|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Państwo i polityka » Państwo wyznaniowe
Bezpaństwowiec. O nowej alienacji Autor tekstu: Joanna Rutkowska
Polska jest krzyżowana. Pretekstem do
wbicia kolejnego gwoździa stała się katastrofa smoleńska.
Stała się też powodem wykluczenia tych, co nie zgadzają się z ofiarotwórczą wersją historii państwa.
Historia jest taką, jaką ją
ukształtujemy. Emanacją konkretnych decyzji i działań jednostek. Wariant
poddający dzieje narodów przeróżnym siłom
metafizycznym (Bóg, czy dialektyczne prawo walki klas) może ułatwić
interpretację skomplikowanej rzeczywistości. Na pewno ułatwia życie politykom.
10 kwietnia 2010 r.
najważniejsze osoby w państwie obrały stały kurs: chwycić zardzewiałe pióro,
zgarnąć kurz ze wstydliwej księgi porażek i atramentem w kolorze biało-czerwieni
snuć opowieść pt. „Polska zbawicielem narodów". Wg nowej nomenklatury ofiary
katastrofy Tu-154 zostały pielgrzymującymi męczennikami, którzy zginęli za
prawdę. To jeszcze martyrologia, czy po prostu polska perwersja?
Dla mnie to zboczenie
zalegalizowane. Jestem ateistką opowiadającą się jednocześnie za neutralnością
światopoglądową państwa. Jak wielu, również tych wierzących, odrzucam afirmację
męczeństwa. (Fałszywym jest twierdzenie, że konkretny stosunek do istnienia sił
nadprzyrodzonych jednoznacznie warunkuje stosunek do instytucji państwa). Od
kilkunastu lat świadomie uczestniczę w życiu społeczno-politycznym kraju. Przez
cały ten czas państwo polskie nie znalazło języka i formy, które sprawiałyby, że
mogłabym się z nim utożsamić.
Nie
pasuje zakładana przez decydentów wszystkich opcji ideologia utkana z wartości
chrześcijańskich. Gniotą symbolika i rytuały poprzetykane odwołaniami do religii
katolickiej.
Deklaracja ateizmu nie jest przecież wyborem stopnia uczestnictwa w życiu
grupowym. Nieuznawanie sił i istot nadprzyrodzonych nie przekreśla potrzeby
obrzędowości i integracji społecznej — na poziomie rodziny, środowiska pracy i narodu.
W
czasie świąt państwowych, obchodów, czy sytuacji kryzysowych rządzący nie
potrafią mówić własnym językiem. Z niewiedzy lub wygodnictwa proszą o zastępstwo
katolickich księży. W ten sposób funkcjonariusze kościelni tłumaczą Polakom,
czym była Konstytucja 3 Maja, wojna polsko-bolszewicka, okupacja niemiecka, PRL...
.
Do wychwalania męczeństwa
dochodzi każdego roku 1 sierpnia w Warszawie, kiedy narodowa opowieść o szukaniu
sensu tam, gdzie go nie ma dopracowana jest do perfekcji. Przyjęta od kilkunastu
lat propaganda przedstawia militarną, polityczną i humanitarną klęskę powstania
warszawskiego jako zwycięstwo… moralne. Zastawienie słów „duma" i „zwycięstwo" z ok. 180 tys. ofiar (w większości ludności cywilnej wymordowanej podczas
bombardowań i masowych egzekucji), zniszczeniem w ok. 80% zabudowy miasta i bezpowrotną stratą bezcennych archiwaliów, zabytków, bibliotek i muzeów [ 1 ] — wywołuje co najmniej dysonans poznawczy, jeśli nie obrzydzenie.
Mijają lata, a my nadal lubimy narkotyzować się
bezsensowną śmiercią. 10 kwietnia zmarły tragicznie prezydent RP stał się
wojownikiem, który zginął w imię prawdy. Wraz z nim, już nie politycy różnych
opcji, ale pielgrzymi. (Ci niewierzący mieli kilka sekund na nawrócenie się). I nie ma katastrofy lotniczej — jest
walka o prawdę zwieńczona ofiarą. Na kanwie bezwarunkowej gloryfikacji na
naszych oczach powstaje kolejny mit narodowy.
W dniu katastrofy
marszałek i pełniący obowiązki
prezydent RP Bronisław Komorowski powiedział, że nie ma prawicy i lewicy, co
pośrednio oznaczało przyzwolenie na jednostronne interpretowanie i przeżywanie
tego wydarzenia. Tydzień później na pl. Piłsudskiego w Warszawie, podczas
państwowych uroczystości żałobnych w pierwszych zdaniach przemówienia powiedział:
— Z
drżeniem serca wspominamy
też słowa Jana Pawła II, który tutaj modlił się, by zstąpił Duch i odnowił
oblicze ziemi, tej naszej polskiej ziemi. Pamiętamy, że ta modlitwa została
wysłuchana. W ciągu następnych lat zrodziła się wolna Polska. Zrodziła się z naszej wiary, naszej nadziei i naszej solidarności.
