|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Społeczeństwo » Homoseksualizm
Kościół wobec homoseksualizmu [2] Autor tekstu: Marek Bończak
Antropologia kościoła bazuje na Biblii z całym jej
ograniczeniem i prymitywnością. Mimo wspólnej dla chrześcijaństwa i kultury
greckiej niechęci do kobiet, ci ostatni dostrzegli i zaakceptowali jako
naturalną różnorodność tendencji seksualnych. W jednym z mitów,
przedstawionym przez Platona w „Uczcie" występują trzy rodzaje ludzi
kompletnych: złożonych z dwóch mężczyzn, dwóch kobiet, kobiety i mężczyzny.
Natomiast biblijny mit o Adamie i Ewie nie pozostawia miejsca na wybór: jedynie
związek heteroseksualny mężczyzny i kobiety stworzonych na boże podobieństwo
jest naturalny i godziwy, wszystko inne jest perwersją i grzechem, za który Bóg
każe śmiercią wieczną. Przyswajając sobie treść Biblii, agresywna natura
chrześcijaństwa znalazła tutaj szczególne pole do popisu. Jak twierdzi w swej książce "Eunuchy do raju" Uta Ranke-Heinemann, chrześcijaństwo,
"gdy tylko doszło do władzy usiłowało homoseksualistów fizycznie
zlikwidować, ustanawiając w 390r. prawo, przewidujące dla nich karę śmierci
przez spalenie." Należy dodać, że na nienawiść kościoła do homoseksualistów
miał wpływ również następujące czynniki:
1. wpływy gnostyczne na rozwój
doktryny chrześcijańskiej z ich niechęcią do seksualności w każdej postaci,
2. utożsamianie praktyk homoseksualnych z kulturą antyczną, którą chrześcijaństwo
zwalczało w bezpardonowej walce o hegemonię kulturową i religijną.
Kolejnym czynnikiem, który niewątpliwie miał wpływ
na agresywne zachowanie kościoła wobec fenomenu homoseksualizmu jest to, co
Eugen Drewermann nazywa w książce "Kler — psychodram ideału"
„urzędniczym myśleniem w stanie duchownym". Według niemieckiego księdza — psychoanalityka w przypadku duchownych ma się do czynienia z utożsamieniem
ego z superego. Ludzie ci, myśląc przez swoje superego, za pomocą urzędu, który
piastują dążą do negacji własnego ja, co przynosi ukojenie w przeżywanych
przez nich stanach lękowych. Owe „lękowe więzy niepewności
ontologicznej" powodują, że twórcy doktryny roszczą sobie prawo do wyłączności
prawdy, zaś ich następcy owej wyłączności zażarcie bronią. Dochodzi do
sytuacji, w której „od Boga lub ustalonych treści raz na zawsze danego
objawienia Boskiego dochodzą do ludzkiej rzeczywistości". Wielowątkowy
fenomen życia zostaje podporządkowany, zdeformowany przez formalne aspekty
aksjomatów biblijnych i doktrynalnych. Dochodzi do ocenzurowania i "cenzurujące
wmyślanie się w cudze uczucia zmierza do tego, ażeby uczucia innych również
dopasować do przyniesionej ze sobą siatki ocen".
Z tej perspektywy prymitywne, redukcyjne koncepcje
biblijne zostały od samego początku przyjęte jako dogmat wiedzy o człowieku
(w tym jego seksualności), obrastając skamielinami doktryny rozwijającej
zawartą w nim nie do końca prawdziwą tezę. Myślący urzędowo założyciele
kościoła dokonali bezprawnego przeobrażenia "wiary Chrystusowej w naukę
obiektywnie danych 'faktów zbawienia'". Drewermann twierdzi, że
"stabilna ideologicznie pewność zbawienia, głoszona bezbłędność urzędu
nauczycielskiego, rutynowe wywodzenie Kościoła Chrystusowego we wszystkich częściach
jego instytucji, rytuałów i praktyk jako rzymskokatolickiego, dają się
psychoanalitycznie rozpoznać jako fantastyczny aparat do tłumienia lęku,
który musi (...) pokrywać i kontrolować (...) osobowość jednostki".
