Racjonalista - Strona głównaDo treści


Fundusz Racjonalisty

Wesprzyj nas..
Zarejestrowaliśmy
204.446.341 wizyt
Ponad 1065 autorów napisało dla nas 7364 tekstów. Zajęłyby one 29017 stron A4

Wyszukaj na stronach:

Kryteria szczegółowe

Najnowsze strony..
Archiwum streszczeń..

 Czy konflikt w Gazie skończy się w 2024?
Raczej tak
Chyba tak
Nie wiem
Chyba nie
Raczej nie
  

Oddano 701 głosów.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
Sklepik "Racjonalisty"

Złota myśl Racjonalisty:
Dość dobrze znam - i to nie tylko w literackim wydaniu - chrześcijańską mitologię i nie znajduję tam niczego dobrego czy pięknego. Czytałem lepsze.
 Tematy różnorodne » Turystyka i krajoznawstwo

W poszukiwaniu mongolskiego ałmasa [4]
Autor tekstu:

Na konkretne pytanie — czy i gdzie moi rozmówcy widzieli ałmasa, nie dostaję jednoznacznej odpowiedzi. Owszem — twierdzą - spotkał go ktoś inny, oni natomiast widzieli tylko wielokrotnie jego ślady na ziemi i śniegu, szczątki upolowanych przez niego zwierząt i znają w górach jaskinię, w której mieszkał. Mogą mi ją pokazać — oferują się — choć to daleko stąd! Z tydzień jazdy konno. Jest tam legowisko i kości...

Umawiam się na tę wyprawę w przyszłości, a Erdene szczegółowo wypytuje gości o lokalizację jaskini.

Na pytanie — „jak wygląda ałmas...?" — dostaję liczne odpowiedzi. Jest wielki — mówią — ma ze trzy metry wzrostu, małą głowę i wielkie kły. Inny — dobrze poinformowany — twierdzi, że wzrostem i wyglądem przypomina człowieka, tylko pokrytego czarną sierścią, chodzi z wielkim drągiem i brzydko śmierdzi. Czasem bywa okręcony skórą zdartą z upolowanego zwierza. Po intensywnym zapachu (a raczej okropnym smrodzie), jaki pozostawia za sobą, można poznać, że tędy niedawno przechodził lub że jest w okolicy.

Jerry, ciągle wściekły na nocnego gościa za wyrządzone nam szkody, burczy i odgraża się, że … w roku przyszłym już żaden ałmas nie zrobi mu bałaganu w obozie, bo zabierze do Mongolii swojego kanadyjskiego „strażnika" - odstraszacza niedźwiedzi. Działa on w ten sposób, że obóz otacza się na noc cieniutką linką, która po naciągnięciu przez intruza uruchamia mechanizm odpalający nabój hukowy, który odstrasza nawet grizliego głodnego na wiosnę. Ja już teraz kombinuję jak tu takie urządzenie raczej przystosować do wyzwolenia spustu migawki mojego aparatu fotograficznego uzbrojonego w lampę błyskową. Kombinuję jak w przyszłości ustawiać taką fotograficzną zasadzkę i pytam się Erdene co użyć jako przynętę na ałmasa. Co on najbardziej lubi...?

Ten śmieje się i mówi, że najlepiej „ładną dziewczynę…"

Pasjonująca rozmowa przeciągnęła się na „trzy kociołki herbaty". Dawno już zapadł zmrok, ale nasi goście jakoś nie kwapią się jechać dalej. Jemy wspólną kolację. Popalamy skręty. Wąchamy tabakę. W końcu dwóch starszych Mongołów idzie spać do namiotu Erdene. Reszta gości rozkulbacza i pęta konie, rozkłada koło ogniska wyjęte spod siodeł płaty wojłoku. Sprawdzają swoją broń i naboje w magazynkach. Jeden z Mongołów strzela w powietrze. Raz, drugi, trzeci... Zwariował? Erdene tłumaczy, że… na postrach! Potem okręcają się w deli i kładą się spać na ziemi. Zahartowani… My idziemy spać do naszych namiotów.

