|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Felietony i eseje Sarmacki Żul [1] Autor tekstu: Witold Stanisław Michałowski
W rozwoju cywilizacyjnym każdego kraju ogromną, jeśli nie decydującą rolę
ogrywają elity intelektualne. Kulturotwórcze i opiniotwórcze.
Niestety mechanizm generacji elit w Polsce jest od paru wieków
zainfekowany śmiertelną chorobą. Ona właśnie doprowadziła do upadku i wyeliminowania z mapy politycznej Europy jednego z największych
terytorialnie państw, jakim była pod koniec XVIII
wieku Rzeczpospolita, obszarowo niewiele mniejsza niż obecna Unia
Europejska.
Warto odnotować, że w tej ostatniej przy najważniejszych głosowaniach obowiązuje prawo
weta.
Za tragedię rozbiorów nie wińmy sąsiadów. Kilkunastomilionowy kraj miał
operetkową armię liczącą zaledwie 12000 żołnierzy, w której oficerską i generalską rangę mógł sobie kupić każdy obwieś. Pod koniec XVIII
wieku, gdy Prusy i Rosja miały pod bronią dokładnie dwadzieścia razy
więcej żołnierza (każde z osobna), zaledwie co dziesiąty
szlachcic gotów był w obronie ojczyzny wyciągnąć szablę.
Dla wielu historyków nie ulegało i nie ulega wątpliwości, że rozbiory Polski
posiadały moc prawną. Podpisywali je przecież wybrani w demokratycznych wyborach reprezentanci narodu. Szlacheckiego
oczywiście. Reszta, czyli prawie 90% społeczeństwa wówczas się nie
liczyła. Chłopi pańszczyźniani, mieszkańcy nielicznych miast, w których żyłach płynęła głownie cudzoziemska krew, żydzi — stanowili
dla Panów Braci mierzwę. Panowie Bracia chcieli mieć innych
władców. Chcieli, to i mieli. Na całe 130 lat. Niektórzy na zmianie
suwerenów nawet się nieźle
obłowili. Dobrowolne rozkawałkowanie wielkiego państwa
pomiędzy najbliższych sąsiadów za pełną zgodą i przyzwoleniem jego
elit, w dziejach powszechnych nigdy
chyba nie miało miejsca. Należy też wziąć pod uwagę, że zaledwie co
dziesiąty szlachcic gotów był wyciągnąć szablę w obronie
Najjaśniejszej Rzeczypospolitej. A że szlachta stanowiła około 10%
ówczesnego społeczeństwa, wiec wnioski sami wyciągnijmy. Hierarchowie Kościoła poza paru powieszonymi przez zrewoltowany warszawski motłoch
szybko też z zaborcami znaleźli płaszczyzny porozumienia. Nie
przeszkadzało im, że byli prawosławnymi lub protestantami. Dziwić się
tylko należy zmowie pedagogów w II i III
Rzeczypospolitej oraz, co jest zaskakujące — również PRL-u,
nauczających szkolną dziatwę historii. Dla nich poczet królów Polski
kończył się zawsze i nieodwracalnie na nieudolnym kochanku carycy
Katarzyny II. O tym, że prawowitymi władcami krainy ze stolicą w Warszawie byli po nim jeszcze Aleksander i Mikołaj, dzieci się nie
naucza. Podobnie jak i o tym, że w Petersburgu krzesło tronowe
ostatniego polskiego króla przerobiono na… bidet dla carycy
Wszechrosji. Carowie byli wybierani przez polskie sejmy na
królów zgodnie z obowiązującym
prawem. Wybory rosyjskich carów na królów Polski były
uznawane przez państwa
europejskie, Meksyk, Stany Zjednoczone.
Owiany sławą, utrwalony w artystycznym przekazie czyn zbrojny jest elementem
narodowego etosu. Sławieniu konnej szarży w rozległej dolinie
hiszpańskiej sierry, garstki szukających guza napoleońskich
najemników, powinna towarzyszyć nieco głębsza refleksja. Nie jest
ważnym, że parę przedpotopowych dział, przeciwko którym gnali na
końskich grzbietach szwoleżerowie,
obsługiwały głównie kobiety i podrostki. Szwoleżerowie należeli do
formacji elitarnych w armii Napoleona. Służyli w nich synowie elit
Rzeczypospolitej.
Tych samych elit, o których pewien pruski generał miał zdanie raczej wyrobione: "Ich
nikczemne obyczaje państwowe i niezmierzona lekkomyślność szły ręka w rękę i w ten sposób pędzili w przepaść. Na długo przed podziałem Polski Rosjanie czuli się tam jak u siebie w domu — pojęcie niepodległego, odgraniczonego z zewnątrz
państwa już nie istniało i było rzeczą najpewniejszą, że Polska,
gdyby nie uległa rozbiorom, stałaby się prowincją rosyjską… Żądać
jednak, aby utrzymanie jakiegoś państwa było troską tylko sił
zewnętrznych, to doprawdy zbyt wiele" (Carl von
Clausewitz, O wojnie, Lublin 1995, s. 449, 450).
