|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Państwo i polityka » Stosunki międzynarodowe
Dość Rusofobii! [2] Autor tekstu: Wojciech Rudny
Stąd
konkluzja może być tylko jedna: nie bójmy się Rosjan, starajmy się ich
zrozumieć. Nie bądźmy zaślepieni w naszej nienawiści do Rosji i wszystkiego, co rosyjskie. Chorobę tę trzeba koniecznie uleczyć! Rosji nie możemy
poznawać via Paryż czy — co gorsza — via Berlin. Musimy ją znać lepiej niż
jakikolwiek inny naród europejski. Stereotypy to nie jest prawdziwa znajomość.
Strach i nienawiść to nie są właściwi doradcy. W polityce — jak mawiał
Stanisław Tarnowski — nawet nieprzyjaciel wczorajszy może być sprzymierzeńcem.
„Ten, który wczoraj był złym, jutro może okazać się praktycznym, i na
odwrót: ten, który dziś byłby dobrym, jutro może już nie być właściwym".
Dotyczy to także Rosji!
[tekst opublikowany w „Najwyższym
Czasie!" 18-25 grudnia 1999 r. Nr 51-52 (500-501)
— poniższe polemiki nigdy nie zostały opublikowane w "NCZ!"]
*
O Rusofobii jeszcze — w odpowiedzi adwersarzom
Uderz w stół, a nożyce się odezwą. Uderzyłem i nożyce się odezwały — i to
nie jedne! Stali publicyści „NCZ!" P.T. pp. Burliński i Zambrowski — każdy
na swój sobie właściwy i niepowtarzalny sposób — zaatakowali mnie za
artykuł „Dość Rusofobii!" („Najwyższy Czas!" Nr 51-52). Nie mogąc
pozostać im dłużnym — ad vocem — gwoli wyjaśnienia spraw dalekich od
emocji, których zresztą nie brakuje moim szanownym oponentom, starając się
streszczać, jak to tylko możliwe, napisałem swą replikę. Zdaję sobie sprawę,
że milczenie byłoby dowodem na to, iż godzę się ze wszystkim, co
powiedzieli moi szanowni adwersarze. Postanowiłem nie milczeć, tym bardziej, że
powtarzają wiele bałamuctw i oklepanych frazesów — zamiast rzeczowych
argumentów.
Cieszę się niezmiernie, że dla p.
Burlińskiego Rosja to jego „konik", ubolewałbym, gdyby to była tylko
nieuleczalna fobia. W przypadku p. Zambrowskiego może rzeczywiście sformułowanie
„bojowy" (w stosunku do Rosji) byłoby bardziej odpowiednie (niż „rusofob").
Można je jednak rozmaicie interpretować. Osobiście lubię
tę żartobliwą — Kisiela interpretację (użytą w jego
„Abecadle…" w stosunku do gen. Jaruzelskiego). Bojowy, bo się boi. A więc
na jedno wychodzi. Nieprawda? Może i nie. W końcu czego się tu bać. Dzisiaj
Rosja nikomu nie zagraża (poza może Czeczeńcami), można więc sobie pozwolić
na tę szaleńczą odwagę i heroizm, i wymyślać jej od najgorszych;
sympatyzując i wspierając przy tym — moralnie i materialnie — wszystkich jej
wrogów.
Nie
nawołuję do bezmyślnej miłości Rosjan — tym bardziej bolszewików (broń
mnie Panie Boże od czegoś podobnego!). Nawołuję do porzucenia romantycznych
uniesień w polityce (ale nie tylko) — w stosunku do Rosji przede wszystkim.
Nawołuję do traktowania Rosji jako potencjalnego partnera: kulturalnego,
gospodarczego i politycznego — w naszym dobrze pojętym interesie.
Jednym z kardynalnych błędów polityki zagranicznej międzywojnia -
tej u zarania naszej odrodzonej państwowości — było przekonanie, że Rosja
„czerwona" jest słaba i lepsza niż ta dawna — „carska". Podobne
brednie wyczytałem u P.T. pp. Burlińskiego i Zambrowskiego. Obaj
usprawiedliwiają Piłsudskiego za
nieudzielenie gen. Denikinowi pomocy. Piłsudski „nie dzielił — zdaniem p.