Kościół rzymskokatolicki deprecjonuje
homoseksualistów i z całą mocą przeciwstawia się ich staraniom o równość
wobec prawa, ponieważ boi się, że otworzywszy się na prawdę o nich,
zachwieje się w posadach i jak kolos na glinianych nogach runie i się
roztrzaska o twarde posady rzeczywistości.
Nie takiego kościoła chciał z pewnością Jezus
ewangeliczny. Nie tworzył ideologii, doktryny „teologicznej", czy też
religii. Raczej za pomocą prostych scen z życia codziennego ukazywał człowiekowi
miłość swego boga, zapraszając do wejrzenia w siebie i odnalezienia siebie
bez żadnego przymusu. W tej perspektywie każdy człowiek, jeśli chce, ma swoją
„religię", która jest jego dialogiem z bogiem. Jeżeli homoseksualista nie
może odnaleźć się w kościele katolickim chyba, że jako żyjący w celibacie eunuch lub znerwicowany klient bezdusznych spowiedników, to z pewnością
odnajdzie się w kościele Jezusa.
Niewątpliwie „rewolucja" Jezusa ewangelicznego
(czy rzeczywiście człowiek Jezus z Nazaretu żył i czy był tym, za kogo go
się podaje pozostaje kwestią indywidualnej decyzji każdego człowieka) miała
charakter duchowy. Jego celem było zerwać z człowieka jarzmo przykazań i skostniałych zasad doktrynalnych. Człowiek ukazywał się w jego nauce jako
dziecko boga kochane i powołane do miłości. To zdolność kochania stała się
miarą człowieczeństwa, dowodem na jego „boskie pochodzenie". Kościół
katolicki postawił doktrynę Jezusa na głowie, obciążając człowieka
balastem natury, której istotnym elementem stało się ciało, zdolność do
rozmnażania się. Kościół tłumaczy to wiernością bożemu poleceniu
zaludnienia ziemi (Rdz), lekceważąc polecenie Jezusa, aby kochać, jak on
ukochał.
Swoją drogą natura tej miłości może być różnorako
tłumaczona. Hubertus Mynarek w książce "Jezus i kobiety" stawia
tezę, że Jezus z niechęcią odnosił się do osób odmiennej płci; doktryna
kościoła sugeruje wbrew zdrowemu rozsądkowi, że nigdy nie wstąpił w związek
małżeński — z drugiej zaś strony, Jezus nieustannie przebywa wśród swych
uczniów, kocha ich, usługuje im, karmi ich i pociesza. Nawet jeden z nich jest
przez Mistrza szczególnie umiłowany i podczas ostatniej wieczerzy spoczywa na
jego piersi (raczej nie pierwszy raz). Jezus, którego bohater, Dobry
Samarytanin opiekuje się czule innym mężczyzną, niczym troskliwa kochanka;
Jezus, który płacze wzruszony śmiercią przyjaciela; Jezus zmartwychwstały,
który nie każe się dotykać — zatrzymywać Marii Magdalenie, za to pozwala
Tomaszowi włożyć palce i dłoń w swe rany (co świadczy o dużym stopniu
intymności) — czy nie stwarza on wystarczających możliwości dla
przyzwoitej teologii homoseksualizmu?
Ostatecznie, wbrew temu, co głosi kościół, Jezus
nie jest jego własnością, lecz, podobnie jak Budda i inni mędrcy, należy do
każdego człowieka, który chce podążać ich drogą. I nie ma najmniejszego
znaczenia, czy wędrowiec ów jest kobietą czy mężczyzną, woli panów czy
panie.
Byle był prawdziwym człowiekiem — to znaczy umiał
kochać.
1 2
« Homoseksualizm (Publikacja: 27-09-2003 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 2738 |
|