Racjonalista - Strona głównaDo treści


Fundusz Racjonalisty

Wesprzyj nas..
Zarejestrowaliśmy
204.477.697 wizyt
Ponad 1065 autorów napisało dla nas 7364 tekstów. Zajęłyby one 29017 stron A4

Wyszukaj na stronach:

Kryteria szczegółowe

Najnowsze strony..
Archiwum streszczeń..

 Czy konflikt w Gazie skończy się w 2024?
Raczej tak
Chyba tak
Nie wiem
Chyba nie
Raczej nie
  

Oddano 703 głosów.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
Wanda Krzemińska i Piotr Nowak (red) - Przestrzenie informacji

Znajdź książkę..
Sklepik "Racjonalisty"

Złota myśl Racjonalisty:
Zawsze przebaczaj swoim wrogom : nic nie zdoła bardziej ich rozzłościć.
 Tematy różnorodne » Turystyka i krajoznawstwo

W poszukiwaniu mongolskiego ałmasa [5]
Autor tekstu:

Robię jak radzi. Przez całe dni penetruję okolicę po obu stronach rzeki. Niestety, bez rezultatu. Widziałem tylko lisa oraz znalazłem ślady niedźwiedzia, sarny i wilków. Kości jakiegoś martwego zwierzęcia kopytnego i to wszystko. No i — przy okazji — złapałem masę ryb. Obżeramy się lenokami. Aż pewnego dnia...

Czaszka ałmasa

Wędrując po skalnym rumowisku nagle poczułem wstrętny zapach. Od razu przypomniały mi się wszystkie opowieści o smrodzie wydzielanym przez ałmasy i podniósł mi się poziom adrenaliny. Smród unosił się gdzieś z góry. Musiałem zatem zabawić się w alpinistę. Odłożyłem aparat i próbowałem wspinać się po skałach do góry. Niestety, mało nie spadłem — w kaloszach nie dało rady. Musiałem wrócić do obozu po inne obuwie, linę alpinistyczną, pas z karabinkiem, rękawiczki i asekuranta. Zostawić obszerną kurtkę, a ubrać obcisłą kamizelkę. Jeszcze, profilaktycznie zabrałem latarkę i swojego Walthera P99 (nóż). Niestety, będąc już przygotowany do wspinaczki doszedłem do wniosku, że jest zbyt późno, zaraz zapadnie zmrok i eksplorację przełożyłem na dzień następny.

Spałem źle, bo „szybko"...

Następnego dnia poszedłem z Mirkiem na poszukiwania. On zabrał kamerę. Kilkakrotnie ponawiałem próby wspinaczkowe nim trafiłem na miejsce skąd wydzielał się ten smród. W końcu odszukałem niewielką jaskinię usytuowaną wysoko na zboczu skalnym, ale w niej znalazłem tylko obrzydliwe, rozkładające się resztki jakiegoś kopytnego zwierzęcia. Fragmenty kończyn pokrytych gnijącą skórą, żebra, kręgosłup. Kilka czystych kości zrzuciłem na dół by pokazać je Erdene. Wróciliśmy do obozu.

Po oględzinach kości mój mongolski przyjaciel stwierdził, że są to szczątki sarny, która — jakimś dziwnym sposobem - trafiła do tej jaskini wysoko na zboczu góry i tam zdechła. Może płynęła z powodziową wodą, dumał? Albo, podniecił się, może porwał ja ałmas, zabił i przyniósł do domu? Erdene poradził, abym jeszcze raz wdrapał się na górę i dokładnie obejrzał jaskinię i jej okolice.

Szczegółowe oględziny jaskini nie były łatwe ani przyjemne. Aby móc wczołgać się głębiej musiałem gnijące szczątki odsunąć patykiem. Było ciasno i bałem się czy wydostanę się z powrotem. A co będzie jak przysypie mnie piach lub przycisną kamienie?

W końcu wlazłem do środka. Zapaliłem latarkę i wyginając się jak wąż (oraz walcząc z odruchem wymiotnym) świeciłem po kątach. I wtedy TO zobaczyłem! Stare kości, bielejące w półmroku. Dwie czaszki. Dziwne, wielkie. Na wpół zagrzebane w piachu. Jakby ludzkie! Z ziemi wystawały jeszcze jakieś zęby.

