerpaniu.
Jest pustą nauką, którą co bardziej postępowi teologowie zamieniają na
doktrynę apokatastazy, czyli ostatecznego powszechnego zbawienia. Ale to nie
jest w stanie zastąpić dawnego systemu środków, którymi owce zagania się
do stada w karnej służbie świętoszkostwa. Dobre wyjście z sytuacji
wynaleźli Świadkowie Jehowy: rezygnując z retoryki piekielnej, zaoferowali
zarazem lepsze niebo: bardziej sugestywne, zmysłowe, hedonistyczne, sielskie i realne. Osłabionemu czynnikowi strachu musi towarzyszyć wzmocniony czynnik
nadziei.
4. Wyrachowani spirytualistyczni hedoniści
Czasami jako argument na rzecz wiary i religii podaje się tzw. zakład Pascala, rozumiejąc go na ogół w sposób
strywializowany: gdy twoje wierzenie okaże się fałszywe (w domyśle: po śmierci),
wówczas nie tracisz nic, jeśli jednak okaże się prawdziwe — wówczas
zyskujesz „milion dolarów", tak więc wierzyć jest całkiem racjonalnie.
Oprócz fałszywości koncepcji samej wiary z wyrachowania, przeciwstawić temu
można jedną poważną usterkę: zakład działałby w ten optymistyczny sposób,
gdyby na świecie była jedna tylko religia. Jeśli przemnożyć „zakład"
przez liczbę sekt oferujących nam jakieś profity niebieskie w zamian za pokładanie
wiary w ich bóstwa, wówczas zakład Pascala się rozsypuje i staje się grą w totolotka. Na co stawiać, czym się kierować? Urodzeniem w danej sekcie?
Paradnością obrzędów? Liczbą wiernych? Długowiecznością? Rodzajem składanych
obietnic? (wówczas większość wybrałaby islam, bo obiecują wiecznie młode i piękne czarnookie dziewice, zwane hurysami) Czy może zdać się na traf
losu?...
Istota zakładu jest jednak inna w swym założeniu i Pascal, gorliwy jansenista, nie wysnułby takiej hipotezy w jej potocznym
rozumieniu. Pascal był dość radykalny i nieprzejednany w swej wierze (nawrócił się ok. 1654). Podczas gdy duchowni
janseniści chcieli iść na ugodę z Rzymem, on trwał przy stanowisku
opozycyjnym. Twierdził, że człowiek nie ma najmniejszego wpływu na swoje
zbawienie. Mówił: Wiara jest darem Boga a nie wynikiem rozumowania (M.7,
588[248]). Zbawienie nie zależy bynajmniej od tego czy będziemy zachowywać
formy religijne czy przestrzegać nakazów jakiegoś kościoła. Wiara musi się
gruntować na nastawieniu ducha i serca. Zbawienie zależy tylko od zachcianki
Boga, człowiek po Upadku nie jest zdolny do uczynków moralnie indyferentnych.
Człowiek jest zdolny tylko do zła. Czy taki Pascal radziłby: nawet jeśli nie
bierzesz tego na serio — wierz i żyj zgodnie z nakazami Boga, bo za ten akt
potencjalny Bóg cię wynagrodzi? Jeśli chodzi o zakład, to należy go rozumieć
tak:
1. Nie dopuszcza on obrachunków zysków i strat, lecz mówi: Jeśli zgadzasz się,
że istnienie Boga byłoby wspaniałą obietnicą wiecznej szczęśliwości, ale
czujesz się niezdolny do wiary, powinieneś przedsięwziąć praktyczne kroki,
które poprowadzą cię do wiary
2. Adresat zakładu nie może być ateistą żyjącym jedynie w zgodzie z nakazami Boga.
3. Nie jest to rada aby zachowywać się jak gdyby Bóg istniał oczekując na
wieczną nagrodę; wiara nie może być polisą ubezpieczeniową; wg Pascala
zewnętrzna religijność nie załatwi nam zbawienia, które jest tylko kaprysem
Boga
4. Pascal nie zapewnia skuteczności swojego zakładu, gdyż wszystko w rękach
Boga, on wybierze tych których zechce zbawić.