Jeszcze do ognia dokładam kilka grubych pni drzewa — będą się palić do rana. Erdene opatula się się w deli i siada z bronią przy ognisku. Trochę jeszcze posiedzę — mówi. Dodaje jeszcze po cichu — „oni uradzili, że dziś nie pojadą, bo boją się spotkać w nocy ałmasa...!"

Postanawiam jutro powłóczyć się konno po górach. Szukając śladów ałmasa obejrzeć okolicę przez lornetkę i teleobiektyw. Dotychczas widziałem niedźwiedzia, fotografowałem orły, orłosępy, bobaki, dzikie wielbłądy — baktriany, burundiuki, ale żadnego dwunożnego yeti. Może teraz… tutaj...? Szkoda tylko, że przed nami jeszcze zaledwie tydzień wspaniałej przygody i nikła szansa na spotkanie z mongolskim człowiekiem gór i śniegów — ałmasem...

Niestety, przez pozostały, krótki okres pobytu w tundrze nic ciekawego nie odkryłem.

*

Tak to było kilka lat temu. Potem, w Ułan Bator, nasza przygoda nie wywołała specjalnego zdziwienia. Na moje pytanie o mongolskiego człowieka gór i śniegów, usłyszałem, że "oczywiście, ałmas żyje w Mongolii i pewnie już niedługo go znajdziemy!" Tak, z głębokim przekonaniem, powiedział mi Nyambat — poważny, utytułowany naukowiec z Uniwersytetu w Ułan Bator. "Są zachodni sponsorzy i szykuje się poszukiwawcza wyprawa naukowa wyposażona w noktowizory, kamery termowizyjne, śmigłowce itp. sprzęt".

Kogo spodziewacie się znaleźć — zapytałem go?

„Człowieka śniegu", albo inaczej -"człowieka z gór". Yeti nazywanego u nas ałmasem, co znaczy — „dzikim człowiekiem". Jest on nagi, czarno brunatny, człekokształtny olbrzymi jak żydowski golem (wzrost około 2 m — uw. wł.), chodzący na tylnych łapach [nogach], z długimi rękoma, silnie owłosiony, z małą głową, ale twarzą większą niż u człowieka. Ma grzywę zasłaniającą oczy i większość twarzy. Szybko biega, nie mówi, a przeraźliwie gwiżdże, czasem wrzeszczy i ryczy, a głos ma wówczas wstrętny, chrapliwy. Najczęściej jest samotnikiem. Śmierdzi okropnie. Żyje wysoko w górach, gdzie kończy się tajga, a zaczyna tundra.. Żywi się polując na dzikie renifery i jelenie, choć gdy jest głodny to nie gardzi owcami z dolin. Je także jagody leśne i grzyby. Mieszka w norze lub jaskini. Nie pływa, nie lubi wody, wręcz boi się jej. W zimie, gnany silnymi chłodami i głodem, schodzi w niższe partie gór i pojawia się w pobliżu siedzib ludzkich kradnąc zwierzęta hodowlane. Bywa kochliwy i miewa potomstwo (krzyżuje się — uw. wł.) z człowiekiem...

Pozostało mi tylko obiecać sobie, że w przyszłości wrócę tu na dłużej i będę kontynuował poszukiwania tajemniczego stworzenia. Na taką okazję przyszło mi długo czekać. Dopiero ubiegłoroczna wyprawa stwarzała szanse podążenia śladem sprzed lat. Dotarcia do tych tajnych miejsc znanych tylko miejscowemu myśliwemu i szamanowi, który obiecał mnie tam zaprowadzić. Zaprowadzić mnie, swojego „papę" (tak po latach przyjaźni chłopak mnie nazywa i traktuje...). Erdene obiecał mi to, ale i ostrzegł, że będzie to trudna wyprawa, w najdziksze rejony gór i może ona potrwać najmniej cztery tygodnie. Musimy być obaj uzbrojeni i zabierzemy psa, powiedział.

I tak to doszło do dwumiesięcznej, survivalowej, konnej wyprawy w bezludne regiony gór północnej Mongolii. Wyprawy "W POSZUKIWANIU MONGOLSKIEGO AŁMASA".

Улаан Тайга (Mongolia północna), sierpień — wrzesień 2004 r.