Zrobiłem kilka zdjęć i stwierdziłem, że - niestety — wypełniła mi się w aparacie karta pamięci. Po zastanowieniu zwalczyłem w sobie chęć ruszenia kości, wyczołgałem się na zewnątrz i wywrzeszczałem na dół informacje o znalezisku. Zlazłem pospiesznie. Zakazałem czegokolwiek ruszać (choć i tak mój tęższy i wyższy kolega nie przecisnął by się do środka) i pobiegłem do obozowiska po nową kartę pamięci, plecaczek i linę.

Krztusząc się adrenaliną i rozrzedzonym powietrzem po pół godzinie byłem już z powrotem. Znowu wdrapałem się po pionowym , skalnym stoku do jaskini i dokończyłem fotografowanie znaleziska. Ubrałem zabrane z apteczki cienkie, gumowe rękawiczki i ostrożnie wydobyłem z ziemi obie czaszki i szczękę. Włożyłem je do plecaczka i spuściłem na dół do kolegi. Jeszcze patykiem przeorałem całą jaskinię, szukając w piasku innych kości. W końcu zszedłem na dół. Erdene obmył czaszki w rzece i obejrzał je dokładnie. Z niecierpliwością czekałem na jego opinię.

Wreszcie, ponaglany wyksztusił — ta większa, z zębami to… nie znaju. Ta mniejsza jest na pewno ałmasa. Jaskinia była jego domem, gdzie chronił się, przynosił upolowaną zdobycz. Pewnie stary ałmas tam zdechł, albo powodziowa woda go utopiła...

Teraz sam dokonałem oględzin. Jedno znalezisko wyraźnie wyglądało na dużą mózgoczaszkę ludzką, chociaż jej kształt był jakby nieco inny. Brakowało niestety szczęk z zębami. Druga czaszka spełniała moje (i np. Reinholda Messnera) wyobrażenie dzikiego ałmasa. Miała wysunięte szczęki — jak u ludów pierwotnych i solidne kły wskazujące na drapieżnika. Chyba niedźwiedzia.

Pieczołowicie chroniąc znaleziska, podnieceni i rozgorączkowani, wróciliśmy do obozu. Dwoma aparatami obfotografowałem kości ze wszystkich stron. Z lampą i bez lampy. Na wszelki przypadek. Potem zapakowałem czaszki w ręczniki i zamknąłem do aluminiowych pojemników. Znalezisko zabiorę do Polski — zadecydowałem, przeszmugluję (jeśli nie dostanę zgody na wywóz) i przekażę antropologom do badań.

Długo myłem się w rzece, by pozbyć się trupiego odoru zgnilizny.

Nagotowaliśmy kocioł herbaty i wyciągnęliśmy flaszkę archi, schowaną właśnie na tę okazję. Piliśmy gorący caj z wódką. Paliliśmy ognisko i do późna rozmawialiśmy o znalezisku i yeti. Rozmowę kontynuowaliśmy jeszcze leżąc w namiotach, w śpiworach, bo wciąż podniecony nie mogłem zasnąć (podobnie jak i koledzy). Erdene zamknął się w swoim namiocie i szamanił. Do późna słyszeliśmy jego monotonny śpiew.

Co za emocjonujący dzień! Coś takiego. Znalazłem czaszkę ałmasa!

Profanacja i kara

Powoli zbliżał się kres naszej wędrówki i trzeba było wracać do cywilizacji. Mając takie znalezisko już mogłem wracać „z tarczą" i — szczerze mówiąc — nie mogłem doczekać się zaprezentowania znaleziska fachowcom!

Ostatni biwak przed powrotem do cywilizacji wypadł nam w miejscu, gdzie na odległym wierzchołku góry stał wielki i piękny kurhan wotalny obo. Odpoczywaliśmy cały dzień piorąc i zmywając wielotygodniowy bród z ciał. Erdene gdzieś pojechał. Wrócił dopiero wieczorem i jakoś dziwnie zachowywał się. Był nieswój i mrukliwie odpowiadał na moje żarty. Skarżył się na ból w piersiach i prosił o leki. Nie jadł i szybko poszedł spać. Znowu szamanił nocą w swoim namiocie...

