|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Felietony i eseje O Skałce, Majdzie i.... Litwie [1] Autor tekstu: Grzegorz Galiński
Krzykacze
na Skałce
Jest 25 sierpnia 2004 roku. Wszelkim odrażającym i zawstydzającym
perturbacjom związanym z pochówkiem Czesława Miłosza równolegle towarzyszą
równie bezzasadne co głupie komentarze odnośnie jego litewskiego pochodzenia.
„Jak Miłosz chce bronić gejów, to niech jedzie do swojej Litwy, ale wara
mu od Krakowa!" — cytuję za pewną zbulwersowaną kobietą, wykrzykującą
takie dyrdymały przed kamerami TVN-u. Ciągle mam także przed oczami relację z protestu zorganizowanego przez środowiska (no właśnie jakie?) powiązane z Naszym Dziennikiem. Rozwieszone na przykościelnych murach transparenty z rzekomymi cytatami zaczerpniętymi z twórczości poety. Nie było to jednak nic
innego, jak zdania — w plugawy sposób — wyjęte z kontekstu. Wart podkreślenia
jest, przy tej okazji, fakt iż demonstracja firmowana przez „Młodzież
Wszechpolską" składała się z… emerytek i emerytów w wieku od 60 lat
wzwyż. Ile ci ludzie mają wspólnego z młodzieżą wiedzą tylko sami
zainteresowani. Niemniej jednak — jak zwykło się mawiać — „smród
pozostanie" na długo, a co gorsza unosi się dość żwawo i nie ma
zamiaru opadać.
Pomijając jednak wszelkie kwestie dobrego smaku, czy najzwyklejszej
etyki i moralności, zaintrygowały mnie pseudo-argumenty wysuwane przez
„Nasz Dziennik", doktora Majdę wraz z jego
koleżankami i kolegami. Szczególnie te, często powtarzające się, a tyczące się bezpośrednio pochodzenia naszego wieszcza. „To nie Polak, to
Litwin!", „Niech wraca do siebie!", „Skandal! Ten polonofob,
Litwin, zdrajca i szuja na naszej Skałce?!"… zabrakło tylko „Żyda" i „potomka zbrodniarzy NKWD", choć jestem pewien, że gdybym bardziej
wyostrzył zmysły i na tego typu "obelgi" bym natrafił. Przy okazji
tego tekstu, skupię się jednak na kwestii „Litwina", który ma
„wracać do siebie". Można było poprzestać na stwierdzeniu, iż
tego typu hasła są niedorzeczne, świadczą — lekko mówiąc — nienajlepiej o stanie umysłowym autora, po czym zwyczajnie machnąć na taką czy inną Majdę
ręką i zostawić krzykacza samego sobie. Owszem, można by — i większość
tak pewnie robi. Początkowe objawy zbulwersowania czy też zwykłego wkurzenia,
zastępuje pobłażanie i śmiech. Jednak gdyby w tym momencie zatrzymać się
na chwilę, przyjrzeć się krzykaczowi i zdiagnozować jego przypadłość,
zastanowić się nad przyczyną fobii, czy też nawet… zrozumieć go? Prawda,
że ambitne? A więc spróbuję!
Świat
do góry nogami
W 1890 roku, w tym samym Krakowie, chowano prochy, równie wielkiego
mistrza, Adama Mickiewicza. Postać tyleż zasłużona dla Ojczyzny, co
kontrowersyjna. Tu również sprawa pochodzenia (czy nawet narodowości!) budzi, w niektórych kręgach, wiele kontrowersji. Ością niezgody pozostaje sławetna
inwokacja „Pana Tadeusza". Słowa poety zdają się być z biegiem
lat, coraz mniej zrozumiałe, nawet dla tych mieniących się „doktorami
literatury". Owa „Litwa", do której wzdycha autor, jest pojęciem o znaczeniu tyleż oczywistym, co względnym zarazem. Przez „Litwę"
bowiem rozumiano na przestrzeni lat i wieków całych rzeczy zgoła odmienne.
Czym innym może być i jest bowiem Litwa, zarówno dla Mickiewicza, jak i dla
Miłosza, Adamkusa i… Majdy. Tu kolejny raz sprawdza się powiedzenie o „punkcie widzenia"...
Mickiewiczowi, urodzonemu na Litwie (choć dla teraźniejszego,
geograficznego uściślenia warto wspomnieć iż są to tereny obecnie należące
do Białorusi), do Litwy tęskniącemu i w końcu o Litwie piszącemu, nic nie
stało na przeszkodzie by być Polakiem i to przez największe „P"
jakie tylko można sobie wyobrazić. Mickiewicz, szczególnie w okresie wpływu
Towiańskiego, oszołomiony mesjanizmem, stał się jednym z największych w dziejach kraju, nie tyle patriotów, co wręcz skrajnie nacjonalizujących,
religijnych mistyków. Ten aspekt twórczości wieszcza zdaje się nie wadzić
Majdzie, "Naszemu Dziennikowi" i spółce. Mało tego, gotowi są go
odpowiednio uwypuklać i chwalić. Jednocześnie, jakby pomijając w swych
dywagacjach i tak drażniącą ich kwestię „litewską", ani słowa,
przy okazji sprawy pochówku zwłok Miłosza, o Mickiewiczu, którego z czystym
sumieniem można by nazwać jego krajanem. Dlaczego? Ano zasada „punktu
widzenia" widoczna w pełnej krasie.