Brulińskiego — Rosji na białą, czerwoną czy fioletową" (a to przecież
poważny błąd!). Bo jakoby „każda Rosja była jest i będzie wrogiem
Polski". Czy II Rzeczpospolitej lepiej się rozmawiało z bolszewikami,
czy lepiej rozmawiałoby się z rządami oligarchii rosyjskiej — powiązanej z kołami przemysłowo-handlowymi? Czy bolszewicy mieli rzeczywiście mniejsze
apetyty niż Rosjanie? Nie wierzę, bo i to nie jest prawda. Bolszewicy patrzeli
na nas, jak na potencjalny łup, który wcześniej czy później wpadnie im w łapy.
Dla Rosji „czerwonej" byliśmy śmiertelnym wrogiem, stojącym na drodze do
panowania nad Europą. Z Rosją kapitalistyczną — moglibyśmy się prędzej
dogadać, bo łączyłyby nas wspólne interesy (np. wspólne zwalczanie zagrożenia
komunistycznego). Sprawa granic też nie byłaby tak do końca przesądzona.
Rosja — jako już państwo dominujące — dawała nam zawsze tyle, na ile nam
ufała. Zabierała nasze mienie — po powstaniach — kiedy traciła zaufanie.
Nawet nasze znakomite wojsko utraciliśmy na skutek głupiego powstania
listopadowego — w interesie nie naszym (tylko rewolucji na Zachodzie Europy).
Czyż nie sami się o to prosiliśmy (w chwili wybuchu powstania stosunek sił
był jak 1:10!)? Mieć pretensje do Rosji za to, że prowadziła antypolską
politykę, bo my chcieliśmy ją wcześniej pokonać w polu, to coś, czego ja
nie rozumiem. Rozbiory też były konsekwencją tego, że wpadaliśmy w objęcia
Prus — z własnej i nieprzymuszonej woli. Inicjatorami rozbiorów były
Prusy, a nie Rosja — o tym nie wolno nam zapominać. Lepiej więc było
zachować całość, integralność terytorialną pod hegemonią Rosji, aniżeli
spiskując przeciwko niej (bratać się ze zdradzieckimi Prusami) gotować własnej
ojczyźnie rozbiór (i to było następstwo naszej antyrosyjskiej polityki)! Czy
lepsze więc były rozbiory (przez trzy wrogie nam potęgi), czy może hegemonia
jednego tylko państwa (nawet tej nie lubianej Rosji)?
Poza tym cóż to za fatalizm wiecznotrwałej wrogości,
na którego zmianę nie mamy żadnego,
ale to żadnego wpływu? Kiepskie to daje on nam świadectwo — przedmiotu
dziejów, a nie dziejów podmiotu. Jeśli my już w ogóle nie mamy żadnego wpływu
na politykę naszych sąsiadów — to po co te frazesy o niepodległości?
Powiedzmy sobie, że nic nie możemy, i wymyślajmy naszym „odwiecznym ciemiężycielom",
bo tylko to, jak na razie, wychodzi nam najlepiej. To zdają się nam sugerować
wszyscy „chorzy na Moskala" rusofobowie-fataliści. Albo szukajmy sobie pana — jeszcze bardziej spragnionego naszych ziem (a jakie dziś Rosja ma pretensje
terytorialne do Polski?). Dzisiaj są to niewątpliwie Niemcy (i Ukraińcy, którym
zawsze mało). Tak — trzeba to odważnie i głośno powiedzieć.
