|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Światopogląd Wiara dobra, niewiara dobra [2] Autor tekstu: Stanisław Obirek
Tekst
profesora Woleńskiego otwierający tom Co nas łączy? został opatrzony komentarzem księży
teologów. Oni argumentowali, że skoro Woleński znajduje się poza Kościołem,
to nie ma go prawa napominać. Jest to mniej więcej tak, jakbyśmy my,
dziennikarze, nie mogli napominać Ministerstwa Finansów, bo nie jesteśmy jego
pracownikami.
To prawda, że tekst Woleńskiego opatrzyliśmy
komentarzem czterech jezuitów. Potem profesor natychmiast zarzucił mi, że
zachowałem się jak wydawca partyjnego pisma, w którym nieprawomyślny artykuł
nie może ukazać się bez komentarza krytycznego. Nie miałem do siebie o tę
strategię pretensji. Nie widziałem w tym nic niestosownego. Ale dopiero
osobista rozmowa z Woleńskim pozwoliła nam przezwyciężyć nieufność.
Zaproponowałem mu napisanie kolejnego tekstu, który
pozwolił na dalsze wyjaśnienia i wprowadził nowe wątki. Nawiasem mówiąc,
cała sprawa znalazła swój finał w osobnej książce Jana Woleńskiego Granice niewiary.
W innych wypowiedziach społeczny wymiar Kościoła jako
instytucji także nie znalazł się w centrum uwagi. Na przykład reakcja Stanisława
Lema była inna. Myśmy się sobą zaciekawili. Każdy z nas zachował własne
stanowisko, ale zaczęła się wymiana myśli. Jeszcze inny jest agnostycyzm
Michała Głowińskiego: jest to agnostycyzm nieśmiały, niepewny swoich
racji...
I teraz sedno pytania: moim zdaniem niewierzący mają
prawo krytykować Kościół. Poza tym, że Kościół jest oczywiście
rzeczywistością nadprzyrodzoną, jest także uchwytny nader naturalnymi
metodami. Woleński nie rościł sobie prawa do krytyki dogmatów, ale do
ziemskiego zachowania i poczynań ludzi Kościoła.
W
książce znajduje się także obszerna korespondencja między Stanisławem
Lemem a tobą. Może jednak dziwić, że zawsze spoglądasz na Lema jak na człowieka
niewierzącego. Dlaczego nie zobaczysz w nim po prostu osoby — bez
przymiotnika?
To dobre pytanie. Myślę, że zadziałał mechanizm, który
nazwałbym treningiem jezuickim. Część formacji zakonnej tak przebiega, że
stajemy się janczarami głoszonych idei. Jednym z takich programów, zadanym
jezuitom przez Pawła VI, była walka z ateizmem. Ona została zapisana w naszych zakonnych dokumentach. Na szczęście po jakimś czasie słowo
„walka" zastąpiono słowem „dialog". I to gdzieś we mnie głęboko
tkwiło, stąd potrzeba zrozumienia ateizmu i skonfrontowania się z nim.
Lem był niechętny takiej rozmowie. Tadeusz Różewicz
wprost mi powiedział, że nie jest to temat do publicznych dyskusji. Osobiście
jednak jestem przekonany, że tę sprawę warto podejmować. Intrygowała mnie,
bo skoro ja jako ksiądz w każdą niedzielę mówię, że wiara jest tak ważna w życiu człowieka, to chciałem, aby niewierzący powiedział mi, dlaczego
wiara nic w jego życiu nie znaczy. Niektórzy niewierzący potraktowali to jako
naruszanie ich prywatności.
Stanisław
Lem dostrzega jednak społecznotwórczą rolę Kościoła. Co prawda z jednej
strony religią się nie interesuje, ale z drugiej napisał w „Tygodniku
Powszechnym" felieton, w którym nawoływał Kościół, by jako instytucja
posiadająca autorytet wśród Polaków zabrał głos w sprawie Big Brothera. Jednak Lem nie
akceptowałby zapewne poczynań Kościoła, gdyby duchowni wskazywali, na kogo
obywatele mają głosować.
Agnostycyzm Lema to dla mnie wyjątkowe odkrycie. Żałuję,
że w swych odpowiedziach trochę się ode mnie opędzał i tak naprawdę nie
chciał podjąć pytania, dlaczego nie wierzy. Może byłem zbyt obcesowy. W każdym
razie na pewno Lem ma wielki szacunek do Kościoła polskiego jako instytucji,
która z powodzeniem oparła się dwom totalitaryzmom. Natomiast rzeczywiście
irytują go niemądre zachowania niektórych księży, ale są to emocje nieobce
chyba również wierzącym.
Napisałeś,
że zazdrościsz Stanisławowi Lemowi jego niewiary. Czy nie sądzisz, że
teraz, kiedy opuszczasz zakon, Lem może się czuć za twoją decyzję w jakiś
sposób odpowiedzialny? Może pomyśleć, że wzbudził w tobie wątpliwości.