Dlaczego przeszło sto lat temu nikt nie robił takiego
„szumu" przy okazji pochówku Mickiewicza? Toć miasto to samo, a i
poeta „Litwin" nie w ciemię bity. Brak danych, z mojej strony, co do
liczby przygłupów, zamieszkujących w owym czasie gród Kraka, podejrzewać
tylko można, iż było ich zdecydowanie mniej. Jednak i czasy były inne. Lata
90-te dziewiętnastego wieku i Kraków z tego okresu to kolebka późniejszych
poetów i twórców Młodej Polski. To cały region, Małopolski i Galicji,
przesycony patriotyzmem. Pogrzeb wieszcza był więc niepowtarzalną okazją do
zamanifestowania swych uczuć i przekonań. Cały kondukt pogrzebowy i ceremonia, wszystko z wielką pompą, przesycona patriotycznym duchem i uniesieniem. Nikomu nie mogło by nawet przejść przez myśl, aby bojkotować,
sabotować… Nikomu prócz zaborcy, ale w takiej chwili, nawet ten, nie odważył
się pisnąć słowem.
I jak tu nie oprzeć się wrażeniu, że w sto lat później mamy do
czynienia ze swoistym paradoksem? Rzeczywistość zdaje się być postawiona na
głowie, a już na pewno świat do góry nogami widzą ci, którzy stali się
sprawcami całego zamieszania. Stowarzyszenie (organizacja?), której nazwy
nawet nie pamiętam i pamiętać nie będę, ludzie mieniący się… poetami!,
których nazwisk i twarzy nie kojarzę i kojarzyć nie chcę, słowa, a raczej
bełkot, których nie zamierzam cytować. Chcąc odpierać wysuwane przez nich
argumenty, mimo woli zniżyć musiałbym się do ich poziomu. Chcąc jednak po
części ich zrozumieć, pozostanę dalej przy śledzeniu tak istotnej
„kwestii litewskiej".
Polak — Litwin, dwa bratanki?
Dziś w głowie przeciętnego Polaka, na myśl o stosunkach
polsko-litewskich, czy też nawet na samo hasło „Litwa", pojawić się
może wizja Rzeczpospolitej Obojga Narodów, wizja państwa potężnego, wizja
mapy wiszącej w klasie, na której połowę Europy zajmuje wielka czerwona
„plama" od morza do morza, wizja wyniesiona ze szkoły. Automatycznie
to Władysław Jagiełło jest po dziś dzień, najbardziej znanym w Polsce
Litwinem. Znanym i jakże swojskim jednocześnie. Jakże inna jest jednak postać
historyczna litewskiego wodza, od tej kreowanej przez Sienkiewicza i Forda,
lepiej głośno nie mówić, by Polaków za bardzo nie zszokować. Że wspomnieć,
iż nazwiska Jagiełło król nasz nie używał, zwąc się po prostu Ladislaus
Logaila (ściślej Ladislaus II Logaila). Także językiem polskim nie mógł
operować tak płynnie jak ma to miejsce w wizji Forda. W Rzeczpospolitej
bowiem, obok języka polskiego, a nawet przed nim, stawiana była łacina,
szczególnie jeśli mowa o „wyższych sferach". Tu niewątpliwie traci
urok scena z dwoma nagimi mieczami, Krzyżaków bowiem odesłać mógł z kwitkiem Logaila, a nie poczciwy Władysław, i to zwracając się doń w łacinie.
Prawda, że mniej swojsko?
Jednak to tylko metodyczne szczegóły i „czepianie się", gdyż
dyskutujemy o fikcji literackiej, oraz „prawdzie ekranu". Jednak
fikcji nie można stawiać ponad prawdziwym obliczem owych czasów. A te wyglądały
zgoła odmiennie niźli rysują to przed nami w/w twórcy. Pierwszym podstawowym
błędem jest tak beztroskie stawianie znaku równości między Rzeczpospolitą, a Polską właśnie. Rzeczpospolita jako idea i jako państwo jest czymś, na
dobrą sprawę, niemieszczącym się w głowie, nie tylko ludziom pokroju Majdy,
ale także nam wszystkim. Państwo wielonarodowościowe, wielowyznaniowe,
bliskie idei pluralizmu, a jednocześnie państwo potężne. Także żaden z krajów wchodzących w skład Rzeczpospolitej (tj. Polska, Litwa, Ukraina, Białoruś)
nigdy wcześniej i nigdy potem, w pojedynkę nie był w stanie wznieść się
tak wysoko, czy nawet do niej się zbliżyć. No i Kraków w czasach Jagiellonów
zamieszkały przez ludzi różnych nacji, od Polaków i Żydów, przez Niemców,
Włochów, po Flamandów i Hiszpanów — to zdaje się wizja, mogąca dr. Majdę
przyprawić o palpitacje serca...