W wieku dojrzałym
zdecydowana większość uczestników szarży wiernie służyła rosyjskim
carom, gospodarząc na rodzinnych włościach. W Powstaniu Listopadowym
raczej udziału nie brali. Zdecydowała nie tylko biologia. Dowódcę
spod Somosierry pochowano w Małym Belsku pod Grójcem a nie na
katordze. Najwyższy czas, aby sine ira et studio
uświadomić sobie, że pożal się boże "elity" III RP są w znaczącej części nader
kontrowersyjnej proweniencji. Znacząco to rzutuje i długo jeszcze
będzie rzutowało na ich jakość.
W którym to z demokratycznych krajów świata zaliczano by do elity władzy osobników
będących w niezbyt odległej przeszłości płatnymi agentami tajnych
służb utrwalających dominację nad własnym krajem sąsiedniego
imperium. Obecny Wielki Brat traktował też nader instrumentalnie
lokalnych “wojowników o wolność”. Ich bohaterskie czyny
polegające głownie na wypisywaniu sprayami na murach i płotach
różnych sloganów miały swoją cenę. Nb. bardzo umiarkowaną. Stosowne
wynagrodzenie wypłacano w walucie wymienialnej. 10 USD za
„PRECZ Z KOMUNĄ”, a 20 USD za
„PZPR PŁATNE PACHOŁKI MOSKWY” plus
100% premia, jeśli napis pojawiłby się na murach K.C. lub w innym
miejscu o zwiększonej oglądalności.
Solidarnościowa
rewolucja w PRL-u kosztowała amerykańskiego podatnika zaledwie parę
dziesiątków milionów dolarów. Miesięczne zyski działających w III RP
światowych kontrolowanych przez Amerykanów koncernów są obecnie dużo
większe.
SOLIDARNOŚĆ jako ruch rewindykacji praw społecznych i narodowych przeszłaby do
historii przez duże H. NSZZ SOLIDARNOŚĆ zaś wcześniej czy później znajdzie
się na tam gdzie już się znajduje. Zadecydowała o tym ani nie klasa
robotnicza, ani nie chłopi, ani nie lud pracujący miast i wsi. To nie
przez elity władzy i opozycji ucztujące w Magdalenkach i nie przy
Okrągłym Stole został wyznaczony kierunek przemian Priwislanskogo
Kraja mimo, że taka wersja
adresowana do miłośników telenoweli o niewolnicy Izaurze nadal
obowiązuje. Wszystko też wskazuje na to, że został on wytyczony dużo
wcześniej a decydenci nie posługiwali się w czasie negocjacji
językiem polskim. W Moskwie i w Waszyngtonie ten język jest prawie
nieznany. Nasze pożal się boże “elity” otrzymały tylko
zadanie do wykonania. Za godziwym wynagrodzeniem oczywiście. Z zadania się wywiązały.
Dlatego są dziś bezkarni
członkowie tych "elit" zajmujący czołowe miejsca w rankingach najbogatszych. To nie tylko ex-nomenklatura skutecznie
unika płacenia podatków. Ci ludzie też są bohaterami różnego rodzaju
afer „przekrętowych”, prania brudnych pieniędzy,
handlu bronią, narkotykami. Ich związki z najróżnorodniejszymi
mafiami już nikogo nie dziwią.
Posłowie, senatorowie, prokuratorzy, sędziowie, prezesi, generalni dyrektorzy.
Biskupi i prałaci. Jednym słowem elity. Ludzie z dyplomami
najlepszych nie tylko polskich uczelni. Niektórych tych mniej
sprytnych zdołano już osądzić. Bagsików, Grobelnych, Gawroników,
Kolasińskich, Baranowskich na Wiejskiej są całe czambuły. Oni to
właśnie wprowadzają nas do Europy. Mamy wiele przykładów ludzi,
którzy ongiś robili
błyskotliwe kariery, jako członkowie partii
komunistycznej. Dziś plując za siebie z zamkniętymi oczami
pozwalają łaskawie zaliczać się do kręgów opiniotwórczych i elit
intelektualnych. Podobne zjawisko dotyczy inteligencji technicznej i ekonomicznej. Nader
liczni jej przedstawiciele zasilali przecież szeregi partyjnej
nomenklatury, w której zasadniczym gwarantem karier była dbałość o gospodarczo-imperialne interesy Związku Sowieckiego. Moje pokolenie
zna pojęcie burżuazji kompradorskiej. Formacji, która w dawnych krajach kolonialnych wiernie służyła interesom
kolonizatorów. Obecnie zbliżoną pozycję zajmuje dość niestety liczna
grupa polskich naukowców, ekonomistów, techników, polityków wiernie i gorliwie służących interesom obcych organizacji finansowych i koncernów, wśród których Gazprom wcale nie jest największy i najbardziej drapieżny. Ludzie ci w pełni chyba zasługują na miano
inteligencji kompradorskiej.