Następnego dnia, przy pakowaniu zauważyłem, że pojemnik z czaszkami jest lekki. Okazał się pusty i zrozumiałem co się stało. To Erdene… Poszedłem do chłopaka, bez słów pokazując mu puste aluminiowe pudło. Ten odwracając wzrok powiedział tylko — "Bolik, uuczłaaraj (przepraszam), ty znajesz… i jeszcze dodał patrząc na mnie błagalnie '...nikomu nie gawari ab etom!"

Zrozumiałem co się stało i dlaczego. — Erdene zreflektował się, zabrał moje znalezisko — czaszki i na szczycie góry, na tym obo, złożył ją bogom w ofierze. Oddał to, co było ich własnością, a nie moją. Bowiem, zgodnie z wierzeniami Mongołów (niezależnie czy tych prostych ludzi z tajgi, tych miejskich, czy nawet naukowców z uniwersytetu) nie wolno szukać, a tym bardziej zabierać szczątków ludzkich. Nie wolno rozgrzebywać starych kurhanów, prowadzić prac archeologicznych, szukać grobu Czyngis-chana itp., bowiem wszystko to może sprowadzić wielkie nieszczęścia. I dlatego Erdene — syn szamanki, zadecydował, że znalezisko powinno wrócić do bogów ziemi i nieba, a nie zostać sprofanowane przez naukowców. Wystraszył się o własny los, przeraził się tego, co się stało, czego się dopuściliśmy... klątwy, kary bogów, które mogły spaść na nas i dlatego pozostawił kości na świętym kurhanie. Między innymi leżącymi tam czaszkami — argali, wilków, niedźwiedzi, owcy z trzema rogami itp. Wystraszył się, że znalezisko sprowadzi nieszczęście a może nawet śmierć na tych, którzy je zabrali! Choroba już go dotknęła!

Taka jest Mongolia! Tacy są tam ludzie, ich obyczaje, wierzenia... Do niedawna zwłok zmarłych nie grzebano w ziemi, a pozostawiano na uroczyskach, na pastwę drapieżnego zwierza i ptactwa! Rozszarpywały je orłosępy i wilki! Dziś chowa się zmarłych daleko i wysoko w górach [ 4 ], przykrywa kamieniami i… zapomina o tym miejscu.

Jeżdżę do tego „zaginionego" świata od 10 lat i mam tę świadomość, że za każdym razem cofam się w magiczny XIV wiek. I szanuję wierzenia miejscowych, ich obyczaje i prawa. Zatem trudno, nie pojechałem zabrać z powrotem swojego znaleziska. Pozostało tam, gdzie Mongoł zadecydował. Mnie pozostały przeżyte emocje, satysfakcja ze znaleziska i zdjęcia, które Wam prezentuję.

A może Erdene miał rację?

Wielkie odkrycia?

Niedowiarków i prześmiewców informuję, że niejedno stworzenie wynurzyło się nagle z mroków legendy i okazało wprawdzie rzadko spotykaną, ale istotą z krwi i kości. Tak wyglądała np. sensacyjna historia odkrycia w Mongolii (1879 r.) przez podróżnika i odkrywcę, rotmistrza Przewalskiego, „dzikiego konia" [kirg. kertag, mong. takhi]. Odkryto wówczas w Mongolii zupełnie nowy gatunek zwierzęcia! Zwierzę to, żyjące na stepach mongolskich, nie było bowiem koniem, konioosłem czy czymś podobnym, a jedynym, prawdziwym dzikim prakoniem!