Po pięciu dniach jazdy samochodem dotarliśmy do Mőrőn — stolicy ajmaku chubsugulskiego. Zrobiłem tam ostatnie zakupy żywności, odebrałem z policji zgodę na przebywanie w rejonie przygranicznym i natychmiast ruszyliśmy dalej. Do Cagaan Nuur dotarłem po kolejnych dwóch dniach jazdy. Przenocowaliśmy w jurcie u Erdene, odmeldowałem się u pograniczniaków i już następnego dnia przesiedliśmy się na konie. Szybko dotarliśmy do górnego Tengyzu. Te dni konnej podróży przebiegające wzdłuż rzek zaowocowały w moim notesie następującymi uwagami — " zupa rybna zrobiona na głowie złapanego tajmienia jest pyszna, a marynowane filety rybie robią furorę…"; „w nocy spadł śnieg. Wieje wiatr i jest bardzo zimno, rano straszna mgła...! Mokro, wszędzie teren zalany wodą, nie ma gdzie rozbić namiotów, bo albo woda, albo dżungla krzewów… Była straszna burza. Po raz pierwszy obserwuję poziome pioruny…"

Męczący marsz konny przez góry ciągnął się długo, nim wreszcie dotarliśmy do najdalszego północnego krańca naszej wyprawy, skąd dopiero mogliśmy odbić na południowy zachód. Tyko tak mogliśmy ominąć łańcuch wysokich gór, ze szczytami sięgającymi 3500 m n.p.m. Ociepliło się. Poprawa pogody zaowocowała masowym pojawieniem się komarów i meszki. Drobniutkie owady dotkliwie gryzły i było ich tak wiele, że właziły w oczy i usta. Tereny przez które wędrowaliśmy na koniach były porośnięte gąszczem krzewów, pokryte bajorkami i kamieniami. Nic tylko czarne błoto, a w nim kępy wysokiej trawy i twarde krzewy. Kalosze grzęzły w bagnie, kilometrami musiałem skakać z kępy na kępę. Ostre gałęzie krzewów porwały mi spodnie i obuwie. W tych warunkach wędrowanie na piechotę było straszną mordęgą. Pozbawiało mnie sił i oddechu. To także była i wina wysokości.

Gdy już byliśmy wysoko w górach, nadszedł niż. Jak zaczął padać ulewny deszcz, to lał przez cały dzień. Mróz, zimno czy wiatr znoszę dobrze, ale wilgoci nie lubię. W nocy namiot pokrył pancerz lodu o grubości centymetra i zrobiło mi się z niego igloo. Potem przeszedł śnieg. Powierzchnia rzeki dymiła...

Erdene szamanił na intencję poprawy pogody.

Kolejne dni zafundowały nam przeprawy przez trzy rzeki. Potem były same ostre podjazdy i zjazdy. Upadłem z koniem. Jak zawsze dziwiłem się, jak te mongolskie koniki potrafią dać sobie radę tak wysoko i w takim terenie?

Mirek codziennie jeździł konno, by penetrować okolice i ewentualnie coś upolować. Pewnego dnia do obozu przybiegł samotnie jego koń. Spocony, zabłocony, bez siodła i jeźdźca. Przestraszyłem się okropnie i uruchomiłem akcję poszukiwawczą. Na szczęście przygoda skończyła się dobrze. Okazało się, że koń zaczął topić się w bagnie i przewrócił się. Przeraził się, zrzucił jeźdźca i uciekł. Po drodze — w panice gnając między drzewami, zerwał z siebie uprząż i siodło. Mirkowi nic się nie stało, ale skórzane siodło porwało się na kawałki.

*

Znowu wiatr i śnieg. Marzniemy, humory psują się i mam coraz mniej ochoty włóczyć się po okolicy i szukać śladów jakiegoś tam ałmasa! Poranne wstawanie też nie należy do przyjemności. Jedynie Mirek nie traci animuszu. Wstaje pierwszy, rozpala ogień, gotuje herbatkę i dopiero robi nam pobudkę.

*

Nastąpiła nagła poprawa pogody i ocieplenie. Noce są zimne z przymrozkami, ale w ciągu dnia można się wręcz opalać. Ani jednej chmurki. Przy takiej pogodzie wędrujemy chętnie i szybko. Z każdym dniem dalej i wyżej w góry. Jeszcze dzień-dwa i ponoć będziemy w okolicach gdzie — jak twierdzi Erdene — żyje ałmas!

