|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Kościół i Katolicyzm » Doktryna, wierzenia, nauczanie » Święci i poświęceni
Święci, mistyka i psychologia Autor tekstu: Mariusz Agnosiewicz
Z ciekawością czytałem analizę psychicznej natury
ekstatycznej Faustyny, profesora Jerzego Strojnowskiego (Charaktery, kwiecień
1999, przedruk: Strona
domowa Bronisława Wołyńca — tam też polemiki). Nie jest oczywiście żadną
rewelacją ani nowością, że podejrzewa się świętych o psychopatologie. Na
katolickim indeksie świętych są prawdziwe tabuny takich podejrzanych osób.
Tak już jest, że to co wydawało się niezwykłe i odbiegające od normy
postrzegano często jako świętość, nie jako zboczenie. Nie dziwią też
specjalnie zażarte apologie świętej, gdyż obecnie świętemu zagrażają
przede wszystkim dwie rzeczy: okazuje się, że nie istniał, lub że był chory
psychicznie. Kościół wie jak poważne są to zagrożenia, o czym pouczyła go
sprawa weryfikacji listy świętych przez Kongregację Spraw Kanonizacyjnych pod
koniec lat sześćdziesiątych. Wielu świętym zdjęto wówczas aureole, niektórzy
pisali, że było to krwawe żniwo wśród świętych (zniknęło setki
świętych, stratę tę z nawiązką odrobił Jan Paweł II). Wówczas to okazało
się, że Szymon Słupnik cierpiał na katatonię (objawia się zmianami napięcia
mięśniowego oraz zredukowaniem funkcji psychomotorycznych aż do stanów osłupieniowych).
Wreszcie nie dziwi nawet, że artykuł ten wyszedł spod pióra pracownika
uczelni kościelnej, wszak i ojca Pio, znanego stygmatyka atakowano i w Kościele.
Zarzucano mu neurotyczny ekshibicjonizm, histerię, nerwicę i bluźniercze utożsamianie
się z Jezusem Chciałbym jedynie poczynić kilka uwag odnośnie zarzutów
polemistów prof. Strojnowskiego.
I. Prof. Ryn, naukowiec (!), pisze, że nauka
konwencjonalna, czyli zwykła, nie może zajmować się fenomenami natury
mistycznej, czyli niezwykłej. Pisząc o mistykach zapewne myślał tylko o katolikach, bo jakżeby inaczej wspólność z mistyką niewiernych mogła
dowodzić prawdziwości morałów katolickich. To, że dyscypliny kliniczne
nie są adekwatne do zajmowania się majakami duchowymi (ale tylko
katolickiej proweniencji), może na pierwszy rzut oka budzić zdziwienie, zwłaszcza
jeśli dane byłoby to usłyszeć jakiemuś neuroteologowi, jednakże należy
wziąć poprawkę, że to Polska, przedmurze chrześcijaństwa przed
wschodnimi hordami niewiernych oraz baza reewangelizacji dla hord z zachodu. Oczywiście mistyka jest badana naukowo, profesor pisze nieprawdę.
Zainteresowanych neuroteologią odsyłam m.in. do artykułów: Wiara z szarych komórek, The Times, przedruk w: Forum, 19.11.2001 oraz Religia a mózg, Newsweek, 2.12.2001.)
Mistyka, jak i inne przeżycia religijne, jest wytworem
umysłu (uniesienia mistyczne można wywołać za pomocą fal
elektromagnetycznych). Niedługo być może wyjaśni to ta nowa dziedzina nauki.
Jak pisał The Times: "Doświadczenie sacrum — czy dotyczą muzułmanów,
buddystów, chrześcijan, czy też wyznawców New Age — jest zaskakująco
podobne. Niektórzy naukowcy twierdzą, że przeżycia mistyczne są tworem mózgu.
(...) Uważa tak Pascal Boyer, profesor antropologii na uniwersytecie waszyngtońskim, w książce zatytułowanej 'Wyjaśnienie istoty religii' (...) Równie
prowokacyjny charakter mają badania Michaela Persingera z Laurentian University w Ontario. Opracował on metodę opracowywania uniesień religijnych lub
'odczuwania czyjejś obecności. Polegała ona na poddawaniu mózgów ochotników
działaniu niezbyt silnego pola elektromagnetycznego, zwanego 'wibracją Thomasa',
od nazwiska badacza który je odkrył. Czterech od pięciu uczestników doświadczenia,
którym nałożono kask magnetyczny, doznało mistycznego przeżycia [szkoda,
że nie podano im wówczas kartki papieru, aby mogli spisywać swoje przeżycia,
zapewne powstałby piękny wywód na wzór np. Eckharta, no ale czy wyobrażacie
sobie mistyka w kasku na głowie? — przyp. M.A.] 'Ostatnią iluzją
jest to, że stanowimy wyjątkowe istoty, nad którymi czuwa ktoś w rodzaju
starszego krewnego — mówi Persinger, człowiek niewierzący — Można to
zweryfikować wyłącznie metodami naukowymi, a moje badania wykazują, że przeżycia
to wytwór naszego mózgu' (...) Persinger jest przekonany, że gdy ktoś czuje
się uduchowiony, jego mózg podlega miniaturowej burzy elektrycznej podobnej do
wibracji Thomasa. Uważa też, że burze takie mogą się pojawić pod wpływem
zmian w polu magnetycznym Słońca, trzęsień ziemi, w wyniku braku snu, urazów
psychicznych oraz postu".
