Czytelnia i książki » Powiastki fantastyczno-teolog.
Soteriologiczny paradoks [1] Autor tekstu: Lucjan Ferus
— Tylko nie mów mi Ojcze, że wszystkiego się
dowiem na ziemi!
Jeśli chcesz, abym wziął w tym udział, musisz mi
powiedzieć wszystko tu i teraz! I to z najdrobniejszymi szczegółami!
Syn
boży stał nad Ojcem, twarz jego płonęła rumieńcem gniewu, a nozdrza
rozszerzały się pod wpływem silnej emocji. Od chwili kiedy dowiedział
się od Boga, iż powierzył mu misję zbawienia ludzkości, nie mógł — mimo
starań — porozmawiać z nim na ten temat. Ze zdziwieniem zauważył, iż Stwórca
wyraźnie unika tego tematu jak diabeł święconej wody, używając przy tym różnych
wykrętów, jak chociażby ten, iż wszystkiego dowie się na ziemi. Takie
traktowanie ze strony Ojca, doprowadzało go do irytacji. Postanowił więc, iż
za wszelką cenę i tak zmusi go do tej rozmowy i teraz właśnie nadarzyła się
wyborna okazja ku temu.
Bóg napotkawszy tak zdecydowaną postawę u Syna,
skapitulował wreszcie i zgodził się udzielić stosownych wyjaśnień.
Gestem nakazał, aby usiadł on również, a potem
przewiercając go spojrzeniem na wylot, spytał wolno:
— Co chcesz wiedzieć? Słucham więc...
Syn boży, czy to pod wpływem tego spojrzenia
docierającego do najgłębszych zakamarków jego duszy, czy może nie dowierzając,
iż już teraz otrzyma wyjaśnienia o które tak długo zabiegał, nie odzywał
się patrząc na Ojca swym niewinnym rozbrajającym spojrzeniem.
— No, słucham cię… Miałeś podobno wiele pytań
do mnie? — Powtórzył Bóg. Syn
boży „wziął się w garść", odchrząknął i powiedział:
— Tak Ojcze,… dużo szczegółów w tej sprawie
jest dla mnie niejasnych!
Pierwsza to ta, dlaczego nic nie chcesz powiedzieć
na ten temat? Myślałem dotąd, iż ty i ja to jedno? — Bóg roześmiał się
ciepło i potargał mu włosy ojcowskim gestem.
— A pewno, że jedno! Żebyś wiedział! — ale
zaraz spoważniał i patrząc synowi w
oczy, rzekł:
— Chciałem, aby to wynikło niejako samo z siebie, z rozwoju sytuacji, abyś nie
był zbyt wcześnie obciążony tym brzemieniem wiedzy o przyszłych wydarzeniach… — zamyślił się na chwilę z nieobecnym
spojrzeniem. Gdy Syn boży dotknął jego ręki, drgnął i kontynuował: — Chciałem ci zaoszczędzić przykrości z tym związanych. A ty chcesz to
wszystko popsuć, pragnąc z góry wiedzieć wszystko! Po co?
Dotknął dłonią jego policzka.
— Nie zawsze jest dobrze znać przyszłość, wierz
mi!
Syn boży słuchał ze wzrokiem utkwionym w jego
twarzy. Powtórzył prosząco:
-
Ale ja muszę wiedzieć, Ojcze!
Bóg
pokiwał w zadumie głową. — No dobrze! Powiem ci więc. Lecz aby ci nie psuć
dzieciństwa na ziemi, przypomnisz to sobie dopiero będąc dorosłym mężczyzną.
Od czego więc zaczniemy? — spytał, patrząc z uwagą na Syna.
-
Może od tego, iż wytłumaczysz mi samą ideę tego zbawienia ludzi. Na czym
ma polegać to odkupienie i jaka ma być moja rola w tym
przedsięwzięciu? — jednym tchem wymienił te problemy, jakby już wcześniej
przygotował sobie pytania.
— Hmm… — Bóg zastanawiał się, nie wiedząc od
czego zacząć. W zamyśleniu
nawijał na palec swój długi, siwy wąs.
— Jakby ci to powiedzieć? Wygląda to z grubsza, tak: Postępowanie ludzi mnie nie zadowala. Ciągle grzeszą,
czynią wiele zła; Są obłudni, zakłamani, żądni władzy i przywilejów,
nietolerancyjni i małostkowi, pazerni i chciwi na wszelkie bogactwa, a nade
wszystko rozpiera ich przemożna pycha. Są okrutni dla siebie i bezwzględni.