5. Czy mnożenie niepotrzebnych bytów jest pożyteczne?
Ksiądz Meslier: "Pojęcie tej istoty bez
sensu, a raczej słowo, którym się ją nazywa, byłoby rzeczą obojętną,
gdyby się ona nie stała przyczyną niezliczonych zniszczeń na ziemi. (...)
Nieprzezwyciężona niewiedza, w jakiej pod tym względem żyją, nie tylko nie
odstręcza, ale nawet podnieca ich ciekawość. Niewiedza ta zamiast ostrzec ich
przed imaginacją czyni ich stanowczymi, dogmatycznymi, despotycznymi i każe im
płonąć gniewem przeciwko tym wszystkim, którzy mrzonkom zrodzonym w ich mózgach
przeciwstawiają jakieś wątpliwości. (...) Niespokojne rozmyślania o przedmiocie niemożliwym do pojęcia, a mimo to uważanym przez człowieka za
przedmiot niezwykle dlań ważny, mogą wprowadzić go w zły nastrój i wywołać w jego umyśle groźne uniesienia. Niech do tych ponurych skłonności dołączą
się jeszcze korzyść, próżność i ambicja, a spokój społeczeństwa będzie
zakłócony. Dlatego właśnie tyle krajów stało się widownią niedorzecznej
działalności kilku szalonych marzycieli, którzy biorąc lub podając swoje
bezsensowne idee za wieczyste prawdy wzniecili zapał władców i ludów i uzbroili ich do obrony pewnych poglądów, przedstawiając je jako niezbędne
dla chwały bożej i szczęścia państw. Tysiąckroć widziało się we
wszystkich częściach świata oszalałych fanatyków, którzy mordowali się
nawzajem, zapalali stosy, bez skrupułów i z poczuciem spełnionego obowiązku
popełniali najstraszniejsze zbrodnie i przelewali ludzką krew. Po co ? Ażeby
wzmocnić, utrzymać lub szerzyć niedorzeczne domysły kilku zapaleńców albo
zapisać oszustwa kilku obłudników na rachunek istoty, co żyje wyłącznie w ich imaginacji i dała się poznać jedynie przez zniszczenia, kłótnie i szaleństwa,
które spowodowała na ziemi. (...)
Jakże umysł ludzki, trapiony przerażającymi
widmami i kierowany przez ludzi, którzy czerpali korzyści z jego niewiedzy i zastraszenia, mógł się rozwijać i czynić postępy? Zmuszono człowieka do
wegetacji w stanie jego pierwotnej głupoty, mówiono mu jedynie o niewidzialnych mocach, od których miał jakoby zależeć jego los. Pochłonięty
wyłącznie swoimi lękami i niezrozumiałymi mrzonkami był on zawsze zdany na
łaskę księży, którzy zastrzegli sobie prawo myślenia za niego i kierowania
jego postępowaniem.
Dlatego też człowiek zawsze był i pozostał niedoświadczonym dzieckiem, małodusznym niewolnikiem, głupcem lękającym
się myślenia i nigdy nie umiejącym wydostać się z labiryntu, w którym
zagubiono jego przodków. Mniemał, że musi jęczeć w jarzmie swoich bogów,
których znał jedynie z bajecznych opowieści swoich kapłanów. Ci zaś, skrępowawszy
go więzami rozpowszechnionych mniemań, stali się sami jego panami albo też
wydali go bezbronnego na pastwę nieograniczonej władzy tyranów, nie mniej
straszliwych niż bogowie, których przedstawicielami byli na ziemi.
