|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Felietony i eseje Dziecko, Bóg, religia [2] Autor tekstu: Mariusz Agnosiewicz
Wreszcie równie ważny jest fakt, że takie dziecko nie jest tumanione
głupotami, które, jak doskonale wiemy, tak trudno później wykrzewić, do tego stopnia,
że chwasty rozsiane za młodu zanieczyszczają w mniejszym lub większym stopniu umysł człowieka
przez całe życie, najczęściej do grobowej deski. Może być inaczej tylko
wtedy jeśli w trakcie życia nastąpią jakieś nadzwyczajne okoliczności. Może
się jednak zdarzyć tak, jak w przypadku mojej ś.p. babci — zwątpienie
przychodzi ...na kilka dni przed śmiercią. I co wtedy? Czy jest czas aby właściwie
uporządkować swój światopogląd? Wróćmy jednak do mojej ś.p. babci, która w gorliwej wierze wychowywała dzieci i wnuki przez całe życie, po to by u jego kresu stracić wiarę. Jak już wspomniałem, w wierze trwała całe swoje
ciężkie życie, nie gardząc przy tym lekturą Biblii (choć bez głębszego
zrozumienia — nie tyle z własnej winy co Kościoła, który opowiada historie
biblijne w sposób tendencyjny), nie załamała się nawet wówczas kiedy
przedwcześnie zmarł jej mąż i pozostawił na głowie dzieci i niespłacone
kredyty, był przecież z nią dobry Pan Bóg. W trudzie i znoju harowała przez
calutkie życie, ale znosiła to dzielnie. Zwątpiła w Niego dopiero wówczas,
gdy ten zamyślił sobie obdarować ją po tym wszystkim rakiem jelita i okrutnym cierpieniem. Wtedy to powiedziała mi (tylko mnie?), że już w Boga
nie wierzy. Kilka dni później umarła w cierpieniu z ledwością zmniejszanym
olbrzymimi dawkami Morfiny. To cierpienie, które odziera z człowieczeństwa i pozostawia przykry wizerunek ostatnich chwil w oczach najbliższych było według
Matki Teresy (nie tylko uważanej za zupełnie normalną, ale nawet czczoną
powszechnie jako przyszłą świętą) darem Boga, którego to, broń Boże,
zrzec się nikt nie może. Ciekawe co powiedziałaby jej moja babcia ś.p.? Kościół,
który indoktrynował moją babcię od dziecka, zabraniał eutanazji. Po sześciu
miesiącach piekielnych męczarni będących owocem owego zakazu i dopustu bożego, moja babcia naprawiła błąd swojego życia — odrzuciła Boga.
Wierzę, że nie pójdzie za to do piekła, gdyż przestała w nie, na szczęście,
wierzyć, po tym co przeszła. Ciekawym, ilu z Was,
uważających się za wierzących nie odebrałoby podobnej nauki nt. Boga i piekła,
po sześciu miesiącach mąk rakowych z tytułu dopustu bożego? Chciałbym
wierzyć, że ofiary wczesnej indoktrynacji szkodliwymi koncepcjami będą
potrafiły rozjaśnić swój umysł bez potrzeby nadzwyczajnych kaźni, łagodzonych
narkotykiem. Obawiam się jednak, że jest to wielce wątpliwe. Należy
tym samym uznać nadzwyczajną szkodliwość niepozornych praktyk
ewangelizowania w wieku, w którym człowiek sam nie jest w stanie odróżnić
prawdy od fałszu w najmniejszym stopniu i wszystko przyjmuje za pewnik kodując
jednocześnie odpowiednio swoją psychikę i podświadomość. Tak jest również w przypadku innych bajek, z których jednak z wiekiem się wyrasta, pozostawiając
mgliste zapiski w podświadomości (u mnie np. objawiają się one zamiłowaniem
do zamykania się w świecie elfów i jednorożców, w świecie fantazy).