Wnuk Aleksandra Świętochowskiego, profesor jednego z amerykańskich uniwersytetów,
przewidując wyniki unijnego referendum w kraju ojców dobitnie
stwierdzał, że jego rodacy będą musieli dokonać wyboru pomiędzy dżumą a cholerą. I dokonali. Mając w pamięci grzechot katyńskich kości z stepową dżumą mierzyć się już nie chcieli. Zjednoczona Europa musi
się jednak porozumieć z Moskwą, będąc coraz bardziej uzależnioną od
importu mediów energetycznych z obszarów dawnego ZSRR.
Nazwa Polanie, zdaniem profesor filologii Anny Parzymies ma… chiński
rodowód i oznaczała przy właściwym odczytaniu hieroglificznego znaku
Po-Lań koczujących u stóp Ałtaju barbarzyńców, niezajmujących się
hodowlą jedwabnika i nielubiących płacić podatków. Zostało to nam
chyba do dziś. Zachowało się też przez minione stulecia najbardziej
rzekomo polskie z polskich
nakryć głowy: rogatywka, ozdoba munduru formacji utrwalonej w narodowym etosie jako ułani. W języku mongolskim to „czerwoni jeźdźcy ” od koloru
powiewających na końcach bojowych lanc chorągiewek. W dolinach
Himalajów rogatywki noszone były do niedawna wyłącznie przez kobiety.
Panowała tam poliandria — wielomęstwo.
W krajach Azji wielu historyków prezentuje zupełnie odmienną wizję
dziejów powszechnych niż ta w którą nakazuje się nam wierzyć. Warto,
aby powołujący się na grecko-rzymskie fundamenty europejskiej
cywilizacji pamiętali, że tak naprawdę jej kolebkami był Kaukaz,
Mezopotamia i dolina Nilu. W pierwszym państwie słowiańskim
zorganizowanym przez kupca Samona, przy pomocy stepowych
zbójów zwanych wówczas awarami, językiem urzędowym był mongolski. Tak
przynajmniej twierdził tłumaczący Mickiewicza profesor Rinczen z Ułan-Bator. Od Awarów ma pochodzić nazwa Bawarii. Czcili oni Tengri -
Pana Niebios. Na skórzanych napierśnikach
nosili jego znak — wizerunek równoramiennego krzyża wpisanego w koło. Obecnie nazywany jest krzyżem celtyckim. Kolebka Celtów była
nad Bajkałem. Do dziś jeden ze szczepów tego ludu mieszka niezbyt
daleko od Moskwy. Wędrując na zachód utrwalili swój ślad w nazwach
rzek: Wisły i Sanu.
W 1241 roku
mongolsko-ruskie formacje stosujące najbardziej wyrafinowane na owe
czasy wojenne know-how, rakiety i gazy bojowe,
rozgromiły polsko-niemieckie hufce. Wykuwane wówczas braterstwo broni z zachodnimi sąsiadami przetrwało przez blisko siedemset lat. Od
mieszczan Norymbergii zapożyczyliśmy strój krakowski ten z pawimi
piórami przy czapce. Z Magdeburga prawne procedury organizacji miast.
1 2 Dalej..
« Felietony i eseje (Publikacja: 04-05-2005 )
Witold Stanisław MichałowskiPisarz, podróżnik, niezależny publicysta, inżynier pracujący przez wiele lat w Kanadzie przy budowie rurociągów, b. doradca Sejmowej Komisji Gospodarki, b. Pełnomocnik Ministra Ochrony Środowiska ZNiL ds. Międzynarodowego Rezerwatu Biosfery Karpat Wschodnich; p.o. Prezes Polskiego Stowarzyszenia Budowniczych Rurociągów; członek Polskiego Komitetu FSNT NOT ds.Gospodarki Energetycznej; Redaktor Naczelny Kwartalnika "Rurociągi". Globtrotter wyróżniony (wraz z P. Malczewskim) w "Kolosach 2000" za dotarcie do kraju Urianchajskiego w środkowej Azji i powtórzenie trasy wyprawy Ossendowskiego. Warto też odnotować, że W.S.M. w roku 1959 na Politechnice Warszawskiej założył Koło Stowarzyszenia Ateistów i Wolnomyślicieli. Więcej informacji o autorze Liczba tekstów na portalu: 49 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Kaukaz w płomieniach | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 4118 |
|