|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Społeczeństwo » Etyka zawodowa i urzędnicza
Vox populi, vox Dei [1] Autor tekstu: Witold Filipowicz
Tworzone
przez wieki prawo rzymskie przechodziło różne stadia ewolucji. Bywały
okresy, gdy różne kraje europejskie, wzorując się początkowo na rzymskim
systemie prawnym, wprowadzały do swoich systemów znaczące modyfikacje. Czasem
bardzo odległe od pierwowzoru. Niewątpliwie jednak wszystkie obecne systemy
prawne cywilizacji europejskiej i anglo-amerykańskiej, w różnym stopniu,
oparte są na wielowiekowym dorobku prawa rzymskiego.
W
szczególności spuścizną niezaprzeczalną są paremie prawa rzymskiego, które
choć nie mają żadnej mocy prawnej, to stanowią pewnego rodzaju fundament dla
kierunków myślenia, sposobów interpretacji przepisów, a nawet wpływają na
techniki legislacyjne. Te sentencje, paremie można w pewnym stopniu porównywać
do tzw. mądrości narodu, przysłów ludowych, wykształconych, sformułowanych
na podstawie wielowiekowych doświadczeń różnych grup społecznych.
Nie
zawsze jednak w rzeczywistości odzwierciedlały one stan faktyczny. Bardziej
bywały wyrazem stanu pożądanego lub też funkcjonowały na zasadzie
oficjalnych deklaracji kręgów władzy. W istocie za tymi oficjalnymi
deklaracjami funkcjonowały równolegle inne reguły, czasem znacząco inne, które
służyły wąskim kręgom ośrodków władzy.
Jedną z wielu takich sentencji była tytułowa vox populi, vox Dei — głos ludu głosem
Boga. W uproszczeniu, większość obywateli decyduje o sprawach podstawowych
dla państwa i głos ludu brany jest pod uwagę w procesie tworzenia rozwiązań
prawnych. Takie podwaliny systemu demokracji. Ułomnego, jak wszystkie systemy
polityczne, ustrojowe. W istocie bowiem już w czasach rzymskich, a jeszcze wcześniej w greckich, tworzenie systemów prawnych, oficjalnie wedle owego głosu ludu,
tak naprawdę służyło wąskim grupom ówczesnej arystokracji czyli władzy.
W
takim sensie wydaje się, że również jesteśmy spadkobiercami tych odległych
czasowo układów sił.
Jednym z licznych przykładów może być tworzony system funkcjonowania naszej
administracji rządowej w obszarze zwanym korpus służby cywilnej. Stworzono ów
system w interesie publicznym, w imię przejrzystości i sprawności działania
nowoczesnego, cywilizowanego państwa europejskiego. Jak nasze państwo
funkcjonuje, każdy widzi, niemal każdy odczuwa, wielu nad wyraz boleśnie.
Ustanowiony
przed siedmiu laty korpus służby cywilnej, mający być takim swoistym kwiatem
administracji publicznej, jak widać wokół coraz wyraźniej, niczego nie
zmienił. Co gorsza, wydaje się, że sytuacja uległa, nadal zresztą ulega gwałtownemu
pogorszeniu. Sprawność funkcjonowania państwa, jakość życia publicznego
zależne są od jakości aparatu wykonawczego. Ta jakość z kolei zależy od
sposobu konstruowania tego aparatu.
Krytyka
administracji publicznej dobiega ze wszystkich stron. Tak ze strony społeczeństwa,
jak i ze strony wszystkich ugrupowań politycznych, stowarzyszeń, fundacji,
wszelkich organizacji pozarządowych. Oczywiście, prym wiodą w tej krytyce
media. To jest taki punkt styczny, w którym prawie wszyscy są zgodni. Prawie,
ponieważ sama administracja, mowa głównie o sferach najwyższych, ma o sobie
zdanie wprost przeciwne. Dają temu wyraz w swoich wypowiedziach najwyżsi
funkcjonariusze administracji.
Nasilająca
się krytyka wymusiła jednak opracowania projektów nowelizacji ustawy o służbie
cywilnej. W szczególności w obszarze sposobów rekrutacji, zatrudniania i obsadzania stanowisk. W roku 2003 powstało kilka takich projektów nowelizacji,
które trafiły szybko do kosza na śmieci, z pożytkiem dla państwa. Ich treści
można było skwitować przytoczeniem przysłowia o psie goniącym za własnym
ogonem. [ 1 ]
Dopiero w sierpniu 2004 r., po sympozjum wokół Raportu „Służba cywilna III RP:
zapomniany obszar" [ 2 ]
powstał kolejny projekt, który w jakiś bardziej znaczący sposób mógł dać
początek przemianom wizerunku polskiej służby cywilnej.
Miesiąc
później, w Gazecie Prawnej, ukazał się artykuł o służbie cywilnej i jej ułomnościach, a pod artykułem rodzaj komentarza przewodniczącego Rady Służby Cywilnej.
