|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Wprowadzenie Być racjonalistą - bez niedomówień Autor tekstu: Bogdan Miś
Mój „programowy"
tekst, związany z rozumieniem pojęcia racjonalista,
wywołał stosunkowo spory oddźwięk — zarówno w komentarzach zamieszczonych
bezpośrednio w witrynie, jak i w korespondencji do niżej podpisanego. Sformułowano
tam kilka pytań i apeli o bliższe wyjaśnienie stanowiska w niektórych
kwestiach; ujawniło się także kilka wymagających dyskusji nieporozumień. Po pierwsze zatem — kwestia „racjonalista, a metodologia naukowa". To ważne, odnoszę bowiem wrażenie, że pod nasze
skrzydła zamierza skryć się część ludzi, którzy przez racjonalizm
rozumieją zupełnie co innego, niż my; są to mianowicie wyznawcy paranauki,
ezoteryki i innych podobnych — przepraszam, jeśli kogoś urażę — zwykłych
bredni. Odrzuceni — i słusznie! — przez oficjalną naukę szukają jakiegoś
werbalnego alibi dla swej działalności i przekonań; etykietka
„racjonalisty" bardzo by się im przydała. Nic otóż z tego, drodzy państwo. Nie ma miejsca w racjonalistycznym światopoglądzie i w rodzącym się
właśnie racjonalistycznym środowisku ani na zwolenników odwiedzin Ziemi
przez UFO, ani na różdżkarzy, ani bioenergoterapeutów, ani sprawdzających
codziennie w komputerze wykresy biorytmów, ani pasjonujących się „niewyjaśnioną"
tajemnicą Trójkąta Bermudzkiego, czy „niepojętymi" zależnościami
matematycznymi Wielkiej Piramidy, ani na wyznawców astrologii czy numerologii.
Po prostu: nie, państwu dziękujemy. Racjonalista nie
tylko nie zajmuje się pseudonauką, ale jest obowiązany ją zwalczać.
Racjonalista uważa pseudonaukę za mentalny śmieć.
A cóż to jest, ta pseudonauka? Spróbujmy odpowiedzieć na to pytanie „z odwrotnej
strony". Zapytajmy więc: czym jest nauka? Z góry zastrzegając, że — z uwagi na ogromną obszerność tematu (ok. 15 000 znaków w definicji tego
pojęcia w Encyklopedii PWN) i charakter naszej witryny — próba wyjaśnienia
sprawy musi być maksymalnie uproszczona, można powiedzieć, że najważniejszym
aspektem pojęcia jest jego pewien aspekt metodologiczny.
Dla ułatwienia sobie dzieła załóżmy dodatkowo, że zajmujemy się nauką w rozumieniu zbliżonym do sensu angielskiego terminu science,
tzn. naukami przyrodniczymi, ścisłymi, technicznymi. Nie ograniczy to w niczym
naszych rozważań nad pseudonauką, ta bowiem — o ile wiem — z rzadka tylko
zagraża dorobkowi poważnej humanistyki. Tak więc nauka — w tym rozumieniu — posługuje się
bardzo precyzyjnymi regułami. W badaniu zjawisk świata rzeczywistego wymaga na
przykład ich powtarzalności w warunkach
laboratoryjnych; pojedynczy fenomen, choćby „dostrzeżony" przez tysiące
ludzi, nie jest i nie może być przez nią w ogóle poważnie rozpatrywany
inaczej, jak pewne zjawisko z zakresu psychologii zbiorowości; z tego właśnie
powodu wypadają z obszaru zainteresowań nauki w zasadzie wszelkie zjawiska
typu UFO. Co więcej, owa powtarzalność też jest obłożona bardzo ścisłymi
rygorami, wykluczającymi — powiedzmy — zajmowanie się takimi zjawiskami,
jak psychokineza, telepatia, duchami itp., których w żaden sposób nie daje się