Pytanie: czy Rosja będzie dla nas
wrogiem, jeśli będą nas łączyły wspólne interesy? Czy będzie nam
przyjazna, jeśli będziemy wspierać separatyzmy — i w imię czegokolwiek tam — na terytorium nominalnie rosyjskim? Odpowiedź na te pytania zna z pewnością
każdy, i mniej błyskotliwy człowiek aniżeli moi inteligentni i oczytani
adwersarze. Wielu Polaków robi wszystko, by rzeczywiście frazes o wiecznej
polsko-rosyjskiej wrogości okazał się prawdą. Plują z pogardą na
„Ruskich" wymyślając im od najgorszych — „kacapów"; jawnie
popierają wszelkiej maści separatystów antyrosyjskich, a potem mówią
zadowoleni jakby z dobrze spełnionego „obowiązku patriotycznego". — „A
nie mówiliśmy, że Rosjanie są naszymi — bez względu na kolor -
odwiecznymi wrogami!". A czegóż się można było spodziewać, że wdzięczni
Rosjanie za te dowody „przyjaźni", rzucą się nam w ramiona?
A może by tak z powodu tragicznej przeszłości naszych
wzajemnych polsko-rosyjskich stosunków zadekretować na mocy układów
dwustronnych Warszawa-Moskwa zerwanie wszelkich stosunków między Polską i Rosją? P.T.
pp. Burliński i Zambrowski — już to
widzę — niemal w niebo wzięci i ukontentowani. Ja byłbym wściekły (i
bynajmniej nie z powodu mego rusofilstwa). No bo jakie stąd dla nas wyniknęłyby
korzyści? Ja — nie zaślepiony nienawiścią — kierujący się zdrowym rozsądkiem,
wiem, że z tego skorzystałby tylko Berlin. Jak wielokrotnie korzystały Niemcy z naszych antyrosyjskich resentymentów, fobii i zrywów etc. Stąd moja uwaga,
by nie pozwolić na poznawanie Rosji via Berlin (to był skrót myślowy
przez p. Burlińskiego nie zrozumiany). Im lepsze bowiem są stosunki na linii
Berlin-Moskwa, tym gorzej dla nas. „Aż dziw, że o tak oczywistych rzeczach
trzeba pisać…" (że zacytuję p. Burlińskiego). I przypomnieć „enty"
już raz wypada mądre spostrzeżenie, że
tylko głupiec szuka przyjaciół daleko, a wrogów blisko. A tak
nawiasem mówiąc jakoś nie słyszę o gorącym poparciu w Niemczech dla Czeczeńców
(i innych separatyzmów) antyrosyjskich. Chociaż Niemcy mogliby sobie na to
pozwolić w większym niż my stopniu. Wiele tam za to sympatii dla Rosji i Rosjan. Czy to dlatego, że Niemcy to wszyscy — bez wyjątku rusofile?
Możemy Rosji nie kochać, ale chcemy
czy nie, skazani jesteśmy na sąsiedztwo. Jakie ono będzie nie zależy wyłącznie
od nas, ale bodaj w tak samo dużym stopniu od nas, jak od Rosjan. P.T.
pp. Burliński i Zambrowski pewnie w to nie wierzą, ale nie mają ku temu żadnych
racjonalnych podstaw. Jedno jest pewne — jątrzenie, licytowanie się w bezmiarze popełnianych zbrodni i oficjalne (m.in. na łamach czasopism)
sympatyzowanie z wszelkimi wrogami Rosji może tylko kopać doły wzajemnej
nieufności i wrogości. W czyim interesie? Na pewno nie w naszym. Przypomina mi
się, jak Ministra Druckiego-Lubeckiego oskarżały „koła niepodległościowe" o to, że „wiązał Królestwo Polskie z rynkami rosyjskimi" (sic!), zasypując
tym samym nadzwyczaj skutecznie — na niwie gospodarczej — doły wzajemnej
polsko-rosyjskiej wrogości (i to ich rozwścieczało!). Czy Rosja nas grabiła,
że protestowali? Nie! Czy nie płaciła za nasze towary? Nie! Po prostu nasi
„niepodległościowcy" nie lubili Rosji! Chcieli więc, by nie łączyły
nas z tym państwem i narodem żadne stosunki — nawet gospodarcze. Oczywiście
na rynkach rosyjskich polski przemysł miał znakomity zbyt dla swoich towarów — jak nigdzie indziej. I gdyby tak tylko logika rządziła światem, to pomyślałbym,
że ci „niepodległościowi" krytycy wymiany handlowej polsko-rosyjskiej
musieli pracować dla konkurencji (np. dla przemysłowców pruskich, którym
polscy wchodzili w paradę na rynkach rosyjskich). Ale to chyba była zwyczajna,
głupia rusofobia i zaślepienie, przeczące zdrowemu rozsądkowi i interesowi narodowo-państwowemu. Tego chciałbym uniknąć.