Przytłoczone podwójnym jarzmem potęgi
duchowej i potęgi doczesnej ludy pozbawione były możliwości kształcenia się i pracy dla swojego szczęścia. Podobnie jak religia, polityka i moralność
stały się również sanktuariami, do których wstęp wzbroniony był
niewtajemniczonym. Ludzie taką tylko mieli moralność, jaką prawodawcy i księża
przynieśli im z krain niedostępnych zmysłom. Duch ludzki, zamącony pojęciami
teologicznymi, stracił poczucie własnej wartości, zwątpił we własne siły,
stał się nieufny wobec doświadczenia, zląkł się prawdy, zlekceważył
rozum i porzucił go, aby ślepo słuchać autorytetu. Człowiek był tylko
maszyną w rękach swoich władców i kapłanów, którzy mieli wyłączne prawo
kierować jego poruszeniami. Zawsze prowadzony jako niewolnik, miał niemal
zawsze i wszędzie wady i charakter niewolnika. (...)
Strach stwarza jedynie niewolników. A niewolnicy są podli, nędzni i okrutni, niewolnicy uważają, że wszystko jest
dozwolone, kiedy chodzi o pozyskanie względów pana lub uniknięcie grożącej
im kary. Jedynie wolność myślenia może dać ludziom wielkoduszność i wspaniałomyślność. Pojęcie Boga-tyrana może z nich uczynić tylko wstrętnych,
strapionych, kłótliwych i ciasnych niewolników. Każda religia, która zakłada
istnienie Boga skłonnego do wpadania w gniew, zawistnego, mściwego, drażliwego
na punkcie swoich praw lub należnych mu zaszczytów, Boga tak małego, że można
go zranić poglądami o nim, Boga tak niesprawiedliwego, że wymaga on, aby
wszystkie związane z nim pojęcia były ujednolicone, każda taka religia musi
się stać źródłem zamętu, musi być niespołeczna i krwiożercza. (...)
Oto prawdziwe źródło zepsucia obyczajów,
któremu religia przeciwstawia zawsze jedynie tamy pojęciowe i bezskuteczne.
Przeznaczeniem ignorancji i służalczości jest czynić ludzi złymi i nieszczęśliwymi.
Jedynie nauka, rozum i wolność mogą ich poprawić i dać im szczęście.
Wszystko się jednak sprzysięgło, aby ich zaślepić i utrzymać w błędach.
Ażeby ich bardziej ujarzmić, księża ich oszukują, a tyrani znieprawiają.
Tyrania zawsze była i będzie prawdziwym źródłem zepsucia obyczajów i stałych
klęsk ludów. Niemal zawsze ludy, urzeczone swoimi religijnymi pojęciami lub
metafizyczną fikcją, zamiast dostrzegać naturalne i dostrzegalne przyczyny
swoich nieszczęść, wady swoje przypisują niedoskonałości własnej natury, a źródło nieszczęść upatrują w gniewie bogów. Niebiosom składają śluby,
ofiary, wota, aby wyjednać kres niepowodzeń, których rzeczywistą przyczyną
jest niedbalstwo, ignorancja oraz przewrotność ich przewodników, szaleńcze
formy ich ustroju, bezsensowne zwyczaje, fałszywe poglądy, mało rozumne
prawa, a przede wszystkim ciemnota. Niech idee prawdziwe będą od dzieciństwa
wpajane w umysły, niech rozwijany będzie rozum ludzi, niech rządzi nimi
sprawiedliwość (...) Z nieba pochodzą kajdany, którymi posługiwano się do
zakuwania umysłów śmiertelników (...)