uzyskać w warunkach laboratoryjnych. Mówienie przez zwolenników spirytyzmu o tym na przykład, że duchy „nie lubią laboratorium", to zwykły wykręt i jawne bałamuctwo. Z tych właśnie powodów — przypomnijmy kilka sławnych
przykładów — do lamusa historii trafiły takie głośne odkrycia, jak
„pamiętająca woda", "promienie N", czy fuzja termojądrowa w temperaturze pokojowej; a na marginesie warto zauważyć, że ich prawdziwość
ogłaszali ludzie z tytułami naukowymi. Tak więc należy przy okazji
przestrzec przed bałwochwalczym stosunkiem do uczonych; oni też mogą się
zajmować pseudonauką, z pobudek czasem ideologicznych, czasem zaś dla kariery
czy rozgłosu; ale tytuł profesorski owej pseudonauki w żaden sposób nie uświęca,
ani nie stanowi dowodu prawdziwości jej tez. Jeszcze jeden przykład: kilkadziesiąt lat temu w naszym
kraju prasa nadała wielki rozgłos „odkryciu polskiego uczonego", który
zakwestionował… teorię Einsteina. Pamiętam, że naszych fizyków histeria
prasowa zmusiła do odbycia na ten temat konferencji naukowej, choć obgryzali
palce z wściekłości. „Polski uczony" miał faktycznie prawdziwy tytuł
profesora, tyle że w specjalności „szkody górnicze", a o teorii względności
miał takie pojęcie, jak… Einstein o szkodach górniczych właśnie; czyli żadne. A rozgłos mu zrobiono, bo akurat nasz ukochany kraj był opętany pomarcową
histerią nacjonalistyczno-antysemicką i Polak obalający „żydowską naukę",
to było dla części ówczesnej prasy coś; czy aby zresztą tylko dla ówczesnej? Po drugie, nauka w sensie science posługuje się dedukcją,
logiką formalną, metodami matematycznymi i statystyką. Dla przykładu: jeśli z jakiejś wypowiedzi wynika, że pewne inne zdanie jest prawdziwe wraz ze swoim
zaprzeczeniem, to o treści owej wypowiedzi — w ogóle bez wnikania w nią -
można z całą pewnością powiedzieć, że jest nonsensem. Bo jest sprzeczna z logiką. Choćby była najciekawsza i intrygująca dla laika. Jeśli opisu jakiegoś zjawiska nie da się ująć w liczby i statystyki — warto się zastanowić, czy jest to zjawisko warte w ogóle
zajmowania się nim inaczej, niż w celach rozrywkowych. W każdym poznaniu tyle jest prawdy, ile matematyki — uczy
Immanuel Kant; być może, jest w tej pięknej lokucji odrobina przesady, ale
warto ją jednak brać pod uwagę... Ale... Oto pewien pouczający przykład, którego celem jest wyjaśnienie,
jak łatwo jest „naukowymi metodami" dać się wpuścić w przysłowiowe
maliny. Wiele lat temu poprosił mnie — jako młodego matematyka — pewien
lekarz o zweryfikowanie jego obliczeń do rozprawy o skuteczności jakiegoś
leku. Mniejsza o szczegóły; istota sprawy polegała na tym, że lekarz ów
robił serię — powiedzmy — stu pomiarów jakiejś wielkości. Następnie
wyniki tych pomiarów — z których każdy był pewną liczbą dodatnią i mniejszą od jedności — dodawał; jeśli suma wychodziła mniejsza od
jedynki, to było dobrze (lekarstwo miało być skuteczne), jeśli większa -
źle. Lekarz prosząc mnie o weryfikację obliczeń miał na myśli sprawdzenie
poprawności rachunków; bardzo był przeto zdziwiony, gdy zapytałem się go,
jaki jest możliwy błąd pomiarów. Okazało się, że jedna setna. Gdy mu zwróciłem
uwagę, że sumowanie stu liczb obarczonych takim błędem może z łatwością
dać całkiem przypadkiem wynik
znacznie większy od jedności, albo odwrotnie — znacznie mniejszy… obraził