Te ich ciągłe wojny pomiędzy sobą i ta bezustanna nienawiść do siebie i nietolerancja — już mi zbrzydły! Taki jest właśnie człowiek jako całość,
nie mówię o jednostkach, które często wyróżniają się dobrocią i prawością
oraz szlachetnością, ale akurat ci — nie będąc u władzy — nie mają
wielkiego wpływu na losy świata — przerwał na chwilę, a Syn boży słuchał
uważnie nie chcąc uronić ani słowa. — Chcę więc coś zrobić dla człowieka, aby stał
się lepszy, skoro jego samego na
to nie stać — Bóg zawiesił głos.
-
Nie rozumiem Ojcze dlaczego to ty wychodzisz z tą inicjatywą? — spytał Syn
boży.
-
Ponieważ człowiek sam nie jest w stanie zbawić się — wyjaśnił cierpliwie
Stwórca.
— A czy to jest konieczne?
Bóg uniósł brwi.
— To zbawienie. Czy ono jest konieczne Ojcze?
Bóg przez chwilę zastanawiał się patrząc gdzieś w dal ponad głową Syna, a potem wolno odpowiedział:
— W zasadzie nie,… ale podoba mi się ta koncepcja,
więc niech tak pozostanie.
Syn boży rozłożył ręce w geście mogącym
oznaczać:
— Dobrze, skoro tak chcesz? Twoja wola, tu się
liczy, nie moja — a na głos
powiedział:
— Skoro już o tym mowa, co to w ogóle jest to
zbawienie?
— Zbawienie jest to przebaczenie człowiekowi jego
win i darowanie mu wiecznego życia,… po śmierci rzecz jasna.
— No więc tym bardziej nie rozumiem, dlaczego to
wychodzi od ciebie, Ojcze?
— Jak to? — Bóg wydawał się być nieco
zdziwiony.
— Jaka jest sytuacja człowieka? Sam powiedziałeś,
iż jesteś z ludzi
niezadowolony, prawda? A tu chcesz ofiarować im taki dar -
nieśmiertelność — za co? Przecież tak na zdrowy rozum, to ludzie jako
najbardziej tym zainteresowani, powinni błagać cię o łaskę, swym cnotliwym i bogobojnym życiem powinni przekonywać cię, iż na to zasługują, swoimi myślami i uczynkami powinni zabiegać u ciebie o przychylne wejrzenie, abyś zechciał
dostrzec, iż są warci tego, aby obdarzyć ich tym bezcennym darem, prawda? Tak winno być i wtedy ty w swojej wspaniałomyślności
czynisz im tę łaskę, dając możliwość zbawienia. To byłoby całkiem
logiczne. A jak jest? Ludziom to wisi, grzeszą ile popadnie, lekceważą ciebie i twoje przykazania na każdym kroku prawie — a ty miast zesłać na nich
drugi potop /na dźwięk tego słowa Bóg drgnął i jego twarz spowił gorący
rumieniec/, chcesz dać im taki wielki dar jakim jest nieśmiertelność, czy to
mądre Ojcze?!
Bóg odwrócił głowę i patrzył gdzieś w dal. Minę miał chmurną.
Po chwili cicho powiedział:
— Drugiego potopu nie będzie. Jeszcze po tamtym mam
wyrzuty sumienia.
Biorąc pod uwagę moje małostkowe i niegodne wszechmocnego
Stwórcy zachowanie w ogrodzie Eden, oraz ten potop właśnie — postanowiłem
zrekompensować ludziom dotychczasowe cierpienia, których przyczyną jest ich
grzeszna natura, z którą nakazałem im rozmnażać się...
— Ach już rozumiem! — zawołał Syn boży — więc
to zbawienie ludzi będzie
równoznaczne ze zmianą tej ich grzesznej natury na tę
doskonałą sprzed upadku?!
— No, nie przesadzajmy w tej dobroci! Myślę, że wystarczy
to co już mówiłem:
przebaczenie ludziom ich win i grzechów i darowanie im
wiecznego życia,… oczywiście po śmierci i w bliżej nieokreślonej przyszłości — dokończył ciszej Stwórca.
— Innymi słowy:
obiecanie im
tego? — podsumował Syn boży, patrząc
uważnie w jego oblicze. Bóg odwrócił wzrok i nie patrząc
na niego dodał wyjaśniająco: — Będzie parę warunków, aby to obiecane
zbawienie ziściło się w rzeczywistości,… lecz to są sprawy techniczne, na
które przyjdzie odpowiednia pora. Teraz przedstawiam ci ideę tego pomysłu,
skoro tak na to nalegałeś.