Okolica robi się coraz bardziej niedostępna. Czasami musimy daleko znosić graty w dół po skalnym gołoborzu, by móc rozbić namioty blisko wody, drewna i na równym terenie. Rzeki płyną w coraz większym i piękniejszym kanionie. Ich pionowe ściany sięgają miejscami kilkudziesięciu metrów.

Rano znowu śnieg na namiotach. Za to słonecznie. Życie obozowe rodzi się wraz z promieniami słońca i z nimi zamiera.

*

Już połowa września. Jak ten czas leci... Biwakujemy na skrawku brzegu rzeki płynącej w kanionie. Miejsce ponure i ciemne, bo słonko późno tu zagląda. Za to piękne. Nie mogę się "nafotografować'. Te gry światła! Bawię się w robienie zdjęć panoramicznych.

*

Dzisiaj Erdene mówi, że doszliśmy do celu wyprawy. Właśnie tutaj mamy szansę na znalezienie ałmasa. Jesteśmy w miejscu niedostępnym dla ludzi i zwierząt, i właśnie tu — ponoć — chroni się on przed ludzkim wzrokiem. Nawet myśliwi tu nie zaglądają, bo boją się. Mongoł każe mi iść wzdłuż rzeki, wąskim pasemkiem brzegu tuż przy pionowej, skalnej ścianie wąwozu i szukać tam śladów. Radzi śpieszyć się, bo jeśli popada deszcz, to poziom wody w rzece podniesie się i wówczas nie będzie już możliwości przemieszczania się. Wszystkie zwierzęta będące wówczas na brzegu rzeki wpadną w groźną pułapkę. Woda je porwie i utopi, a my będziemy musieli uciekać na skały wysokiego, skalnego brzegu kanionu. Ale teraz trafiliśmy na moment, gdy woda opadła, zwierzęta wędrują wąskim pasemkiem brzegu i łatwo je (lub ich ślady) odszukać.


1 2 3 4 5 6 Dalej..

 Po przeczytaniu tego tekstu, czytelnicy często wybierają też:
Pogoda a... imperium Czyngis chana i sprawa polska
Czyngis-chan powrócił...

 Zobacz komentarze (5)..   


« Turystyka i krajoznawstwo   (Publikacja: 16-08-2005 Ostatnia zmiana: 11-02-2007)

 Wyślij mailem..   
Wersja do druku    PDF    MS Word

Bolesław A. Uryn
Doktor nauk przyrodniczych, jest pisarzem, niezależnym reporterem i fotografikiem. Propagator survivalu „z ludzką twarzą”, współpracuje z niemiecką JEROME Survival Akadamie. Z zamiłowania podróżnik i wędkarz, publikuje swoje teksty i zdjęcia w miesięcznikach geograficznych, turystycznych, wędkarskich, przyrodniczych, survivalowych i wojskowych. Autor licznych prac z zakresu rybactwa. Już od 10 lat jeździ do Mongolii i – w świecie jurt – jest nazywany „Boleebaatar”. Wydał książki: „Z wędką na aligatora” i „Survival z ludzką twarzą – Wyprawy do Mongolii północnej”. Prezentował w kraju i za granicą wystawy fotograficzne, pt. „Czerwone serce Australii”, „Czyngis-chan A.D.‘98”, „Shangri-La - Mongolia sercem malowana” i „Otwarcie”. Jego cykle ilustrowanych artykułów Wyprawy... i Survival... publikowane na łamach prasy, od lat cieszą się dużym zainteresowaniem czytelników. Mieszka w Olsztynie.
 Strona www autora

 Liczba tekstów na portalu: 5  Pokaż inne teksty autora
 Najnowszy tekst autora: Czyngis-chan powrócił...
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl. Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie, bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
str. 4318 
   Chcesz mieć więcej? Załóż konto czytelnika
[ Regulamin publikacji ] [ Bannery ] [ Mapa portalu ] [ Reklama ] [ Sklep ] [ Zarejestruj się ] [ Kontakt ]
Racjonalista © Copyright 2000-2018 (e-mail: redakcja | administrator)
Fundacja Wolnej Myśli, konto bankowe 101140 2017 0000 4002 1048 6365