się na mnie. Pozbawiało to bowiem rezultat jego badań — niewątpliwie
„naukowych", prowadzonych w godnym zaufania laboratorium i w dodatku „zmatematyzowanych" — jakiejkolwiek wartości... Po trzecie, nowa teoria nie
może prowadzić do sprzeczności z uznanymi już prawami nauki. To sformułowanie
budzi zazwyczaj najwięcej oporu wśród „romantycznych odkrywców" i zwolenników pseudonauki. Jak to — mówią oni — przecież wówczas nie byłoby w nauce żadnego postępu, który polega właśnie na obalaniu starych prawd i głoszeniu
Nowego? Jako przykład przywołują tu zazwyczaj Einsteina, który
„obalił" poglądy Newtona — i wpadają we własne sidła. Bo — żeby
zatrzymać się na tym przykładzie — teoria względności wcale nie obala
mechaniki newtonowskiej; ona tylko wskazuje granice jej stosowalności i mówi
nam, co się dzieje poza tymi
granicami, jest więc jej uogólnieniem, nie zaprzeczeniem! Opowieści zatem na przykład o samochodach jeżdżących z wyłączonym silnikiem pod górę (w telewizji widziałem reportażyk o tym
zjawisku, występującym jakoby gdzieś na Dolnym Śląsku, ze trzy razy w ciągu
ostatnich 20 lat...) z miejsca należy bez litości wyszydzić; nie ma i być
nie może prawa fizyki, które na coś takiego zezwala. A więc albo dziennikarz
jest idiotą, albo uległ złudzeniu optycznemu; najpewniej zaś jedno i drugie. W nauce bardzo często się dawne wyniki właśnie uogólnia
czy precyzuje, rzadko zaś całkowicie obala. Owszem, bywa tak; ale są to wypadki bardzo szczególne,
wymagające specjalnego omówienia. Nie mam wątpliwości, że do tego tematu warto będzie — i trzeba — jeszcze powrócić. Na razie zapraszam do dyskusji.
« Wprowadzenie (Publikacja: 01-06-2005 )
Bogdan MiśUr. 1936. Matematyk z wykształcenia; dziennikarz naukowy, nauczyciel akademicki i redaktor - z zawodu. Członek Komitetu Prognoz Polskiej Akademii Nauk "POLSKA 2000+". Wykładał - m.in. matematykę, informatykę użytkową, zasady dziennikarstwa telewizyjnego i internetowego - na Uniwersytecie Warszawskim (Wydz. Matematyki i Wydz. Dziennikarstwa), w Wyższej Szkole Ubezpieczeń i Bankowości, w Wyższej Szkole Stosunków Międzynarodowych i Amerykanistyki, w Akademii Filmu i Telewizji. Przez 25 lat pracował w TVP, ma na koncie ok. 1000 własnych programów; pełnił funkcję I zastępcy dyrektora programowego. Napisał ok. 20 książek, w większości popularnonaukowych, poświęconych matematyce i komputerom. Poza popularyzacją nauki, główną jego pasją są komputery z którymi jest, jak pisze, "zaprzyjaźniony od zawsze (tzn. od "ich zawsze")". Był programistą już przy pierwszej polskiej maszynie XYZ w roku 1959. Był także redaktorem naczelnym "PC Magazine Po Polsku" i "Informatyki", a w stanie wojennym - "Strażaka"; kierował działem nauk ścisłych w "Problemach" oraz działem matematyki i informatyki w "Wiedzy i Życiu". Obecnie publikuje okazjonalnie w "Polityce". Jest autorem witryn internetowych, m.in. www.wssmia.kei.pl, gbk.mi.gov.pl, prognozy.pan.pl. Jest członkiem ISOC, Polskiego Towarzystwa Matematycznego i członkiem-założycielem Naukowego Towarzystwa Informatyki Ekonomicznej. Liczba tekstów na portalu: 32 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Dlaczego kocham Karola Darwina? | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 4163 |
|