Za plecami marszałek miał ołtarz uwieńczony białym krzyżem. Olgierd Łukaszewicz
odczytał fragmenty z Apokalipsy św. Jana, odegrano jedną (!) zwrotkę hymnu
narodowego.
Tłumy warszawiaków podczas uroczystości żałobnych po katastrofie smoleńskiej.
Pl. Piłsudskiego, 17 kwietnia 2010 r.
Po suchym ceremoniale
państwo ustąpiło miejsca księżom. Rolę interpretacji rzeczywistości i wytworzenia spajającego poczucia sensu ponownie oddano kościołowi. Ten
nie zawahał się po raz kolejny objaśnić narodowi przyczyny wiecznej polskiej
tułaczki. Na jej przebieg i kierunek obywatele mają nikły wpływ. Odwołując się do Jana Pawła II, kardynał
Angelo Sodano w przysłanym
przemówieniu zawarł m.in. — (...) Cierpienie
jest niemal nieodłączne od ziemskiej egzystencji człowieka, a zatem niemal
nieodłączne od drogi życia narodów. Jednakże na tej drodze wierzący umieją
zawsze spotkać Chrystusa, który objawia im, przynajmniej po części, misterium
cierpienia. Co więcej, wierzący nauczyli się, że w krzyżu Chrystusa jest źródło, z którego wypływają dla nich strumienie wody żywej.
I dalej za
Janem Pawłem II: — Między każdym
człowiekiem a próbą zrozumienia go, wyrasta „pasmo dla historii niedostępne"
(...) w obliczu nowego dramatu Narodu polskiego, widzimy, że istnieje też
„niedostępne" dla rozumu ludzkiego „pasmo historii" narodów.
Jeszcze gorzej było dzień
później. W niedzielę 18 kwietnia w Krakowie niemal cały ciężar ceremonialny i emocjonalny również spoczął po stronie kościoła. Premier i marszałek usunęli się w kąt.
Przedstawicieli państw i instytucji: prezydentów,
premierów, ministrów i ambasadorów, funkcjonariuszy UE powitał w Bazylice Mariackiej
kardynał Stanisław Dziwisz.
Podczas tamtych uroczystości żałobnych ceremoniały wojskowy i państwowy prawie
nie istniały. Łatwiej i szybciej było władzom zamówić oprawę artystyczną w kościele. Energia, która biła z tłumów, mimo że taka biedna, zgarbiona i smutna,
wytworzyła masę nie do przebicia. Nie do zmącenia dla tych, którym tragiczna
śmierć i cierpienie nie wystarczą, by zmarłego wynieść do narodowego panteonu.
„Polska Powstała" — pod krzyżem przy pałacu prezydenta RP
można zapoznać się z poezją Edwarda Mizikowskiego.
Banałem jest stwierdzenie, że nic mi do cudzych wyborów i poglądów, w tym osób
przynależących do kościoła katolickiego. Trywialnym będzie powtórzenie, że
obojętność kończy się z momentem wkraczania tej części wierzących w życie
prywatne (nachalne próby ewangelizacji) i przestrzeń publiczną (nieustanne
krzyżowanie, w tym terenu siedziby prezydenta RP). Co jednak począć, jeśli w życiu niewierzącego obywatela
wydarza się coś bez precedensu: w katastrofie samolotu ginie 96 ważnych
przedstawicieli władz państwowych, politycznych i organizacji społecznych
różnych wyznań i poglądów. Okazuje się jednak, że państwo — głównie z pragmatyzmu — znowu angażuje się światopoglądowo po jednej
stronie, każ(rz)ąc nam wznieść oczy w niebiosa.
Co wtedy zrobić? Poczuć wspólnotę przed monitorami komputerów, podreptać po
mieście w poszukiwaniu znajomych, popatrzeć na
bezimienne masy tłumów i… odwrócić się plecami.
Bo nie schylę przecież głowy przed Pomnikami Wielkich Umęczonych. Nie złożę rąk
do Modlitw za Zmarłych Bez Sensu. Nie wytropię Wrogów Polskiej Polskości w Polskości.
A przecież nieprzerwanie kocham mój Kraj.
Przypisy: [ 1 ] Por. Marek Getter,
Straty ludzkie i materialne w Powstaniu Warszawskim,
Biuletyn
Instytutu Pamięci Narodowej nr 8-9/2004 oraz Jan. M. Ciechanowski,
Powstanie Warszawskie. Zarys podłoża politycznego i dyplomatycznego.
Bellona, Pułtusk-Warszawa 2009, ss. 13-14 i 507. « Państwo wyznaniowe (Publikacja: 25-07-2010 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 4661 |
|