|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Nauka » Biologia » Antropologia » Nauki o zachowaniu i mózgu
Nie myślę, więc mnie nie ma, czyli problemy świadomości [1] Autor tekstu: Krzysztof Szymborski
Jest to rozterka znana wszystkim rodzicom: nasze dziecko
osiągnęło właśnie wiek przedszkolny i niekiedy potrafi już coś powiedzieć
„całkiem jak dorosłe". Te pierwsze oznaki rodzącej się inteligencji
wprawiają nas w dumę i zachwyt. Jeśli tylko Jaś (albo Krysia) będzie się
dobrze uczyć, marzymy sobie, to życiowy sukces ma zapewniony… Gdyby tylko
wiedzieć na pewno, że dziecko jest wybitnie uzdolnione, to można by już
zawczasu pomyśleć o jakichś korepetycjach, a może dałoby się je wysłać
od razu do drugiej klasy? Nic prostszego. Umawiamy się na wizytę u psychologa,
który poddaje naszą latorośl serii testów i oblicza iloraz jego
inteligencji, czyli IQ. Jeśli przekracza on 150, to dziecko jest genialne i warto inwestować. Jeśli sięga ledwie 85 — szkoda czasu i wysiłku. Niech się
bawi. Przedszkolaki powinny przyjąć z pewną ulgą fakt, iż
coraz liczniejsza grupa psychologów uważa dziś, że przewidywanie przyszłości
naszych dzieci na podstawie testów inteligencji jest nonsensem. Jeśli już
koniecznie chcemy wiedzieć, co je czeka w życiu, to znacznie bardziej
efektywny jest tak zwany „test cukierkowy". Jest on też dużo prostszy, tak
że możemy go przeprowadzić w domu. Polega on na tym, że zamykamy nasze
czteroletnie dziecko w pokoju, kładziemy przed nim na stole cukierek i informujemy je, że może go zjeść zaraz (ale wówczas nie dostanie następnego)
lub poczekać piętnaście minut, aż wrócimy z zakupów, i jeśli cukierek będzie
nadal nietknięty, to damy mu dwa następne. Walter Mischel, psycholog z Uniwersytetu Stanforda, zaczął stosować ten test na grupie dzieci swoich
uniwersyteckich kolegów w latach sześćdziesiątych (w oryginalnej
stanfordzkiej wersji użyte były nie cukierki, tylko marshmallows — coś w rodzaju waty cukrowej utwardzonej białkiem z jajka — i w anglojęzycznej
literaturze jego metoda badawcza znana jest jako Marshmallow Test). Nie
trzeba być psychologiem dziecięcym, by przewidzieć, że tylko nieliczne
dzieci były w stanie oprzeć się pokusie natychmiastowej gratyfikacji. Te, którym
udało się wytrzymać cały kwadrans, stosowały najrozmaitsze techniki
kontroli psychicznej. Aby okiełznać swe pożądanie, niektóre zakrywały
sobie oczy, by nie widzieć przedmiotu kuszenia; inne mówiły do siebie albo śpiewały,
niektóre nawet próbowały się zdrzemnąć.
Mischel odczekał piętnaście minut, a potem następnych
dwadzieścia kilka lat, obserwując postępy swych „obiektów badawczych".
Kiedy odnalazł owe dorosłe już dzieci w końcu lat osiemdziesiątych, okazało
się, że ich życiowy sukces wykazywał niezwykle silną korelację z wynikami
„cukierkowego testu". Tym, które w wieku czterech lat potrafiły sobie odmówić
szybkiej przyjemności na rzecz przyszłej wyższej nagrody, wiodło się
znacznie lepiej: cieszyli się większym społecznym szacunkiem, byli szczęśliwsi i bardziej zamożni. Kiedy Mischel porównał z kolei ich osiągnięcia z wynikami testów inteligencji, odkrył, że w tym wypadku korelacja była daleko
mniej znacząca. Ogłoszone w 1990 roku wyniki jego badań stały się sławne w Ameryce i nawet Oprah Winfrey zaprosiła grupę czterolatków na swój
telewizyjny talk-show, gdzie poddała ich testowi cukierkowemu na oczach
telewizyjnej widowni. Daniel Goleman, autor książki Inteligencja
emocjonalna,
posłużył się wynikami badań Mischela do zilustrowania swej zasadniczej
tezy. Brzmi ona: być może o naszym życiowym sukcesie decyduje w 20% czysty
intelekt, ale reszta, całe 80%, zależy nie od poznawczej mocy naszego rozumu,
lecz od zespołu cech osobowościowych, zwanych „inteligencją emocjonalną". A także od zwykłego przypadku.
Kiedy pojęcie emocjonalnej inteligencji zostało po raz
pierwszy zaproponowane przed sześciu laty przez psychologów Petera Saloveya i Johna Mayera, zdefiniowali je jako kombinację takich umiejętności, jak
zrozumienie naszych własnych stanów uczuciowych, zdolność empatii oraz
„kontroli emocji w sposób podnoszący jakość naszego życia". Dopiero
jednak książka Golemana — który sam jest z wykształcenia psychologiem, ale
zarabia na życie jako dziennikarz naukowy w piśmie „New York Times" -
spopularyzowała ten koncept i wywołała żywą publiczną debatę.