Darujmy sobie drobne stworzenia [ 5 ], ale wiek XX obfitował w odkrycia dużych lub wręcz ogromnych ssaków lądowych. Popatrzmy w kolejności na tylko niektóre, nowoodkryte gatunki. W 1901 roku, w dolinie Konga znaleziono małą „żyrafę" — okapi; w 1937 roku — tamże — ogromną świnię leśną, a na Półwyspie Indochińskim gaura — byka wielkości żubra! W Paragwaju „zmaterializowało się" pekari znane wcześniej ze... szczątków z epoki lodowcowej (sic!). W Brazylii (odkrycie z 1991 r.) znaleziono lwiatki — cudaczne złociste, złotogłowe, czarne lub czarnolice małpki o wyglądzie miniaturowego lwa. Odkryciem ostatnich lat są małe jelonki mundżaki z Indochin, oraz ogromna (przekraczająca 120 kg) antylopa sao-la z Wietnamu. Literatura opisuje także odkrycie małpy — „śnieżnego upiora" [Rhinopithecus roxellanae] — żyjącej na pograniczu Tybetu i Chin [oraz prawdopodobnie Nepalu, Sikiangu i mongolskiego Ałtaju], na wysokościach ponad 3000 m, w warunkach gdzie przez osiem miesięcy panuje mróz i śnieg! Ta przedziwna małpa — „demon", znana była już od czterech tysięcy lat (sic!), ale wyłącznie z… legend i malunków na starej, chińskiej porcelanie (podobnie jak yeti czy ałmas). I w końcu stało się — legenda zmaterializowała się. Udowodniono, że naprawdę żyje dziwne zwierzę o niebieskawo zielonym obliczu, żółto płomiennym tułowiu, rdzawych włosach na głowie i perkatym, zadartym nosie. Czy spotkanie takiego na pół wyprostowanego włochatego potwora o ludzkiej twarzy, wysoko w górach, w krainie tundry i lodowców, nie może być interpretowane jako spotkanie ałmasa?


1 2 3 4 5 6 Dalej..

 Po przeczytaniu tego tekstu, czytelnicy często wybierają też:
Pogoda a... imperium Czyngis chana i sprawa polska
Czyngis-chan powrócił...

 Zobacz komentarze (5)..   


 Przypisy:
[ 4 ] Czy wszystkich...?
[ 5 ] Na przełomie wieków odkryto około 500 nowych gatunków małych ssaków.

« Turystyka i krajoznawstwo   (Publikacja: 16-08-2005 Ostatnia zmiana: 11-02-2007)

 Wyślij mailem..   
Wersja do druku    PDF    MS Word

Bolesław A. Uryn
Doktor nauk przyrodniczych, jest pisarzem, niezależnym reporterem i fotografikiem. Propagator survivalu „z ludzką twarzą”, współpracuje z niemiecką JEROME Survival Akadamie. Z zamiłowania podróżnik i wędkarz, publikuje swoje teksty i zdjęcia w miesięcznikach geograficznych, turystycznych, wędkarskich, przyrodniczych, survivalowych i wojskowych. Autor licznych prac z zakresu rybactwa. Już od 10 lat jeździ do Mongolii i – w świecie jurt – jest nazywany „Boleebaatar”. Wydał książki: „Z wędką na aligatora” i „Survival z ludzką twarzą – Wyprawy do Mongolii północnej”. Prezentował w kraju i za granicą wystawy fotograficzne, pt. „Czerwone serce Australii”, „Czyngis-chan A.D.‘98”, „Shangri-La - Mongolia sercem malowana” i „Otwarcie”. Jego cykle ilustrowanych artykułów Wyprawy... i Survival... publikowane na łamach prasy, od lat cieszą się dużym zainteresowaniem czytelników. Mieszka w Olsztynie.
 Strona www autora

 Liczba tekstów na portalu: 5  Pokaż inne teksty autora
 Najnowszy tekst autora: Czyngis-chan powrócił...
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl. Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie, bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
str. 4318 
   Chcesz mieć więcej? Załóż konto czytelnika
[ Regulamin publikacji ] [ Bannery ] [ Mapa portalu ] [ Reklama ] [ Sklep ] [ Zarejestruj się ] [ Kontakt ]
Racjonalista © Copyright 2000-2018 (e-mail: redakcja | administrator)
Fundacja Wolnej Myśli, konto bankowe 101140 2017 0000 4002 1048 6365