Tak naprawdę napisałem, że fascynuje mnie
„opakowanie" jego światopoglądu, a więc jego twórczość, a wyrażona
przez Lema troska, by mnie „nie skrzywdzić nieuleczalnie", wydaje mi się
po prostu głęboko ludzka. Podobnie jak jego niechęć do wdawania się w światopoglądowe
dysputy. A co do odejścia z zakonu, obciążanie kogokolwiek odpowiedzialnością
za własne decyzje byłoby śmieszne. Każdy z nas jest kowalem własnego losu
niezależnie od tego, z kim i o czym rozmawiamy. Nie wykluczam jednak, że
dialog z niewierzącymi, w tym i ze Stanisławem Lemem, pomógł mi zobaczyć
pewne aporie w życiu zakonnym, których bez tego dialogu bym nie dostrzegł.
Kiedyś miałem okazję nawiązać do naszej
elektronicznej korespondencji w prywatnej rozmowie i wspomniałem o korzyściach
ze zmiany światopoglądu, jakie ujawniły się w życiu tak ważnych również
dla mnie myślicieli, jak Leszek Kołakowski i Zygmunt Bauman. On powiedział krótko:
„Ja sumienia swego nigdy w arendę nie oddałem". To niezwykle istotne
wyznanie i myślę, że musi zmierzyć się z tym problemem każdy, zarówno
wierzący, jak i niewierzący. Mnie w każdym razie daje ono do myślenia. Jak
symbol, o którym to pisał Paul Ricoeur. Tyle tylko, że tu jeszcze dochodzą
konsekwencje praktyczne.
Przypadek
Lema, który nie chce mówić o swej niewierze, pokazuje, że w Polsce, która — cokolwiek by mówić — jest krajem katolickim, ludzie niechętnie przyznają
się do swego agnostycyzmu. Nawet prezydent Aleksander Kwaśniewski przy jednej z okazji tłumaczył się, że nie ma, niestety, łaski wiary. Podobnego sformułowania
użyła etyk i profesor Uniwersytetu Warszawskiego Magdalena Środa.
Przeprowadziłem kiedyś bardzo ciekawą rozmowę z profesorem Jerzym Jedlickim. Myślę też, że podobne stanowisko zająłby
profesor Jerzy Szacki. Otóż Jedlicki mówi tak: Ja po drugiej wojnie zakopałem
topór wojenny z Kościołem. Nie będę się wtrącał w kościelne sprawy, ale
też proszę, by Kościół nie wypominał mi, że jestem agnostykiem.
Myślę, że sposób myślenia Jedlickiego jest
reprezentatywny dla przedstawicieli agnostycyzmu inteligenckiego. Oni przed wojną
doświadczyli Kościoła agresywnego, i to skutecznie uleczyło ich z potrzeb
debatowania z religią i Kościołem czy zajmowania się nimi. Nakłada się na
to fakt, że po wojnie Kościół walczył z komunizmem. Krytykowanie Kościoła
mogło znaczyć, że popiera się komunistów. Toteż większość ludzi wolała
milczeć. Te powojenne doświadczenia utrudniają analizę samego pojęcia
ateizmu.
Może dlatego w Polsce nie zetknąłem się z ateizmem
„czystym" i pewnie dlatego chętniej posługujemy się dziś pojęciem
agnostycyzm, które jest mniej obciążone historycznie. Poza tym uwikłanie
ateizmu czy agnostycyzmu w tak zwany światopogląd naukowy, wypracowany na
gruncie filozofii marksistowsko-leninowskiej, przyczyniło się do jego
kompromitacji jako propozycji intelektualnej. Również apologetyka katolicka
wzmocniła ten stereotyp, dodając jeszcze kilka innych, jak mason — odwieczny
wróg Kościoła, żydokomuna i tym podobne. To nie ułatwiało rozeznania, ale
jedno było wiadomo: porządny człowiek trzymał się od tego wszystkiego z daleka.
Tym bardziej podziwiałem i podziwiam tych, którzy trwali i trwają przy swoich przekonaniach ateistycznych. Jest ich sporo, ale
wspomniany kontekst sprawia, że niechętnie mówią o swojej niewierze
publicznie. Na szczęście to się zmienia. Zaczynają mówić i pisać...
Może
analogia, do której chcemy się odwołać, szyta jest grubymi nićmi, ale chyba
coś mówi o stosunku wierzących do niewierzących. W Polsce żyjemy zasadniczo w społeczeństwie ludzi białych. Czarnoskórzy są tu wyjątkiem. Dziś, mimo
że nie mamy żadnych uprzedzeń rasowych, rozmawiając z osobą o czarnym
kolorze skóry, podświadomie zwracamy na niego uwagę. Jednak nasz rówieśnik,
na przykład w Londynie, już tego nie widzi w ten sposób. Może podobnie jest z religią: zwracamy uwagę na niewierzących, gdyż w naszym kraju to egzotyka.