Na pierwszy rzut oka teza Golemana może się wydać
trywialna. To, co nazywa on „inteligencją emocjonalną", zadziwiająco
przypomina konwencjonalne pojęcie „dobrego charakteru", a poza tym — czyż
nasz romantyczny wieszcz nie powiedział już sto pięćdziesiąt lat temu:
„czucie i wiara silniej mówią do mnie niż mędrca szkiełko i oko"? Książka
Golemana jest jednak czymś znacznie więcej niż aktem nostalgii za romantyczną
wiarą w potęgę uczuć. Szczególnie w Ameryce drugiej połowy lat dziewięćdziesiątych
jest ona istotnym i nowym głosem w wielkiej dyskusji, która obejmie swym zasięgiem
czystą naukę, kulturę, filozofię i politykę. Dyskusja ta toczy się w intelektualnym klimacie (czy, jak twierdzą niektórzy, w intelektualnej mgle),
którą opisuje jedno słowo: „postmodernizm".
Postmodernizm (pojęcie, które zresztą pierwsi wymyślili
architekci) jest hydrą o wielu głowach i rozsądniej będzie, jeśli oprę się
tu pokusie jego zdefiniowania. Wystarczy powiedzieć, że fenomen ten, który
krytyk literacki Frederick Jameson nazwał „kulturalną logiką późnego
kapitalizmu", wygląda bardzo rozmaicie zależnie od tego, z której strony na
niego patrzymy. Oglądane od strony psychologii czy antropologii stanowisko
postmodernistów jest następujące. Kultura zachodnia dojrzała do tego, by
odrzucić ciążący nad nią od paru stuleci mit Oświecenia. Mit ten to wiara w istnienie uniwersalnych prawd i przekonanie o zdolności ludzkiego rozumu do
ich zgłębienia — złudzenie, za które w dużej mierze odpowiedzialny jest
Kartezjusz i jego słynne stwierdzenie: cogito ergo sum, „myślę, więc
jestem". Samo istnienie myślącego podmiotu, czyli założenie, że obdarzeni
jesteśmy przez naturę czy Opatrzność jakąś skrystalizowaną osobowością,
jest dziś przez postmodernistycznych psychologów kwestionowane. Ich ulubionym
zajęciem jest „dekonstrukcja podmiotu", który, jak twierdzą, nie tylko
nie jest specjalnie myślący (przesadne przywiązywanie znaczenia do roli
rozumu, zwie się „błędem logocentryzmu"), ale w ogóle pozostaje
mieszaniną wewnętrznych sprzeczności.
Ten postmodernistyczny punkt widzenia został szczególnie
entuzjastycznie przyjęty przez psychologów społecznych spod znaku tak zwanego
konstruktywizmu, którzy twierdzą, że osobowość jednostki ukształtowana
jest przez jej społeczne relacje z innymi ludźmi. Ponieważ możemy widzieć
siebie tylko oczami innych, jeśli wychowujemy się w warunkach
„komunikacyjnego nasycenia", bez przerwy angażując się w zróżnicowane i intensywne interakcje (a żyjemy w końcu w erze rewolucji informacyjnej), to
nasza osobowość nie ma sposobności się ustabilizować, bo nieprzerwanie
przystosowuje swój psychiczny kształt do wymogów chwili. Co do tak zwanej
inteligencji, to coś takiego jak „inteligencja ogólna", tradycyjnie zresztą
często utożsamiana z umiejętnością rozwiązywania zadań matematycznych, po
prostu nie istnieje. Obdarzeni jesteśmy nie jedną inteligencją (dającą się
zmierzyć za pomocą testów IQ), ale wieloma — jedni twierdzą, że trzema,
inni, że siedmioma, a jeszcze inni, że tych różnych inteligencji jest około
dwustu.
W tej debacie miejsce po drugiej stronie stołu zajmują głównie
rozmaite niedobitki „projektu oświeceniowego": racjonaliści, optymiści
poznawczy czy tak zwani redukcjoniści. Ci ostatni — a jest wśród nich na
przykład noblista Francis Crick, odkrywca struktury DNA, który ostatnio
zainteresował się neurobiologią, a w szczególności neurobiologiczną
definicją ludzkiej duszy — stoją na stanowisku, że podobnie jak w przeszłości
fizyka pomogła wyjaśnić zjawiska chemiczne, tak w trudnej jeszcze do
przewidzenia przyszłości zastosowanie metod chemicznych, fizycznych i biologicznych do badania procesów umysłowych pozwoli wyjaśnić, na czym na
przykład polega silna wola, czy co się dzieje w ludzkim mózgu, kiedy jesteśmy
zakochani. Takie metodologiczne stanowisko jest oczywiście łatwym obiektem
szyderstwa ze strony „postmodernistów", którzy z kolei głoszą, że tak
jak różne ludzkie kultury są wzajemnie „nieprzetłumaczalne", a więc nie
można ich ze sobą porównywać, tak też każde naturalne zjawisko (o ile nie
jest ono po prostu konstrukcją naszego umysłu) ma swą nieredukowalną swoistość i zastosowanie, dajmy na to, biologii do wyjaśnienia zjawisk psychicznych jest
„mieszaniem dyskursów".