Syn boży przyglądał się Ojcu sceptycznym
wzrokiem, jakby nie był do końca przekonany jego argumentacją. Nie chciał się
jednak z nim kłócić, zbyt mocno go kochał aby wytykać mu wady tego pomysłu,
nie upewniwszy się przedtem dokładnie na czym on polega. Powiedział więc
pojednawczo:
— No dobrze, wiem już co to jest to zbawienie,… a odkupienie? Cóż to jest i
dlaczego mówisz: ofiara odkupienia? O jaką ofiarę chodzi,
Ojcze? — objął rękoma złożone nogi i siedząc na wprost Boga kiwał się
lekko w przód i w tył, ze spojrzeniem utkwionym w jego obliczu.
— Tu właśnie dochodzimy do twojej roli w tej
sprawie -
Stwórca uważnie przyjrzał się Synowi. Położył
mu dłonie na ramionach i patrząc prosto w jego niewinne, niebieskie oczy, rzekł: — Ty będziesz złożony w tej ofierze, dzięki której
zostaną odkupione grzechy
ludzkości.
Syn boży poderwał się do góry.
— Ja?! Dlaczego ja? Po co właśnie ja? Przecież to
nonsens! — aż zachłysnął się z
wrażenia.
Bóg spokojnie spytał:
— Dlaczego tak sądzisz?
— No jak to dlaczego? Przecież to idiotycznie wygląda!
Ludzie potrzebują twojej łaski, aby dostąpić
zbawienia — jest to przede wszystkim dla nich ważne — więc to oni winni ci
złożyć jakąś cenną ofiarę, abyś przychylił się do ich błagań i zgodził się wyświadczyć im tę łaskę! To oni winni złożyć tobie coś w ofierze, a nie ty im! Przecież to paranoja! Albo ja już nic nie rozumiem w tej
całej sprawie? Ojcze, przecież tak zawsze było! — wykrzyknął z determinacją Syn boży, wpatrując się z napięcie w twarz Ojca. A ten uśmiechnął się dziwnie i spytał:
— A co oni by mi mogli ofiarować takiego cennego,
aby mogło mnie to zadowolić?
— No nie wiem? Może to co ci dawali kiedyś; złoto,
srebro, drogie kamienie, perły, bisior, mirrę, cenne tkaniny, wonności, skórę
delfina.
— Daj spokój! — Bóg przerwał mu gniewnym machnięciem
ręki.
— To było dawno! Wtedy było co innego i teraz jest
co innego!
— To może ofiary całopalne ze zwierząt, które
kiedyś tak nagminnie ci składali...
— zaczyna Syn boży, ale szybko milknie pod ciężkim
spojrzeniem Ojca. Bóg pociera dłonią czoło jakby chciał odpędzić
wspomnienia tamtych czasów.
— Idea ofiary polega na wymianie: coś za coś! Im
cenniejsza ofiara tym wyższej
wagi odpłata za nią. I odwrotnie: im wyższej spodziewasz się
korzyści, tym większą dajesz ofiarę. A więc z jednej strony masz rację!
Ale spójrz na to z innej strony: Ja składając ludziom ofiarę z ciebie,
otrzymuję w zamian od nich to co jest dla mnie najbardziej cenne; ich
bezgrzeszne życie, ich dobre uczynki, ich miłość do bliźniego, ich dobroć
dla innych i tolerancję, a także ich poprawę — czy to nie jest warte tak
wysokiej ofiary, no powiedz? — spytał.
Ten zastanawiał się przez chwilę, a potem z miną
jakby przyłapał Ojca na jakimś kłamstwie czy niekonsekwencji, rzekł:
— Ale przecież ty Ojcze potrafisz wszystko co tylko
zechcesz! Wszystko jest dla ciebie możliwe — nie rozumiem więc,
po co sięgasz do takich metod, skoro możesz osiągnąć ten sam efekt — albo o niebo doskonalszy — stosując prostsze rozwiązanie. Sam mi kiedyś mówiłeś, iż prosta droga jest
naturalną drogą rozumu, pamiętasz? — Swe jasne spojrzenie Syn boży utkwił w obliczu Ojca, jakby czekał na potwierdzenie swoich słów, ale Bóg nie
wiedzieć czemu zirytował się. Odburknął: — Gadanie! Wszystko możesz! Na
wszystko cię stać!
Wszystko potrafisz! Bzdura i tyle! — ale po chwili
uspokoił się i biorąc rękę Syna w swoje dłonie, dokończył: — Kiedyś ci to wytłumaczę,… ale nie dziś!
1 2 3 Dalej..
« Powiastki fantastyczno-teolog. (Publikacja: 12-10-2003 )
Lucjan Ferus Autor opowiadań fantastyczno-teologicznych. Na stałe mieszka w małej podłódzkiej miejscowości. Zawód: artysta rękodzielnik w zakresie rzeźbiarstwa w drewnie (snycerstwo). Liczba tekstów na portalu: 130 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Słabość ateizmu | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 2790 |