Rozumowemu rugowaniu innych bajek sprzyja fakt, że generalnie nie istnieją
poważne organizacje obstające przy prawdziwości istnienia krasnoludków, Baby
Jagi czy piernikowych chat. Podobnie jednej tylko bajce sprzyjają: tzw. siła
tradycji, zinstytucjonalizowane opowieści w formie „pogadanek
religijnych" czy „lekcji religii", czy wreszcie występowanie
„namacalnego śladu-dowodu" tylko po jednej bajce. Jak się
powszechnie przyjęło bohater tylko jednej bajki dzieciństwa dał dowód własnego
istnienia — pisząc księgę.
Nie twierdzę, że wychowywanie dzieci bez koncepcji Boga jest
jednoznaczne z narzucaniem ateizmu odgórnie. Bynajmniej. Każdy, jako dorosły
człowiek, będzie mógł na spokojnie i po namyśle uznać czy w dorosłym swym
życiu chce pokładać swą nadzieję w Bogu czy też nie ma takiego
życzenia. Umysł będzie przy tym świeży i jasny, można to odnieść do
Wolterowego Prostaczka, który "nie
nauczywszy się niczego w dzieciństwie, nie miał przesądów: pojęcie jego,
nie wykrzywione żadnym błędem, zachowało całą prostotę. Widział rzeczy
tak, jak są; podczas gdy poglądy wszczepione za młodu każą nam je widzieć
całe życie tak, jak nie są". W uzdrowionej sytuacji będzie
można z powodzeniem umieścić w kanonie lektur obowiązkowych Nowy Testament
oraz wybrane fragmenty Starego. Po lekturze tej księgi młody człowiek
autonomicznie zdecyduje czy wedle jego przekonania należy związać swój światopogląd z bogiem żydowskim, greckim, bądź innym, czy też odmówić wszystkim bogom
kredytu zaufania.
Trzymając się koncepcji
Freuda wiemy przecie, że idea Boga — Super Taty jest w istocie właściwą
dorosłemu człowiekowi. Jednak dopiero trzeźwa ocena swego zapotrzebowania na
Boga pozwoli się przekonać, czy jest to idea nadal żywotna i niezbędna,
czyli powszechna vel katolicka. W przeciwnym wypadku mam wszelkie
podstawy po temu, aby mniemać, że religia utrzymuje się przez tak długi
czas, mimo swej dziejowej kompromitacji pod każdym niemal względem, głównie
(jedynie?) dzięki indoktrynowaniu dzieci. I na tym opiera się Wasza tzw. siła tradycji.
Zgodzimy się chyba wszyscy, że dziecięce pojmowanie uwikłanego subtelnościami teologicznymi
chrześcijańskiego Boga jest wielce uproszczone i zbanalizowane, by nie rzec — wypaczone.
Dowodem na to jest pokutujące wśród wielu dorosłych wizualizowanie Boga jako starca z siwą brodą siedzącego na tronie zawieszonym na chmurce. Przecież to nasz
wizerunek z dzieciństwa ! Śmiem twierdzić, że niewielu wierzących postrzega
Boga jako Wielkiego Demiurga, Praprzyczynę czy Stwórcę. Większość
przesiadujących co niedzielę w kościołach widzi go w roli potężnego króla
niebieskiego, a to przecież owoc dziecinnych wypaczonych skojarzeń. Czy z takim „materiałem" można uzyskać wierzących z przekonania, ze
szczerością traktujących moralne wytyczne wiary? Znów ośmielam się wątpić.
Ta wiara jest sztucznie utrzymywana przy życiu, istnieje dzięki
przyzwyczajeniu, a nie z oddania czy „umiłowania Boga". Bez większych
problemów owa nabożność pozwala jednak wyhodować kilkumilionową rzeszę fanatyków
pod przewodem Ojca Dyrektora, czy też innego wodza ograniczającego się do
parafii czy też diecezji.
Artykuł ukazał się ponadto:
1 2
« Felietony i eseje (Publikacja: 21-05-2002 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 322 |
|