II. Z zażenowaniem czytałem polemikę ks.
Andrzejewskiego. Jeśli chodzi o podsumowanie wywodu prof. Strojnowskiego
jako profanację, to można się z tym zgodzić, choć w nieco innej
interpretacji tego słowa; ksiądz plecie bzdury, że etymologiczne znaczenie
tego słowa oznaczało to samo co dla chrześcijan (pejoratyw); otóż w Rzymie,
skąd chrześcijanie je przejęli, był to obrzęd „odświęcenia" jakiegoś przedmiotu,
profanacja była przeciwieństwem konsekracji (uświęcenia). W tym rozumieniu
chyba możemy się zgodzić, że jakikolwiek zamysł przyświecał prof.
Strojnowskiemu, dokonał on zdjęcia nimbu świętości z Faustyny.
Ksiądz zapragnął udowodnić nam, że chrześcijańska,
czy też raczej katolicka (bo to nie do końca to samo) idea Boga nic nie ma wspólnego z obrazem mrocznym i degenerującym psychikę jego wyznawcy, jeśli za młodu ma
okazję tym nasiąknąć. Otóż jest to wierutne kłamstwo. Do dziś dzieciom
wtłacza się do głów obraz Boga karzącego, gdyż tylko taki może wpłynąć
na ich zachowanie, czyli sprawić, aby nie zachowywały się jak zwykłe dzieci,
aby były posępne, bo bożym gniewem zatrwożone. Dziecko ma to do siebie, że
rozkazów raczej nie słucha, gdyż nieposłuszeństwo jest dlań tak naturalne
jak konieczność psocenia. Księża jednak od wczesnej młodości muszą właściwie
formować ducha przyszłej owcy, przeto dzieciom karze się zmieniać naturę i drżeć przed wszystkowidzącym Wielkim Bratem, tzn. Ojcem. Oto jak pisał o tym
psychoterapeuta Tilman Moser (inwokacja do Boga): "Byłeś dawniej tak
przeraźliwie realny, obok ojca i matki byłeś najważniejszą postacią w moim
dzieciństwie (...) Straszliwą ofiarę złożyłem ci z mojej wesołości, radości z siebie samego i innych (...) Ponieważ w sumie cię nienawidziłem z powodu
upokorzeń, na jakie się godziłem, by ci się spodobać, by zaskarbić sobie
twoją łaskę albo przynajmniej uniknąć twojej niełaski, musiałem cię
coraz bardziej czcić, coraz żarliwiej błagać, żebym mimo wszystko choć
trochę ci się podobał. (...) „Niech Pan rozpromieni oblicze swe nad
nami…" — o to błagaliśmy na zakończenie każdego nabożeństwa, jakby
nie było za czym bardziej tęsknić, niż za oglądaniem u sufitu nad sobą
twojego wiecznie kontrolującego oblicza niczym twarzy starszego brata. Jako
choroba we mnie jesteś chorobą niewykonalnych norm, chorobą polegającą na
tym, że jest się skazanym na twoją łaskę, wyjednywaną przez urzędowych
wyjednywaczy w uzupełnieniu do moich własnych błagań (...) „Powinniśmy
Boga bać się i miłować go…", wbijano mi do głowy, jakby to pierwsze
niemal nie wykluczało drugiego. A że ten twój szalony warunek istnienia jako
tego, którego należy się bać i kochać, rodził zarazem nienawiść, tym
bardziej należało się bać, tym bardziej się korzyć i być wdzięcznym za
zwłokę, za to, że się jeszcze nie zostało odrzuconym (...) To stawiało
mnie w sytuacji szczura z zadyszką, który ogarnięty coraz większą paniką
coraz szybciej przebiera łapami w doświadczalnym młynku. Zrobiłeś ze mnie
bożego szczura, gnane strachem zwierzę w twoim eksperymencie, z którego nie
ma wyjścia" (Zatruwanie Bogiem). Czytaj więcej:
Dziecko, Bóg, religia,
Mariusz Agnosiewicz. Gdyby tak
nie było, szanowny księże, wówczas nie musiałyby powstawać takie książki
jak np. dzieło pt. Demoniczne obrazy boga, K. Frielingsdorfa, gdzie
autor rozwodzi się nad fałszywymi wizerunkami Boga (karzącego, sądzącego,
śmiercionośnego), aby pouczyć pobożnych czytelników, że Bóg w istocie
jest Bogiem miłości i dobroci (czemu mają służyć praktyczne ćwiczenia i pytania na końcu książki). Gdyby Bóg okrutny miał umrzeć wraz z jansenizmem, wówczas nie musiałyby w latach dziewięćdziesiątych XX stulecia
powstawać takie poradniki.