Na konferencji zatytułowanej „Ku nauce o świadomości",
która odbyła się w Tucson w Arizonie, autorkę sprawozdania zamieszczonego w „New York Times", panią Sandrę Blakeslee, uderzył przede wszystkim fakt,
że zgromadzeni naukowcy, filozofowie i inni myśliciele przypominali przysłowiowych
ślepców, którzy, posługując się jedynie zmysłem dotyku, próbują
zidentyfikować i opisać wielkie gruboskórne zwierzę, z jednej strony zakończone
trąbą, a z drugiej ogonem. W toku ich debaty „słoń świadomości" jawił
się jako wiele bardzo różnych stworów o zupełnie różnych i wzajemnie nie
przystających właściwościach. Jedna z poruszanych tam kwestii brzmiała na
przykład: „czy maszyny mogą być świadome?". Na co część (przeważnie
wykształcona technicznie) odpowiadała: „Oczywiście! To tylko kwestia czasu i właściwego oprogramowania", inni zaś (o bardziej humanistycznej
inklinacji) równie stanowczo twierdzili: „Nigdy!".
Inne pytania wywołały może mniej sporów, co nie
znaczy, że zebrani doszli do jakichś wspólnych wniosków. Czy istnieje wolna
wola? Czy świadomość może istnieć bez emocji? Czy zwierzęta obdarzone są
świadomością? Co się dzieje z naszą świadomością, kiedy zapadamy w głęboki
sen?
Pytaniem jednak, które wywołało najżywszą debatę, było:
czy świadomość jest szczególnym i unikalnym fenomenem, czy tylko naturalnym
produktem ubocznym zachodzących w mózgu procesów fizykochemicznych, podobnie
jak wiatr jest wynikiem zmian ciśnienia atmosferycznego? Czy możemy mieć
nadzieję, że kiedykolwiek będziemy w stanie naukowo wyjaśnić istotę świadomości?
Co do jednego bowiem wszyscy uczestnicy konferencji w Tucson byli zgodni: jak
dotychczas, fizyka, chemia i biologia okazały się całkowicie bezradne wobec głębokiej
zagadki naszej subiektywnej świadomości. Co się konkretnie dzieje w naszym
organizmie, kiedy podziwiamy malowniczy zachód słońca, słuchamy dobiegającego z dali dźwięku fletu, odczuwamy ból, radość lub popadamy w głęboką zadumę?
Takie stany psychiczne, które badacze świadomości nazywają qualia,
pozostają dla nauki nieuchwytne.
Co do szans ich wyjaśnienia w przyszłości, zdania były
podzielone. Filozof Daniel Dennett reprezentował pogląd, że być może nie ma
nic do wyjaśnienia, bo wszystko wskazuje na to, że to coś, co nazywamy świadomością, w ogóle nie istnieje. Informacje dopływające do naszego mózgu rozdzielają
się na osobne strumienie i przetwarzane są w różnych jego rejonach. Nikt
jeszcze nie odkrył miejsca, zauważył Dennett, gdzie przetworzone informacje
byłyby gromadzone i które mogłyby stanowić „siedzibę świadomości". Myśl,
że cały ten przepływ informacji jest centralnie kontrolowany, jest kusząca,
ale jest też zupełnie możliwe, że mózg nie ma żadnego „szefa" i poszczególne sieci neuronowe są autonomiczne. Pewne procesy umysłowe stają
się świadome, kiedy zwyciężają w konkurencji z innymi procesami umysłowymi.
Świadomość jest epifenomenem.
1 2 Dalej..
« Nauki o zachowaniu i mózgu (Publikacja: 03-10-2004 )
Krzysztof SzymborskiHistoryk i popularyzator nauki. Urodzony we Lwowie, ukończył fizykę na Uniwersytecie Warszawskim. Posiada doktorat z historii fizyki. Do Stanów wyemigrował w 1981 r. Obecnie jest wykładowcą w Skidmore College w Saratoga Springs, w stanie Nowy Jork.
Jest autorem kilku książek popularnonaukowych (m.in. "Na początku był ocean", 1982, "Oblicza nauki", 1986, "Poprawka z natury. Biologia, kultura, seks", 1999). Współpracuje z "Wiedzą i Życie", miesięcznikiem "Charaktery", "Gazetą Wyborczą", "Polityką" i in.
Dziedziną jego najnowszych zainteresowań jest psychologia ewolucyjna, nauka i religia. Częstym wątkiem przewijającym się przez jego rozważania jest pytanie o wpływ kształtowanych przez ewolucję czynników biologicznych i psychologicznych na całą sferę ludzkiej kultury, a więc na nasze zachowania, inteligencję, życie uczuciowe i seksualne, a nawet oceny moralne. Liczba tekstów na portalu: 31 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Mężczyzna niepotrzebny | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 3658 |
|