Wmawia się nam bez przerwy, że religia
potrzebna jest ludowi. Jeśli osoby światłe nie potrzebują hamulca
rozpowszechnionych poglądów, to konieczny jest on przynajmniej dla prostaków;
którym wykształcenie nie rozwinęło rozumu. — Czyż prawdą jest, aby religia
była hamulcem dla ludu? Czy widzimy, aby ta religia przeszkadzała mu ulegać
niepohamowaniu, oddawać się pijaństwu, aby krępowała jego brutalność, gwałtowność,
oszustwa i wszelkie inne nadużycia? Czyż lud nie mający żadnego wyobrażenia o Bogu mógłby postępować szkaradniej, niż postępuje tyle ludów wierzących,
wśród których panuje rozwiązłość i występki jak najbardziej niegodne
istot rozumnych? Czyż nie widzi się, jak zaraz po wyjściu ze świątyni
rzemieślnik lub człowiek z ludu bez zastanowienia oddaje się zwykłej swojej
rozwiązłości tłumacząc sobie, że hołd, który w stałych odstępach czasu
składa Bogu, daje mu prawo do ulegania bez wyrzutów sumienia występnym
przyzwyczajeniom oraz stałym skłonnościom? A skoro ludy są tak prostackie i tak mało rozsądne, to czyż głupota ich nie jest wynikiem niedbalstwa władców;
którzy się wcale nie kłopoczą o wychowanie publiczne lub wręcz sprzeciwiają
się nauczaniu swoich poddanych? Ą czyż wreszcie brak rozsądku u społeczeństw
nie jest najoczywiściej dziełem księży, którzy miast nauczać i wychowywać
ludzi w rozsądnej moralności zajmują ich uwagę jedynie bajkami, mrzonkami,
obrządkami, majakami oraz fałszywymi cnotami i do tego wszystko sprowadzaj?
Dla ludu religia jest jedynie próżnym
zbiorem obrzędów, których z przyzwyczajenia się trzyma, gdyż bawią jego
oczy i od czasu do czasu poruszają otępiały umysł, nie wywierając wpływu
na jego postępowanie ani nie naprawiając obyczajów. Jak przyznają sami słudzy
ołtarzy, niezwykłą rzadkością jest religia wewnętrzna i duchowa, jedyna,
która może normować życie człowieka i pokonywać jego skłonności. Czyż
szczerze mówiąc w największym liczebnie i najpobożniejszym ludzie znajdziemy
wiele głów zdolnych do poznania zasad religijnego systemu i czy zasady te będą
miały dość siły na stłumienie w nich przewrotnych skłonności?
Wielu ludzi powie wam, że lepiej mieć
jakikolwiek hamulec niż nie mieć żadnego. Będą zdania, że nawet jeśli
religia nie trzyma w ryzach większości, to przynajmniej oddaje usługi hamując
rozmaitych osobników, którzy bez niej popełnialiby bez skrupułów przestępstwa.
Ludziom potrzebne jest niewątpliwie wędzidło, lecz nie wędzidło urojone:
potrzebne są im rzeczywiste i widzialne hamulce, potrzeba im prawdziwej bojaźni, o wiele bardziej zdolnej do pohamowania ich niż paniczne strachy i chimery. "
1 2 Dalej..
Przypisy: [ 1 ] Zob. Michio Kaku, „Co się wydarzyło przed Wielkim Wybuchem?",
http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,109 [ 2 ] Zob. Jerzy Sikorski, „Zasada antropiczna a kosmos",
http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,403 [ 3 ] Jolanta Koszteyn, (Instytut Oceanologii PAN w Sopocie), Piotr Lenartowicz SJ (WS
Filozoficzno-Pedagogiczna „Ignatianum", Kraków), „Scjentyzm — pozytywy i negatywy", w: Zagadnienia naukoznawstwa 2-3 (144-145), 2000, 275-283 [ 4 ] Tadeusz Dobrowolski, Rozum poszukujący prawdy, KOS, Katowice 1997, s.85 [ 5 ] Pierre Simon de Laplace (1749-1827), genialny francuski astronom, matematyk i fizyk; od 1817 markiz i par Francji; od 1785 członek francuskiej Akademii Nauk;
1799 minister spraw wewnętrznych, 1803 wiceprzewodniczący senatu; Laplace jest
autorem bogatej w nowe idee pracy o teorii prawdopodobieństwa, jak też wielu
ważnych prac z innych dziedzin matematyki (m.in. równań różniczkowych
cząstkowych, teorii funkcji kulistych, teorii wyznaczników); w dziedzinie fizyki
zajmował się teorią powszechnego ciążenia, podał metodę obliczania prędkości
dźwięku w powietrzu [ 6 ] Chodzi o jednolitą i kompletną teorię — teorię wszystkiego — opisującą całość
zjawisk zachodzących we wszechświecie — superteorię « Irreligia (Publikacja: 02-12-2002 Ostatnia zmiana: 26-02-2006)
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 2077 |
|