Warto się z tymi dwoma tekstami zapoznać, ale tu bardziej interesujące będzie
zaprezentowanie komentarzy czytelników. Okruch tego vox populi na temat służby
cywilnej RP. Nie są to wszystkie wypowiedzi, ale zachowane w oryginalnym
brzmieniu. Dają one jakiś pogląd o tym, jak ocenia tzw. zwykły obywatel tę
formację i cały ten system profesjonalnej, rzetelnej, bezstronnej i apolitycznej służby cywilnej. [ 3 ]
*
mifin@wp.pl: To zaledwie muśnięcie wierzchołka
góry lodowej. Ale budujący znak, że zaczyna się mówić nie o łamaniu zasad i reguł służby cywilnej, lecz o słabości samego systemu. Wreszcie, chciałoby
się powiedzieć. Szkoda jednak, że Autorka nie skorzystała z dostępnej Jej
wiedzy na temat szczegółów niektórych postępowań kwalifikacyjnych. Prof.
Stec może wówczas też zechciałby przejrzeć na oczy, a jeśli ma wiedzę, to
przestałby opowiadać bajki. Wiele tych konkursów, jak i quasi-konkurencyjne
„nabory" do korpusu służby cywilnej są tak prowadzone, że określenie — korupcja samo ciśnie się na usta. Co gorsza, nawet udokumentowanie zdarzeń
nie budzących wątpliwości, co do ich charakteru, nie potrafi otrzeźwić osób
odpowiedzialnych za taki stan rzeczy. Bajdurzy się o jakichś tam zasadach i misjach, tymczasem — według rzeczywiście zdrowych reguł w faktycznie
demokratycznym państwie prawa, m.in. i prof. Stec byłby zobowiązany do zajęcia
czasu prokuraturze. Dotyczy to całej rzeszy wysokich urzędników państwowych.
Teraz zaś ocknięto się z terminami. To kto ten system konstruuje? Ślepi czy
głupi? A może tylko cwani? Obecny nowelizacji nadal pozostawia cały ocean
luk, niedoprecyzowań, dziur. Na chwałę urzędnika, który skwapliwie z tego
skorzysta tak, jak korzystał do tej pory. I nie ma tu co się zasłaniać wciąż
polityką, bo wiele — udokumentowanych — zdarzeń w tym ułomnym systemie nosi
cechy zwykłej, często wręcz prymitywnej korupcji w swych odmianach -
nepotyzmu lub kumoterstwa. Dodać warto, że ta ułomność systemu też
przywodzi na myśl jakąś celowość działań lub zaniechań. Trudno bowiem
uwierzyć, że sprawy oczywiste nawet dla laika umykają uwadze tym, którzy
mienią się fachowcami. ktos: To fakt, że stanowiska dyrektorów
szkół wygrywają znajomkowie wójta i kliki w gminach. Ludzie kompetentni, twórczy i przedsiębiorczy nie mają żadnych szans. W mojej szkole stanowisko v-ce dyrektora otrzymała pani, która ma plecy w kuratorium, ale niewiele zrobiła dla szkoły, środowiska czy uczniów. Zatem
liczą się tylko plecy..... prac.
administracji rządowej: Politycy wyrażają wątpliwości? A to dobre. Panie Janie Pastwa, co Pan na to, że o „Pańskich"
apolitycznych urzędnikach mają decydować politycy? I kto im dał prawo do
wyrażania wątpliwości, co do kwalifikacji kandydata, który pogonił tych, za
przeproszeniem, faworytów w przeprowadzonym konkursie? Żenująca jest
przytoczona podstawa wysuwanych wątpliwości. Że co, że pracownik gminy? To
już znaczy Polska „B", a może "C"? Pomijając tu ewidentne
łamanie zasad konstytucyjnych o równości dostępu do stanowisk publicznych,
grozę budzi poziom inteligencji i zwykłej przyzwoitości, jakie zaprezentował
Pietras, a wcześniej jego rzecznik, tłumacząc zwłokę w wydaniu opinii
"przerwą wakacyjną". Już za samo to pracownik ów powinien urząd
oglądać zza bramy. W tej tzw. Polsce „B" znajdują się całe rzesze
ludzi, którzy te "gejzery intelektu" z urzędów centralnych zapędziłyby w kozi róg swoją wiedzą i umiejętnościami. „Centralni" to czują,
stąd i owo przerażenie przed obcymi, którzy pognaliby połowę tej mierzwy
urzędniczej na zbitą twarz, gdyby tylko zobaczyli, z kim w istocie mają
pracować. A żeby było już całkiem śmiesznie, to wydana opinia — w świetle
przepisów ustawy o służbie cywilnej — nie ma praktycznie żadnego znaczenia,
bo i jakie mieć by mogła? Szef urzędu — chwilowy zresztą — nie ma zielonego
pojęcia o kandydacie, a swoją wiedzę opiera jedynie na „zeznaniach"
swoich urzędników, którzy byli w składzie zespołu konkursowego. Względnie z tymi członkami są za pan brat. Zatem ich stanowisko jest z góry wiadome.