Teraz jeszcze o sprawie gen. Antona Denikina podjętej przez moich
szanownych polemistów. Tak naprawdę gen. Denikin, który latem 1919 r. miał w swoim ręku niemal całą Ukrainę wraz z Kijowem, nie mógł składać na temat
granicy polsko-rosyjskiej żadnych zobowiązań. To mógł uczynić tylko i wyłącznie
prawowity rząd rosyjski, powołany po rozgromieniu
bolszewickiej hołoty. Uczciwość generała armii rosyjskiej (nie
bolszewicko-anarchistycznej hordy) nakazywała mu nie czynić żadnych obietnic
bez pokrycia. O ile Piłsudski, a nawet jego polityczni oponenci — także
panicznie bojący się „caratu" — w owym czasie mogli się jeszcze łudzić
co do bolszewickich deklaracji o prawie narodów do samostanowienia. To dzisiaj
już wiemy, ile te deklaracje były warte. Wówczas sądzono, że sąsiadowanie z Bolszewią, a nie Rosją, jest dla Polski bezpieczniejsze, bo apetyty
bolszewików są mniejsze (sic!). I sympatie Zachodu w razie konfliktu będą po
naszej stronie. Twierdzę jednak, że z perspektywy historycznej, był to
karygodny błąd. „Nasza" klasa polityczna z Piłsudskim na czele dała dowód
tego, że gotowa jest poprzeć choćby diabła, by nie dopuścić tylko do
odrodzenia się znienawidzonego „caratu". Nie zachwycała jej może
rewolucja bolszewicka, ale o wiele bardziej od niej obawiała się powrotu Rosji
carskiej z nacjonalistycznym zawołaniem: jedinaja niedzielimaja (jedna
niepodzielna). I to była
rusofobia, „choroba na Moskala" — w wielu przypadkach nieuleczalna.
Przerażały naszych rusofobów apetyty „białych" Rosjan, ale mieli za nic
(dużo większe!!!) apetyty kosmopolitycznej Bolszewii (to nie kto inny tylko
bolszewicy śpiewali: Jutro może (...) zdobędziemy cały świat...).
Za tego typu błędy i grzechy płaci się wcześniej czy później. I zapłaciliśmy! Skorośmy nie chcieli wspólnie z gen. Denikinem tępić hord
anarchistyczno-bolszewickich, to mieliśmy później sami na własnej skórze doświadczyć,
czym jest bolszewik, i czym się różni od Rosjanina. Gdy złodziej-morderca plądruje
mieszkanie mojego sąsiada, jeśli nawet go nie lubię, to nie pozwolę, żeby
robił to bezkarnie. Moralność i zwyczajna uczciwość obowiązuje nas także w stosunkach międzynarodowych. To powinni wiedzieć — zwłaszcza konserwatyści
(także liberalni). Przymykanie oczu na zbrodnię, okrucieństwo i niegodziwość — i nieudzielenie pomocy w ich zwalczaniu — wcześniej czy później odbije
się na nas samych. Obojętność wobec masowych zbrodni bolszewików bestialsko
mordujących znienawidzonych przez „nas" Rosjan, musiała i dla Polski skończyć
się Katyniem. Złoczyńców bowiem należy tępić! Tutaj żadne rachuby są
nie na miejscu. W przeciwnym razie stajemy się ich wspólnikami. I taki był
wybór Piłsudskiego (bez epitetów). Poza tym sprawa zachowania się i roli Piłsudskiego
(podjęta przez p. Burlińskiego) w czasie wojny polsko-bolszewickiej — to
materiał na kolejną polemikę.
1 2 3 4 Dalej..
« Stosunki międzynarodowe (Publikacja: 27-06-2004 Ostatnia zmiana: 16-06-2005)
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 3467 |
|