Jednocześnie dowodzi ksiądz, że tylko jansenizm głosi
herezję Boga okrutnego, sugerując zarazem, że był on wielokrotnie przez Kościół
prawowierny potępiany, w domyśle: właśnie za tak zelżywy wizerunek Boga.
Oczywiście jest to nieprawdą, gdyż jansenizm potępiany był za zbyt wierne
trzymanie się nauk św. Augustyna, największego myśliciela katolickiego (do
pewnego czasu). Jansenizm potępiano za to, że pokładał zbyt dużą ufność w Bogu, a zbyt małą w człowieku (kwestie łaski uświęcającej), co w konsekwencji oznaczało, że człowiek zbawiony może być tylko i wyłącznie
dzięki łasce Boga, z pominięciem jego ziemskich delegatów. Potępienie
jansenistów nie miało nic wspólnego z ich wizerunkiem Boga, gdyż nie trzeba
przenikliwego umysłu, aby odgadnąć, że sam Kościół Boga karzącego wówczas
też głosił, gdyż z ludem jak z dzieckiem — bez groźby nie posłucha.
No chyba ksiądz nie wierzy, że chrześcijanie przejmowaliby się przykazaniami
bożymi (o ile możemy mówić, że się przejmują), gdyby nie bali się
konsekwencji ich naruszenia? Z miłości do Boga nikt nie będzie „niecudzołożył".
Jeśli ksiądz odmaluje na kazaniu sugestywny obraz piekła znacznie lepiej
przekona wiernych o sensowności prawowierności, niżby miał prawić o miłości i tych sprawach.
Łajając naukowców za mędrkowanie w kwestiach zahaczających o sfery kościelne, które można badać nie inaczej jak metodologią opracowaną
przez Kościół, pisze jednocześnie: "Ktokolwiek chce dziś komentować
życie i ducha s. Faustyny Kowalskiej, ten musi zajrzeć do licznych opracowań
naukowych opisujących fenomen polskiej Mistyczki". Czyli: jeśli świętą
badają naukowcy, to nie nauka lecz amatorszczyzna, względnie złośliwość;
jeśli czynią to księża, to możemy mówić, że spełnia to wszelkie wymogi
naukowości, no bo wiadomo teologia — poważna sprawa. Jeślibyśmy cofnęli
się do epoki wieków średnich, uzasadnienie mamy jeszcze mocniejsze. Dopiero
pogańskie Odrodzenie zdetronizowało królową nauk (jak dowodził Tomasz z Aquinu: inne nauki o tyle warto zgłębiać, o ile wspierają teologię, bowiem "Teologia
nie czerpie z innych nauk, jako z wyższych, ale posługuje się nimi jako niższymi i służebnicami"). Widzimy więc w jakich wodach pływa ksiądz
Andrzejwski. Warto jednak dodać, że cokolwiek zwietrzały już ten pogląd.
Na koniec, aby pognębić ostatecznie autora, powołuje się
na encyklikę Jana Pawła II, w której ten pisał o katolickiej wersji wolności,
która nie może być boże broń mylona z wolnością zwykłą. Wolność
katolicka to wolność od możliwości zgrzeszenia, należy więc wiernych
chronić przed złośliwymi naukowcami, aby przypadkiem nie zachwiali się w swej słodkiej niewiedzy. W istocie bowiem wywody prof. Strojnowskiego niewątpliwie
muszą być jakimiś głosami z wewnątrz, które do niego przemawiają (można
więc domniemywać, że albo go szatan opętał, albo sam popadł w psychiczną
niedyspozycję), ten w przypływie prostodusznej szczerości postanowił się
tym z ludem podzielić. Ale cui bono ?
« Święci i poświęceni (Publikacja: 21-05-2002 Ostatnia zmiana: 11-08-2004)
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 354 |
|