Premier, mówiąc o przestrzeganiu reguł konkursowego obsadzania stanowisk,
albo miał na myśli inny kraj, albo ktoś go robi w konia. Andrzej:
Znam sprawę dokładnie. Moja żona z tytułem mgr inż. przez rok szukała pracy (nie licząc małych epizodów na
czarno). Złożyła dokumenty o przyjęcie do pracy na około 50 stanowisk
(szeregowych), ogłoszony w Biuletynie Służby Cywilnej. Uwaga: Ani jeden raz
nie uzyskała jakiejkolwiek odpowiedzi, czy zaproszenia na rozmowę
kwalifikacyjną! Sic! Dlatego problem dotyczy również stanowisk niskiego
szczebla. Wiem dokładnie w jaki sposób przyjęto pracowników na kilka
stanowisk. Np. zadzwoniłem przed upływem terminu składania dokumentów określonym w Biuletynie, do dwóch placówek i usłyszałem, że… nie można już składać
dokumentów, bo osoba na to stanowisko została już wybrana. Powiedziałem, że w taki razie złamana została ustawa o służbie cywilnej, w której jest 14
dni na składanie dokumentów. Pani kadrowa na to, że to nie od niej zależy.
To było w ministerstwie. W Urzędzie Skarbowym w Warszawie, na pytanie czy
warto składać dokumenty, Pani w kadrach z rozbrajającym uśmiechem i szczerością
odpowiedziała, że nie warto bo ma ze 150 ofert, a osoba, która zostanie przyjęta
została już wybrana przez Panią Kierowniczkę Wydziału. Było jeszcze kilka
dni na złożenie dokumentów, ale żona sobie odpuściła. Apeluję do Urzędu Służby
Cywilnej — weźcie się za to! A prof. Stec niech nie plecie bzdur. Chyba nie
zna życia. Niech to sobie pan prof. przeczyta. ???:
Tak się dzieje tylko w Polsce, a my już jesteśmy w UNII i należy to zmienić, konkurs ma być konkursem i to
jawnym, gdzie mogą go obserwować osoby trzecie. Zasady konkursów na Zachodzie
są znane, i efekty pracy właściwych ludzi na właściwych stanowiskach też.
Nie dajmy się zapędzać w kozi róg! To wszystko jest bardzo żenujące i nadal będziemy
stać w miejscu i płakać, że jest bieda. urzędnik:
Jestem urzędnikiem mianowanym i niestety widzę jak rozgrywa się pewne rzeczy, w moim urzędzie centralnym. Co
do wygrywania konkursów przez p.o. to każdą sytuację należy rozpatrywać
oddzielnie, jednak trzeba pamiętać, że ci p.o. są często wieloletnimi
pracownikami danego departamentu i są naprawdę najlepszymi kandydatami na
stanowisko dyrektora lub jego zastępcy. Jedynie osoby z sektora prywatnego mają
większe doświadczenie i teoretycznie mogliby okazać się lepszymi
kandydatami, ale kto przyjdzie pracować za 5-6 tyś. skoro na rynku może
zarobić dwa razy tyle?
Wracając jednak do konkursów, nie trzeba łamać prawa, aby wybrać swoją osobę,
wystarczy wpisać w wymaganiach koniecznych do przystąpienia do konkursu ukończenie
kursu, którym może poszczycić się „nasza" osoba (a który wcale
nie musi być niezbędny na tym stanowisku).
1 2 3 Dalej..
Przypisy: [ 2 ] Sympozjum odbyło się 16
kwietnia 2004 r. w siedzibie Fundacji Batorego, zapis dyskusji i koreferat
do Raportu dostępne na stronach internetowych Fundacji. « Etyka zawodowa i urzędnicza (Publikacja: 15-07-2005 )
Witold FilipowiczAbsolwent Uniwersytetu Warszawskiego, magister administracji, studium podyplomowe integracji europejskiej. Wieloletni pracownik administracji rządowej szczebla centralnego, w tym na stanowiskach kierowniczych, specjalista z zakresu zamówień publicznych i funkcjonowania administracji. Autor szeregu publikacji, m.in. w "Dziś", Komentarze", "Forum Akademickie", "Obywatel" oraz na wielu serwisach internetowych publicystyki niezależnej, autor raportu "Służba cywilna III RP: zapomniany obszar", prezentowanego i opublikowanego na stronach Fundacji Batorego w Programie Przeciw Korupcji. Liczba tekstów na portalu: 21 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Przekrzywiona opaska Temidy | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 4239 |
|