Także Litwa, ta znana nam dzisiaj, niewiele ma wspólnego z tą,
reprezentowaną przez litewskich magnatów podczas Unii Lubelskiej. Wielkie Księstwo
Litewskie, późniejszy sojusznik Korony, był tworem, w którym Litwini
stanowili — paradoksalnie — garstkę ludności. Księstwo rozciągające się głównie
na terenach dzisiejszej Białorusi i Ukrainy, zamieszkane było w większości
przez Rusinów. Większość z tych ziem zresztą, właśnie na mocy ustaleń z Lublina, Księstwo, nie bez przymusu, oddać musiało Koronie. Właściwie przez
cały czas trwania Rzeczpospolitej Obojga Narodów, Księstwo pozostawało niejako w cieniu Korony, a „zajmowano" się nim (jak i całą wschodnią
częścią) tylko w wyjątkowych sytuacjach, szczególnie niesubordynacji
(Witold, Chmielnicki). O tym, kto naprawdę rozdawał karty świadczą wydarzenia z 1791 roku, kiedy na mocy Konstytucji 3 maja, formalnie poddano Księstwo tak
zwanej inkorporacji, czyli wcieleniu w szeregi Rzeczpospolitej (już tej
„Polskiej"). Potem były już tylko kolejne rozbiory, i rozłąka, która
trwać miała po dziś dzień...
Dzieje Litwy osamotnionej, to pasmo porażek i nieudanych „przyjaźni".
Pierwszego zrywu próbowano dokonać w czasach napoleońskich, w 1812, kiedy to
Litwini stanęli w szranki z Rosjanami. Naiwnie licząc na wsparcie z zachodu,
snując nie mniej nierealne plany stworzenia wspólnego, wolnego państwa z Polakami. Zachód jednak zdał się o Litwie zapomnieć, o dziwo podobnie rzecz
się miała z Polską. I o ile w 1815 stworzono na naszych terenach namiastkę
wolności w postaci Królestwa Polskiego (silnie zależnego od Cesarstwa
Rosyjskiego), o tyle o Litwie „słuch zaginął". Jeszcze w tym samym
wieku, podczas dwóch wielkich zrywów roku trzydziestego i sześćdziesiątego trzeciego, u boku Polaków i Rusinów, Litwini walczyli, o rzec by można
„wolność naszą i waszą". Znów bez powodzenia. Taktykę zmieniono
dopiero u schyłku Wielkiej Wojny, w roku 1918, wtedy to bowiem wzrok Litwinów
skierował się w stronę… Cesarstwa Niemieckiego. W tym samym roku
proklamowano niepodległość Księstwa, księciem zaś miał zostać członek
niemieckiej dynastii jako Mendog II. Z tak niedorzecznego pomysłu, co oczywista
nic jednak nie wyszło. Jednak już w rok później Litwini, odwracając wzrok o 180 stopni, zwrócili go w stronę Sowietów. Przez krótki okres czasu istniała
nawet sowiecka republika Litewsko-Białoruska o wdzięcznej nazwie „Lit-Bieł".
Jak nie trudno odgadnąć, także z tego nic nie wyszło. Przyjaźń (choć to
nie najlepsze słowo) litewsko — sowiecka, jak miało okazać, przetrwać miała
jednak znacznie dłużej...
Zmowa
milczenia
Rok 1920, ekspansja Bolszewików. W tym czasie następuje całkowite odwrócenie
się Litwy od Polski. Litwini zawierają bowiem, z całą pewnością nie do końca
własnowolnie, przymierze z Rosją Sowiecką, przeciw Polsce wymierzone. Tak jak w Lublinie, tak i tutaj, płacą za „sojusz" wysoką cenę w postaci
Wilna, Grodna i Suwałk oraz znacznych terenów Białorusi. Właśnie spór o Wilno stanie się tym co najbardziej dzielić będzie Polaków i Litwinów przez
najbliższe dziesięciolecia. Jedni i drudzy roszcząc do niego swe pretensje,
grzebią tym samym tradycje przyjaźni polsko-litewskiej. Wilno ostatecznie
zostaje po polskiej stronie, Litwa zaś aż do 1938 roku utrzymywać będzie, że
znajduje się „w stanie wojny" z Polską. Impas dyplomatyczny złamie
dopiero ultimatum ze strony polskiej wystosowane właśnie, na rok przed rozpoczęciem
II wojny światowej. Czas dwudziestu lat niepodległości w okresie międzywojennym,
jest najgorszym w dziejach stosunków dwustronnych. Po jednej stronie Polska rządzona
przez faszyzującego Józefa Piłsudskiego, po drugiej „wściekła"
Litwa, rządzona to przez siły lewicowe, to przez narodowca Antonasa Smetona
(wzorował
się na Piłsudskim). Rząd w Kownie, nazywanym przez Litwinów „stolicą
tymczasową" nie miał zamiaru „odzywać się" do Polaków. Także
sposób w jaki przerwano zmowę milczenia, pozostawia wiele do życzenia.
1 2 Dalej..
« Felietony i eseje (Publikacja: 26-08-2004 Ostatnia zmiana: 03-09-2004)
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 3576 |
|