Być może tak. Ale wyznam, że dialog z niewierzącymi
naznaczył mnie w ten sposób, iż podział wierzący — niewierzący przestał
być dla mnie istotny. Nawiązały się nici sympatii i przyjaźń. Na przykład z Janem Woleńskim, z którym coraz mniej mówimy o sprawach religijnych,
natomiast z równym rozbawieniem komentujemy coraz dziwniejsze teksty księży
profesorów Czesława Bartnika z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego i Jerzego
Bajdy z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego, publikowane z pasją wartą
lepszej sprawy na łamach równie dziwnego „Naszego Dziennika". Nie chciałbym
być gołosłowny. Przeczytajcie sami, co wspomniani „teologowie" mają do
powiedzenia na temat katastrof w rodzaju tsunami czy Katriny. Człowiek dostaje
gęsiej skórki...
Może
więc należałoby postawić sprawę inaczej: po co dociekać, co łączy wierzących i niewierzących, skoro można zapytać, co łączy ludzi przyzwoitych?
Ten postulat jest zasadny. Tym bardziej że odpowiada najgłębiej
pojętemu humanizmowi. Bo zmartwieniem nas wszystkich, ludzi zatroskanych jakością
życia publicznego, jest pytanie, jak, mimo różnic światopoglądowych,
pokoleniowych, klasowych, żyć razem w pokoju. Jak żyć na tej wspólnej ziemi
ekumenicznie. To był problem Witolda Gombrowicza, który szukał międzyludzkiego
Kościoła. Wspólnoty ignorującej w pewnym sensie podział na wierzących i niewierzących — dychotomię, która została nam sztucznie narzucona.
Wolter zobaczył, jak różne grupy — dziś byśmy powiedzieli korporacje -
bronią swoich interesów. Dlatego stanął z boku. Takie wolterowskie poczucie
antykorporacyjności i mnie dopadło.
Ciekawe, co dziś powiedziałby Wolter: czy on, wychowanek
kolegium jezuickiego, nadal ośmieszałby jezuitów, kpił z religijnych sporów?
Wolter zobaczył, jak różne grupy — dziś byśmy powiedzieli korporacje -
bronią swoich interesów. Dlatego stanął z boku. Takie wolterowskie poczucie
antykorporacyjności i mnie dopadło. I tak jak on mówię, że nie interesują
mnie koteryjne kłótnie. To, co spędza mi sen z powiek, wiąże się z pytaniem o jakość naszego — mojego i waszego — życia. Paradoksalnie przy
takim postawieniu sprawy okazuje się, że bardziej mi po drodze z kimś, kto
jest niewierzący, kto znajduje się poza Kościołem, niż z kimś, kto należy
do tej samej grupy.
Może
więc jest coś na rzeczy w twierdzeniu, że „naszą religią winna być
demokracja". Oznacza to, że nie jest ważne, czy jesteś biały, czy czarny,
wierzący czy niewierzący. Ważne, jak żyjesz i co możemy razem zrobić.
1 2 3 4 Dalej..
« Światopogląd (Publikacja: 05-11-2005 Ostatnia zmiana: 08-12-2005)
Stanisław ObirekUr. 1956 r. Jeden z najbardziej znanych jezuitów polskich, znany m.in. ze swego zaangażowania w dialog międzyreligijny i z niewierzącymi. Studiował filologię polską, filozofię i teologię na uczelniach Krakowa, Neapolu i Rzymu. W 1997 roku habilitował się na Wydziale Historycznym Uniwersytetu Jagiellońskiego. W 1976 roku wstąpił do zakonu jezuitów; w 1983 roku otrzymał święcenia kapłańskie. Był profesorem w Wyższej Szkole Filozoficzno-Pedagogicznej Ignatianum w Krakowie. Pełnił tam także funkcje kierownika Katedry Historii i Filozofii Kultury oraz prorektora. Przez cztery lata był rektorem Kolegium Jezuitów w Krakowie. Był także wieloletnim redaktorem naczelnym "Życia Duchowego" oraz twórcą oraz dyrektorem Centrum Kultury i Dialogu. Jest autorem książki "Co nas łączy? Dialog z niewierzącymi" (2002). Interesuje się miejscem religii we współczesnej kulturze, dialogiem międzyreligijnym i możliwościami przezwyciężenia konfliktów cywilizacyjnych i kulturowych. We wrześniu 2005 roku opuścił zakon jezuitów. Obecnie jest wykładowcą Uniwersytetu Łódzkiego. Więcej informacji o autorze Liczba tekstów na portalu: 14 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Karol Wojtyła – Jan Paweł II | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 4444 |
|